Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pochwała codzienności według gdańskiej artystki Julity Wójcik

Grażyna Antoniewicz
Prostymi czynnościami, umieszczonymi w niepasującej do nich przestrzeni, stara się zwrócić uwagę na codzienność. Julita Wójcik, gdańska artystka, laureatka tegorocznego paszportu "Polityki", opowiada Grażynie Antoniewicz o tym, że w prozie życia też można znaleźć piękno. Czyli - może być sztuką.

Kierowała ruchem w Berlinie. Obierała ziemniaki w Zachęcie. Uprawiała ogródek w centrum Gdyni i w Nowym Jorku. Malowała akwarelami taflę jeziora. Na Gradowej Górze w Gdańsku stworzyła niebieską piaskownicę, którą... ukradli po tygodniu. Suszyła kolorową pościel w warszawskim biurowcu.

Julita Wójcik ukończyła Wydział Rzeźby w gdańskiej ASP, u profesora Duszeńki, ale nie rzeźbi, nie wystawia swoich prac w galeriach. Uważa, że galerie i muzealne sale to przestrzeń zamknięta, nie pomaga w nawiązywaniu kontaktu twórcy z widzem, a ona od początku wiedziała, że chce ze swoimi pomysłami dotrzeć do ludzi, a nie do krytyków.
Etat w teatrze

- Wiedziałam, że nie chcę tworzyć gdzieś w cichości pracowni, po czym wystawiać się w galerii, gdzie przychodzą głównie znajomi. Przez trzy lata pracowałam więc na etacie w Teatrze Muzycznym w Gdyni jako grafik - wspomina. - Dyrektor Maciej Korwin, zatrudniając mnie, spytał: Po co chcesz u nas pracować? Powiedziałam, że właśnie skończyłam studia i nie bardzo wiem, co chcę robić, ale muszę pracować, więc cieszę się, że spędzę ten czas w teatrze.

Powoli jednak pojawił się konflikt między pracą a tym, co zaczęła robić. W 2000 roku wspólnie z Pauliną Ołowską zrealizowała "Marzenia prowincjo- nalnej dziewczyny". - Jeszcze pracowałam w teatrze, ale zaczęło mi brakować czasu, bo przygotowywałam się do mojego drugiego projektu "Mój ogród w Gdyni" - opowiada. - Poszłam więc do Macieja Korwina i powiedziałam: Panie dyrektorze, już wiem, co chcę robić, rozwiążmy umowę.

Szalone czasy

- Zaczęły się dla mnie szalone czasy. Weszłam w świat, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Nagle okazało się, że jest mnóstwo galerii, które są zainteresowane tym, abym u nich wystawiała swoje prace.

Zaczęła jeździć po Polsce, realizując wciąż nowe projekty. Ale głośno zrobiło się o Julicie, gdy w 2001 roku w ramach jednego z projektów obierała ziemniaki w warszawskiej Zachęcie.

- Zachował się film, rejestrujący reakcje ludzi - opowiada. - Widać, że na mój widok boją się wejść do środka i najpierw wpychają swoje dzieci. To taka próba ogniowa - czy nie będzie wstydu, jak wejdą. Potem przełamują kolejne bariery i wszyscy pomagają mi obierać te ziemniaki, ponieważ było tam jeszcze parę skrobaczek i noży.

Akcja w Zachęcie stała się kultowa, cytowana wielekroć. Pojawiła się nawet w serialu.
Wkrótce posypały się propozycje z zagranicy.

Kompostownik i mówcy

Jej działania wciąż wzbudzają gorące dyskusje o granicach sztuki.
- A przecież nie podejmuję wielkich tematów, nie uderzam w patetyczny ton, nie buntuję się - dziwi się Julita. - Za pomocą prostych czynności umieszczonych w niepasującej do nich przestrzeni staram się zwrócić uwagę na codzienność...
A pomysły Julita Wójcik ma rzeczywiście zaskakujące, jak wtedy, gdy hodowała dżdżownice w Belgii. Kiedy wyjechała do miasteczka Tielt pod Brukselą na biennale, zabrała ze sobą w woreczku... dżdżownice.

Tielt wyzwalał generał Maczek ze swoją dywizją, więc przyjaźń polsko-belgijska kwitnie. Magda Kardasz z galerii Zachęta przygotowała tam biennale. Nie mogło więc w Tielt zabraknąć gdańskiej artystki. Cała impreza odbywała się w parku na otwartej przestrzeni.

- Dżdżownice to bardzo kosmopolityczne stworzenia, ponieważ nie uznają granic. Poza tym spełniają wszystkie normy ekologiczne - żartuje Julita Wójcik.

Zainstalowała więc w parku kompostownik w kształcie podium, który nazwała "modelem praktycznej rzeźby parkowej". Wzięła ze sobą grabie i szpadel. Kiedy na otwarciu biennale pojawili się ważni goście i rozpoczęli przemowy, zaczęła grabić wierzbowe liście. Gdy zgrabiła trochę, podchodziła do mówcy i prosiła , aby przerwał wystąpienie i podniósł klapę kompostownika, po czym wrzucała tam liście...

Tak Julita "przeszkadzała" wszystkim mówcom, którzy, o dziwo, z uśmiechem i chętnie włączyli się w akcję, choć wiedzieli, że ośmiesza patos i patetyczność, którym ulegli.

Krążył radiowóz

Uśmiech budziła też, gdy kierowała ruchem w Berlinie, stojąc na straży porządku, jednocześnie dokonując aktu samowoli.
- Czy było dużo kolizji?
- Nie! Zaraz pojawiły się policjantki, które rozśmieszyła moja akcja. Radiowozem robiły więc kółka wokół mnie.

Darcie pierza

Kiedy słynna instalacja Tęcza (za którą artystka uhonorowana została w tegorocznym paszportem "Polityki") została podpalona, wiele osób zadeklarowało swoją pomoc przy jej odbudowie.

- Pojawił się pan, który zaproponował mi jakąś ilość sztucznych kwiatów, ponieważ gdzieś kiedyś prowadził hurtownię i trochę ich zostało. Przychodziły codziennie osoby, z którymi wspólnie robiliśmy nową tęczę. Ludzie, którzy czuli, że jest to dla nich przyjemne. Pamiętam takie zdanie "że czasy darcia pierza powinny wrócić".

Jej ostentacyjnie prozaiczne akcje burzą przesądy, niwelują uprzedzenia i przełamują stereotypy. Jak wtedy, gdy wraz z wolontariuszami usypała pięć ton węgla pod pomnikiem Powstań Śląskich w Katowicach. Tak powstał napis "Bogactwo". Zdecydowała jednak, że jej "wystawa" zniknie.

- Będzie symbolizowała przemianę Katowic w Miasto Ogrodów - wyjaśniała. - Wszyscy ci, którzy węgiel z placu zabiorą, a może to zrobić każdy, staną się częścią aktu twórczego.

Wiele projektów zrealizowała w Trójmieście. Pasła koziołki na gdańskiej Oruni, na niebiesko pomalowała piaskownicę na Gradowej Górze.

- Sztuka nie musi być poważna. Robię rzeczy żartobliwe, czasami mocno ironiczne.
Podczas happeningu w stoczni latawce bombardowały baloniki. Choć wiele osób zaangażowało się w tę zabawę, i balony, i latawce ocalały.

- Od razu zakładałam, że to nikomu się nie uda. Taka była idea. Lubię szczęśliwe zakończenia - zapewnia.
Urodziła się w Gdańsku, ale przez wiele lat mieszkała w Gdyni. - To miasto optymistów i marzycieli, osób, które myślą na rzecz wspólnego dobra - mówi artystka.

Mimo często krytycznej wymowy sztuka Julity Wójcik ma pogodny charakter. Jak wtedy, gdy dokarmiała "niebieskie ptaki", czyli artystów, budując karmniki.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki