18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Święta w dawnym Gdańsku

Grażyna Antoniewicz
Czarni Huzarzy stacjonowali w koszarach we Wrzeszczu. Na tym nigdy wcześniej niepublikowanym zdjęciu z 1913 roku kawalerzyści stoją w garnizonowej świetlicy przy choince
Czarni Huzarzy stacjonowali w koszarach we Wrzeszczu. Na tym nigdy wcześniej niepublikowanym zdjęciu z 1913 roku kawalerzyści stoją w garnizonowej świetlicy przy choince Rep. Tomasz Bołt
Przygotowania do Bożego Narodzenia zaczynały się na Pomorzu cztery tygodnie wcześniej. W dziewiętnastym wieku w sopockim kurorcie panie z towarzystwa przez cały adwent kwestowały na ulicach, w kościołach, na balach dobroczynnych, zbierając datki na świąteczne paczki dla niezamożnych rodzin i osób samotnych.

W święta Bożego Narodzenia nikt nie miał prawa czuć się samotny i opuszczony. Kwestowały zarówno panie z Kościoła ewangelickiego, jak i katolickiego - łączyła je troska o innych. W Gdańsku tymczasem trwało wielkie handlowanie. Na Targu Rakowym czy Rybackim Pobrzeżu panował gwar. Do Wolnego Miasta Gdańska tłumnie zjeżdżali mieszkańcy wsi, aby zrobić świąteczne zakupy i sprzedać płody rolne, drób i prosięta.

Także w koszarach we Wrzeszczu do świąt przygotowywała się elitarna brygada kawalerii Czarnych Huzarów. Stacjonowali oni w Gdańsku do 1919 roku.

Zwierzchnikiem Pierwszego Regimentu Czarnych Huzarów zazwyczaj był cesarz Niemiec. Żołnierze nosili czarne mundury, zimą czarne futrzane czapy z ogromną trupią czaszką.
- Większość huzarów jest w strojach galowych - opowiada Władysław Żuchowski, właściciel Galerii i Muzeum Fotografii Cyklop. - Zdjęcie zrobiono w koszarach. Oprócz choinki widać szafki na mundury. To klasyczna żołnierska korespondencja, typowa dla tamtej epoki. Z tyłu zostawiono miejsce na adres. Można się też dowiedzieć, ile marek kosztowała wysyłka takiego zdjęcia. Zastanawia, dlaczego zostało ono wysłane dopiero 4 stycznia?

Wszak w pobliżu koszar było wiele skrzynek pocztowych. Fotograf zapewne zjawił się wieczorem, bowiem zasłonięte są kotary na oknach. W tej jednostce służył kawaleryjski kwiat - podkreśla Władysław Żuchowski. - Najbogatsze rodziny miały tu swoich synów jako oficerów lub jednorocznych ochotników, którzy nie musieli mieszkać w koszarach. Czarne stroje z białym lub srebrnym szamerunkiem, wielkie focze czapy z czaszką sprawiały, że z daleka, na tle śniegu wyglądali jak kościotrupy. Budzili grozę, gdy zimą jechali konno lipową aleją z Wrzeszcza do Gdańska.

Im bliżej Bożego Narodzenia, tym większy gwar i chaos panował na Targu Rakowym czy Rybackim Pobrzeżu. Do Wolnego Miasta Gdańska tłumnie zjeżdżali mieszkańcy wsi, aby zrobić świąteczne zakupy i sprzedać płody rolne, drób czy prosięta. Rybaczki krzykliwie zachwalały swój towar, a było w czym wybierać, kusiły: flądry, makrele, węgorze. Złociły się łuski karpia i płoci.

W brunatnych drewnianych beczkach spiętych stalową obręczą trzymano solone śledzie. Wzdłuż brzegu Motławy stały przymocowane jedna przy drugiej barki sklepowe, kutry. Nawoływali handlarze. Z beczek sprzedawano kwaśną kapustę i kiszone ogórki. Odbywał się też handel nabiałem i jajami. Na straganach można było kupić owoce świeże, suszone i wszystko czego dusza zapragnie.

W sklepikach papierniczych pojawiały się symbole świąteczne - gwiazdki i aniołki, które dzieci naklejały na zeszytach albo drzwiach i oknach. Najmłodsi, tak jak wszędzie, czekali na świętego Mikołaja. Choć, oszczędni gdańszczanie raczej kupowali prezenty użyteczne, jak obuwie czy szalik. Dobrze, gdy pod choinką znalazły się łyżwy lub sanki, bo zimy był śnieżne.

Tymczasem w sopockim kurorcie podczas świąt można było wybrać się na spacer na molo, podziwiając zamarznięte morze.

- Niegdyś bywało u nas dużo śniegu - opowiada dyrektor Muzeum Sopotu Małgorzata Buchholz-Todoroska. - Uprawiano więc sporty zimowe. Mamy pocztówki ukazujące wyścigi saneczkowe na torze na Łysej Górze. Widać tłumy ludzi obserwujących zawody. Mamy też fotografie, na których rodziny lub panny i kawalerowie jeżdżą na nartach wzdłuż morskiego brzegu i... ulicami miasta. Były wówczas czynne wszystkie lokale: restauracje czy kawiarnie liczne w Sopocie. Zawsze można było wejść na gorącą czekoladę lub kawę.
W sąsiedniej wiosce Gdynia przez cały adwent rygorystycznie przestrzegano postu - opowiada starszy kustosz Muzeum Miasta Gdyni Jacek Ostapkowicz. - Podstawę stanowiły ryby, nie jedzono jedynie węgorza i łososia. Od listopada węgorz i łosoś był zbierany i wysyłany do Gdańska, skąd eksportowano go do Europy Zachodniej.

Na wigilijnym stole zawsze czekało jedno nakrycie więcej dla zbłąkanego wędrowca. Pod obrus kładziono siano lub słomę. W rogu stał snop zboża z ostatnich zbiorów, a w dzbanie gałązka wiśni lub czereśni. Najlepiej żeby zakwitła w Wigilię. Zanim pojawiła się moda na choinki, przybijano ładną gałąź świerkową z szyszkami na drzwi wejściowe chałupy.

Gospodarze zasiadali do Wigilii, kiedy robiło się ciemno, a na niebie pojawiała się pierwsza gwiazdka. Zanim zaczynała się postna kolacja, dzielono się opłatkiem.

- Nie było nigdy dwunastu potraw - opowiada kustosz. Tylko siedem potraw w chałupach chłopskich, dziewięć w szlacheckich, jedenaście mieszczańskich.

Jak kończono jeść, zaczynały się wróżby. Wyciągało się słomki spod obrusa. Jeżeli była jasna, czekało szczęście i panna wychodziła szybko za mąż. Ciemna, złamana słomka oznaczała chorobę lub śmierć. Tak samo wróżono ze snopa.

Łuska karpia schowana w portfelu gwarantowała powodzenie i dostatek w finansach w całym nowym roku. Następnie gospodarz zbierał okruchy chleba oraz ciasta ze stołu i szedł do stodoły częstować inwentarz.

- Nie można było podsłuchiwać, jak zwierzęta rozmawiają, ani szukać garnka ze złotem, bo to też przynosiło pecha - przypomina Jacek Ostapkowicz.

W pierwszy dzień świąt gdynianie siedzieli w domu i jedli do upadłego, nadrabiając post. Aż do Trzech Króli nie mogli tkać, prząść ani naprawiać narzędzi rolniczych. Wolno im było jedynie karmić zwierzęta. W drugi dzień świąt szli do kościoła. Brali ze sobą owies, którym obsypywali bliskich i księdza. Część owsa była święcona i zabierana do domu. Potem mieszano owies ze zbożem i wysiewano na pole. Cóż jeszcze, jeśli gospodyni nie chciała żeby był głód w domu, kładła bochenek chleba pod poduszkę i spała tak całą noc.

Wszystkim gdańszczanom, sopocianom i gdynianom życzymy, by na ich wigilijnym stole nigdy nie zabrakło karpia, łososia i węgorza, świeżego bochenka chleba, opłatka. By otaczała ich życzliwość i miłość najbliższych. By nie opuszczał ich spokój, a kłopoty omijały szerokim łukiem. Wszystkiego najlepszego, wesołych świąt Bożego Narodzenia.

Świąteczna pocztówka przedwojennej Gdyni pochodzi ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki