Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niełatwe początki gdyńskiego ratownictwa medycznego. O książce dr. Andrzeja Kolejewskiego

Dorota Abramowicz
Pierwszym karetkom bliżej było do... karawanu pogrzebowego, niż pojazdu transportującego rannych
Pierwszym karetkom bliżej było do... karawanu pogrzebowego, niż pojazdu transportującego rannych
Narodziny Gdyni obrosły w piękną legendę, chociaż rzeczywistość nie zawsze była różowa. Żeby się o tym przekonać, wystarczy popatrzeć jak wyglądały pierwsze lata pogotowia... A okres ten opisuje w swojej książce "Dzieje pogotowia ratunkowego w Gdyni" emerytowany dyrektor gdyńskiego pogotowia, chirurg Andrzej Kolejewski, autor publikacji poświęconych historii medycyny w Gdyni.

Od momentu wezwania pomocy do przyjazdu karetki pogotowia nie powinno upłynąć więcej niż 10-15 minut. Tak mówią wytyczne, którymi kierują się służby ratownicze na początku XXI wieku. Tym, którzy narzekają na złą pracę współczesnych ratowników, zatłoczone szpitalne oddziały ratunkowe i bezduszny NFZ, warto polecić książkę dr. Andrzeja Kolejewskiego, opowiadającą o dziejach pogotowia ratunkowego w Gdyni. Jest to na pewno opowieść dramatyczna, czasem krwawa, ale przede wszystkim ukazująca nieznane fakty z medycznej historii miasta.

Przeciwbólowa gra na flecie

Znany gdyński chirurg zaczyna swoją opowieść od "Historii pomocy doraźnej w pigułce". Okazuje się, że pierwsza pomoc ma swe źródło w przemocy. Paleopatolodzy, czyli przedstawiciele nauki, która próbuje odsłonić tajemnice stosowanych przed wiekami praktyk medycznych, podkreślają, że wiele dla rozwoju medycyny uczyniły wojny. Dawni lekarze zdobywali doświadczenie, tamując krew rannym wojownikom, usuwając groty strzał, szyjąc rany. Często stosowanym środkiem przeciwbólowym było wino, a wśród "zabiegów anestezjologicznych" źródła historyczne wymieniają także... grę na flecie. Źródła nie podają natomiast, jak na muzykowanie reagowali ranni.

Przywracanie oddechu metodą usta-usta po raz pierwszy zostało zapisane prawdopodobnie w Starym Testamencie. W Księdze Królewskiej można przeczytać, jak prorok Elizeusz "układając swe usta na jego ustach" przywrócił do życia syna wdowy Sunamitki. Pierwowzorem obecnego ratownika może być też miłosierny Samarytanin, który udzielił pierwszej pomocy i opatrzył rany ofierze napaści. Ale na pogotowie ratunkowe z prawdziwego zdarzenia trzeba było poczekać aż do XIX w. Zorganizowano je dopiero w 1881 roku w Wiedniu. Impulsem był tragiczny w skutkach pożar Ringtheatru, z setkami ofiar, którym nikt nie udzielił pomocy. Niewielu wie, że drugie europejskie pogotowie ratunkowe powstało dziesięć lat później w Krakowie. Niestety, tu także wcześniej doszło do dramatycznych wydarzeń - pożaru, który pochłonął wiele ofiar.
I jeszcze jednak ciekawostka - polska nazwa "karetka" wywodzi się od pierwszych pojazdów, które wyruszały na pomoc rannym. Były to karety udostępnione krakowskiemu pogotowiu przez hrabiów Przeździeckich .

Wozem do Wejherowa

Uchwalenie przez Sejm RP w 1922 r. ustawy o budowie portu morskiego w Gdyni zmieniło nieodwracalnie życie mieszkańców kaszubskiej wsi. Do Gdyni zaczęły napływać tysiące robotników z całego kraju. Ten wielki plac budowy stał się, jak pisze Andrzej Kolejewski, "medycznym poligonem doświadczalnym dla organizującej się wejherowskiej Kasy Chorych". Instytucji zbiurokratyzowanej i niezbyt lubianej.

Przez pierwsze lata Gdynia nie miała szpitala, a od 1922 do 1926 r. chorych przyjmował tylko jeden lekarz, doktor Bronisław Skowroński. Pierwszej pomocy doraźnej udzielano w otwartej w 1922 r. aptece "Pod Gryfem", należącej do magistra Antoniego Małeckiego. Prawdziwą pomoc można było uzyskać dopiero w szpitalu w Wejherowie. Rannych umieszczano na wozach konnych i ruszano w 25-kilometrową podróż. Nic dziwnego, że większość pacjentów umierała po drodze. Wreszcie zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia w Gdyni postanowiły udostępnić niewielki budynek przy ul. Starowiejskiej na potrzeby ambulatorium. Decyzję o budowie szpitala podjęto po wypadku w 1928 r., gdy przewróciła się łódź z 10 dziewczynkami.

Nie ma dnia bez wypadku

Równocześnie polska prasa pisała o potrzebie powołania w Gdyni pogotowia ratunkowego z prawdziwego zdarzenia. Redaktor Waldemar Lis tak apelował w "Dzienniku Gdańskim": "Nie ma bowiem dnia, w którym nie zdarzyłby się jakikolwiek nieszczęśliwy wypadek. (...) Najczęściej wozi się rannych samochodami do Wejherowa, dokąd po straszliwie uciążliwej drodze już tylko pewien procent rannych dochodzi przy życiu. Najczęściej jeszcze w takich wypadkach nie ma lekarza na miejscu. Miejscowych lekarzy, jeśli nie daj Boże wypadek wydarzył się w nocy, szukać trzeba godzinami. Nie ma karetki pogotowia, nie ma środków opatrunkowych (...). To wszystko w sytuacji, gdy Kasa Chorych z Gdyni ściąga wysokie składki z przeszło 6000 pracowników".

Artykuł wywołał natychmiastową reakcję wojewody pomorskiego, który wystąpił do Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej ze skargą na "beznadziejny stan opieki lekarskiej ze strony Kasy Chorych". Przy okazji z pisma dowiadujemy się, że między 1 a 10 września 1928 r. doszło w Gdyni do 10 tragicznych wypadków robotników portowych. I że składki płaci nie 6, a 8 tysięcy pracowników.

Przyciśnięta przez wojewodę gdyńska Kasa Chorych postanowiła wypożyczyć ambulans sanitarny od kasy z Inowrocławia. Wstawiono go do garażu w budynku Straży Pożarnej przy dzisiejszej ul. Władysława IV.

Pomoc, choć szybciej niż poprzednio, nie docierała natychmiast. Kierowca po odebraniu wezwania najpierw ruszał na poszukiwanie lekarza, mającego kontrakt z Kasą Chorych. Dopiero po jego odnalezieniu wóz jechał do pacjenta.
Trzy lata później doszło w Gdyni do wybuchu gazu w budynku ZUS na rogu ul. Bema i al. Marszałka Piłsudskiego. Zginęło 15 osób, wielu rannym udzielano pomocy przez 24 godziny.

W 1937 r. gdyńskie pogotowie opatrzyło m.in. 1618 ran, 257 złamań, 16 postrzałów z broni palnej. Naliczono łącznie 3593 wypadki, w tym 1275 przy pracy, 220 pobić, 68 samobójstw i 34 zgony. Nad zdrowiem gdynian w pogotowiu czuwało zaledwie 3 lekarzy, tyleż samo sanitariuszy i sześciu szoferów.
W owym czasie ratownicy musieli zmagać się z plagą fałszywych alarmów. Tylko od sierpnia do grudnia 1937 r. były 102 takie przypadki. Niestety, historia się powtarza - dziś dyspozytorzy odbierają dziesiątki telefonów od "dowcipnisiów", zamawiających pizzę lub proszących o dowiezienie "pół litra na ratunek". Jak widać, głupota jest zjawiskiem ponadczasowym.
Historia mówi: sprawdzam

Prawdziwym sprawdzianem dla gdyńskich ratowników był wrzesień 1939 r. Jak pisze w "Dziejach pogotowia ratunkowego w Gdyni" dr Kolejewski, już w pierwszych dniach wojny okazało się, że brakuje wystarczającej liczby chirurgów. Ranni trafiali do szpitali wojennych. Szpital Morski nr 1 na Oksywiu, który miał pełnić rolę głównej lecznicy chirurgicznej został w pierwszych dniach września zbombardowany, zniszczone zostały też drogi dojazdowe. Pacjentów trzeba było ewakuować do szpitala zakaźnego w Babim Dole. Placówka ta przyjęła łącznie ponad 2 tysiące poszkodowanych żołnierzy. Ranni trafiali też do Szpitala Morskiego nr 2, zlokalizowanego w Szkole Morskiej, Domu Bawełny i Domu Kolejarza.

Po kapitulacji Niemcy pozwolili pozostać w Gdyni "specjalistom", wśród których wymieniono 33 lekarzy. Zostało tylko czterech, m.in. były komendant Szpitala Morskiego nr 2, dr Augustyn Dolatkowski. Był on w czasie okupacji "lekarzem dla Polaków" mieszkających na Grabówku.

Po zakończeniu wojny historia jeszcze nie raz powiedziała: "sprawdzam" gdyńskim ratownikom. W grudniu 1970 r. udzielali oni pomocy rannym stoczniowcom, na ich rękach umierały ofiary zbrodni. Te dramatyczne relacje, zebrane przez dr. Kolejewskiego, to ważny przyczynek do najnowszej historii Polski. Historii, którą można obserwować także z wnętrza karetki pogotowia.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki