Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto doniósł mediom? Zakonnicy ze szkoły de La Salle: Jesteśmy tylko ludźmi

Dorota Abramowicz
Burza po zatrzymaniu przez sąd emisji reportażu "Podwójne zło" o braciach z katolickiej szkoły im. św. Jana de La Salle ucichła tylko na chwilę. Wraz z kolejną rozprawą, znów wróci zainteresowanie gdańską szkołą. A zakonnicy wiedzą, że mediom "wystawił" ich jeden ze współbraci - pisze Dorota Abramowicz

Wejścia do szkoły pilnuje ochroniarz. Zatrudniono go przed miesiącem, gdy do budynku zaczęli zaglądać dziennikarze. Podstawiali dzieciom pod nosy mikrofony, robili zdjęcia. Uczniowie pytali, jak mają reagować, gdy ktoś na ulicy zauważy mundurek, wskaże ich palcem.

- To bardzo dobra szkoła, ma świetne wyniki - podkreśla matematyczka, Teresa Mejka, pełniąca po zawieszeniu brata Krzysztofa obowiązki dyrektora Gimnazjum im. św. Jana de La Salle. - Trzeba oddzielić kwestię nagrań prywatnych rozmów braci od pracy i osiągnięć uczniów i nauczycieli.

Nagrań można było wysłuchać w wielokrotnie emitowanej, dostępnej także w internecie zajawce reportażu dziennikarza radiowego i telewizyjnego, Pawła Kaźmierczaka. Zwiastun trwa minutę i 24 sekundy. Słychać w nim pełną wulgaryzmów skargę brata Krzysztofa na innego z braci zakonnych, który - jak można się domyślać - przekazał rodzicom informacje o piciu przez zakonnika alkoholu. Są także dwuznaczne rozmowy o ptakach. "Chcesz zobaczyć mojego ptaszka?" - pyta zakonnik. W tle słychać kobiecy śmiech. Zdaniem reporterów TVP miał to być śmiech uczennicy gimnazjum.

4 grudnia ub. roku na wniosek prawników reprezentujących Zgromadzenie Braci Szkół Chrześcijańskich Sąd Okręgowy w Gdańsku wstrzymał na dwa miesiące emisję reportażu. Sędzia zrobił to bez obejrzenia całego, 17-minutowego materiału.
Dopiero wtedy rozpętała się prawdziwa burza. Zarzucono sędziemu zastosowanie cenzury prewencyjnej, a zakonnikom próbę ukrycia jeszcze większych przewinień. W najdelikatniejszych komentarzach internauci radzili likwidację szkoły i wyjazd zakonników z Polski.

To nie ich wojna

W działającej już 20 lat szkole im. św. Jana de La Salle (podstawówka i gimnazjum) uczy się 517 dzieci. W klasach - od 13 do 22 uczniów. Lekcje prowadzi 72 nauczycieli. Do wybuchu afery w szkole pracowało czterech zakonników, teraz zostało tylko dwóch. W rankingu trójmiejskich gimnazjów "delasalka" zajmuje wysokie, trzecie miejsce, a uczniowie bez problemu dostają się do najlepszych liceów. Nic więc dziwnego, że trójmiejscy biznesmeni, lekarze, prawnicy i politycy (wśród nich minister Sławomir Nowak i poseł Andrzej Jaworski) chętnie posyłają pociechy do prestiżowej szkoły. W szkole funkcjonuje Uczniowski Klub Sportowy, w ramach którego działa - bodajże jedyna w Polsce północnej - sekcja narciarstwa alpejskiego.

Matematyczka z podstawówki, Anna Łangowska pracuje tu już 9 lat. Nigdy nie słyszała w szkolnych murach przekleństw, nie widziała dorosych pod wpływem alkoholu. Za to widzi, jak mocno dzieci identyfikują się ze szkołą.

- Po emisji telewizyjnego zwiastuna zapytałam w V klasie, czy kiedykolwiek spotkało uczniów coś niewłaściwego ze strony braci - opowiada. - Usłyszałam gromkie "nie, nigdy". Odwrotnie, musiałam uspokajać dzieciaki, które po swojemu chciały bronić dobrego imienia szkoły. Tłumaczyłam, że to nie ich wojna, że ta sprawa nie dotyczy uczniów i nauczycieli, że to konflikt dorosłych. Atmosfera, na szczęście się uspokoiła, możemy już spokojnie prowadzić lekcje.

Teresa Mejka (16 lat pracy w "delasalce") także czuje silny, emocjonalny związek ze szkołą.
- Dla mnie to nie tylko miejsce pracy - mówi. - Poprzednio uczyłam w dwóch szkołach publicznych. Po latach widzę zasadniczą różnicę między placówką publiczną a prywatną. Znam wszystkich uczniów, tworzymy wspólnotę, której funkcjonowanie zostało wykształcone przez wiele lat historii. Trzeba oddzielić pretensje do braci, od pretensji do szkoły.
Historia historią, ale ostatnie wydarzenia przyniosą pewne zmiany. Kiedy tylko pojawiły się informacje o nagraniach, w szkole zwołano zebranie rodziców.

- Były pytania o różne kwestie - opowiada dyrektor zespołu szkół, brat Janusz Robionek. - Między innymi o radę rodziców. Nie było jej u nas do tej pory, bo to szkoła prywatna.

Powstał więc projekt powołania rady rodziców. Od przyszłego roku dwie klasy III gimnazjum będą miały osobne zajęcia przygotowujące do testu z przedmiotów egzaminacyjnych.

Rodzice zadeklarowali pomoc z sytuacji kryzysowej. Nikt nie zabrał dziecka, nie wycofał się z zapisów na przyszły rok szkolny. Kontrola, wysłana na początku grudnia z kuratorium nie stwierdziła w pracy szkoły nic niepokojącego.

Pytania o ptaszka

Jednak w zwiastunie reportażu "Podwójne zło" pojawia się wyraźna informacja, że w gdańskim zespole szkół dochodziło do poważnych nieprawidłowości.

Zarówno zakonnicy, jak i reprezentujący ich mec. Janusz Masiak twierdzą, że interpretacja nagrań "libacji alkoholowej" oraz rozmów o "ptaszku" mogły zostać zmanipulowane.

- Brat Krzysztof rzeczywiście jest cholerykiem, ale z zarejestrowanej rozmowy nie wynika, że jest pijany, nie ma tam żadnych śpiewów, żadnego bełkotu - mówi brat Janusz Robionek. - Brat, po innych doniesieniach, został wysłany na badania, które nie potwierdziły, że jest uzależniony od alkoholu. Ponadto nagrana rozmowa odbyła się w naszym prywatnym domu, do którego ani dzieci, ani nauczyciele nie mają dostępu.

Za to wypowiedziane przez mężczyzn słowa: "Chcesz zobaczyć mojego ptaszka? Chodź, pokażę ci. Idź do gabinetu... Strasznie się boję. Ale jastrząb. Jaki mały..." padły już w szkolnym sekretariacie. Nie było w nim jednak uczennicy, a kobiecy śmiech należy prawdopodobnie do Joanny Perka, szkolnej sekretarki.

- Ptaki hodował brat Wiesław - opowiada pani Joanna. - To były takie małe zeberki, podobne do wróbli. Oglądali je rodzice z dziećmi, zapisujący dzieci do szkoły. Cały czas siedzę w sekretariacie, drzwi do pokoi braci są szeroko otwarte... Pyta pani o rozmowy z podtekstem seksualnym? Zawsze bracia odnosili się do mnie z dystansem, z szacunkiem.
Brat Janusz: - Jesteśmy tylko ludźmi. Czasem żartowaliśmy, ale nigdy przy dzieciach. Nie wykluczam, że rozmowy mogły być wcześniej cięte, spreparowane.

Paweł Kaźmierczak wielokrotnie podkreślał jednak, że zwiastun to tylko część materiału, który trwa łącznie 17 minut. Twierdzi, że dysponuje dodatkowymi nagraniami i dokumentami, które mogą potwierdzić przedstawioną w zwiastunie tezę. Pojawiły się też nowe fakty.

Co w nich jest? Reporter nie chce i nie może rozmawiać o szczegółach zablokowanego materiału. - O komentarze może się pani zwrócić do rzecznika telewizji - wyjaśnia. - Powiedziałem już wszystko, co mogłem na ten temat.
Dodaje: - Decyzję o zablokowaniu publikacji sąd podjął, nie oglądając całego reportażu. To jest kuriozum.

Knebel czy ochrona?

Najgłośniejszym "półkownikiem" wstrzymanym prewencyjnie przez sąd w III RP był film "Witajcie w życiu" Henryka Dederki. Film, po złożeniu przez firmę Amway pozwu w 1997 r., przeleżał na półkach 15 lat. Przed miesiącem sąd orzekł, że film można pokazać, pod warunkiem "usunięcia nieprawdziwych informacji". Jednak, co podkreślali przy okazji tekstu o gdańskiej szkole publicyści i niektórzy prawnicy, "Witajcie w życiu" został wcześniej obejrzany przez sędziów.

Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2010 r. nie można już w Polsce bezterminowo blokować prewencyjnie publikacji. Dziś sąd może zatrzymać ją najwyżej na rok.

- W moim przekonaniu gdański sąd, nawet uznając argumentację zakonników, nie miał potrzeby wstrzymywać emisji aż przez dwa miesiące - twierdzi mec. Roman Nowosielski, gdański prawnik, specjalista prawa prasowego. - Wystarczyło 14 dni na sprawdzenie, czy treść reportażu nie narusza dóbr osobistych. Przykład filmu Dederki, który i tak można obejrzeć w internecie, pokazał, że wstrzymywanie publikacji nikomu tak naprawdę nie służy. Ponadto w tej sprawie warto zastanowić się nad podnoszoną przez zakonników kwestią prawa do prywatności. To prawo jest chronione, ale w przypadku osób, prowadzących działalność publiczną, opiekujących się dziećmi, powinny być stawiane absolutnie wysokie wymagania. Jeśli pojawiają się wątpliwości w stosunku do nauczycieli, trzeba zastanowić się, czy i jak to się przekłada na naukę.

O dwumiesięczny termin wstrzymania emisji wnioskował pełnomocnik zakonników, mec. Janusz Masiak, który przed świętami złożył w sądzie także pozew przeciw TVP o naruszenie dóbr osobistych.

- Nie znamy treści reportażu, telewizja, mimo naszych pism, nie udostępniła nam nagrań, w których występują bracia - mówi Janusz Masiak. - Nie interesuje nas cały materiał, ale jeśli nie usłyszymy, co jest na wykonanych nielegalnie nagraniach, będziemy wnioskować w lutym o przedłużenie tego okresu. Nasz pozew nie dotyczy niewyemitowanego reportażu, tylko pokazywanego wielokrotnie w telewizji zwiastuna, który zawiera nieprawdziwe informacje. Nie jest prawdą, że zakonnicy wypowiadali żarty o podtekście seksualnym w obecności uczennicy, nie jest prawdą, że rozmowa o piciu alkoholu została zarejestrowana w szkole. To był prywatny dom zakonu, a nagranie opublikowano bez zgody osób nagranych, na co prawo nie zezwala. Zgadzam się z argumentacją dotyczącą wysokich wymagań wobec nauczycieli, proszę jednak wyobrazić sobie sytuację, gdy w domu polonisty lub matematyka ktoś zakłada podsłuch, a następnie publikuje jego kłótnię z żoną lub rozważania o poziomie wiedzy uczniów, wygłaszane podczas imienin.

Wielki Brat

Kto mógł nagrywać prywatne rozmowy zakonników w domu, do którego nie mają dostępu dzieci i nauczyciele?
- Wiem na 99,9 procent... - zawiesza głos brat Janusz Robionek - ale nie powiem.

Nawet średnio rozgarnięty czytelnik kryminałów może wywnioskować, że owe nagrywania były elementem wewnętrznych rozgrywek wśród zakonników. Żaden jednak z braci oficjalnie nie zawiadomił wcześniej przełożonych o nieprawidłowościach w szkole. Uznał prawdopodobnie, że problem może rozwiązać jedynie zawiadomienie dziennikarza.
- Myślę, że ta osoba nie spodziewała się, jakie będą skutki - twierdzi brat dyrektor. - Prawdopodobnie już tego w żałuje...
- Czy podczas mszy przekazujecie sobie z tą osobą znak pokoju?
- Oczywiście. Ja nie chcę wojny.

Zaraz po pojawieniu się informacji o nagraniach na wszelki wypadek sprawdzono jednak, czy w dormitorium i w szkole nie założono podsłuchów. Nic nie znaleziono.

Brat Krzysztof, dyrektor gimnazjum, ten od rozmowy o piciu, jest zawieszony w wykonywaniu obowiązków. Bracia oficjalnie przeprosili za używane przez niego słowa. Brat Wiesław, dyrektor szkoły podstawowej (były właściciel zeberek), przeżył załamanie nerwowe i też wyjechał z Gdańska. Na polu bitwy zostali brat Janusz, dyrektor szkół oraz brat Andrzej, dyrektor administracyjny, a zarazem katecheta.

- Najważniejsi dziś są uczniowie, ich bezpieczeństwo, szkoła, cała nasza wspólnota - deklaruje brat Janusz.
I dodaje, że historia lubi się powtarzać. Święty Jan Baptysta de La Salle, twórca systemu edukacji, założyciel zakonu, w latach 90. XVII wieku padł ofiarą oskarżeń zainicjowanych przez innego duchownego. "Pierwszą iskrę wywołał wielebny Companion. Upokorzony przez swoich następców - braci, ten biedny mężczyzna pomyślał, że zemści się, rozpowszechniając podłe oszczerstwa przeciw nim. Opowiadał rzeczy nie do uwierzenia, opisywał ich jako ludzi chciwych i niemoralnych. Szczegóły opowiadanych historii były tak dokładne, że niejeden uwierzył" - pisał Teresio Bosco w biografii świętego "Jan de La Salle. Życie ofiarowane młodzieży". Ataki, procesy sądowe, niesława - to wszystko poważnie zagroziło działalności Szkół Chrześcijańskich i samego zakonu. Złożył więc, wraz z dwoma braćmi ślub heroiczny, w którym zobowiązywał się do wytrwania we wspólnocie i kontynuowania misji.

- Kilka razy dziennie odmawiam modlitwę za wstawiennictwem naszego brata, Franciszka Taranka, kandydata na ołtarze - mówi brat Robionek. - Powtarzam: Spraw, abyśmy tak jak on żyli modlitwą, służyli bliźnim oraz cierpliwie znosili cierpienia i przeciwności życia.

Przeciwności mogą się jeszcze pojawić, gdy w lutym sąd będzie decydować o ewentualnej emisji reportażu.
Brak zgody na emisję na pewno wywoła kolejne protesty, domniemania, nieprzychylne dla zakonników komentarze.
Co stanie się po dopuszczeniu do emisji - nie wiadomo. Być może znów pod szkołą staną dziennikarze. I wtedy bardzo przyda się pan ochroniarz, a dzieci zostaną zmuszone do wysłuchania kolejnej lekcji, zafundowanej im przez dorosłych.

Dorota Abramowicz
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki