Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tato, mamy problem. Tusk, Miller, Kalemba, Gilowski - co przeskrobali synowie polityków?

Ryszarda Wojciechowska
Donald Tusk z synem Michałem
Donald Tusk z synem Michałem Archiwum/DB
Zazwyczaj są dumą swoich politycznych ojców. Ale czasami potrafią ich przyprawić o prawdziwy ból głowy. Taki ból musi teraz odczuwać premier Donald Tusk z powodu niedawnych wyznań prasowych syna Michała. Wcześniej serce w rozterce miał minister Stanisław Kalemba. Ale przed nimi ten szlak bojowy przecierali inni - pisze Ryszarda Wojciechowska

Leszek Miller o Leszku juniorze nie mówił wiele. Za to media, co pewien czas, wyciągały niejasne powiązania biznesowe Millera juniora. Lechowi Wałęsie nie tylko pomroczność jasna jednego z synów spędzała sen z powiek. Zyta Gilowska przez syna Pawła musiała odejść z Platformy Obywatelskiej. Za synów tłumaczyli się Bolesław Piecha, Wanda Nowicka i Tadeusz Cymański. Nic dziwnego, że co pewien czas słychać żart, że najlepszy polityk to... bezdzietny polityk. No chyba że ma córkę, która potrafi ocieplić wizerunek tatusia, na przykład tańcem z gwiazdami.

Ale jeśli już z cienia wychodzi syn polityka, to raczej nie dlatego że śpiewa, tańczy i gotuje. Powody ich wyjść są dużo cięższego kalibru. Tak było ostatnio z Danielem Kalembą, synem nowego ministra rolnictwa. Kalembę juniora nie tylko zobaczyliśmy z dynią w objęciach na zdjęciu, ale też usłyszeliśmy, jak publicznie buntuje się przeciw ojcu i premierowi. Jego wyjście z cienia było pokłosiem słynnych taśm PSL. A na linii medialnego ognia znalazł się wtedy, kiedy gruchnęła wieść, że pracuje w Agencji Rynku Rolnego. Temat podgrzał sam Donald Tusk na konferencji prasowej poświęconej nominacji Stanisława Kalemby. Dał bowiem do zrozumienia, że ceną za objęcie teki ministra rolnictwa powinna być rezygnacja jego syna z pracy w ARR.

Ale junior ani myślał rezygnować.
- Dlaczego mam to robić? Odejść z pracy? Nie pracuję tutaj od wczoraj, nie zostałem przywieziony w teczce. To, co mam dzisiaj, wypracowałem sam. Nie pomógł mi tata ani żaden kolega partyjny - mówił. Dodał, że w ARR pracuje od 10 lat i szedł szczebel po szczeblu do dzisiejszego kierowniczego stanowiska.

Tabloidy miały używanie. Syn ministra zadrwił z premiera. Eugeniusz Kłopotek chylił czoła przed decyzją "młodego" i grzmiał w swoim zwyczaju: - Premier Tusk zagalopował się w sprawie syna posła Kalemby. Żeby było ciekawiej, w obronę Daniela wziął Michał Tusk, który wkrótce sam został zaatakowany przez działaczy PiS, sugerujących, że syn premiera pracę na gdańskim lotnisku musiał dostać po znajomości.

W efekcie jeszcze dobrze nie ostygła sprawa z Danielem Kalembą, a zaczęła się kręcić historia Michała Tuska. Zwłaszcza że syn premiera sam zaczął dostarczać paliwa.

Przed kilkoma dniami udzielił wywiadu (szczerego - jak zareklamowano) tabloidowi "Fakt". Mówił w nim m.in.: - Ojciec żadnej pracy mi nie załatwił, a parę rzeczy już w życiu robiłem, byłem kierowcą autobusu, pracowałem jako dziennikarz. I teraz jestem pracownikiem Działu Analiz i Marketingu na lotnisku im. Lecha Wałęsy. Podał też, że zarabia około 3 tysięcy na rękę. Zapewniał, że pieniądze nie są dla niego najważniejsze, tylko chciał się rozwijać i być blisko swoich zainteresowań. Dlatego wybrał tę pracę. Na koniec stwierdził, że on może żartobliwie wezwać ojca, aby ustąpił ze swojego stanowiska, bo sprawia mu tym tylko problem w realizowaniu kariery zawodowej.

I wydawało się, że temat synów ucichnie, ale niedługo potem syn premiera udzielił kolejnego wywiadu, tym razem lokalnemu dodatkowi "Gazety Wyborczej", gdzie jeszcze do niedawna pracował.

W tej rozmowie ujawnił swoją współpracę ze spółką OLT Express i z niezwykle kontrowersyjnym Marcinem Plichtą z Amber Gold, głównym udziałowcem tej linii lotniczej. Zbiegło się to z plajtą OLT i kłopotami Amber Gold, które firma zafundowała swoim klientom. Michał Tusk tłumaczył się, że dla OLT Express pracował po godzinach i zajmował się analizą ruchu lotniczego oraz obsługą prasową, za co miał dostawać 5500 złotych miesięcznie plus VAT. Stwierdził, że ojcu o swojej współpracy powiedział dopiero po trzech miesiącach. I usłyszał, że to było niemądre z jego strony. Po tej rozmowie z tatą premierem poprosił o rozluźnienie - jak się wyraził - umowy, w taki sposób, żeby nie wiązała obu stron na stałe do żadnych działań. Przyznał, że w czasie współpracy wystawił OLT Express trzy faktury. Opowiadał również o spotkaniach z Marcinem Plichtą, właścicielem Amber Gold.

- W zeszłym roku zrobiłem z nim wywiad na temat jego dziwnych inwestycji w lotnictwo. Rozmawialiśmy w siedzibie Amber Gold w Gdańsku. Miałem mieszane uczucia. Sprawiał wrażenie, jakby autentycznie chciał zbudować wielką linię lotniczą. Nie wiem, czy chodziło mu o prestiż, czy o uwiarygodnienie interesów - mówił. I dalej czytamy: - Miałem podpisaną umowę akurat z jedną z tych spółek OLT, która upadłości jeszcze nie ogłosiła. Pierwszy raz w życiu byłem autentycznie wkurzony, że dostałem przelew. Stało się dla mnie oczywiste, że w sytuacji, w której OLT nie ma na nic pieniędzy, ktoś to wykorzysta przeciwko mnie. Poza tym źle się czuję z tym, że pewnie jako jeden z niewielu kontrahentów dostałem swoje pieniądze - tłumaczył.

O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:

* Afera Amber Gold. Minister Sprawiedliwości do prokuratury:W sądzie mogło dojść do przestępstwa
* Żona prezesa Amber Gold zarejestrowała nową spółkę. Czym teraz będą się zajmować Plichtowie?
* Tato, mamy problem. Tusk, Miller, Kalemba, Gilowski - co przeskrobali synowie polityków?
* Klątwa sportowych celebrytek. Dlaczego nasze olimpijki wróciły z Londynu bez medali?
* Jak gauleiter Forster budował autostradę z Gdańska do Berlina
* O Rudim Schubercie mówią: Taki sąsiad to przekleństwo!
* Morda kibola - nie szklanka! Kim są pseudokibice, jak siebie nazywają i po organizują ustawki!

To nie ludzie, to wilki

Po tym wywiadzie zawrzało. Politolog dr Bartłomiej Biskup z UW, poproszony o komentarz, stwierdził, że to wszystko jest szyte grubymi nićmi i przypomina tzw. ustawkę. "Donald Tusk chciał odpalić bombę, ale było to mało finezyjne" - stwierdził dla portalu NaTemat.pl. Inni politolodzy i politycy mówili już ostrożniej o niefrasobliwości syna premiera, o błędzie, o tym, że powinien z tego wyciągnąć wnioski. Niektórzy głośno pytali - gdzie były służby, że nie uprzedziły juniora, w co się przez tę współpracę pakuje itd.

Internauci tym razem nie zostawili na Michale suchej nitki. Większość wpisów nie nadaje się do cytowania. Niektórzy pogardliwie pisali o nim "premierowicz". Inni próbowali rozładować to żartem, przerabiając cytat z "Misia": "Czasem aż oczy bolą patrzeć jak się przemęcza pracownik OLT Express Michał Tusk, naszej firmy tęcza, Ciągle pracuje, do białego rana z Excela wydłubuje i jeszcze inni wtykają mu szpilki. To nie ludzie, to wilki". Byli tacy, którzy się naśmiewali z "Józefa Bąka" - nawiązując do adresu e-mailowego, z jakiego Michał Tusk wysyłał materiały pracodawcy OLT Express.

Dla PiS ta sprawa stała się wodą na polityczny młyn. Wysłali 45 pytań do premiera. Solidarna Polska też próbuje iść tym śladem. Kto żyw i nie na urlopie, usiłuje ten temat mielić po swojemu.

Pomroczność pamiętamy!

Jednym z pierwszych, którzy już w wolnej Polsce brali medialne baty za dzieci, był Lech Wałęsa, zwłaszcza w czasach jego prezydentury. Media miały wtedy młodych potomków prezydenta na celowniku. Ale oni sami się czasami wystawiali, głównie dwaj synowie - Sławomir i Przemysław. Mają na swoim koncie kilka błędów z młodości. Łamanie przepisów drogowych, jazda w stanie wskazującym na spożycie, stłuczki. Za Przemysławem do dziś ciągnie się pomroczność jasna - termin z psychologii, wyciągnięty na obronę młodego syna Wałęsy. Znaczył on tyle, że chłopak wypił, ale nie wiedział, co robi. Po tych młodzieńczych czasach burzy i naporu obaj już się ustatkowali.

Bezcenny junior

Syn Leszka Millera, zwany w politycznych kręgach juniorem albo małym Leszkiem, był też często bohaterem doniesień. Zbyt często niż by sobie pewnie tata życzył. Krążyło wiele plotek na temat jego niejasnych powiązaniach biznesowych. "Polityka" poświęciła nawet juniorowi olbrzymi tekst, pisząc, że premier, który się zręcznie pozbył wielu kłopotów, może mieć jeszcze jeden, związany z synem.

Sam junior Miller nie ukrywał, że właściwie pierwszą pracę (po skończeniu ekonomii w Szkole Głównej Handlowej) dostał dzięki politycznym koneksjom w spółce Sobiesława Zasady. Przyznał tylko, że niezbyt dokładnie pamięta, kto go polecał, ale najprawdopodobniej był to Andrzej Pęczak - wówczas wojewoda łódzki. Głośno było też o posadzie juniora Millera, którą dostał już pod koniec rządów SLD-PSL w 1997 roku w Dolnośląskiej Spółce Inwestycyjnej KGHM Polska Miedź. Został tam pełnomocnikiem do spraw kapitałowych zarządu. Potem media pisały, że niewiele robił, poza pobieraniem pensji. Po odejściu już juniora nowy prezes, pytany przez dziennikarzy o komentarz, odpowiedział, że "może konsultacje Leszka Millera juniora były bezcenne, ale w dokumentach brak jakiegokolwiek śladu świadczącego o efektach pracy pełnomocnika".

O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:

* Afera Amber Gold. Minister Sprawiedliwości do prokuratury:W sądzie mogło dojść do przestępstwa
* Żona prezesa Amber Gold zarejestrowała nową spółkę. Czym teraz będą się zajmować Plichtowie?
* Tato, mamy problem. Tusk, Miller, Kalemba, Gilowski - co przeskrobali synowie polityków?
* Klątwa sportowych celebrytek. Dlaczego nasze olimpijki wróciły z Londynu bez medali?
* Jak gauleiter Forster budował autostradę z Gdańska do Berlina
* O Rudim Schubercie mówią: Taki sąsiad to przekleństwo!
* Morda kibola - nie szklanka! Kim są pseudokibice, jak siebie nazywają i po organizują ustawki!

U syna rzetelnie i tanio

Zyta Gilowska była "siostrą" dla Donalda Tuska do czasu, kiedy nie wyszło na jaw, że synowi zlecała ekspertyzy, za które płaciła mu publicznymi pieniędzmi, przeznaczonymi na prowadzenie biura poselskiego. Posłanka PO, wiceprzewodnicząca tej partii, przyznała, że korzystała z usług syna systematycznie, ponieważ zamawianie na rynku usług eksperckich jest zbyt drogie oraz ryzykowne z powodu pułapek lobbingowych - tłumaczyła się.

- Wiedziałam, że od syna otrzymam opinie rzetelne i bezstronne - mówiła. Oliwy do ognia dolała, umieszczając Pawła na pierwszym miejscu listy wyborczej do parlamentu w okręgu lubelskim. W Platformie zawrzało. Sprawę skierowano do sądu koleżeńskiego. Gilowska, na znak protestu, spakowała się i odeszła z partii.

Kto w młodości nie był stalinowcem...

Jak niebezpieczne mogą być poglądy dziecka, na własnej skórze przekonała się Wanda Nowicka, wicemarszałek Sejmu z Ruchu Palikota. Kiedy rozstrzygała się sprawa objęcia przez nią fotela wicemarszałka, politycy opozycji uderzyli w nią cytatem z wypowiedzi jednego z jej trzech synów. Przypomnieli o tym, jak Michał Nowicki, członek organizacji Lewica bez Cenzury, wychwalał w internecie Józefa Stalina, a w recenzji filmu "Katyń" pisał: "ZSRR nie było stać na wyżywienie 20 tysięcy darmozjadów" (to o jeńcach polskich). Przyciśnięta do muru Wanda Nowicka próbowała się tłumaczyć z tego manifestu komunistycznego syna, mówiąc, że jeśli ktoś nie był komunistą za młodu, to nie będzie przyzwoitym człowiekiem. Stwierdziła, że to są poglądy jej dziecka, a nie jej własne, i że syna wykorzystuje się do tego, żeby jej dokopać. Ostatecznie fotel wicemarszałka zajęła dopiero po drugim głosowaniu.

Mieszkanie, egzamin, promile

Świecić oczami za syna musiał Bolesław Piecha - były wiceminister zdrowia w rządzie Prawa i Sprawiedliwości. Jego syn Tomasz P. w 2009 roku usłyszał zarzut prokuratorski w sprawie dotyczącej leków z listy refundacyjnej. Firma, która ubiegała się o wpisanie Iwabradyny na taką listę, miała wynająć i opłacić synowi wiceministra mieszkanie. Media komentowały potem złośliwie, że Iwabradyna jest lekiem na kłopoty mieszkaniowe.

O synu byłego już ministra rolnictwa Marka Sawickiego też pisano. Trafił na łamy gazet na początku tego roku, ale nie z powodu sukcesów. Media informowały, że Przemysław Sawicki został weterynarzem (studiował w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego), mimo że nie mógł zaliczyć ważnego przedmiotu, ponieważ się nie przykładał do nauki. Pisano, że specjalnie dla niego zorganizowano komisję egzaminacyjną, żeby wreszcie mógł ten przedmiot zdać. Minister nie zamierzał się z tego uprzywilejowanego traktowania syna przez uczelnię tłumaczyć.

Tłumaczył się za to za syna europoseł Tadeusz Cymański - dzisiaj Solidarna Polska. Kiedy był jeszcze posłem Prawa i Sprawiedliwości, jego najstarszy, 22-letni wówczas syn, został zatrzymany przez policję za jazdę samochodem w stanie nietrzeźwym. Okazało się, że Cymański junior w wydychanym powietrzu miał 0,7 promila alkoholu. Polityk mocno to przeżył. Bił się w piersi. Przepraszał. I tłumaczył, że zatrzymanie nietrzeźwego syna za kierownicą to jego porażka jako ojca. - Mogę tylko przeprosić moich sympatyków za rozczarowanie, bo moje dzieci świadczą o mnie - mówił. Dodał, że syn poniesie wszelkie konsekwencje swojego przewinienia, bo dzieci polityków nie mają i nie powinny mieć żadnej taryfy ulgowej.
Otóż to. Nic dodać, nic ująć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki