Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Linda ze swoim psim zaprzęgiem uczestniczył w wyścigu Polardistans 2013

Irena Łaszyn
Na trofeach Grzegorzowi Lindzie niespecjalnie zależy. Siberian husky nie osiągają potężnych prędkości, podczas Polardistans 2013 zajęli 13 miejsce
Na trofeach Grzegorzowi Lindzie niespecjalnie zależy. Siberian husky nie osiągają potężnych prędkości, podczas Polardistans 2013 zajęli 13 miejsce Kasia Piotrowska
Grzegorz Linda z Porzecza koło Wejherowa, człowieku z lasu i łowca przygód, jako jedyny Polak - wraz ze swoim psim zaprzęgiem - uczestniczył w długodystansowym wyścigu Polardistans 2013.

Najbardziej się cieszą, gdy sypie śnieg. Im większa zadymka, tym lepiej. Leśny Wyraj odcięty od świata, wszędzie zaspy i ziąb, a oni zachwyceni.

- Właśnie wróciliśmy z osiemnastokilometrowego treningu - mówi Grzegorz Linda, survivalowiec, musher i właściciel Leśnego Schroniska Łowców Przygód w Porzeczu koło Wejherowa. - W przeddzień kalendarzowej wiosny przekopywaliśmy się przez hałdy śniegu i torowaliśmy sobie drogę przez las. Psy lubią takie eskapady, ciągle sobie biegamy.

Pewnie dlatego, że to siberian husky, psy zaprzęgowe, wywodzące się z okolic Kamczatki. Inne w taką pogodę nawet na spacery nie chcą wychodzić. Podobnie jak większość ludzi. Nie dotyczy to Grzegorza Lindy i jego stada. On nie tylko pędzi z tym swoim zaprzęgiem do lasu, on tam… śpi. I jeszcze twierdzi, że to żaden wyczyn. Normalka: Trzeba odgarnąć śnieg, rozbić namiot, rozpalić ogień, ugotować psom coś kalorycznego. Sobie, przy okazji, też. Dla niego noc w lesie, to jak dla innych SPA. Wraca wyciszony, zrelaksowany, pełen energii. Znowu może stawiać czoła dzwoniącym telefonom i budzikom. A psy gotowe są na kolejne wyzwania. Potem już nawet polarne klimaty nie robią na nich wrażenia.

Wyjazd na długodystansowy wyścig psów rasowych Polardistans 2013 w północnej Szwecji, najlepszym tego dowodem.

Musher, czyli poganiacz, handlerzy, czyli pomocnicy, siedem psów. Siedem, choć większość zawodników miała osiem, przynajmniej na starcie.
- Dystans 160 kilometrów, przez ośnieżone góry, zamarznięte jeziora i rzeki, zrobiliśmy w 17 godzin i 28 minut - opowiada Grzegorz Linda. - Zajęliśmy 13 miejsce na 19 startujących załóg i bardzo jesteśmy z siebie dumni. To prawie pięć godzin szybciej niż w roku 2010, gdy uczestniczyliśmy w Polardistans po raz pierwszy. W dodatku nadal jesteśmy jedyną drużyną z Polski w historii tego wyścigu, pozostali, to głównie Skandynawowie, przyzwyczajeni do ekstremalnych warunków i niskich temperatur, nocą dochodzących do minus 30 st. C.

Pojechał, choć hoduje siberian husky, psy, które coraz rzadziej startują w sportowych zawodach.
- To psy z rodowodem, które nie osiągają potężnych prędkości, ale ja traktuję je jak przyjaciół, nie zamierzam ich wymieniać tylko dlatego, że nie są szybkie - próbuje tłumaczyć. - My się razem bawimy, razem pędzimy do lasu, razem śpimy na śniegu. To, że z nimi jestem, sprawia mi większą przyjemność niż to, że osiągam dobry wynik.

- Dużo trenowaliście?
- Od września psy mają w łapach ponad 1500 kilometrów, ale tylko 300 udało się im zrobić na śniegu. Prawdziwa zima przyszła wiosną. Przeważnie ciągnęły więc wózki na kółkach lub quada. Ale zrobiliśmy duże postępy, sądząc po wynikach.
Jego psy nie biegały w butach, jak te skandynawskie. Ani w Polsce, ani w Szwecji, choć każdy musher musiał mieć dla swoich pupili przynajmniej 60 par. Tak na wszelkie wypadek, bo zmrożony śnieg i lód mocno ranią łapy.

Sanie, podobnie jak cały specjalistyczny sprzęt, włącznie z namiotem, kompasem, łopatą do śniegu, piecem na paliwo i karmą dla psów, musher zabiera ze sobą. Komisja sprawdza to bardzo skrupulatnie. Na checkpointach (były dwa) nikt nie może podać nawet kubka herbaty, ani podejść do zaprzęgu, żeby zrobić zdjęcia.

Zaczynał od harcerstwa, czyli od pracy instruktorskiej w Hufcu Gdynia, potem pracował z trudną młodzieżą, także niemiecką, prowadził obozy w Borach Tucholskich, był strażnikiem ochrony przyrody na biebrzańskich bagnach i w Pieninach. Nauczył się rozpoznawać gwiazdy i ptaki.

Ma uprawnienia nurkowe, jest ratownikiem WOPR, instruktorem samoobrony, jazdy konnej i wspinaczki, zdobył Mount Blanc, wspinał się na Kalymnos, latał na paralotni, był za Kołem Podbiegunowym i na Saharze.

- Gdy ktoś pyta, skąd mam tyle umiejętności, to odpowiadam, że one z czasem same przychodzą - mówi. - Wystarczy, że zaczniesz się wspinać albo nurkować, a już chcesz się nauczyć czegoś nowego. I uczysz się. Ma to każdy hobbysta.
Przyznaje, że zawsze był niespokojnym duchem, wszędzie go było pełno. Najlepszy dowód, że aż pięć razy zmieniał podstawówki, wciąż biegał po bunkrach, torpedowniach i za ważkami na Babich Dołach, w wolnych chwilach czytał Arkadego Fiedlera. Dziś specjaliści zapewne by orzekli, że to ADHD.
- To harcerstwo ukształtowało moje zainteresowania - przyznaje.

Ma 43 lata i dorosłego syna, który czasem zostaje handlerem. Ma Porzecze, do którego ściągają różne wagabundy.

Ale prowadzenie schroniska, to nie tylko ekstremalne wyprawy i figle na śniegu. To także skrzecząca rzeczywistość. Biurokracja, kredyty, banalne problemy.

Do Porzecza przyjeżdżają osoby zainteresowane turystyką niekonwencjonalną, wszelkiej maści globtroterzy i wędrowcy, przyjeżdżają też dzieciaki na kolonie, obozy, biwaki i zimowiska. Tu można się powspinać, pojeździć konno, postrzelać z łuku, wejść do tipi, posiedzieć przy ognisku, posłuchać gitary, pobiegać z psami po lesie.

- Pokazujemy, jak się to robi profesjonalnie - tłumaczy Grzegorz. - Staramy się dzieci zarazić różnymi pasjami . A jak już się zarażą, to podpowiadamy, gdzie mogą te zainteresowania rozwijać.
- My, czyli kto?
- Osoby związane z Klubem Łowców Przygód albo takie, które trafiły do nas w wieku ośmiu lat, a dziś są instruktorami wspinaczki skałkowej, jazdy konnej, samoobrony, ratownikami WOPR, grotołazami, płetwonurkami. Takie, które chcą spędzać czas niekonwencjonalnie.

Na początku były kursy przetrwania, przedzieranie się przez las i bagna, z ciężkim ekwipunkiem na plecach, zjeżdżanie na linach, rozpalanie ognia, spanie na sosnowych drągach, doświadczenia tak mocne, że niektórzy gotowi byli "wodzów", czyli Grzegorza Lindę i Piotra Stryjeckiego zabić.

Siedzą przy ognisku, do jedzenia tylko suchary, cebula, słonina. Nic do picia. Do kursantki podchodzi instruktor ze słoikiem dżemu i pyta: Chcesz trochę? Ona wyciąga rękę z sucharem, ale instruktor stawia warunek: Z nikim nie możesz się podzielić. Dziewczyna cofa rękę, grupa chce wbić ciemiężycielowi nóż w plecy. Głodni i przemoczeni, sponiewierani psychicznie, przez cały czas walczą ze swoimi słabościami.

- Mogą znienawidzić instruktorów, ale muszą się nauczyć pracy w grupie i w najtrudniejszych sytuacjach znaleźć siłę, żeby wyciągnąć pomocną dłoń lub zaufać partnerowi - tłumaczy Grzegorz. - Wtedy dopiero mogą poznać granice własnych możliwości i próbować je poszerzać.
To właśnie szkoła przetrwania.
Czort wie, dlaczego niektórzy wracali.

Niby tacy twardziele, a urzekła ich staroświecka i dosyć sentymentalna pisarka Maria Rodziewiczówna. A właściwie, jej powieść "Lato leśnych ludzi". Czytali o wyraju, który dla Rosomaka, Pantery i Żurawia stworzyła autorka. Stwierdzili, że chcą mieć podobny. No, może trochę większy. Wypatrzyli schronisko w Porzeczu w Dolinie Paraszyńskiej, wśród wzgórz morenowych, nad rzeką Łebą, 50 kilometrów od Trójmiasta. To było to.

- W 1996 roku wygrałem przetarg - wspomina Grzegorz. - Zostałem właścicielem i wyprowadziłem się z Gdyni. Teraz jestem człowiekiem z lasu. Porzecze, to moje małe Bieszczady.

A skąd się wzięły w jego życiu psy? To proste: Najpierw kupił sobie jednego. Miał niebieskie oczy, dużo wigoru i lubił to samo, co pan - dużo ruchu. Zostali przyjaciółmi.

- Niektórzy mnie ostrzegali: Kupisz jednego, będziesz mieć całe stado - wspomina Grzegorz. - I tak się właśnie stało, w tej chwili mam 13 sztuk. Z czasem założyłem bowiem hodowlę siberian husky "Leśny Wyraj". Zainteresowałem się wyścigami psich zaprzęgów. Zostałem musherem i jednym z pięciu instruktorów musherskich w Polsce. Czasem gnam z moimi siberianami z szybkością 20 kilometrów na godzinę. Ku obopólnej radości.

W innych zawodach rzadko uczestniczy, na wynikach i trofeach specjalnie mu nie zależy. A nawet, gdy startuje, to głównie po to, by psy się socjalizowały, uczyły zachowania na starcie i żeby spotkać starych znajomych. W ubiegłym roku uczestniczył w Fjällräven Polar, wyprawie psim zaprzęgiem za koło podbiegunowe (przedtem pokonując w konkursie tysiąc rywali), sporo się nauczył.

Nie myśli o największych wyścigach na świecie, takich jak np. Iditarod Travel Sled Dog Race, najtrudniejszy wyścig psich zaprzęgów rozgrywany na Alasce, dla upamiętnienia poganiaczy i psów, które w 1925 roku, dowożąc szczepionkę, uratowały mieszkańców przed epidemią błonicy. Ale to 1850 km, z Anchorage do Nome, czyli na trasie łączącej dawne wykopaliska złota z miejscowościami portowymi. Rekordzista pokonał drogę w niecałe dziewięć dni.

Wie, że takiemu wyścigowi trzeba poświęcić całe życie. Nie jest pewny, czy tego chce, bo gdy jedno człowiek zyskuje, to drugie traci. Jest romantykiem, mocno stąpającym po ziemi. Nawet, gdy patrzy w gwiazdy, to głównie po to, by odnaleźć drogę. Jeśli akurat nie ma przy sobie GPS albo kompasu.

Irena Łaszyn
[email protected]
============11 (pp) Zdjęcie Autor(33542834)============
fot. kasia piotrowska
============06 (pp) Zdjęcie Podpis na apli black(33542833)============
Na trofeach Grzegorzowi Lindzie niespecjalnie zależy. Siberian husky nie osiągają potężnych prędkości, podczas Polardistans 2013 zajęli 13 miejsce
============25 Cytat magazyn 18 B(33542836)============
Wybaczyłem żonie, bo nie ma przecież miłości bez przebaczenia
============11 (pp) Zdjęcie Autor(33544405)============
fot. kasia piotrowska
============06 (pp) Zdjęcie Podpis na apli black(33544403)============
Grzegorz Linda - survivalowiec, którego oczarowała Rodziewiczówna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki