Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Będzie koniec świata? Naukowcy nie wykluczają, że w Ziemię uderzy asteroida!

rozm. Ryszarda Wojeciechowska
Naukowcy nie wykluczają katastrof naturalnych lub tego, że w  Ziemię uderzy asteroida
Naukowcy nie wykluczają katastrof naturalnych lub tego, że w Ziemię uderzy asteroida Wikimiedia.org/NASA/JPL/PD
Już w mitologii greckiej mamy ślady rozmaitych katastroficznych obrazów. Chrześcijanie spodziewali się zaś końca świata w 61 roku. Wiązali to ze spaleniem Rzymu przez Nerona. Teraz aż 61 proc. Amerykanów wierzy, że koniec świata nastąpi 21.12.2012 roku. Z prof. Longinem Pastusiakiem, autorem książki "Czy nastąpi koniec świata?", rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Bać się czy śmiać z przepowiedni Majów o końcu świata?
Ja bym się raczej śmiał niż bał. Niedawno rozbawiła mnie karykatura związana z tą przepowiednią. Spotyka się dwóch mężczyzn i jeden mówi do drugiego: - Wiesz, że 21 grudnia 2012 kończy się kalendarz Majów? A to znak, że nastąpi koniec świata. Co robić? Na co mu drugi odpowiada: - Trzeba kupić nowy kalendarz.

Ale Pan w swojej książce sugeruje, że ta data powinna nas jednak zmusić do refleksji.
Do refleksji nad przyszłością naszej planety. Bo matkę Ziemię mamy jedną i to człowiek może jej najbardziej zaszkodzić, a nie kalendarz. Wszyscy żyjemy w "pożyczonym" czasie i wkraczamy w "pożyczoną" przyszłość.

Teraz jednak przed 21 grudnia matkę Ziemię ogarnia raczej histeria niż refleksja. Widać to zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych.
Nie tylko tam. Czy pani wie, że w ubiegłym tygodniu w panikę z powodu tej przepowiedni wpadli Rosjanie? Pojawiły się histeryczne, wręcz apokaliptyczne wypowiedzi w mediach. Ludzie zaczęli masowo robić zapasy, szukać bezpiecznych miejsc. Aż rząd rosyjski musiał zająć stanowisko w tej sprawie. Uspokajać opinię publiczną, że 21 grudnia koniec świata nie nastąpi. Zresztą schrony czy bunkry, które mają ochronić przed apokalipsą, powstawały i powstają w różnych miejscach świata. Budowano je nawet w niewielkiej Andorze. A teraz sprzedaje się w nich miejsca. Naiwnych i cwaniaków, niestety, nie brakuje. Jedni się boją, inni żerują na tym lęku. Według ankiety Gallupa, aż 61 procent dorosłych Amerykanów i 71 procent amerykańskich nastolatków wierzy, że koniec świata nastąpi albo że świat w jakiś sposób zostanie unicestwiony. Więc jest kogo straszyć.

Co na to nauka?
Tę mroczną perspektywę odsuwa o miliony czy nawet miliardy lat. Naukowcy nie podzielają tych katastroficznych wizji biblijnych czy wizji samozwańczych proroków. Nie wykluczają jednak katastrof naturalnych. Naukowcy, między innymi z NASA, twierdzą, że w galaktyce wokół Ziemi krąży około 200 obiektów kosmicznych, które kiedyś mogą się zderzyć z naszą planetą. I skutki takiego "spotkania" byłyby wówczas opłakane. Nie pozwólmy jednak, żeby zawładnął nami strach. Zastanówmy się raczej, czy my, jako ludzie, nie przyczyniamy się do pogorszenia życia na Ziemi? A jeżeli tak, to co możemy z tym zrobić?

Przeczytaj również: Koniec świata 21 grudnia 2012, czyli jak Majowie zrobili nam psikusa

Koniec świata to jednak coś, co ludzi nakręca. Już starożytni wieszczyli...
Nawet w mitologii greckiej mamy ślady rozmaitych katastroficznych obrazów, przewidujących zmierzch bogów. Przepowiadano, że bogowie, półbogowie i herosi kiedyś się zjednoczą we wspólnej walce na śmierć i życie z gigantycznymi demonami. Wojna ta będzie tak zawzięta i niszcząca, że przyniesie światu totalną zagładę.

Niemałą rolę w utrwalaniu poglądu o nieuchronnym końcu świata odgrywa chrześcijaństwo.
W Biblii mówi się o tym, że Bóg stworzył świat i tylko on wie, kiedy nastąpi koniec. Chrześcijaństwo nas do tego przygotowuje. Modlimy się słowami: przyjdź Królestwo twoje. Ja zresztą na początku swojej książki przytaczam wypowiedź Jana Pawła II, który powiedział podczas jednej ze swoich środowych audiencji w 1998 roku: "koniec świata na pewno nastąpi, nie wiadomo jednak, kiedy, bo Chrystus nie wyznaczył konkretnego dnia ani godziny".

Katastroficzne przewidywania dla świata wywodzono również z różnych zjawisk zachodzących w naturze, ale też z magicznych dat.
Chrześcijanie spodziewali się końca świata już w 61 roku naszej ery. Wiązali to ze spaleniem Rzymu przez Nerona. Potem pojawiały się kolejne fatalistyczne daty, jak rok 94 czy 296. Ale prawdziwy strach przyszedł tuż przed rokiem tysięcznym. Spodziewano się wówczas, że Chrystus zstąpi na Ziemię i ten przyziemny nasz padół zniknie. Ale jak wiemy - nic się nie stało. Nie było żadnej apokalipsy. Chrześcijanie z taką radością świętowali wówczas to "przeżycie", że podobno od tamtej pory zrodziła się tradycja witania Nowego Roku zabawą, czyli sylwestrem. W nowszych czasach wśród katolików istniał pogląd, że w jednej z trzech tajemnic, które Matka Boża w 1917 roku przekazała trójce pastuszków w Fatimie, znajdowała się przepowiednia końca świata. Decyzję o publikacji tej tajemnicy podjął Jan Paweł II. I co się okazało po publikacji tekstu przez Watykan? Że nie ma słowa na temat końca świata.
Słynny Nostradamus też nie stronił od tej przepowiedni.
Wierzył, że świat będzie istniał 7 tysięcy lat. Po szczegółowych obliczeniach doszedł jednak do wniosku, że to nastąpi w 3797 po Chrystusie. Zdarzyło mu się jeszcze kilkakrotnie weryfikować daty końca świata. Ostatecznie przyjął wersję apokalipsy w siódmym miesiącu roku 1999.

Według Żydów, jak Pan pisze, Mesjasz miał zstąpić na ziemię w 1648 roku.
Jego zstąpieniu towarzyszyć miały liczne cuda. Kiedy nadszedł ten rok, niejaki Sabbatai Zevi ogłosił się Mesjaszem i pozyskał niewielką grupę wyznawców. Oczywiście zapowiadanych cudów i zbawienia nie było. Ostatecznie rabini wypędzili ze Smyrny Zeviego i jego zwolenników. Wypędzony nadal wieszczył, ale już na terenie Bliskiego Wschodu, wybierając tym razem 1666 rok. Aresztowany przez Turków, przeszedł na islam, co ostatecznie rozczarowało jego zwolenników.

Takich fałszywych wieszczów, sekciarzy i przybranych proroków, którzy - mówiąc obrazowo - robili ludziom z mózgu wodę, można liczyć na pęczki.
Wśród tych fałszywych wieszczów byli również prawdziwi uczeni, jak Bernard z Turyngii, który w 960 roku wywołał wielki niepokój w Europie, informując, że według jego obliczeń, świat będzie istniał tylko przez 32 lata. Czyli koniec miałby nastąpić w 992 roku. Na szczęście dla niego i dla ludzkości jego koniec nastąpił wcześniej aniżeli zapowiedziany koniec świata.

Inni szli jego śladem...
W czerwcu 1523 roku astrologowie angielscy zapowiedzieli, że koniec świata zacznie się w Londynie 1 czerwca 1524 roku wielką powodzią. Wielu w to uwierzyło. Około 20 tysięcy ludzi opuściło swoje domy, szukając schronienia w bezpiecznych miejscach i gromadząc zapasy żywności. Kiedy owego 1 czerwca nie spadła ni jedna kropla deszczu, astrologowie oświadczyli, że się pomylili, bagatela, o sto lat. Ale w 1624 roku też nie było klęski powodzi.

Wieszczyły nawet kobiety.
Niejaka Joanna Southcott, liderka pewnej angielskiej sekty, ogłosiła w 1774 roku, że jest w ciąży i urodzi nowego Mesjasza. Zaproponowała, by nadać mu imię Shiloh. Zapowiedziała też, że wkrótce należy oczekiwać końca świata. Jej proroctwa oczywiście się nie spełniły. Pozostawiła po sobie zamknięte pudło z tajemniczymi notatkami, które miało zostać otwarte po jej śmierci w obecności 24 biskupów. Pudło jednak zaginęło.

To się nazywa fantazja... czy raczej wariacja na koniec świata.
Tych ciekawych przypadków było wiele. Na początku lat 30. XIX wieku amerykański farmer William Miller rozpowszechniał wieść, że koniec świata miałby nastąpić w okresie od 21 marca 1843 do 21 marca 1844 roku. Datę tę podał w opublikowanej przez siebie książce pt. "Dowody z Biblii i historia drugiego zstąpienia Chrystusa ok. 1843 roku". Wieść taka, o niecodziennym przecież charakterze, rozeszła się szybko. Miller rozpowszechniał to swoje proroctwo za pomocą plakatów i ulotek. Wielu ludzi posłuchało go. Sprzedali swoją ziemię i dobytek, ubrali się w białe szaty i na szczytach wzgórz oczekiwali cierpliwie na dzień ostateczny. Ktoś zarobił na tym grube miliony. Jako że ludzie, którzy uwierzyli w niechybny koniec świata, sprzedali swój dobytek niemal za bezcen. Sam Miller oceniał liczbę swoich wyznawców na 50-100 tysięcy osób. I kiedy minęła apokaliptyczna data i nic się nie wydarzyło, wśród jego zwolenników, zwanych Millerites, zapanowało ogromne rozczarowanie. Sekta rozpadła się na mniejsze odłamy. I kolejni liderzy tych okruchów sekciarskich wieszczyli kolejne daty apokalipsy.
Ostatnio przeżywaliśmy strach, umiejętnie przez niektórych podsycany, związany z rokiem dwutysięcznym. Szczęśliwie nic się nie stało. Więc i teraz nie dajmy się zwariować. Bo większym problemem jest niedbałość człowieka o planetę. Codziennie giną jakieś gatunki roślin i zwierząt. I żadna technologia ich nam nie przywróci. Nie musimy zmieniać naszej cywilizacji, ale musimy ograniczać jej negatywne skutki. O tym powinniśmy pamiętać przy okazji takich przepowiedni. 

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki