Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piramida finansowa Pier&Gio. Ostateczny koniec twórcy przekrętu z samochodowymi naklejkami

Łukasz Kłos
Przemek Świderski
Kiedy oczy niemal wszystkich Polaków zwrócone są na Amber Gold, o którym minister finansów otwarcie mówi, że "to klasyczna piramida finansowa", gdańscy śledczy po latach poszukiwań zatrzymali Piergiorgio L., obywatela Włoch, któremu setki ludzi powierzyły pieniądze w nadziei na szybki, łatwy i niemały zysk

Wydawałoby się, że po Bezpiecznej Kasie Oszczędności, założonej przez Lecha Grobelnego, byliśmy uodpornieni na obietnice znalezienia gruszek na wierzbie. Nic bardziej mylnego. Całkiem niedawno, tuż przed tym, jak w Krajowym Rejestrze Sądowym zarejestrowano słynną dziś spółkę Amber Gold, działalność rozwinęła inna firma o podejrzanych intencjach.

"Dzięki tej naklejce zarabiam 888 zł"

Choć reklamowane przez nią produkty trudno było znaleźć na sklepowych półkach, to po ulicach wielu miast Polski snuły się auta z ich reklamami. Obok reklam produktów towarzyszyły im naklejki z intrygującymi napisem: "Dzięki tej naklejce zarabiam 888 zł miesięcznie, www.pier-gio.pl". Trudno było nie dostrzec napisów na tle barw włoskiej flagi, gdyż najczęściej umieszczane były na przedniej szybie.

Dziś pod wskazanym na naklejce adresem internetowym próżno szukać oferty Pier-Gio. Firma miała swoją siedzibę przy ul. Ogarnej w Gdańsku. Jeszcze na początku 2008 r. w samym tylko Trójmieście widać było dziesiątki aut oznakowanych w ten sposób. Zresztą nie tylko na Wybrzeżu właściciele udostępniali szyby czy drzwi swoich aut pod materiały reklamowe. Chętni do oklejenia swoich aut szturmowali biura Pier-Gio w Poznaniu, Olsztynie, Bydgoszczy, Łodzi, Toruniu, a nawet Warszawie.

Zarobisz, jak zapłacisz

Do połowy 2008 r. mechanizm zarobku wydawał się klarowny. Każdemu z chętnych w zamian za obklejenie samochodu proponowano zysk od 500 do nawet 900 zł miesięcznie - w zależności od ilości reklam zamieszczonych na karoserii.
- Szacujemy, że chętnych na łatwy zarobek mogło być nawet kilka tysięcy w całej Polsce - komentował przed laty jeden z gdańskich policjantów, przyglądający się hojnej ofercie Pier-Gio.

Jak ustalili mundurowi, tylko w niespełna 100-tysięcznym Włocławku podpisano 200 umów z Pier-Gio.
Powodem zainteresowania najpewniej były kusząco wysokie stawki proponowane przez Pier-Gio. W dodatku firma względem swoich klientów nie miała wygórowanych wymagań. Żeby zarabiać kilkaset złotych miesięcznie wystarczyło tylko posiadać auto i podpisać stosowną umowę. Dodatkowo firma wymagała, by oklejony pojazd przejechał miesięcznie co najmniej tysiąc kilometrów, by utrzymywać pojazd w czystości i stawiać się raz na 30 dni na kontrolę. Było tylko jedno "ale".
Przepustką do zarabiania pieniędzy miało być... wpłacenie kaucji. W zależności od rodzaju umowy miało to być od 1,3 do 1,8 tys. zł. "Drobną" wpłatę tłumaczono zabezpieczeniem na poczet kompletu naklejek, jakie otrzymywali właściciele pojazdów.

Fantomas z ulicy Ogarnej

Mało kto zauważał, że kaucja wpłacona przez jednego klienta wystarczała akurat na pokrycie wynagrodzeń dla kilku kolejnych. Mimo głosów ostrzegających, chętni szturmowali biura właściwie do ostatniego dnia ich funkcjonowania. Piramida finansowa rozwijała się w najlepsze. Przez pierwsze tygodnie biznes zdawał się kwitnąć. Zainteresowanie właścicieli aut narastało, a pierwsi z nich otrzymywali swoje wynagrodzenia.

Koniec nadszedł rankiem 17 czerwca 2008 r., zaledwie trzy miesiące po rozpoczęciu "naklejkowej akcji". Dosłownie z dnia na dzień zamknięto wszystkie biura Pier-Gio w kilkunastu miastach Polski. Na głucho zamknięta została też główna siedziba firmy w Gdańsku przy ul. Ogarnej. Pracownicy przestali odbierać telefony, a właściciel... zniknął.
Szybko okazało się też, że pustkami świeci kasa spółki.

- W tych biurach właściwie nie było co zabezpieczać - wspomina dziś pierwsze dni afery prok. Renata Klonowska, szefowa Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Śródmieście, która w czerwcu podjęła śledztwo w sprawie oszustwa. - Zostały tylko jakieś używane meble czy drobne wyposażenie. Nic wartościowego.

Tymczasem pod drzwiami biur spółki rosły kolejki niedawnych klientów, żądających - na zmianę - to wypłaty wynagrodzeń, a to zwrotu kaucji. W pierwszych tygodniach szacowano poniesione przez nich straty na blisko 2 mln zł. Dalsze śledztwo podwyższyło jednak wstępne szacunki o cały milion złotych!

Co ciekawe, okazało się, że na nazwisko Piergiorgio L. otwierano już podobne firmy we Włoszech i Francji. Za każdym razem były to spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, założone z niewielkim wkładem kapitałowym. Firmy działały w branży reklamowej. Podobnie jak Pier-Gio firmy te zamykane były po niecałym roku istnienia. I - podobnie jak w przypadku gdańskiej spółki - z dnia na dzień słuch o właścicielu ginął. Piergiorgio L. przy okazji żadnej z tych sytuacji nie został zatrzymany.

- Jest jak Fantomas. Nie wiadomo, kiedy zniknie i gdzie się znów pojawi - oceniał sprawę jeden z policjantów.
W sierpniu 2010 r. sąd wydał za podejrzanym Włochem Europejski Nakaz Aresztowania, to jest międzynarodowy list gończy.

"2 i pół dolara w kieszeni i milion w marzeniach"

Po spektakularnym krachu Pier-Gio w internecie zakipiało od komentarzy. Nie zabrakło odniesień do "ojca wszystkich piramid finansowych" - Charlesa Ponzi. Od jego nazwiska wzięło się określenie "schemat Ponziego" na określenie takiej działalności. Ponzi podobnie jak Piergiorgio L. z pochodzenia był Włochem. Jako 21-latek wyemigrował do Ameryki Północnej.

- Miałem tylko 2 i pół dolara w kieszeni i milion dolarów w marzeniach - miał wyznać Ponzi w jednym z wywiadów.

Tam Ponzi otworzył z czasem firmę Security Exchange Company. Jej agenci byli wynagradzani w zamian za namówienie ludzi do wnoszenia wkładów finansowych. Tym z kolei obiecywano krociowe zyski. W szczytowym okresie Ponzi miał zarabiać nawet 250 tys. dolarów dziennie!

Zatrzymany

Piergiorgio L. daleko było do takich pieniędzy, niemniej wedle prokuratury swoją działalnością skrzywdził ponad tysiąc osób (tyle złożyło oficjalne zawiadomienie).

Po latach poszukiwań śledczym udało się niedawno zatrzymać podejrzanego, 71-letniego dziś mężczyznę. Po raz pierwszy od początku naklejkowej afery prokurator mógł wreszcie zadać mu pytania.

- Podejrzany udzielił wyjaśnień. Sprawdzamy w tej chwili jego linię obrony. Póki nie zakończymy tych działań, nie mogę udzielić więcej informacji - zastrzega dziś prok. Renata Klonowska. - Sprawa nie tyle jest skomplikowana dla nas, co z uwagi na liczbę zaangażowanych w nią osób bardzo pracochłonna.

Wiadomo, że Piergiorgio L. został zatrzymany na terytorium Włoch, a następnie przekazany polskim organom ścigania. Obecnie przebywa w areszcie.

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki