Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niech zginą polskie psy! - krzyczał gauleiter Forster. Zbrodnia w Lesie Piaśnickim

Barbara Szczepuła
Ekshumacja w Lesie Piaśnickim, 1946 rok. Podczas ekshumacji ustalono, że w grobie matka trzymała Janka za rękę. Zakopano ich więc, gdy jeszcze żyli
Ekshumacja w Lesie Piaśnickim, 1946 rok. Podczas ekshumacji ustalono, że w grobie matka trzymała Janka za rękę. Zakopano ich więc, gdy jeszcze żyli Archiwum prywatne
Strach padł na miasto, przygniótł, przydusił ciężką chmurą. Burmistrz Teodor Bolduan aresztowany, Edward Łakomy, wójt gminy Wejherowo, aresztowany, księża aresztowani, siostra Alicja Kotowska zmartwychwstanka aresztowana, nauczyciele aresztowani, kupcy, inżynierowie, lekarze, ziemianie, przedsiębiorcy, gospodarze… Z ratusza przyozdobionego teraz hitlerowskimi symbolami gauleiter Forster krzyczy: - Musimy tych zawszonych Polaków wytępić począwszy od kołyski. Możecie z nimi zrobić, co chcecie. A zebrany na placu tłum drze się: - Niech zginą polskie psy! Śmierć Polakom!

Jadą budy przez Wejherowo
z więzienia wyjeżdżają ciężarówki osłonięte brezentem i suną w kierunku Krokowej. Kobiety patrzą trwożnie zza firanek, sprzedawcy zerkają przez okna wystaw, przechodnie odprowadzają je wzrokiem ze ściśniętym sercem, dzieci - mimo zakazu rodziców - biegną czasem za samochodami.

- Na rozstrzelanie ich wiozą, na rozstrzelanie - szepczą ludzie.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć… - liczą jadące budy siostry Kralewskie. Zegar na kościelnej wieży wybija dwunastą. Ciężarówki z iście niemiecką punktualnością ruszają z więziennego dziedzińca. Gdy zwalniają na zakręcie przed ich kamienicą przy Sienkiewicza 10, mogą niemal dotknąć brezentu, bo budy przejeżdżają tuż pod balkonem, na którym leżą plackiem. Wyglądają ojca. Bolesław Kralewski został aresztowany, bo odmówił wywieszenia flagi ze swastyką na tym właśnie balkonie, ale nie tylko o flagę chodziło. Jego nazwisko znajdowało się na liście proskrypcyjnej, bo w restauracji na parterze organizował zebrania Polskiego Związku Zachodniego.

Jadą budy przez Wejherowo
przygląda się im piętnastoletnia Ula Kliszkowiak z Wolnego Miasta Gdańska, która mieszka tu teraz z mamą i bratem u dziadków Klebbów. Ojciec poszukiwany przez gestapo ukrywa się w Borach Tucholskich. Ula z nową koleżanką Marysią (pani Kliszkowiak nie pamięta już niestety jej nazwiska) stoi pod więzieniem, bo Marysia chce zobaczyć tatę. I rzeczywiście widzi w pewnej chwili, jak esesmani wpychają go na ciężarówkę, więc Marysia wskakuje na rower i pędzi za budami w stronę Krokowej. Za miastem zatrzymują ją esesmani.

- Dokąd jedziesz?
- Na spacer.
- Wracaj do domu, tu nie jest bezpiecznie. Trwa polowanie na zające.
- Na zające - powtarza mi pani Kliszkowiak po niemiecku, bo te "zające" strasznie ją dotknęły.
- Mogli ją także zapędzić do lasu - wzdycha Urszula Kliszkowiak, a ja przypominam sobie opowiadanie Reginy Osowickiej o Elżbiecie Ellwartowej z Orla, która szła przez piaśnicki las do teściów mieszkających w Leśniewie. Zamyślona, jakby nieobecna, dziecko w drodze, mąż na froncie, pewnie nie zauważyła tablic zakazujących wstępu i nagle usłyszała: Halt! Dwóch esesmanów zaczęło ją przepytywać, czego szuka, bąkała coś przestraszona, w końcu ją puścili, jakby znudzeni czy zmęczeni, więc poszła dalej. Po chwili przystanęła przy sągu drewna, by ochłonąć i wtedy zobaczyła tę polanę. Esesmani chwytali niemowlęta za nóżki i walili główkami w pnie drzew.

- Szkoda amunicji na te dzieci - mawiał do swoich podwładnych Hans Soehn, dowódca tutejszego Selbstschutzu.
Elżbieta rzuciła się do ucieczki. Biegła, obijając się o drzewa, sukienką zaczepiała o krzaki, przewracała się i podnosiła, aż natknęła się na ciężarówkę. Stała obok dołu pełnego trupów. Wokół, jęcząc, czołgali się ranni. Pilnował ich człowiek w cywilnym ubraniu. Uciekać, uciekać… Biegła, zatrzymywała się, nasłuchiwała, biegła dalej, by po jakimś czasie dotrzeć do tej samej kępy drzew, do tego samego ściętego pnia, do tej samej ciężarówki. - Maryjo, ratuj - modliła się. Zmieniła kierunek, biegła, ciężko dysząc i nagle potknęła się, bo zobaczyła przed sobą wiszącego na gałęzi mężczyznę. Boże złoty, to przecież ksiądz Witkowski, nie miała wątpliwości, przecież udzielał jej ślubu, tańczył na jej weselu…

Urszula Kliszkowiak wspomina 11 listopada 1939 roku. Ciocia Bronia Piontek zaprosiła wtedy dziadka Jana Klebbę i mamę z dziećmi na uroczystą kolację z okazji Święta Niepodległości. Ledwie weszli, wpada przerażona ciocia Jadzia Konklowa z panią Moniką Łakomy. Pani Monika dowiedziała się właśnie, że jej męża rozstrzelano w piaśnickim lesie. Po egzekucji esesmani zebrali się w restauracji przy Puckiej, jedli, pili i opowiadali, że zabili wójta Łakomego, który przed śmiercią bezczelnie wołał: "Jeszcze Polska nie zginęła".

Jeden ze strażników Paul Schramm zeznał potem: Edward Łakomy na widok mordowanych dzieci doskoczył do Hansa Soehna, dowódcy tutejszego Selbstschutzu, i podczas szamotaniny złamał mu rękę, więc zastrzelili go czym prędzej.
Hans Soehn wraz ze swoim sztabem zajął piękną willę doktora Franciszka Panka przy szosie krokowskiej, z widokiem na ciężarówki wiozące skazańców. Dwie córki doktora, nauczycielki Kazimiera i Stanisława, także zginęły w piaśnickim lesie.

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Jadą budy przez Wejherowo
w jednej z nich wiozą rodzinę Napierałów - Franciszka, jego żonę i dwóch synów, Mariana i Janka. Janek ma ledwie jedenaście lat.

- Podczas ekshumacji ustalono, że w grobie matka trzymała Janka za rękę. Zakopano ich więc, gdy jeszcze żyli - mówi mi Regina Osowicka, która w tym strasznym miejscu organizowała spotkania harcerzy.
- Janku, Janku, gdzie jesteś? W tych drzewach? W tej ziemi? - wołał jeden z harcerzy, a zgromadzonym ciarki przechodziły po plecach.

Jadą budy przez Wejherowo
jedna z nich wiezie inżyniera budowy okrętów Marcelego Leśniczaka, absolwenta gdańskiej Technische Hochschule, zatrudnionego w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. W budach jadą nie tylko mieszkańcy Wejherowa, ale i ci, których zwieziono tu z Pucka, Gdyni, Redy, Rumi, Kościerzyny i innych miast i miejscowości. Nawet z Niemiec idą transporty.
Gdy pisałam książkę "Przystanek Politechnika", zetknęłam się z nazwiskiem Leśniczaka. Jeden z absolwentów Technische Hochschule, Marian Rakowski, opowiadał mi, że we wrześniu 1939 roku spotkał go w Gdyni na kortach tenisowych, gdzie Niemcy gromadzili Polaków. Namawiał Marcelego do ucieczki, ale ten twierdził, że nie ma potrzeby, bo Niemcy są narodem kulturalnym i wszystko to niebawem się skończy. Rakowski uciekł i przeżył, Leśniczak został.

Danuta, córka Marcelego, która ze względu na pamięć o ojcu wybrała studia na Politechnice Gdańskiej, miała wtedy rok. Opowiada, że tata ożenił się w 1937 roku z panną Jadwigą Tuszyńską z Wolnego Miasta Gdańska, którą poznał w restauracji Kubickiego i pokochał bez pamięci. Była śliczna, o jedenaście lat od niego młodsza, oprócz niemieckiego znała angielski i francuski. Byli małżeństwem zaledwie dwa lata, gdy wybuchła wojna, mąż zniknął, malutki synek zmarł na dyfteryt, została sama z córeczką. Wyrzucono ją z mieszkania, potem z następnego, przeniosła się do rodziców, którzy też byli szykanowani, bo dziadek nie chciał zmienić pisowni nazwiska na niemiecką. W końcu wszyscy wylądowali w jakiejś ruderze przy Kaplicy Królewskiej i tam doczekali wejścia Rosjan. Mama, udając dziecko, kuliła się w łóżeczku córki, dziadek z sowieckimi oficerami ze sztabu, który był obok, ratował kobiety przed żołnierzami…

- Gdzie tata? - pytała Danusia.
- Wróci, gdy wojna się skończy - mówiła mama. Gdy wojna się skończyła, pojechała z córką do Piaśnicy.

Jadą budy przez Wejherowo
a w jednej dziadek księdza Daniela Nowaka, wójt gminy Krokowa i Karlikowo Tomasz Nowak, działacz Polskiego Związku Zachodniego, członek komisji, która po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku dzieliła między Kaszubów ziemię należącą przedtem do niemieckich junkrów. Na listę proskrypcyjną trafił już przed wojną. Właściwie na listę gończą - tak jej nazwę spolszcza Regina Osowicka, która zbrodnią piaśnicką zajmuje się od lat, a teraz pisze książkę "Piaśnica oskarża".
Księdza Nowaka pytam o hrabiego von Krockowa. Czy pomagał Polakom?

- Zdania są podzielone, jedni go chwalą, inni ganią, jeden jego syn był w polskim wojsku, drugi w niemieckim, w mojej rodzinie oceniano go pozytywnie. Ojciec mamy, Leon Lewiński był policjantem, nieraz kontaktował się z hrabią i opowiadał, że można było się z nim porozumieć. A podczas wojny syn Leona, czyli brat mojej mamy, Bolesław Lewiński, przyszły ksiądz, znalazł zatrudnienie w hrabiowskich lasach, co uratowało go przed wywózką na roboty. Siostrę Bolesława, Zosię, hrabia przyjął do zamku w charakterze pokojówki, a drugą siostrę, Stasię, umieścił u pastora w Krokowej. Natomiast kolejny brat, Stanisław Lewiński, został aresztowany.

Ale najpierw o dziadku Leonie Lewińskim. Jako policjant natychmiast po wybuchu wojny trafił do Stutthofu, rodzinie udało się go jednak wyciągnąć. Ledwo wrócił do domu wpadli gestapowcy, szukając Stanisława, ucznia gimnazjum, którego akurat nie było w domu. Jeden z Niemców zwleka z wyjściem i mówi cicho do Leona: Znamy się przecież. Teraz i Leon go poznaje, często stali na granicy, jeden po polskiej, drugi po niemieckiej stronie. Niemiec mówi: Niech syn znika z domu.
Babcia błaga Stacha: - Uciekaj, natychmiast uciekaj, ale on stawia się: - Zatargu żadnego z Niemcami nie miałem, pójdę na gestapo, wyjaśnię sprawę...

Poszedł i już nie wrócił.
Siostry zawiozły paczkę do więzienia w Wejherowie. Usłyszały od strażników:
- Wasi tu są - dziadek Nowak i Stach Lewiński.

Wójta Tomasza Nowaka Niemcy wzięli prosto z biura. Gdy wieźli go autem do Wejherowa, Halina Lewińska, przyszła mama Daniela Nowaka, akurat kopała na polu kartofle. Popatrzyła na szosę, bo samochody rzadko tamtędy przejeżdżały, Nowak ją zauważył, pomachał. Podniosła rękę, ale auto już było daleko.

Była ostatnią osobą z rodziny, która widziała go żywego. Wtedy zresztą nie należała jeszcze do rodziny, była córką sąsiadów, ale z czasem poślubiła jego syna, Mieczysława, więc tym ruchem ręki na kartoflisku pożegnała go jakby w imieniu całej rodziny Nowaków i Lewińskich.

Gdy siostry Stacha przyszły do więzienia siedemnastego listopada, dowiedziały się, że już więźniów wywieziono.
Tomasz Nowak miał lat siedemdziesiąt, Stanisław Lewiński dwadzieścia.

Ksiądz Daniel Nowak, wnuk Tomasza, w 1996 roku założył Stowarzyszenie "Rodzina Piaśnicka". Ogłoszono to we wszystkich kościołach diecezji, zgłosiło się przeszło trzystu krewnych osób zamordowanych. W piaśnickim lesie zginęło dwanaście, a może nawet czternaście tysięcy ludzi, ale zidentyfikowano zaledwie około pięciuset. Ich imiona i nazwiska znajdują się w kaplicy Błogosławionej Alicji.

Wejherowski kościół pod wezwaniem Chrystusa Króla i Błogosławionej Alicji Kotowskiej, którego ksiądz prałat Nowak jest proboszczem, stoi nieopodal szosy do Krokowej. Jej miejski odcinek to dziś ulica Ofiar Piaśnicy.

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Jadą budy przez Wejherowo
jedna wiezie Teofila Naczka, tercjana z Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Króla Jana III Sobieskiego. - Tercjan - wyjaśnia mi jego syn, Bronisław Naczk - wbrew temu co sądzą niektórzy nie był woźnym, ale raczej, jak byśmy dziś powiedzieli, kierownikiem gospodarczym, nadzorował woźnych i sprzątaczki. Rodzina Naczków mieszkała w gmachu gimnazjum, a mama Aniela z domu Kroll prowadziła stancję dla chłopców, by dorzucić parę złotych do domowego budżetu. Ojciec już w sierpniu wywiózł żonę i ósemkę dzieci do Łowicza i tam mama urodziła dziewiąte dziecko - Kazia. Stefan i Marysia, którzy byli najstarsi, zabrali z czasem młodsze rodzeństwo z powrotem do Wejherowa, bo nie można było przecież w nieskończoność siedzieć na garnuszku u obcych ludzi.

Dzieci zostały rozparcelowane po rodzinie, Bronek trafił do ciotki w Bieszkowicach. Nie wspomina jej dobrze, kazała mu paść krowy, choć miał zaledwie kilka lat, no, ale podczas wojny ciotce też się przecież nie przelewało.
Ojciec na polecenie dyrektora szkoły Tadeusza Staniewskiego zaprowadził na Oksywie uczniów liceum, którzy chcieli na ochotnika walczyć z Niemcami. Gdy po kapitulacji starał się przedostać do Wejherowa, został aresztowany na dworcu w Gdyni. Trafił najpierw do Stutthofu, potem do więzienia w Wejherowie. Syn Stefan zdołał jakoś nawiązać z nim kontakt, ale już po paru dniach usłyszał, że go wywieziono…

- Ojciec uwielbiał Piłsudskiego - dodaje pan Naczk, który wie to z opowiadań starszego rodzeństwa i mamy, bo sam był za mały, żeby pamiętać, że ojciec nawet na pogrzeb marszałka pojechał. - Szczerze pani powiem, że nie podzielam tego podziwu, ale Polacy go wtedy bardzo kochali, bo dał im wolną Polskę, na którą czekali tyle lat - wyjaśnia.

- Mając czterdzieści lat i dziewięcioro dzieci, mama została wdową. Gdy wróciła do Wejherowa, wysyłała nas z kankami do kuchni Wehrmachtu prosić o zupę i o chleb, bo inaczej poumieralibyśmy z głodu. Potem chodziliśmy do Ruskich. Dawali jedni i drudzy. Podczas okupacji mieszkaliśmy w domu, który należał do wykwaterowanej rodziny profesorki gimnazjum. Lokal nad nami zajmowała Frau R., wdowa. Niemka zaprzyjaźniła się z mamą, pomagała jej, dawała nam często swoje kartki żywnościowe, brała małe dzieci na kolana, karmiła je. Gdy weszli Ruscy, mój starszy brat Tadek doniósł im, że Frau R. się tu ukrywa. Zabrano ją do obozu filtracyjnego przy ulicy Granicznej. Była zrozpaczona, nie chciała wyjeżdżać.

Pyta pani, czemu brat to zrobił? Bo Niemcy zabili mu ojca!
Mama nie darowała tego Tadkowi do końca życia.

A moja ukochana córka Basia kilka lat temu przeniosła się z mężem do Niemiec! Ma podwójne obywatelstwo, nie chce wracać, mówi, że dobrze się jej tam żyje. A mnie to tak boli.

- Basiu, przecież Niemcy zamordowali ci dziadka - tłumaczę. - A ona mówi, że to już historia, że trzeba się pojednać.
O pojednaniu mówi też ksiądz Nowak. Ale pojednać się, nie znaczy - zapomnieć. Dlatego organizuje spotkania rodzin pomordowanych w Piaśnicy. Żeby przetrwała pamięć.

Barbara Szczepuła
[email protected]

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Niech zginą polskie psy! - krzyczał gauleiter Forster. Zbrodnia w Lesie Piaśnickim - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki