Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pitawal Pomorski: Skazany za zabójstwo po 14 latach od zbrodni

Beata Gliwka
W poszukiwaniu ciała przekopano nawet klepisko w stodole
W poszukiwaniu ciała przekopano nawet klepisko w stodole Archiwum
Sprawę morderstwa w Sąpolnie Człuchowskim badali policjanci z "Archiwum X". Zeznawali świadkowie, różdżkarz i wizjoner. Po 14 latach domniemanego sprawcę skazano prawomocnym wyrokiem. Jest zabójstwo, świadkowie i wyrok, ale nadal nie ma ciała ofiary.

W maju 1998 r. na posterunku policji w Przechlewie zjawiła się zaniepokojona matka 32-letniego Mirosława S. Jej syn nie dawał znaków życia od 10 dni. Jak mówiła, wziął koszyk i poszedł jak zwykle do pobliskiego lasu na grzyby. Zarabiał w taki sposób parę groszy. Ale do skupu już nie dotarł. Po południu tego samego dnia widziany był w Sąpolnie i Czosnowie, a potem przepadł jak kamień w wodę.

Matka na początku nie niepokoiła się specjalnie, bo syn często urywał się z domu na kilka dni, ale zawsze powtarzał, by się nie martwiła, bo na pewno wróci. Tym razem było inaczej. Po 10 dniach nieobecności syna zgłosiła jego zaginięcie. Szukali go rodzina i znajomi, a Krzysztof Jackowski, człuchowski jasnowidz, orzekł, że nie żyje. Policja rozpoczęła poszukiwania. Udało się ustalić, że ostatni raz Mirosław S. był widziany w jednej ze wsi nieopodal Człuchowa. To tu w domu znajomego miał wraz z kilkoma innymi mężczyznami pić alkohol. Według przyjętej wówczas wersji, biesiadnicy pokłócili się. Doszło do awantury. Jeden z mężczyzn miał zabić Mirosława S.

Wszczęto postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci mężczyzny. Jednak wobec braku dowodów, a przede wszystkim ciała zaginionego, w 1999 roku zostało ono umorzone.

W lipcu 2008 roku, 10 lat po zaginięciu Mirosława S., we wsi znowu zawrzało. Policja pojawiła się na posesji jego sąsiada Piotra G. Przez pięć dni funkcjonariusze z Wydziału Zabójstw Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku szukali tu zwłok Mirosława S. Na to, że mogą się tam znajdować, wskazał Marek G., bioenergoterapeuta z pobliskiej Płaszczycy, któremu sprawa od 10 lat spędzała sen z powiek.

- Na pewno został zamordowany. Przez te wszystkie lata prowadziłem poszukiwania na własną rękę. Cztery lata wcześniej moje wahadełko pokazywało, że w pobliżu domu Piotra G. ukryto ciało zaginionego, lecz próba odnalezienia zwłok na kartoflisku spełzła na niczym - mówił wtedy bioenergoterapeuta. - Napisałem do Komendy Wojewódzkiej Policji i na odzew nie trzeba było długo czekać. Przeszukano całe gospodarstwo Piotra G. Wzdłuż i wszerz przekopano nawet klepisko w stodole, podobnie mniejsze szopki, a nawet śmietnik. Ciała nie było.
Jednak policjanci nie wrócili z tej akcji z niczym. Właściciel posesji został tymczasowo aresztowany. Jeden z jego sąsiadów zeznał bowiem, że to właśnie Piotr G. ciężarkiem pozbawił życia 32-letniego wówczas mieszkańca Sąpolna.

- Mimo użycia koparki, a także georadaru, ciała zaginionego nie udało się odnaleźć. Zabezpieczono jednak odważniki - tłumaczył nadkomisarz Jan Kościuk, rzecznik pomorskiej policji. - Na jednym z nich znaleziono ślady biologiczne, które wskazują, że był on narzędziem zbrodni. Prokuratura Okręgowa w Słupsku przedstawiła Piotrowi G. zarzut zabójstwa. Rozpoczął się długi i trudny proces.

W trakcie jego trwania o zdarzeniach sprzed lat zaczęli mówić ich bezpośredni uczestnicy, bracia Władysław i Stanisław P. oraz Waldemar Ł. Ich przestępstwo uległo przedawnieniu i nie groziła im za to żadna kara.

Według ich relacji, do zbrodni miało dojść po żniwach, podczas libacji alkoholowej zorganizowanej w domu Piotra G. Między nim a Mirosławem S. już wcześniej dochodziło do rozmaitych konfliktów. Mirosław S. miał m.in. odbić Piotrowi G. dziewczynę, która ostatecznie zamieszkała z ofiarą. Mirosława S. nie lubili również zeznający przed sądem świadkowie. Konflikt narastał, a kroplą, która przelała czarę goryczy, był... worek zboża, który Mirosław S. ukradł Piotrowi G. Piotr G. miał chwycić za metalowy odważnik i uderzyć Mirosława S. w głowę. Bracia P. przestraszyli się i uciekli. Pozostał Waldemar Ł., który zeznał, że razem z Piotrem G. przeciągnął ciało ofiary do stodoły. Na podwórku oskarżony miał jeszcze kopnąć wielokrotnie Mirosława S. w brzuch. W stodole, kiedy dostrzegł, że ofiara daje oznaki życia, miał "pociągnąć Mirosława S. jakimś przedmiotem". Później zwłoki owinęli folią, drutem i wywieźli furmanką nad jezioro. Oskarżonemu, na jego prośbę, pomagali Waldemar Ł. oraz bracia P. Ciało zostało przysypane wapnem i zakopane.

Świadkowie wskazali miejsce jego ukrycia, ale poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Mimo to w 2009 roku Sąd Okręgowy w Słupsku uznał, że nie ma podstaw, aby nie wierzyć świadkom, i wydał wyrok. 57-letni wówczas Piotr G. został skazany na 14 lat więzienia, prosto z sali sądowej trafił do aresztu.
Piotr G., podczas odczytywania wyroku, konsekwentnie milczał. Odezwał się dopiero po jego ogłoszeniu. - Jestem niewinny! - krzyknął.
Niedługo sprawa zabójstwa w Sąpolnie ponownie trafiła na wokandę. Wyrok skazujący uchylił bowiem Sąd Apelacyjny w Gdańsku, który uznał, że brak było dostatecznych dowodów, żeby ustalić sprawstwo, i zażądał przeprowadzenia dowodu z opinii biegłego. Przede wszystkim chodziło o udowodnienie, że w przedstawianych okolicznościach mogło dojść do utraty życia. Przeprowadzona opinia biegłych niewiele wniosła do sprawy. Zbadać mogli tylko odważniki, i to po ponad 10 latach od użycia ich jako narzędzia zbrodni.

- Opinia jest hipotetyczna, bo jak wiadomo, ciała nigdy nie znaleziono, biegli cały czas wskazywali, że bez obdukcji ciała nie mogą wypowiedzieć się jednoznacznie - wyjaśniała sędzia Danuta Jastrzębska, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Słupsku. - Przedstawili więc kilka możliwych scenariuszy - przyczyną śmierci mogło być uderzenie odważnikiem i kijem, ale też uduszenie - bo jak wynika z zeznań świadków, ciało zostało zawinięte w folię.

Przed uchyleniem wcześniejszego wyroku postępowanie trwało bardzo długo, przesłuchano ogromną liczbę świadków. Biorąc pod uwagę opinię biegłych i całokształt materiałów zebranych w sprawie, sąd uznał, że oskarżony jest sprawcą zarzucanego mu czynu - nie chodziło tu bowiem o pobicie, a o zabójstwo. Wyrok 14 lat pozbawienia wolności został utrzymany. Na poczet kary Piotrowi G. zaliczono okres pozostawania w areszcie.

Na tym jednak sprawa się nie zakończyła. Skazany zaskarżył wyrok. Zdaniem jego obrońcy, sąd nie wziął pod uwagę m.in. wątku o nieumyślnym spowodowaniu śmierci. Sąd Apelacyjny w Gdańsku takich wątpliwości jednak nie miał. Utrzymał w mocy postanowienie sądu pierwszej instancji. Wyrok, który zapadł w ubiegłym tygodniu, jest prawomocny. Przysługuje od niego kasacja. Piotr G. przez cały proces nie przyznawał się do winy.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i korzystaj za darmo: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki