Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rejsy po gospodarce. Czy może być nas więcej?

Piotr Dominiak, ekonomista
Po raz kolejny, w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, w mediach pojawiły się alarmujące informacje o sytuacji demograficznej w Polsce. Po kilku latach niewielkiego dodatniego przyrostu naturalnego, w 2015 roku najprawdopodobniej liczba ludności naszego kraju zacznie się kurczyć. To nic nowego, bo ujemny przyrost mieliśmy już w latach 2002-2005. Tyle tylko, że teraz wszystko wskazuje na znacznie dłuższy (nawet do 2030 r.) okres spadku.

W demografii jest znacznie mniej niespodzianek i zaskoczeń niż w gospodarce. Jeśli pominiemy kataklizmy i wojny, to przyszłość można w tym zakresie prognozować z dużym prawdopodobieństwem.

Spadek zaludnienia nie jest sam w sobie wielkim zagrożeniem. Przyszłe kłopoty wynikać będą z faktu zmian struktury wieku. Bardzo pozytywnemu trendowi wydłużania się życia, towarzyszy bardzo niski poziom dzietności kobiet i w konsekwencji niska liczba urodzin.

Przy okazji dyskusji o wieku emerytalnym, eksperci zwracali na to wielokrotnie uwagę. Nie można się łudzić, że rozwiązania (socjalne, w tym emerytalne) wprowadzane w zupełnie odmiennych warunkach demograficznych będą działać w przyszłości. Trudno się nam z tym pogodzić, ale fakty trzeba respektować, a nie zamykać na nie oczy.

W okresie powojennego boomu demograficznego (koniec lat 40. i lata 50. XX wieku) rodziło się w Polsce rocznie ponad 700 tysięcy dzieci. W szczytowym 1955 roku przyszło ich na świat prawie 794 tys. To rekord. W latach 60. urodzeń było mniej - poniżej 600 tysięcy co rok. Dołek przyniósł rok 1967 - 521 tys. Lata 70. to odbicie w górę (echo powojennego wyżu). Roczna liczba urodzin ponownie przekroczyła 600 tys. Stan wojenny wywindował ją jeszcze wyżej, do ponad 700 tys. W kolejnej dekadzie, już w innej rzeczywistości politycznej, trend był wyraźnie spadkowy. Na koniec wieku urodziło się nas zaledwie 368 tys., a potem przez kilka lat było jeszcze gorzej. Dotychczasowe dno osiągnęliśmy w 2003 roku (351 tys. - 44 proc. tego, co było w 1955 roku). Po lekkim wzroście do 2009 roku (418 tys.) zaczyna się kolejna jazda w dół - poniżej 390 tys. w 2011 i w 2012 r.

Warto też zauważyć, że w 1955 roku było nas łącznie 27,6 mln, teraz - 38,5 mln. W latach 50. zawierano rocznie około 260 tys. małżeństw; obecnie niewiele ponad 200 tys. Oczywiście, coraz więcej dzieci rodzi się w związkach nieformalnych, ale twardym faktem jest, że przeciętna kobieta rodzi teraz w Polsce 1,5 dziecka. Bardzo mało, bo dla utrzymania stałej liczby ludności tzw. współczynnik dzietności kobiet powinien wynosić 2,1.

Trendy obserwowane w Polsce są typowe, szczególnie w zakresie spadającej dzietności. To zjawisko obserwujemy w całym świecie, bez względu na kulturę, religię, poziom rozwoju. Kierunek jest taki sam, różne są ich tempa. Postęp w medycynie, ogromny wzrost wydajności pracy i poziomu życia, rozwój antykoncepcji - to tylko najważniejsze przyczyny.

Czy możliwe jest odwrócenie tych trendów przez politykę prorodzinną? Efekty różnorakich działań podejmowanych w rozmaitych krajach nie są wielkie. Demografowie też są chyba coraz bardziej sceptyczni. Może dopiero spektakularne załamanie systemów emerytalnych zmieni postawy młodych ludzi? Może dopiero, gdy poczują ciężar obciążeń wynikających z opieki nad pokoleniami swoich rodziców i dziadków, dojdą do wniosku, że w ich własnym interesie należy mieć więcej dzieci. Czy ten przymus ekonomiczny zadziała, tak jak niegdyś, gdy od liczby dzieci (tych, które przeżyły) zależała przyszłość każdej rodziny?

Możesz wiedzieć więcej! Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki