Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obrona Westerplatte to bitwa niewykorzystanych, przegranych szans

rozm. Marcin Mindykowski
Po kapitulacji Westerplatte Niemcy przejęli od polskich obrońców dużo nowoczesnej broni
Po kapitulacji Westerplatte Niemcy przejęli od polskich obrońców dużo nowoczesnej broni
- Rozkaz o obronie Westerplatte do 12 godzin jest mitem. Składnica mogła i miała bronić się znacznie dłużej - żołnierze byli na to przygotowani i logistycznie, i pod względem morale. Tym chłopakom po prostu nie dano się wykazać - z Mariuszem Wójtowiczem-Podhorskim, prezesem Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, autorem monografii "Westerplatte 1939. Prawdziwa historia", pomysłodawcą i scenarzystą komiksu "Westerplatte. Załoga śmierci", rozmawia Marcin Mindykowski

1 września ukazało się wznowienie komiksu "Westerplatte. Załoga śmierci", którego jest Pan współautorem. O jego pierwszym wydaniu było w 2004 roku głośno: komiks mocno eksponował tezę, że po niemieckim bombardowaniu 2 września - po którym major Henryk Sucharski miał przeżyć załamanie psychiczne - to kapitan Franciszek Dąbrowski faktycznie dowodził obroną Westerplatte.
Owszem, mamy tu po raz pierwszy narysowany, a nie tylko opisany, konflikt między oficerami na Westerplatte. Ale komiks nie dotyczy tylko kwestii dowództwa. Przede wszystkim ma przypomnieć bohaterstwo obrońców Westerplatte, pamięci których jest dedykowany. Ale to prawda, że przygotowując jego pierwsze wydanie na setną rocznicę urodzin kpt. Dąbrowskiego, chcieliśmy oddać mu sprawiedliwość. Nie rozumiem zresztą, co w fakcie dowodzenia przez niego obroną jest sensacyjnego. Nie byłem pierwszy, który o tym pisał.

Wcześniej pojawiały się wątpliwości dotyczące dowodzenia, ale chyba w komiksie po raz pierwszy wybrzmiało to z taką, rewizyjną mocą.
Już w latach 50. w kronikach filmowych czy materiałach prasowych z uroczystości na Westerplatte - m.in. także w "Dzienniku Bałtyckim" - podpisywano Dąbrowskiego jako "dowódcę obrony Westerplatte". I nikt tego nie kwestionował i nie robił szumu na całą Polskę. Z kolei w latach 70. została wydana niskonakładowa praca Biura Politycznego Marynarki Wojennej o obronie Wybrzeża w 1939 roku, w której wprost napisano, że obroną Westerplatte dowodził Dąbrowski. Później pisali o tym m.in. Janusz Roszko i komandor dr Rafał Witkowski. Tę informację otwarcie podawał też prof. Paweł Wieczorkiewicz - i od tej pory nazwisko Dąbrowskiego pojawiało się w notkach encyklopedycznych, a przy Sucharskim dopisywano informacje o kontrowersjach przy dowodzeniu.

W takim razie dlaczego w wielu relacjach Westerplatczyków obroną przez cały czas dowodzi Sucharski?
Kiedy w sierpniu 2009 roku na podpisaniu aktu erekcyjnego pod powstanie Społecznego Muzeum Wojskowej Składnicy Tranzytowej Westerplatte pojawił się jeden z obrońców Westerplatte, zmarły niedawno mjr Ignacy Skowron, dziennikarze od razu przytknęli mu mikrofony do ust i zaczęli pytać, czy dowodził nimi mjr Sucharski. "Oczywiście, że tak, od początku do 7 września" - padła odpowiedź, zresztą taka, jaką słyszeliśmy od lat. Ale kiedy ponownie chcieliśmy zorganizować spotkanie z mjr. Skowronem, powiedział nam: "Panowie, chętnie przyjdę, tylko niech mnie nikt znowu nie pyta o to, kto nami dowodził w '39. Bo ja złożyłem przysięgę pod koszarami 7 września, że nigdy nie powiem, jak było naprawdę". To byli ludzie przedwojenni, kierowali się przede wszystkim honorem i patriotyzmem. Nie mogli się raptem wycofać i powiedzieć, że Sucharski się załamał, a 2 września wywiesił białą flagę. Co innego mówili więc przed kamerami, a co innego wśród osób zaufanych.

A badacze? Dlaczego wielu z nich pisało jednak o przywództwie Sucharskiego?
W niektórych książkach o Westerplatte przytaczane są relacje, do oryginałów których - maszynopisów z odręcznymi poprawkami żołnierzy - dotarłem. Przekazał mi je Jacek Żebrowski, który od lat 70. przyjaźnił się z Westerplatczykami i niemieckimi żołnierzami z Kompanii Szturmowej. Prowadził z nimi ożywioną korespondencję i oni zostawili mu szczegółowe relacje, obligując go do tego, by opisał, co naprawdę działo się na Westerplatte między 1 a 7 września - a nie powielał narzuconą im, "oficjalną" wersję, którą mieli powtarzać przed kamerami.

I te oryginały różniły się od tego, co trafiło do książek?
Kiedy zestawiłem cytowane w książkach Stanisławy Górnikiewicz czy Zbigniewa Flisowskiego relacje z ich oryginałami, nie mogłem uwierzyć, jak nimi manipulowano. Wycinano całe "niewygodne" strony albo masowo zastępowano nazwisko Dąbrowskiego nazwiskiem Sucharskiego - po to, żeby udowodnić, że ten drugi był w pełni sił i dowodził także po 2 września. Dla innych historyków, np. dla dr. Andrzeja Drzycimskiego, czas się zatrzymał i od 30 lat piszą o Westerplatte to samo, nie zważając na nowe ustalenia i wychodzące na światło dzienne fakty i dokumenty. Wielu z nich nigdy nie było też na polu bitwy, nie weryfikowali prawdopodobieństwa przebiegu wydarzeń w terenie.
Niektórzy historycy kwestionują też przedstawioną w komiksie wersję, że 2 września, tuż po bombardowaniu, na rozkaz mjr. Sucharskiego na Westerplatte wywieszono białą flagę.
Ale znów nie jestem pierwszy, który to ujawnił. Przede mną o białej fladze pisali m.in. Janusz Roszko, kmdr dr Rafał Witkowski, a nawet Melchior Wańkowicz w swojej słynnej książce "Westerplatte". Są też liczne relacje niemieckie - a trudno zakładać, że Polacy i Niemcy się w tej kwestii zmówili. Zresztą wielu historyków, którzy oficjalnie negują fakt wywieszenia białej flagi, w prywatnej korespondencji przyznaje, że o niej wiedzą. Flaga wisiała na koszarach 15 sekund, może pół minuty. Chwilę potem ściągnął ją Dąbrowski i kazał oddać długą serię z karabinu maszynowego w kierunku niemieckich pozycji, która była sygnałem "Bronimy się dalej". I Niemcy to uszanowali.

Dlaczego więc wzmianki o białej fladze nie ma ani w notatkach Sucharskiego, ani w dzienniku pokładowym okrętu Schleswig-Holstein, na którym było pięciu korespondentów wojennych?
Bo na Schleswigu jej nie dojrzano. To żołnierze Kompanii Szturmowej ją zobaczyli i przekazali tę informację do Schleswiga - a stamtąd nadano ją do dowództwa sił morskich. Ale tej radiodepeszy nie wciągnięto do rejestru, bo to był dokument tajny. Dotarł do niej jednak pan Żebrowski - i ta radiodepesza jest zacytowana w mojej książce. W służbowym notesie informację o wywieszeniu na koszarach białej flagi o 19.30 zapisał też adiutant Schuga - tyle że ze znakiem zapytania. Niemcy sami nie byli więc pewni, co - w oparach kurzu po bombardowaniu - widzą.

W komiksie przedstawił Pan, że broniąc się dalej, polscy żołnierze odczuwali strach przed konsekwencjami. Jaki los czekałby ich, gdyby nie oddali serii strzałów informujących o kontynuacji obrony?
Kiedy mjr Sucharski po bombardowaniu jednoosobowo i bardzo szybko wydał rozkaz o wywieszeniu białej flagi, poza nim i kilkunastoma osobami w koszarach nikt o tym nie wiedział - ani żołnierze na placówkach, ani na wartowniach. Gdyby Niemcy wysłali więc parlamentariuszy na rozmowy kapitulacyjne, a nieświadomi niczego polscy żołnierze, w wieczornym świetle i kurzu po bombardowaniu, nie zauważyli ich znaków i zaczęli do nich strzelać, oznaczałoby to złamanie prawa wojennego. Wtedy niemiecka propaganda utrwaliłaby obraz polskiego wojska jako niecywilizowanych morderców, czego konsekwencje byłyby odczuwalne przez całą wojnę. A po kapitulacji wszyscy obrońcy Westerplatte trafiliby pewnie do obozu koncentracyjnego. Kontynuowanie walki na pewno nie wynikało jednak z obaw polskich żołnierzy, że Niemcy zauważyli białą flagę, i niezależnie od tego, czy się poddadzą czy będą walczyć, i tak zginą.
W komiksie czytamy też, że Westerplatte mogło się bronić dłużej niż siedem dni. Skąd to przekonanie?
Komiks dokumentuje stan wiedzy na rok 2004 - przynajmniej w obrazkowej części, bo suplement historyczny został uaktualniony. Od tej pory wyszło na jaw - i ciągle wychodzi - wiele faktów i dokumentów, które wzbogacają nasz stan wiedzy o przebiegu obrony. Wiele z nich opisałem w mojej niemal 700-stronicowej książce "Westerplatte 1939. Prawdziwa historia". Jednym z nich było odkrycie wiceprezesa naszego stowarzyszenia, Krzysztofa Zajączkowskiego, który dotarł do rzucającego nowe światło na obronę Westerplatte archiwum mjr. Stefana Fabiszewskiego - dowódcy, logistyka i twórcy systemu obrony Składnicy w latach 1933-38, poprzednika mjr. Sucharskiego. Po wojnie - o czym nikt nie wiedział - Fabiszewski prowadził swoje prywatne śledztwo, mające wyjaśnić, dlaczego Westerplatte poddało się po zaledwie siedmiu dniach, skoro było przygotowywane do długotrwałej obrony. To wzmocniło nasze przekonanie o tym, że obrona mogła trwać dłużej.

Westerplatte miało się przecież bronić 6, a potem 12 godzin - w oczekiwaniu na korpus interwencyjny, który został jednak rozbity.
To mit, który zdemontowaliśmy. Przede wszystkim obrona przez 12 godzin nie miała związku z korpusem interwencyjnym, tylko z planowanym desantem kompanii Batalionu Morskiego z Gdyni. I żeby ta operacja miała sens, Westerplatte musiało bronić się CO NAJMNIEJ 12 godzin - ale nie DO 12 godzin! I to był wariant na wypadek puczu w Gdańsku. W razie wojny obowiązywała obrona do ostatniego naboju lub ostatniego żołnierza. Zresztą rozkazu o 12 godzinach w ogóle nie było.

Jak to? Miał go przekazać podpułkownik Sobociński, goszczący w Składnicy w przeddzień ataku.
Proszę mi pokazać dokument z tym rozkazem. Nie mamy w archiwach źródeł z rozkazami dla Składnicy - opieramy się tylko na relacjach Westerplatczyków, powtarzanych bezwiednie po tych, którzy powiedzieli to pierwsi. Wersja o 12 godzinach ma usprawiedliwić dążenie mjr. Sucharskiego do szybkiego poddania Składnicy - i została zresztą wymyślona po wojnie przez kpt. Dąbrowskiego. Ppłk Sobociński, szef Wydziału Wojskowego Komisariatu RP, nie był przełożonym taktycznym Składnicy i jednostek garnizonowych, więc po prostu nie mógł wydać takiego rozkazu. Rozkaz obrony lub wycofania się z Westerplatte mógł dać jedynie przełożony floty - wiceadmirał Unrug, dowódca Obrony Wybrzeża. W przeciwnym razie dla żołnierzy było oczywiste, że mają bronić się do końca.

Dlaczego to było oczywiste?
Naczelny Wódz wzywał przez polską rozgłośnię radiową obronę Oksywia i Westerplatte, żeby broniły się aż do wyczerpania możliwości. Takie były po prostu wytyczne i instrukcje dla Składnicy, o czym pisze też mjr Fabiszewski. Dążenie do szybkiej kapitulacji Westerplatte kłóci się także z długotrwałą obroną Poczty Polskiej, która miała rozdzielić siły niemieckie w Gdańsku. Zresztą w wojsku w ogóle nie ma czegoś takiego jak obrona do określonych godzin. Mit o 12 godzinach szkaluje dobre imię polskiego żołnierza, dobre imię obrońców Westerplatte. Poza tym z tzw. miejsc umocnionych - a takim było Westerplatte - nie schodzi się przed wyczerpaniem amunicji lub śmiercią ostatniego żołnierza. Mówią o tym regulaminy wojskowe. I dlatego ci żołnierze schodzili 7 września z Westerplatte z poczuciem niewykonanego zadania, a nie z otwartą przyłbicą.
Dlaczego?
Westerplatte jest bitwą niewykorzystanych, przegranych szans. A było naprawdę o krok od polskich Termopil. Tym chłopakom nie dano się po prostu wykazać, nie wykorzystano ich doskonałego przygotowania. Straty po niemieckiej stronie mogły być dużo większe - trzy-, a nie dwucyfrowe. Pytanie też, czy dłużej nie trwałaby wtedy obrona Kępy Oksywskiej? Obrońcy Westerplatte mieli poczucie, że byli dopiero na początku lub w połowie obrony. Po siedmiu dniach bitwy straty po naszej stronie były naprawdę niewielkie: ok. 30 zabitych na 230-240 obrońców. Na jednego zabitego polskiego żołnierza na Westerplatte przypadało aż 60 zabitych Polaków na Kępie Oksywskiej. I kiedy obrona już okrzepła, a warunki do dalszej walki były idealne, gdańscy obrońcy dostali rozkaz, że mają się poddać. Jak wynika z ich relacji, protestowali: mieli przecież żywność, amunicję, bardzo dużo nowoczesnej broni... Wielu historyków podaje informację, że Niemcy planowali generalny szturm na Westerplatte 8 września. Nie jest to do końca zgodne z prawdą. Najprawdopodobniej Westerplatte miało być dalej blokowane do czasu rozstrzygnięcia walk o Gdynię. Sama kapitulacja Westerplatte - w chwili, kiedy nie były prowadzone żadne walki na półwyspie - była dla Niemców ogromnym zaskoczeniem.

Kiedy doszło do kapitulacji, mjr Sucharski miał powiedzieć do swoich żołnierzy: "Jeszcze się Polsce przydacie". Może dążąc do i tak nieuniknionej kapitulacji i chcąc zminimalizować straty w ludziach, miał jednak rację?
Po 2 września obrona nie została złamana - ani pod względem morale, ani obiektów obronnych, żywności, broni i amunicji. Nie było więc podstaw do tego, żeby ją przerywać. Żołnierze doskonale znali mechanizm wojskowy, postępowali zgodnie z instrukcjami - nawet mimo braku łączności z dowództwem w koszarach. Bombardowanie zniszczyło co prawda jedną wartownię, zginęło ok. 15 żołnierzy, ale szybko zostały utworzone w to miejsce gniazda oporu. I z każdym dniem morale obrońców rosło. Nie można zresztą porównywać żołnierza z '39 roku do tego współczesnego. To było inne morale, inne wojsko, broniące 21-letniej II Rzeczpospolitej. Dla nich było oczywiste, że mają trwać na posterunku, a w razie potrzeby z honorem zginąć za ojczyznę. Mimo że nie wierzyli, że otrzymają pomoc, zamierzali się bić do końca, a nie poddawać. Dlatego nie chcieli się rozbroić, zostawiali broń i amunicję na stanowiskach. Są relacje mówiące, że Sucharski sam odbierał im broń, odpinał ładownice.

A strategicznie ta obrona na pewno się kalkulowała?
Garnizon na Westerplatte - wbrew powtarzanej często tezie, że Westerplatczycy niepotrzebnie bronili pustych magazynów - miał znaczenie strategiczne, porównywalne do Twierdzy Wisłoujście. Przecież dzięki oporowi 230-240 obrońców Wojskowej Składnicy Tranzytowej udało się zablokować port gdański. Dzięki temu pancernik Schleswig-Holstein, który miał być pływającą baterią artyleryjską, stał w Gdańsku i ostrzeliwał Gdynię z kanału portowego. A do tego musiał oszczędzać amunicję, którą dowieziono mu okrężną drogą dopiero po kapitulacji Westerplatte. Pamiętajmy też, że do 17 września, do momentu sowieckiej napaści, los wojny polsko-niemieckiej wcale nie był przesądzony.

I kpt. Dąbrowski nie dał się porwać romantycznej iluzji, narażając życie żołnierzy?
Ten przypisywany mu po wojnie romantyzm to mit. To był jasno, trzeźwo myślący dowódca, wybitny instruktor wojskowy, a nie romantyczny młokos. Postępował regulaminowo, realnie oceniał warunki. Chciał bronić się po 7 września, bo było to możliwe. Co nie zmienia faktu, że mam zastrzeżenia do jego dowodzenia obroną. Dlaczego nie kazał np. schować moździerzy do koszar, przez co już 2 września, podczas bombardowania, zostały one zniszczone? Dlaczego - jak wynika z relacji - w ogóle nie było go na stanowiskach, na placówkach, wartowniach, tylko cały czas przebywał w koszarach, polegając na relacjach żołnierzy i oficerów? Wreszcie: dlaczego ranni, zakrwawieni żołnierze przebywali w koszarach, obniżając morale pozostałych walczących? Nie można było ich przenieść do bezpieczniejszego obiektu? Nie wykluczam jednak, że te błędy są usprawiedliwione chaosem w koszarach, sporem z Sucharskim albo brakiem doświadczenia samego Dąbrowskiego.

Podczas obrony był między nimi otwarty spór?
Mjr Sucharski pierwszego dnia walk kilkakrotnie wydawał rozkaz zaprzestania strzelania do Niemców, mimo że zapas amunicji pozwalał nawet na czterotygodniową obronę. A zadanie maksymalnych strat nieprzyjacielowi to przecież podstawowa zasada na polu walki. Warto tu też przytoczyć zdanie z relacji kpt. Mieczysława Słabego: "Sucharski podczas obrony zachowywał się skandalicznie".
Obronę Westerplatte na pewno warto ubierać w czarno-białe ramy pojedynku bohatera Dąbrowskiego i antybohatera Sucharskiego? I dowartościować jednego, zabierając chwały drugiemu?
Staram się wszystkim oddać po równo zasługi i błędy. Za największych bohaterów uważam zaś kpt. Słabego, plutonowego Barana czy niesłusznie zapomnianego chorążego Gryczmana, obrońcę placówki "Prom", który wygrał pierwszą bitwę na Westerplatte. To ta walka pozwoliła bronić się polskim żołnierzom dalej. Przez ponad pięć godzin chor. Gryczman z prawie 20 ludźmi stawiał opór ponad setce żołnierzy - dwóm doborowym plutonom niemieckiej Kompanii Szturmowej. Chor. Gryczman jako jedyny obrońca prowadził też notatki w czasie walk. Z kolei przygotowanie Westerplatte do obrony: wybudowanie wartowni i koszar, sprowadzenie nowoczesnej broni - to zasługi pomijanego po wojnie mjr. Fabiszewskiego, "wielkiego nieobecnego" obrony Westerplatte. I takie postaci staram się wydostać z niepamięci.

Ile osób w ogóle broniło Westerplatte? Bo tu też są rozbieżności: 182, 205, 210...
Polskie dokumenty są niepełne - część została zniszczona 7 września, część do dziś nie wróciła do nas z rosyjskich archiwów. Poza tym w ostatnich dniach obrony żołnierzy przyjeżdżających do Składnicy w ogóle nie ewidencjonowano. W dzienniku bojowym Schleswiga-Holsteina jest dokładna informacja, że polskich żołnierzy i pracowników cywilnych oddało się do niewoli 199. Do tego trzeba dodać 15 nazwisk z symbolicznego Cmentarzyka, dawnego pomnika Obrońców Westerplatte. To nam daje 214 osób. Do tego dochodzi ok. 20 "zaginionych na polu walki" - kilka ciał polskich żołnierzy znaleziono na Westerplatte w 1940 i 1941 roku, m.in. przy odgruzowywaniu zniszczonej części koszar.

"Zaginionych na polu walki", czyli zastrzelonych za tchórzostwo i próby dezercji?
Zaginieni na polu walki to głównie ci rozerwani przez wybuchy pocisków, zawaleni gruzem czy zasypani w okopach lub lejach bomb. Na Westerplatte nie było mowy o dezercji. Gdzie miano zdezerterować?

Wśród obrońców na pewno byli jednak i ci o słabszej konstrukcji psychicznej...
O tym, że za tchórzostwo na polu walki i porzucenie broni grozi kara śmierci, mówi przedwojenny wojskowy kodeks karny. W Wartowni nr 1 w trakcie bombardowania uciekło dwóch żołnierzy. Plutonowy Buder wyciągnął pistolet i zagroził im bronią. Wrócili. Z kolei w filmie Stanisława Różewicza "Westerplatte" z 1967 roku jest odegrana autentyczna sytuacja, w której dwóch zmęczonych walką żołnierzy nie posłuchało rozkazu podporucznika Kręgielskiego. Kręgielski wyciąga więc pistolet, nie mówiąc ani słowa. I to wystarczyło. Emocjonalnie jesteśmy jednak po stronie ppor. Kręgielskiego, a nie tych, którym chwilowo przeszła ochota do walki. Takie epizody zdarzały się na każdym polu walki. Jeśli coś zazgrzytało - pojawiały się próby odmowy dalszej walki, przeciwstawianie się podoficerowi czy oficerowi - było bardzo szybko eliminowane groźbą kary. Dzięki temu żołnierze krzepli w ogniu walki, a ci, którzy mieli chwile zwątpienia, stawali się bohaterami.

Lista obrońców Westerplatte wciąż nie jest jednak kompletna?
Na liście obrońców, aktualizowanej przez nasze stowarzyszenie, ciągle pojawiają się nowe nazwiska. Sam, szperając w rodzinnych archiwach, z zaskoczeniem odkryłem, że mój dziadek, Franciszek Król, żołnierz Batalionów Chłopskich, z końcem sierpnia 1939 roku trafił na Westerplatte i brał udział w obronie Składnicy. Widać obronę Westerplatte, jej bohaterów, historii i zabytków Wojskowej Składnicy Tranzytowej mam już zakodowaną w genach.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki