Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O dziesięć stopni za ciepło

Redakcja
Prof. dr hab. Jan Marcin Węsławski jest kierownikiem Zakładu Ekologii Morza w Instytucie Oceanologii Polskiej Akademii Nauk w Sopocie.  Przez sześć lat przewodniczył też  Radzie Naukowej Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni. Jego specjalnością jest ekologia morskich wybrzeży, sieci troficzne oraz skorupiaki. Był członkiem wielu badawczych wypraw polarnych i morskich. Badania prowadził między innymi na Spitsbergenie, Ziemi Franciszka Józefa, Wyspie Niedźwiedzia i Grenlandii. W wolnych chwilach lubi pływać kanoe i strzelać z tradycyjnego łuku.
Prof. dr hab. Jan Marcin Węsławski jest kierownikiem Zakładu Ekologii Morza w Instytucie Oceanologii Polskiej Akademii Nauk w Sopocie. Przez sześć lat przewodniczył też Radzie Naukowej Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni. Jego specjalnością jest ekologia morskich wybrzeży, sieci troficzne oraz skorupiaki. Był członkiem wielu badawczych wypraw polarnych i morskich. Badania prowadził między innymi na Spitsbergenie, Ziemi Franciszka Józefa, Wyspie Niedźwiedzia i Grenlandii. W wolnych chwilach lubi pływać kanoe i strzelać z tradycyjnego łuku. Robert Kwiatek
Z profesorem Marcinem Węsławskim z Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk w Sopocie rozmawia Piotr Weltrowski

Z każdej strony słyszymy o klimatycznej apokalipsie, globalnym ociepleniu, nowej epoce lodowcowej... Czy skoro mieszkamy nad morzem, musimy się naprawdę obawiać takich oznak zmian klimatycznych, jak na przykład podnoszenie się poziomu wód?

Zmiany klimatyczne rzeczywiście zachodzą. Bardzo poważne ciało, jakim jest Międzynarodowy Panel do spraw Zmian Klimatu, w skład którego wchodzi blisko tysiąc krytycznie nastawionych naukowców z całego świata, potwierdza, że klimat ociepla się obecnie znacznie szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Owszem, klimat zmieniał się zawsze i były to zmiany niezależne od nas. We wczesnym średniowieczu nastąpiło na przykład ocieplenie. Dzięki niemu wikingowie mogli skolonizować Grenlandię. Z kolei po roku 1400 zaczęła się tak zwana mała epoka lodowcowa, która trwała do połowy XIX wieku. I na przykład najazd szwedzki na Polskę możliwy był dzięki temu, że Bałtyk zamarzał wówczas na zimę. Ocieplenie, które obserwujemy obecnie, postępuje jednak znacznie szybciej. Nie da się też ukryć, iż łączy się ono bardzo silnie z działalnością przemysłową prowadzoną przez człowieka.

Jak zmiany te wpływają na nasze najbliższe sąsiedztwo?

Bardzo dobrze udokumentowane jest podnoszenie się temperatury Bałtyku, podobnie statystycznie zwiększanie się fal na Bałtyku. Sztormy są częstsze i bardziej dokuczliwe. Dla mieszkańców Trójmiasta oznacza to gorszą pogodę latem. Z drugiej strony jednak, pogoda wietrzna i sztormowa powoduje, że osłabiają się na przykład zakwity sinic, które bardzo lubią spokojną i ciepłą wodę.

A co z podnoszeniem się poziomu morza?

Lodowce topnieją, to jest fakt. Topią się lody morskie, topią się lody Grenlandii. Na szczęście nie topią się w takim tempie, aby groziło nam podniesienie poziomu wody o kilka metrów. Niemniej jednak, według ostrożnych prognoz, w ciągu najbliższych 50 lat prawdopodobnie poziom morza podniesie się o 30-40 centymetrów.
Co to dla nas oznacza?

Na pozór te 30-40 centymetrów to nie jest dużo, ale trzeba to sobie nałożyć na wysokość fali powodziowej. Jeżeli do tej pory podczas sztormów zdarzało się, że fala zalewała na przykład park przy sopockim molu, to w przyszłości fala ta będzie już wchodzić na ulice.

Powinniśmy się jakoś na to przygotować?

Cały cywilizowany świat zrozumiał, że nie ma sensu walczyć z przyrodą. Fala odbija się od twardej przeszkody i wraca ze zwielokrotnioną siłą. Gdybyśmy byli Holandią, to musielibyśmy się zabezpieczać, bo inaczej byśmy zostali zwyczajnie zalani, ale nie jesteśmy Holandią. W Polsce, na szczęście, mamy dość miejsca, aby się cofnąć. Nawet przy zwiększeniu się poziomu wody nie grozi nam utrata istotnej części majątku narodowego. Mogą być podtapiane piwnice, mogą być także miejsca, gdzie człowiek za bardzo zbliżył się do morza.

A czy na przykład w Sopocie nie zbliżyliśmy się do morza zbyt blisko?

Sopot gdzieniegdzie za bardzo zbliżył się do morza, na szczęście nie zbliżyliśmy się tak, jak chcieli tego niektórzy deweloperzy, czyli nie zaczęliśmy stawiać hoteli nad samą plażą, na wydmach.

Niedawno w Szwecji odnotowano trzęsienie ziemi, było ono też odczuwalne w Polsce. W mediach pojawiły się od razu informacje, że na Bałtyku powstawać mogą fale tsunami. Czy to prawda?

Prawdopodobnie w naszym rejonie, na Bałtyku, fale tsunami się zdarzały. Oczywiście bardzo rzadko, bo nie jest to rejon sejsmiczny. Wstrząsy podmorskie, jeżeli prowadzą do powstania pionowego ruchu, czyli przesunięcia się dwóch fragmentów dna morskiego, mogą być bardzo niebezpieczne. Wypychana do góry jest gigantyczna ilość wody. Jeżeli Bałtyk ma średnią głębokość około 50 metrów, to ten 50-metrowy słup wody jest wypychany na przykład o metr w górę. Woda zaczyna się przemieszczać z zawrotną prędkością w kierunku najbliższego lądu i dojść może właśnie do fali tsunami.

Jest się więc czego bać?

Na szczęście te trzęsienia ziemi, które miały miejsce w ostatnich stuleciach na Bałtyku, powodowały przesunięcia dna morza poziome, a nie pionowe. Z doniesień historycznych wiadomo jednak, że kilka razy fale tsunami na Bałtyku wystąpiły. Mowa jest chociażby o tym, że gdzieś pod Słupskiem chłopa z koniem i wozem fala zabrała. Wiadomo też, że parę tysięcy lat temu ogromna fala tsunami wystąpiła też w rejonie Cieśnin Duńskich. Nie są to więc zjawiska niemożliwe, ale podkreślam, są one bardzo rzadkie.
Dużo mówi się o lokalnym ociepleniu klimatu, ale słychać też głosy mówiące o ochłodzeniu klimatu. Jak połączyć z sobą te dwie rzeczy?

To historia na pozór paradoksalna, ale prawdziwa. W miarę, jak ogrzewa się półkula północna i w miarę, jak topnieją lody, o których wspominałem, zachodzi niebezpieczeństwo wystąpienia tak zwanego przełącznika klimatycznego. To zjawisko, które w przeszłości kilka razy już zachodziło.
Ciepła, bardzo słona woda płynie z okolic Zatoki Meksykańskiej do wybrzeży Europy, niosąc ogromną ilość ciepła w naszą stronę. Sopot, Gdynia i Gdańsk znajdują się na 54 równoleżniku. Na tym samym, na którym znajduje się na przykład Labrador czy Nowa Fundlandia, czyli lodowate i smagane wiatrem oraz śniegiem pustkowia. I tak w zasadzie powinno być u nas. Dzięki ciepłu przynoszonemu przez prąd wody dostajemy tak naprawdę dodatkowe 10 stopni ciepła, na które nie zasługujemy.

Co mogłoby zmienić ten stan rzeczy?

W Arktyce buduje się coraz większa czapa słodkiej wody. Jeżeli zgromadzi się jej tyle, aby przykryła obszar, gdzie wymienia się ciepło, to wstrzyma całą naturalną pompę, która dziś zapewnia nam ciepło. Wtedy dostaniemy to, na co zasługujemy, czyli klimat typowy dla 54 równoleżnika. To scenariusz całkiem realny, ale trudno mówić, czy mógłby się on rozpocząć za rok, dziesięć lat czy za sto lat.

Ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu w Trójmieście zimy były naprawdę srogie.

Co jakiś czas występują małe wahnięcia tego naszego kaloryfera. Niektórzy mogą pamiętać serię bardzo ostrych zim na przełomie lat 60. i 70. Wtedy zresztą ostatni raz zdarzyło mi się iść na nartach z Gdyni na Półwysep Helski. To wiązało się właśnie z tym, że na północnym Atlantyku zebrała się
duża ilość słodkiej wody i nie tyle zamknęła, co przymknęła nam dopływ ciepła, które dochodzi do nas wraz z prądem morskim. Można powiedzieć, że było to małe ostrzegawcze mrugnięcie lampki awaryjnej.A dziś? Możemy jedynie powiedzieć, że w okresie od grudnia do marca z prawdopodobieństwem 90 procent spadnie w Trójmieście śnieg.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki