Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Klikanie nie uzdrawia. Uwaga na internetowych oszustów i e-maile z prośbą o pomoc

Irena Łaszyn
rys. Bartek Brosz/archiwum DB
W czwartek Wandzia miała dziesięć miesięcy, podobnie jak dwa lata temu, a w 2001 roku - na imię Rachel i chodziła do szkoły. Dlaczego, kierując się odruchem serca, tracimy rozum i pomagamy rozsyłać spamy, zamiast uwierzyć, że klikanie nie uzdrawia i nawet chora dziewczynka musi rosnąć - zastanawia się Irena Łaszyn

Włączam komputer i widzę, że Wandzia żyje. Zamiast się ucieszyć, głośno wzdycham. Pewnie dlatego że jestem potworem, od dawna nie mam serca i nie wzrusza mnie los młodego tatusia, który miał cudowne życie, a w dodatku Bóg pobłogosławił go dzieckiem. Ba! Nie wzrusza mnie też chora dziewczynka, choć sprawa jest poważna, "lekarz wykrył raka mózgu w jej malutkim ciele" i tylko droga operacja zdoła ją ocalić.

- Może to wypalenie zawodowe? - martwi się redakcyjna koleżanka, która też dostała tego mejla i w przeciwieństwie do mnie, bardzo się przejęła.

Obśmiewanie dziewczynki z rakiem mózgu "w malutkim ciele" robi złe wrażenie, już połowa miasta patrzy na mnie z przyganą, pyta o wiek, liczbę dzieci i stan zdrowia. Nie pomaga argument, że ja już o tym pisałam, a oni czytali… Nie czytali? Aha.
Jak to było w liście młodego tatusia? "Błagam, przeczytaj chociaż połowę i prześlij wszystkim na swojej liście, już po pierwszych trzech zdaniach będziesz wiedzieć, o co chodzi: Przeczytaj uważnie! Jeśli usuniesz ten list, będzie to oznaczać, że naprawdę nie masz serca".

Może więc powinnam zacząć jeszcze raz? Od słów: Błagam, przeczytaj chociaż połowę tego tekstu i prześlij go wszystkim na swojej liście, już po pierwszych trzech zdaniach będziesz wiedzieć, o co chodzi…".

A chodzi o to, że dziesięciomiesięczna Wandzia, z rakiem mózgu w malutkim ciele, dwa lata temu też miała dziesięć miesięcy, podobnie jak pięć lat wcześniej, a jedenaście lat temu - miała na imię Rachel i chodziła do szkoły. Tyle że jej młody tatuś ciągle nie mógł się zdecydować, ile ma lat, jak się nazywa i z jakiego jest kraju. Złośliwcy twierdzą, że w jego sytuacji każdy by się pogubił.

Niemniej klikanie i rozsyłanie tej informacji wśród znajomych nigdy nie miało sensu. Było wręcz szkodliwe!

Na tym lekturę tego tekstu możesz zakończyć. Ale możesz też czytać dalej...

Z ziemi płockiej do Polski

Ostatnio ojciec Wandzi nazywa się Mirek Kubik i ma 23 lata. Do niedawna miał też "razem z żoną, cudowne życie", niestety, lekarz - jak się domyślamy - wykrył raka mózgu w malutkim ciele jego córeczki. Na konieczną operację trzeba pieniędzy. "Epuls i Onet zgodziły się nam pomóc. Jedyny sposób, w jaki mogą to uczynić, polega na tym, że ja wysyłam ten list do Ciebie, a Ty wysyłasz go dalej, do innych ludzi. Onet sprawdza, ile osób dostało list. Każda osoba, która otworzy i prześle list dalej, do co najmniej trzech osób, podaruje nam 32 centy" - objaśnia pan Kubik.

Jakie to proste. Ty klikasz, Onet liczy, tatuś zdobywa pieniądze, Wandzia zdrowieje. Mało tego: Gdy klikniesz 11 razy, na twoim profilu pojawi się fajny znaczek! Tak przynajmniej twierdzi pan Kubik.
Żeby nie było wątpliwości i brzydkich podejrzeń, pan Kubik podaje dwa numery telefonu.
Natychmiast robię z nich użytek. Kierunkowy +41, a więc albo Kielce, albo Szwajcaria. Trochę daleko, pewnie dlatego nie można się dodzwonić o żadnej porze dnia i nocy.

Ale jest jeszcze jeden ślad, do Przasnysza na ziemi płockiej. Tam bowiem mieszka niejaki mgr inż. Dariusz Kruszewski, administrator aplikacji ZUS w inspektoracie w Przasnyszu, który list po Polsce rozesłał.
Hmm… Kruszewski? A jak się nazywał tatuś, który prosił mnie o pomoc dwa albo trzy lata temu? Sprawdzam: Rafał Kruszyński. Też administrator aplikacji z Przasnysza. Jego córeczka miała 10 miesięcy, a na imię - co za zbieg okoliczności - Wandzia.

Dzwonię do Inspektoratu ZUS w Przasnyszu.
- To oszustwo - informuje Katarzyna Kubiszewska, kierownik inspektoratu. - Od kilku lat musimy się w imieniu pana Kruszewskiego tłumaczyć.
- To pan Kruszewski istnieje?!
- Istnieje, ale już od dawna u nas nie pracuje. Nie on zresztą jest autorem listu. On tylko pochopnie kliknął, gdy taki list do niego dotarł, i teraz nie potrafi się z tego wyplątać. Jego nazwisko, często zniekształcone i z innym imieniem, krąży po internecie. Interweniował, gdzie mógł, niczego nie wskórał, bo ten list żyje już własnym życiem. Niestety, to może spotkać każdą osobę, która się wzruszy losem Wandzi…

- A Mirek Kubik jest pani znany?
- Nie. Ale mejl z jego nazwiskiem też do nas trafił. Dzwonili już do nas w tej sprawie z centrali i z ministerstwa, jest zamieszanie. Wszystkich więc prosimy: Nie rozsyłajcie takich listów dalej, wyrzucajcie do kosza, kasujcie!

Krąży z misją

Koleżanka, od której ten ostatni mejl dostałam (pozdrawiam!), do Przasnysza nie zadzwoniła, tylko kliknęła i skierowała dalej. Oprócz mnie, na jej liście adresowej jest - jak policzyłam - 201 osób. Adresami wszystkich jej znajomych teraz i ja dysponuję. Mam też kontakty do różnych urzędników, przedsiębiorców, radiowych i telewizyjnych dziennikarzy, satyryków, ludzi estrady, znanych aktorów. Nawet tych, którzy grali u Kieślowskiego i w kultowych serialach, bo oni też klikali.

Przedtem list odbył długą drogę, szedł z Płocka na Śląsk, zahaczył o Warszawę, Kraków i Lublin, obskoczył Bieszczady i Pomorze. A ponieważ każdy następny adresat nie kasował tego, co dostał, tylko słał dalej, udostępniając przy okazji swoim dalszym i bliższym znajomym kontakty aktora od Kieślowskiego i aktora od seriali, w moim mejlu było już ponad tysiąc adresów.
Hmm… Tylko po co mi te adresy?

- Są firmy, które za takie rzeczy płacą - ktoś podpowiada. - Przecież ta Wandzia, która nie rośnie, ale żyje, nie krąży po internecie bez powodu. I to od 11 lat. Wandzia ma jakąś misję.
Zgoda. Przed Wandzią była przecież Rachel, córka George'a Arligtona, który - jak się domyślamy - też miał z żoną cudowne życie, zanim się nie pojawił rak mózgu w malutkim ciele ich córeczki. Oni zaistnieli w cyberprzestrzeni kilkanaście lat temu. I to na różnych kontynentach.

Dlaczego ktoś takie rzeczy wymyśla?
- Mejl zawiera skrypt html, który zlicza, ile razy był wysłany, a płaci firma zajmująca się badaniami skuteczności mejlingu jako formy marketingowej - twierdzi znawca internetu.
- Bzdura! - nie zgadza się inny znawca. - Html to przeżytek. Chodzi o coś innego.
- Dla osób zajmujących się rozsyłaniem spamów lub budowaniem botnetów, czyli sieci zarażonych komputerów służących do rozsyłania spamu lub ataków na serwisy internetowe, ten krążący od kilku lat łańcuszek jest doskonałym źródłem aktywnych adresów mejlowych - wykłada kawę na ławę inny autorytet.

Gdy rozum śpi

Martin Lechowicz, pisarz, twórca piosenek i gadacz do mikrofonu, jak sam się przedstawia, który też się kiedyś znalazł na mejlowej liście, jest pod wrażeniem firm typu Onet, chcących pomagać Wandzi. "Wszystkie one mają możliwości większe niż ABW, WSI, armia, policja i rząd amerykański łącznie, gdyż są w stanie monitorować każdy jeden serwer na świecie. Tylko w ten sposób mogą się przecież dowiedzieć, którzy ludzie na świecie dostali kopię tego mejla. Dzielne owe korporacje nie wahają się złamać Ustawy o Ochronie Danych Osobowych, paru innych ustaw oraz Konstytucji, byle by ratować Wandzię. Więcej, otwarcie informują o popełnianiu przestępstwa i od 10 lat nikt im nic za to nie robi" - zanotował na www.nawalony.com
I jeszcze zapytał, jak się to ma do protestów przeciwko porozumieniu ACTA. Bo skoro tak się boimy inwigilacji, to dlaczego się sami podkładamy?

Lechowicz znęca się też nad tymi, którzy bezrozumnie rozsyłają mejle: - Tępota ludzi jest niewiarygodna. Nawet najbardziej oczywiste bzdury potrafią połknąć, bo im serce drgnęło.

Onet się od wszystkiego odcina.
- Onet nie miał i nie ma nic wspólnego z podobnymi akcjami - zapewnia Paweł Klimiuk, rzecznik prasowy Grupy Onet. - Nie ma takiej fizycznej/technicznej możliwości, żeby Onet śledził mejle między użytkownikami, żeby poznawał ich zawartość, ani tym bardziej prowadził jakiekolwiek rozliczenia na tej podstawie. To oszustwo i próba wyłudzenia adresów mejlowych, bazująca na emocjach i uczuciach osób otrzymujących taką korespondencję.

Zdaniem Klimiuka, to typowy przykład "łańcuszka szczęścia", który najprawdopodobniej służy do pozyskiwania adresów do spamowania. Takie przesyłki należy więc po prostu usuwać, a załączników w ogóle nie otwierać, bo mogą zawierać wirusy.
Znawca internetu: - Jeśli teraz taki mejl trafi do spamera lub hakera, to jego biblioteka wzbogaca się o kilkadziesiąt-kilkaset nowych aktywnych adresów mejlowych, czyli takich adresów, na które warto wysłać spam lub spreparowaną wiadomość służącą do włamania się na komputer odbiorcy.

Nie klikajcie
Panowie trochę straszą, trochę sobie pokpiwają, a do mnie przychodzi kolejny mejl, opatrzony zdjęciem okrutnie okaleczonego dziecka. "14-miesięczna wygrała z ogniem bój o życie, teraz walczy o swoją przyszłość!" - czytam. A także, że Ola leczy się w szpitalu w Prokocimiu i potrzebne są pieniądze na operację. Jeśli jednak wyślę list dalej, rodzice dostaną trzy grosze. Mnie to kosztuje tylko kliknięcie.

Nawet nie muszę sprawdzać. Wiem, że poparzona Ola istnieje. Ale ma już osiem lat i nie leczy się w Prokocimiu. Ten szpital nie wykonuje zresztą operacji za pieniądze.

Wiem też, że Ola krąży w wersji anglojęzycznej ("Alexandra came out of a fire alive, but now has to fight for her life and a normal future. She is 14 months old and she has burnt skin all over her body, damage facial bone…"), niemieckojęzycznej ("Alexandra, 14 Monate alt hat, wie ihr dem Mail entnehmen könnt, ein Riesenfeuer überlebt und mit großen Schmerzen zu kämpfen…"), francuskiej i litewskiej. Piszą o niej w Libanie, Indiach i Chile...

Ale klikanie w niczym tu nie pomoże.
Nie należy klikać i nie należy takich mejli rozsyłać. Z szacunku dla znajomych z listy i dla własnego bezpieczeństwa.
Klikanie nie uzdrawia.
A co z pomaganiem? Mądrzy ludzie powiadają, że rozum jest równie ważny jak serce. Chyba że go nie masz…

Irena Łaszyn
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki