Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Adamowicz o Euro 2012 w Gdańsku: Goniliśmy króliczka i dogoniliśmy go

Jarosław Popek, Dariusz Szreter
Adam Warżawa/Archiwum DB
O tym co spędzało mu sen z powiek podczas przygotowań do Euro 2012, o przyszłości Lechii i stadionu w Letnicy, i o tym, kto za to wszystko zapłaci - mówi prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, w rozmowie z Jarosławem Popkiem i Dariuszem Szreterem

O której położył się Pan dzisiaj spać? [rozmawiamy we wtorek przed południem, dzień po przylocie do Gdańska ekip Niemiec i Irlandii - red.]
Dokładnie o 3.20, ale nie mogłem zasnąć jeszcze przez godzinę, bo w takich sytuacjach jednak człowiek jest wytrącony. Tak więc spałem jakieś trzy i pół godziny.

A ile było tak ciężkich nocy przez te ponad 2500 dób, od momentu gdy przyznano Polsce organizację Euro 2012?
Na pewno kilka, na przykład gdy musieliśmy zdecydować o sposobie organizacji procesu inwestycyjnego przy budowie stadionu: czy będziemy organizować osobno przetarg na projektowanie i na budowanie, czy dwa w jednym. Zdecydowaliśmy się na rozdzielenie, choć było mnóstwo argumentów za i przeciw. Wrocław tego nie rozdzielił i miał z tego powodu kłopoty, a my ich uniknęliśmy. Później był trudny moment wyboru wykonawcy, żeby nie było zbyt drogo. Nerwowa była także końcówka budowy stadionu. Pewnie już zimą, w lutym, marcu, należało wyraźnie powiedzieć PZPN, że stadion na mecz Polska - Francja nie będzie gotowy i że jest potrzebny późniejszy termin.

Ale tak nie zrobiono…
Pewnie część moich współpracowników kalkulowała, że służby, na przykład Straż Pożarna, będą życzliwie i sprawnie współpracować, biorąc pod uwagę wagę inwestycji.

A tak nie było...
Nie było. Tak więc było sporo trudnych momentów. Zaliczam do nich także decyzję o rozpoczęciu przebudowy ulicy Słowackiego. Ruszyliśmy, nie mając zabezpieczonych wszystkich finansów. To była trochę rosyjska ruletka...

Rozpoczęliście jednak prace, wiedząc, że nie zdążycie do Euro.
To już wiedzieliśmy dawno. I ze względu na rozmiar budowy, i na niepewność co do szansy uzyskania z ministerstwa wystarczającej ilości środków unijnych. Pamiętam, w co trudno pewnie dziś uwierzyć mieszkańcom Gdańska, że udało nam się uzyskać więcej środków unijnych niż pierwotnie zakładaliśmy, w oparciu o racjonalny bilans. Udało nam się to pod hasłem "Euro". To Euro było kluczem do otwierania sejfów. Co prawda na Słowackiego nadal nam brakuje ponad 200 milionów złotych, ale mamy sygnały z Ministerstwa Rozwoju Regionalnego i z Ministerstwa Transportu, że powinno być dobrze.

A gdy w 2004 roku pisał Pan list do Michała Listkiewicza [ówczesnego szefa PZPN - red.], że Gdańsk chce organizować Euro 2012, to było to spontaniczne czy właśnie wyrachowane, by się starać o więcej pieniędzy z Unii Europejskiej?
Zanim moi ówcześni współpracownicy Andrzej Trojanowski, Jerzy Rembalski i Maciej Turnowiecki przyszli do mnie z informacją o tym, że PZPN wyraził chęć organizacji Euro, nic o tym nie wiedziałem. Wydawało mi się to dość egzotyczne. Miałem w pamięci nieudane starania Zakopanego o igrzyska zimowe czy Wrocławia o EXPO. Część opinii publicznej widziała w tym "gonienie króliczka", zakładając, że go nie złapiemy, ale wszystkim to się podobało.

Pomysł rozegrania Euro na stadionie przy ulicy Traugutta rzeczywiście był egzotyczny.
Stawiając ten wniosek, argumentacja była taka - Polska nie miała szans na samodzielne zorganizowanie takiej imprezy. Razem z Ukrainą o wiele szybciej, bo była to decyzja polityczna Komitetu Wykonawczego UEFA, która to organizacja, choć sportowa, widzi w Europie Środkowo-Wschodniej duży potencjał rozwojowy, a co za tym idzie - przyszłych wpływów. Z Ukrainą mieliśmy więc większe szanse. Wiedzieliśmy także, że przed nami będzie nowa perspektywa finansowa Unii. Wiedzieliśmy, że tak naprawdę jedyną inwestycją nową, związaną ściśle z Euro, będzie stadion, którego nie mamy. Były plany przebudowy stadionu przy ulicy Traugutta, pochodzące jeszcze z czasów mojego poprzednika, Tomasza Posadzkiego. Gdy rozmawialiśmy o tym, czy ten stadion modernizować, czy nie, Biuro Rozwoju Gdańska na moje polecenie rozpoczęło poszukiwania alternatywnych lokalizacji. Już wtedy pojawił się pomysł stadionu na Letnicy. Bardzo się nie podobał większości, ze względu na to że Letnica jest brzydka, zaniedbana. I jak to bywa paradoksalnie, ten wybór urbanistów okazał się zbawienny, bo ta lokalizacja jest nie tylko dobra, ale i pociągnęła całą serię zmian w tej dzielnicy. Kalkulacja była więc taka: będą środki unijne, Euro może być dużym projektem społecznym, czyli może się stać uzasadnieniem sensu podejmowania dużego wysiłku inwestycyjnego.

Ale mimo to przez te kilka lat słychać było tylko narzekania i utyskiwania, że nie zdążymy.
To prawda. To się pojawiło dosyć szybko. Z Cardiff, gdzie wybierano gospodarzy, wróciłem do Gdańska odmienionego. Wszyscy uśmiechnięci, radośni. Ale już po pół roku rozpoczęła się orkiestra: nic nam się nie uda. Były przepychanki z ministrem Lipcem na temat wielkości stadionu. "Dziennik Bałtycki", co trzeba obiektywnie przypomnieć, bardzo pozytywnie zaangażował się wtedy w dyskusję i zajmował stanowisko, że ma to sens. I obroniliśmy wielkość tego stadionu. Bo przecież ze strony Lipca był pewnego rodzaju szantaż, że jak nie zmniejszycie stadionu, nie dostaniecie dotacji z rządu. Nie chcę wspominać już nazwisk kilku przyjaciół Gdańska, którzy mieszkają dziś w Warszawie, a wtedy mocno powątpiewali w sens budowy stadionu tej wielkości. Mogę wymienić na przykład Jacka Kurskiego, który był konsekwentnym przeciwnikiem takiego stadionu. Ale mieliśmy także wielkich zwolenników. Muszę podkreślić na przykład wielką rolę Lecha Wałęsy. On, ze swoją żoną, bardzo się zaangażował. Na działaczach UEFA zrobiło to kolosalne wrażenie, bo dla nich Wałęsa to ikona historii, i to bez przesady. Dobrze także, że do Cardiff pojechał śp. prezydent Lech Kaczyński.

A może jednak trochę szkoda, że mamy taki duży stadion, szczególnie teraz? Będzie większy problem z utrzymaniem go, kiedy Lechia Operator padła, a Andrzej Kuchar chce się wycofać z Lechii.
Pierwotny błąd, czy może grzech, popełniła grupa działaczy Lechii, którzy woleli wybrać pana Kuchara, nie zachowując należytej staranności przy sprawdzeniu tej oferty. W tym czasie wspólnie pracowaliśmy nad utworzeniem spółki z udziałem miasta i stowarzyszenia Lechia. Odbyliśmy też co najmniej dwie rozmowy z właścicielem Polsatu Zygmuntem Solorzem. Przeprowadziliśmy bardzo solidne analizy, żeby ten biznes miał ręce i nogi. W budowie był już stadion. Nasza kalkulacja była prosta: miasto buduje spółkę ze stowarzyszeniem Lechia, a stadion jest tym wabikiem. A po Euro będzie można niejako odcinać kupony od sukcesu i pozyskać jednego albo najlepiej kilku sponsorów. Jak bowiem pokazuje doświadczenie zarówno Arki, jak i Lechii - nie jest bezpiecznie, kiedy wszystko oparte jest na jednej osobie.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Każdy rozsądny człowiek wiedział, że to błąd. Nie wiem, co zadecydowało o takim rozwiązaniu, bo ci działacze nie byli ze mną do końca szczerzy. Nie chcieli ujawniać długów ani wielu innych danych finansowych. Czekaliśmy na nie miesiącami, stąd prace nad spółką nie mogły wejść w kolejną fazę. Z perspektywy muszę powiedzieć, że żałuję, iż mocniej nie uderzyłem wtedy pięścią w stół. Powinienem był też spotkać się z akcjonariuszami mniejszościowymi. Oczywiście nie wiem, jaka jest prawda, ale dziś słyszę od nich, że byli informowani przez działaczy prowadzących projekt spółki z Kucharem, że miasto nie chce spółki, co było nieprawdą. Mówiąc wprost - poczułem się oszukany. Jak trzeba było załatwiać pieniądze w V-VI lidze, rozmawiać ze sponsorami, to wtedy prezydent był potrzebny…

I zbudować stadion, i go oddać.
Tak. Pamiętacie później takie trochę aroganckie zachowania ze strony tworzącej się spółki wobec miasta, stadionu, którego czuli się niemal właścicielami. Oczywiście nie mam satysfakcji z tego, co się stało. Ale to pokazuje, jak mści się krótkowzroczne myślenie, stawiające na pierwszym miejscu własne kariery. Dzisiaj rzeczywiście jest poważny problem z Lechią, ale problemy są po to, żeby je rozwiązywać, i mam nadzieję, że dojdzie do happy endu. Wiadomo, że Andrzej Kuchar dał miastu ofertę po to, żeby mieć alibi, wobec kibiców i opinii publicznej. Wiadomo, że ta oferta jest wygórowana, że ona nie ma nic wspólnego z rynkiem. On wysyła sygnały do innych potencjalnych inwestorów, bo chce dobrze sprzedać swoje akcje. Jest też faktem, że co najmniej jeden potencjalny zagraniczny inwestor jest zainteresowany. Można powiedzieć szerzej, że polskie kluby piłkarskie mogą być w najbliższych latach interesującym miejscem inwestycji. W porównaniu do cen zachodnioeuropejskich są one bardzo tanie i w związku z tym można się spodziewać - i tutaj Lechia nie jest wyjątkiem - że inwestorzy będą się pojawiać. I znów chodzi o to, żeby nie popełniać błędów, żeby nie opierać spółki piłkarskiej na jednym inwestorze, ale na kilku, żeby to był kapitał zrównoważony…

Najlepiej na kilku szejkach…
(śmiech) Na kilku zamożnych inwestorach, ale właśnie inwestorach, a nie pożyczkodawcach. Na ludziach, którzy świadomie inwestują, oczekując zwrotu w dłuższej perspektywie, a nie tylko pożyczają. Wiem od Adama Giersza, że to duży problem w klubach Europy Zachodniej i że UEFA rozważa zobowiązanie Komisji Europejskiej do przyjęcia reguł mających na celu ograniczanie wchodzenia w spółki piłkarskie takiego kapitału, który podnosi niezdrowo ceny piłkarzy i ich zarobki, a później przestaje dawać pieniądze i te kluby popadają w zadłużenie. To poważny problem i widać, że wolny rynek sobie z tym nie radzi, więc jakaś regulacja jest tu potrzebna.

Czyli powoli i spokojnie będziemy szukać inwestora dla Lechii. Ale jak długo miasto może utrzymywać stadion?
Stadion jest tym rodzajem infrastruktury społecznej, który nie jest budowany po to, żeby po iluś tam latach zwróciły się poniesione na niego nakłady. Podobnie jest z filharmonią, operą czy teatrem. Naszym celem jest, to aby podatnicy docelowo nie musieli pokrywać kosztów eksploatacyjnych. Dzisiaj to rzeczywiście ma miejsce, ale w pierwszym okresie to niezbędne, dopóki stadion nie zyska marki, nie wejdzie w sieć różnych wydarzeń: sportowych, muzycznych, artystycznych. Funkcją jest też dobra drużyna, która przyciąga widzów. Zobaczmy, że hala Ergo Arena jeszcze w 2011 roku była deficytowa, ale jest szansa, że w 2012 roku wyjdzie na zero. Biorąc pod uwagę przestrzenie, które będą do skomercjalizowania, do wynajęcia po Euro, biorąc pod uwagę układ drogowy, który został przez miasto zbudowany i zostanie dokończony po Euro, biorąc pod uwagę, że mamy bardzo dobrego partnera - Polską Grupę Energetyczną, myślę, że docelowo koszty eksploatacyjne stadionu mogą zostać pokryte z przychodów. Szczególnie jeśli się uda operatorowi miejskiemu wynająć loże i razem ze spółką Lechia SA stworzyć lepszy marketing, zaprosić większą liczbę przedstawicieli biznesu, klasy średniej, aby chodzili na mecze. Na ostatnim spotkaniu Trefla Sopot i Asseco Gdynia zauważyłem, że mecze stają się wydarzeniem nie tylko sportowym, ale też towarzyskim. I dobrze! Sport od wieków gromadził ludzi nie tylko w celu dopingowania, kibicowania, ale też spotykania się, bycia razem. Wydaje mi się, że ta moda może też być wytworzona na PGE Arenie Gdańsk i to jest wyzwanie przed Lechią SA i przed operatorem.

Wróćmy jeszcze do Euro. Organizacje zwalczające handel ludźmi i feministki zwracają uwagę, że międzynarodowe zawody piłkarskie to okres zwiększonego popytu i podaży na rynku usług seksualnych, czego organizatorzy nie chcą zauważać. Gdańsk zauważa?
Wiem o tych głosach, ale szczerze mówiąc, nie potrafię się ustosunkować do tego zarzutu. W jaki sposób - pytam publicznie - mógłbym wpływać na ograniczenie tego procederu? Myślę, że to ogromna rola organizacji pozarządowych i chwała im za to, że uwrażliwiają decydentów. Z drugiej strony, to też wyzwanie dla organów sprawiedliwości: policji, prokuratury. Uciekałbym od tego, żeby obciążać wszystkim władze lokalne. Powoli staje się naszą narodową specjalizacją to, że samorządy są obarczane coraz to nowymi zadaniami, a wobec tego i wydatkami. A dochody stoją w miejscu. Koszt inwestycji to nie tylko wkład własny, niezbędny do tego, żeby dostać unijne dofinansowanie. Przecież w przypadku każdej nowo oddanej drogi miasto będzie musiało także płacić rachunki za oświetlenie, za zimowe sprzątanie, ubezpieczenie i tak dalej. To podnosi jakość naszego życia, jakość poruszania się po mieście, ale to też powoduje wzrost stałych wydatków w budżecie miasta i to dla mnie, i dla skarbnika jest bólem głowy.

A propos stałych wydatków: czy była jakakolwiek podwyżka związana z koniecznością pokrycia wydatków na Euro?
Właśnie! Bardzo dziękuję za to pytanie, bo często o tym czytam na różnych forach, w listach. Ci, którzy forsują taki pogląd, w szkole podstawowej musieli mieć bardzo słabe stopnie z matematyki. Wystarczy wziąć budżet miasta, który jest jawny, żeby sprawdzić, że znaczenie tych wszystkich podwyżek przy pokryciu inwestycji jest żadne. Bilety za tramwaje i autobusy pokrywają w Gdańsku tylko 48-49 procent realnego kosztu wykonania tej usługi. Wpływy z czynszów też nie pokrywają całości kosztów utrzymania zasobów komunalnych. Krótko mówiąc - wpływy z tych działów objętych podwyżkami nie mają żadnego znaczenia dla inwestycji i Euro…

Czyli i tak by były?
Byłyby i tak.

Kto będzie rządzić w Gdańsku przez najbliższe tygodnie: Paweł Adamowicz czy UEFA?
Dobre pytanie (śmiech). Będzie trochę dwuwładzy. UEFA to organizacja bardzo silna, wpływowa. Nie wiem, czy inni koledzy prezydenci będą mieli odwagę to powiedzieć, ale dla każdego z nas, kiedy składaliśmy te aplikacje do UEFA, to był świat nieznany. Wcześniej nigdy nie ubiegaliśmy się o żadną wielką imprezę sportową, nie chcieliśmy w niczym podpaść UEFA, w niczym być gorsi od Włoch czy innych państw ubiegających się o Euro. Nie chcieliśmy stawiać UEFA żadnych warunków. Byliśmy trochę w sytuacji jak klient u monopolisty. Później już negocjowaliśmy, co można było negocjować. Efektem tego jest na przykład większa sprzedaż biletów na rynku lokalnym. Natomiast UEFA jest organizatorem mistrzostw, ma pozycję uprzywilejowaną i na to zgodził się rząd PiS, potwierdził to rząd PO i też - naturalnie - wszyscy prezydenci. 

Rozmawiali Jarosław Popek i Dariusz Szreter

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki