18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niepełnosprawne i porzucone dzieci - nikt nie chce się nimi zajmować. Trudny temat dla samorządowców

Dorota Abramowicz
Rodzą się niepełnosprawne, trafiają do domów dziecka albo do rodzin zastępczych, a gdy dorosną, nikt nie chce się nimi zajmować. O losie porzuconych dzieci - dorosłych, które mimo wszystko mają szczęście i trafiają do Bielawek - pisze Dorota Abramowicz

A ndrzej ma 16 lat. Błyskawicznie nawiązuje ze mną kontakt, jest rozmowny, ale ma kłopoty z czytaniem i pisaniem. Przed dwoma laty, wraz z siostrą Basią, trafił do rodziny zastępczej.

- Licho było - kręci głową. - Oni mnie nie kochali. Najpierw, kiedy byłem bardzo mały, mama z tatą oddali mnie do takiego internatu. Potem tamta rodzina. Przyszliśmy do nich w wakacje, a zimą musieliśmy już odejść. Ale i tak w domu ciągle siedziałem, na podwórko nawet bali się mnie wypuszczać.

Ewelina (upośledzenie umysłowe, zaburzenie zachowania i emocji) opuściła dom dziecka, mając 14 lat. Miała myśli samobójcze i ogromne poczucie odrzucenia. To odrzucenie dało o sobie znać dwa lata później. Przez łóżko. Specjalnie kupiono dla niej, takie własne, tylko ewelinowe łóżko. Kiedy łóżko się pewnego dnia zarwało, po reperacji trafiło do innego dziecka. I wtedy Ewelina uciekła.

Była noc, zima, niedaleko las. Na wieść o zniknięciu Eweliny siostra Ksawera wybiegła na zewnątrz w habicie, narzuconym na koszulę nocną. - Ewelinko, gdzie jesteś! - wołała. - Stoję chora na mrozie, czekam na ciebie!

- Tutaj - dziewczyna wyszła z ciemności. Szczęśliwa, że ktoś na nią czeka.
Kolejny uciekinier, nazwijmy go Michał, nie wrócił. Michał też był z domu dziecka, ale kiedy ukończył 18 lat, trzeba było znaleźć dla niego inne miejsce. Trafił - tak jak Andrzej, Basia i Paulina - do Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Bielawkach pod Pelplinem, prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego. Jednak dla mocno opóźnionego w rozwoju chłopca niełatwe było zerwanie z alkoholem, paleniem trawy... Połączenie upośledzenia umysłowego, burzliwego wieku dojrzewania i wcześniejszego, złego wpływu dało mieszankę wybuchową, nie do opanowania. Wszedł w konflikt z prawem. Prawdopodobnie czeka go pobyt w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.

Trudny temat

- Trudny temat pani wybrała - mówi Krystyna Dominiczak, dyrektor Regionalnego Departamentu Polityki Społecznej Urzędu Marszałkowskiego, kiedy pytam o los upośledzonych dzieci.

Wiemy, że od tematu nie uciekniemy. My, czyli urzędnicy, lekarze, samorządy, całe społeczeństwo. Co roku w Polsce średnio od 1,3 do 6 proc. dzieci rodzi się z wadami wrodzonymi, często związanymi z upośledzeniem umysłowym. Na Pomorzu przybywa około 600 takich dzieci rocznie. Liczba ta się nie zmienia, mimo stałego spadku urodzeń, co oznacza, że wśród zdrowych noworodków coraz częściej pojawiają się chore. Lekarze obawiają się, że m.in. w związku z rozwojem medycyny, ratującej bardzo zagrożone ciąże, coraz wyższym wiekiem matek i wieloma innymi czynnikami, w tym także środowiskowymi - będzie jeszcze gorzej.

- Rzeczywiście, ostatnio bardzo dużo jest takich dzieci - przyznaje dr Jolanta Wierzba, ordynator oddziału patologii wieku niemowlęcego w Klinice Pediatrii GUMed. - Trudno powiedzieć, czy to jedynie rzut, czy oznaka tendencji.

Upośledzenie umysłowe, w połączeniu z innymi zaburzeniami, oznacza konieczność zapewnienia opieki do końca życia. Część maleństw z wadami zostawiana jest przez rodziców tuż po urodzeniu. Trafiają do domów małego dziecka ( w Domu im. Janusza Korczaka w Gdańsku Oliwie jest obecnie 40 takich podopiecznych), gdzie czekają do 12 roku życia na adopcję.

- Głównie na rodziny zagraniczne, bo polskie niesłychanie rzadko decydują się na ten krok - twierdzi dyrektor Dominiczak. - W kraju dużo dzieci trafia do pieczy zastępczej.

Nowa ustawa o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej kładzie nacisk, by dziecko jak najdłużej pozostawało z rodziną biologiczną. Jeśli to się nie udaje, w kosztach opieki partycypują gmina i powiat, skąd pochodzi dziecko. Gminie najbardziej, ze względów finansowych, opłaca się znalezienie rodziny zastępczej, której na chore dziecko przysługuje dodatek - 1200 zł. Jeśli podopieczny trafia do DPS, koszty rosną nawet 2,5 raza. Jeszcze droższy jest pobyt w domu małego dziecka (około 6-7 tys. zł), za co zobowiązaniami finansowymi dzielą się gmina z powiatem.

Wystarczy porównać te dane z liczbą dzieci, jakie ma pod opieką np. Gdynia. To około 60 porzuconych lub odebranych rodzicom dzieci, wymagających specjalistycznej terapii. W spokrewnionych rodzinach zastępczych dom znalazło 18 dzieciaków, 12 przebywa w niespokrewnionych rodzinach w Gdyni i poza nią, czworo w Domu im. J. Korczaka, trójka w domach pomocy społecznej. Pozostałe - w rodzinnych domach dziecka.

Co się z nimi stanie po osiągnięciu dojrzałości? Trudno wymagać od zastępczych rodziców, by do końca swoich dni zajmowały się obcymi dorosłymi o umyśle dziecka.

- Spokrewnione rodziny zastępcze przeważnie deklarują taką opiekę - mówi Tomasz Wroński, kierownik zespołu ds. wsparcia dziecka i rodziny w gdyńskim MOPS. - W pozostałych przypadkach trwają starania, by dzieci mogły samodzielnie funkcjonować. A jeśli nie? Pozostaje - jako ostateczność - dom pomocy społecznej. Ma pani rację, jest z tym problem, bo z roku na rok stajemy wobec coraz większego wyzwania dla całego systemu pomocy społecznej.

Nie jest to tylko wyzwanie dla systemu, to także papierek lakmusowy dla naszego człowieczeństwa. Rozczulamy się nad porzuconym psem czy kotem, który tęskni za właścicielem. Obojętnie traktujemy los człowieka myślącego jak kilkuletnie dziecko, a przerzucanego jak przedmiot z rąk do rąk.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Zostawić tylko dom

Dom Pomocy Społecznej w Bielawkach daleko odbiega od stereotypu przechowalni, z kiwającymi się bezczynnie podopiecznymi. Przy DPS działa, współfinansowany przez UE, nowoczesny ośrodek kultury, z którego korzystają zarówno osoby niepełnosprawne intelektualnie, jak i mieszkańcy wsi.

- Żadne z naszych dzieci nie może samodzielnie żyć - mówi siostra Alicja, dyrektor DPS w Bielawkach. - Dla wielu byłoby lepiej, gdyby trafiły tu wcześniej, bez konieczności przechodzenia domów małego dziecka. To dałoby im tak potrzebne poczucie bezpieczeństwa, bez związanych z późniejszym pojawieniem się trudności adaptacyjnych, bez poczucia odrzucenia.

Z podwórka dobiegają głosy dzieci. Między domami, wśród zieleni, spacerują pawie, które z zachwytem obserwuje Ewelina. Ta sama, która uciekała po zmianie łóżka. Teraz z dumą pokazuje nowe kolczyki. - Bo fantazja jest od tego, żeby bawić się na całego - nuci Ewelina. - Śpiewałam tak na występie...

Na placu zabaw stoi kolorowa, dmuchana zjeżdżalnia. Skacze po niej Andżelika z zespołem Downa, która po nieudanych próbach załatwienia adopcji trafiła niedawno do Bielawek.

Do siostry Alicji przytula się 12-letni Boguś. Boguś pochodzi z Czerska. Miał 10 lat, gdy mama i jej kochanek wystawili go na mróz, by nie przeszkadzał. Na huśtawce siedzi rówieśnica Bogusia, Monika. Diagnoza - głęboki autyzm. Rodzice zrozumieli, że w domu nie dadzą rady zapewnić jej odpowiedniej terapii. Teraz odwiedzają ją często, ale opiekunką prawną dziewczynki jest siostra Ksawera, która już ponad pół wieku spędziła w zakonie.

- Były pomysły, by szukać dla Moniki innego domu - mówi siostra, kołysząc huśtawką. - To nie było jednak korzystne dla dziecka z autyzmem, które musi czuć swoje miejsce.

W Bielawkach, pod opieką 13 sióstr oraz 60 pracowników - terapeutów, pedagogów, opiekunów i rehabilitantów, mieszka 90 podopiecznych, dziewcząt i chłopców. W różnym wieku metrykalnym (najmłodsza dziewczynka ma 6 lat, najstarsza podopieczna jest po 50) i o mentalności kilkuletnich dzieci. Żyją w kilkunastoosobowych rodzinkach, każdą opiekuje się siostra, która przez 24 godziny na dobę towarzyszy dzieciom. Rodziny mają osobne domy, z jasnymi, dwu- i trzyosobowymi pokoikami, łazienkami, wspólną kuchnią - świetlicą, do której dostarczane są posiłki i gdzie można przeprowadzić wspólne zajęcia. Razem się bawią i wzajemnie odwiedzają. Mają swoje obowiązki, uczestniczą w lekcjach, rehabilitacji i zajęciach terapeutycznych. Jeżdżą na wycieczki i wakacje do Wilna, Zakopanego, nad morze, do Częstochowy. Przyjmują gości, zapraszają rodziców na jasełka, występy dzieci, koncerty.

System wypracowała założycielka zgromadzenia, Sługa Boża Matka Wincenta Jadwiga Jaroszewska, prekursorka nowoczesnego, otwartego na potrzeby niepełnosprawnego dziecka wychowywania. Jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1992 roku.

- Dla nas każde dziecko jest osobą godną miłości i wsparcia - mówi siostra Ksawera. A siostra Alicja dodaje, że z nazwy Dom Pomocy Społecznej najchętniej zostawiłaby tylko pierwsze słowo: dom.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Nasza malutka uczy się

Najmłodsza w domu jest druga Ewelinka. Sześcioletnia dziewczynka rzadko otwiera oczy. Tylko na wodnym materacu, w sali doświadczania świata, gdzie na ścianie pojawiają się kolorowe obrazki, a świetliste sznurki przyciągają wzrok, udaje się na chwilę przykuć jej uwagę.

- Druga Ewelinka przyszła na świat zdrowa - słyszę od siostry Alicji. - Miała dwa miesiące, kiedy we wsi pod Sztumem została ciężko pobita przez matkę.

Byłam przed 6 laty w tej wsi. Chodziłam od domu do domu, próbując dociec, dlaczego Sabina, czuła matka dwuletniego chłopca, skatowała córeczkę. Biła tak mocno, że mała z pękniętą czaszką, urazem mózgu, krwiakami trafiła do gdańskiego szpitala. Od ludzi ze wsi usłyszałam straszne rzeczy o dzieciństwie młodej kobiety, o tym co miał robić jej ojciec, o wcześniejszych nieudanych próbach samobójczych. Sabina została skazana za usiłowanie zabójstwa na 10 lat więzienia. Ojciec, o którym mówiła cała wieś, nie usłyszał zarzutów. Ewelinka, choć jej ciało rośnie, dożywotnio została zamknięta w umyśle niemowlęcia.

- Trafiła do nas ze szpitala - siostra Chryzostoma, w której rodzince żyje druga Ewelinka, przytula bezwładne dziecko. - Przez pierwszy rok wystawiała mnie na ciężką próbę. Płakała dzień i noc, nasza malutka. Teraz już jest dobrze. Kochamy ją tu z całego serca. Karmimy ją butelką, uczy się...

- Jak się uczy? - przerywam zdumiona.
- Umie już słuchać muzyki - odpowiada z dumą siostra. - Pani prowadząca terapię specjalnie dla niej puszcza piosenki. Wtedy malutka odwraca główkę, patrzy na nas.

Obok sali doświadczania świata mieści się siłownia. Andrzej, który z siostrą przyjechał do Bielawek po opuszczeniu rodziny zastępczej, intensywnie ćwiczy. Przerywa, by pokazać salę, gdzie pracuje na komputerze, i jak wygląda jego pokój. - Możecie tam wejść - mówi. - Posprzątałem.

Sprzątania, słania łóżka, podstawowych umiejętności życiowych uczy się także Tomek. Mama Tomka niedawno zmarła. Ojciec nie miał już sił. Tomek spał do obiadu, po nocy krążył po domu. Ciężko mu było bez mamy. Tata przywiózł go niedawno i Tomek na razie chce, by wszystko było jak kiedyś. Najlepiej, żeby mama wróciła.

Tomek nie jest jedynym, który się znalazł w Bielawkach po śmierci bliskiej osoby. - Im później tak się dzieje, tym gorzej - wzdycha siostra Alicja. Matki nie myślą w kategoriach usamodzielnienia. - Będzie ze mną do końca życia - powtarzają. Pytanie - czyjego życia? Dziecka czy matki? A kiedy matka odejdzie, to co się stanie z dzieckiem? Takim 30-40-letnim, o umyśle pięciolatka, dla którego nagle kończy się świat?

W Bielawkach powstaje kolejny budynek mieszkalny, w którym będzie można utworzyć kolejną rodzinę, pod wezwaniem św. Jana Pawła II. Siostra Alicja wysłała na początku czerwca pisma do MOPS-ów, w którym zwróciła uwagę, że do domu przybywają dzieci powyżej 12 roku życia. "Przeglądając dokumenty, można wywnioskować, że dziecko mogłoby trafić do nas bezpośrednio, bez konieczności przechodzenia domów małego dziecka".
Na razie nikt jeszcze na pismo nie odpowiedział.

Piętno matki

Rodziców, przed szukaniem pomocy dla chorego dziecka, powstrzymuje również obawa przed społecznym napiętnowaniem.
- Ja bym nigdy nie oddała - mówi sąsiadka. Sąsiadka nie musi dźwigać na trzecie piętro wózka z coraz cięższą córką lub synem. Nie wstaje do niego każdej nocy, nie przewija bezwładnego ciała, nie smaruje maścią pleców z ciągle wypadającym dyskiem, nie boi się pójść po zakupy, do lekarza. Ma za to moralne prawo osądzać.

Moralne prawo mają wszyscy - urzędnicy, widzący przed sobą "wyrodną" matkę, pielęgniarka w przychodni, daleka ciotka.
Przed czterema laty rozmawiałam z Kasią, mamą Oskara, cierpiącego na rzadką chorobę genetyczną. Kasia przez 15 lat nie przespała ani jednej nocy, bo Oskar, z cechami dziecka autystycznego, nadwrażliwością dotykową i słuchową, miał napady autoagresji i wymagał nieustannej opieki. W domu wszyscy, łącznie z młodszym bratem chłopca, musieli chodzić na palcach. Nie można było włączyć pralki, głośniej się odezwać. Zapłakać, trzasnąć drzwiami, pokłócić się o to, kto wyniesie śmieci. Rodzina psychicznie zaczęła się rozpadać. Pewnego dnia coraz silniejszy Oskar podczas ataku niechcący poważnie uszkodził oko matki. Wtedy Kasia i jej mąż postanowili znaleźć miejsce dla syna w domu w Bielawkach, który potraktowali jak szkołę z internatem.

- Odwiozłam go i całą drogę płakałam, płakałam, wracając do domu - mówiła Kasia. - Wiedziałam, że nie mam innego wyjścia, ale i tak czułam się napiętnowana.

Oskara spotkałam w ubiegły piątek w Bielawkach. Siedział na kolorowej zjeżdżalni. Nie przeszkadzał mu gwar bawiących się dzieci. Spokojnie zakładał buty. Sam, bez jakiejkolwiek pomocy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Niepełnosprawne i porzucone dzieci - nikt nie chce się nimi zajmować. Trudny temat dla samorządowców - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki