18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kawę piję dopiero od 1936. Rozmowa z mieszkanką Sopotu, która skończyła 101 lat

Gabriela Pewińska
W cyklu Sztuka Jedzenia o miętowych cukierkach, zupie rakowej, rajdach kabrioletem i lalce z dzieciństwa z Heleną Hryniewiecką-Nowakowską, mieszkanką Sopotu, która w czwartek obchodziła 101 urodziny - rozmawia Gabriela Pewińska

Jadła Pani kiedyś popcorn?
A co to jest?

Prażona kukurydza...
Ach tak, już wiem! Na ulicy często to sprzedają. Oczywiście, że próbowałam. Dlaczego nie?

A kebab?
Żadna nowość. Wszystkiego muszę skosztować. Wszystko mnie ciekawi. Ja chłonę życie!

Pizzę?
Jedliśmy wczoraj. Bardzo lubię. Czy to nie wspaniałe, że jest tyle smaków?!

W czwartek na pewno wszyscy pytali Panią, co trzeba jeść, żeby dożyć takiego wieku.
Ja o niczym innym nie marzyłam, tylko żeby dożyć stu lat. A teraz? Sto lat minęło i co dalej? Mam opuścić ten świat? A tyle we mnie jest radości! Taka jestem szczęśliwa, że po raz sto pierwszy mogę oglądać kwitnące drzewa, że w ogóle jestem na tym świecie, że jeszcze żyję! Natomiast, czy to, że wciąż tu jestem, to kwestia odpowiedniego odżywiania? Nie sądzę. Całe życie byłam łakoma na cukierki. Na czekoladki. Ale nie jadłam bez umiaru. Poza tym zawsze żyję z zegarkiem w ręku. Przestrzegam pory przyjmowania leków, także posiłków. To mnie trzyma w formie.

Jadła Pani zawsze to, na co miała ochotę?
Diety żadnej nie stosowałam, bo całe życie byłam szczupła. Ale jadłam nieduże porcje. Dlatego problemów z żołądkiem nie mam do dziś. Mój jadłospis to przede wszystkim dużo owoców, surowych jarzyn. Rzadko mięso. No i te cukierki...

Jakie?
Landrynki. Najbardziej miętowe. Zajadam je nawet przed snem. Co za przyjemność!

Największe przyjęcie w Pani życiu?
Kiedy skończyłam 100 lat. Córka Basia urządziła mi piękne urodziny!

Tort pewnie ogromny...
Kwadratowy o smaku brzoskwiniowym, z palącą się petardą! Pyszny! Podano też kurczaka w sosie figowym... I oczywiście szampana!

Co Panią najbardziej zachwyca w życiu?
Przyroda, kwiaty, ptaki. Co to za cud jest ten świat! Nie mogę się nadziwić!

Wielu młodszych od Pani, mówi, że życie jest okropne!
Jak jakaś kobieta marudzi, zrzędzi, nie ma humoru, to wtedy ja jej mówię: Pani chyba jest chora! Bo jak nikomu nic nie dolega, a boleje nad swoim życiem, to musi być chory. Ja, zanim się zmartwię, najpierw zadam sobie pytanie: Czy warto? Życie jest za piękne, by się smucić. Ja dbam o zdrowie, dlatego wciąż jestem w ruchu. Spaceruję, maluję obrazy. Stale muszę coś robić. No przecież nie będę siedzieć i patrzeć na ściany. Ostatnio namalowałam kilka obrazów dla sopockiego, nowo wybudowanego domu emerytów. By mogli wszystkim opowiadać, że po ukończeniu stu lat życie się nie kończy, wręcz przeciwnie, można jeszcze pracować. Umierać w łóżku? To nie dla mnie.

Czytaj także:Przepisy, ciekawostki, porady - wszystko w naszej AKADEMII GASTRONOMICZNEJ

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Skąd ta pasja do malowania?
Lubiłam od urodzenia. Najchętniej maluję pejzaże, kwiaty, drzewa, owoce. Najwięcej prac powstało, gdy zostałam sama, po śmierci drugiego męża. Obrazy zaczęłam pokazywać na wystawach i obdarowywać nimi ludzi. Miałam swoje małe wernisaże na sopockim Monciaku. Jeszcze w minionym roku. Rodzice uważali, że z malowania żyć się nie da, więc nie kształciłam się w tym kierunku. Ale swój zawód mam. Po rozwodzie z pierwszym mężem, lekarzem, chciałam stać się niezależna finansowo, więc ojciec nauczył mnie kuśnierstwa. Byłam mistrzem kuśnierskim. Miałam w Sopocie swoją pracownię. Z tego żyłam. Ale moją największą pasją były rajdy samochodowe!

To dopiero!
Wygrywałam zawody przed wojną w Poznaniu i po wojnie w Gdyni, jako członek gdyńskiego automobilklubu. Jeździłam sportowym kabrioletem Aero, całkiem nowym, dostaliśmy go w prezencie od teściów, a potem citroenem. Na szafie stoją moje trofea. Jeździć nauczył mnie ojciec. W Poznaniu przed wojną były tylko dwie kobiety, które prowadziły samochód. Pełna ekstrawagancja! Sensacja. Jeszcze do tego wszystkiego kupiłam sobie małego pieska, który towarzyszył mi podczas jazdy. Z pieskiem, w pilotce na głowie kursowałam po męża do szpitala, gdzie pracował jako ginekolog. Byłam ozdobą wszystkich wieców i pochodów. Ostatni raz siadłam za kierownicę w wieku 85 lat. Jeździłabym i dalej, ale tylu młodych zaczęło szaleć na drogach, że wycofałam się. Ja chcę jeszcze żyć!

Na gotowanie miała Pani czas?
Oczywiście. Lubiłam gotować. Proste, zdrowe jedzenie. Robiłam także zaprawy. Setki słoików! Kompoty, warzywa, mięsa peklowane. Gości mieliśmy zawsze sporo, więc spiżarnia musiała być pełna. Moja mama też była bardzo gościnna i świetnie radziła sobie w kuchni. Ja też uwielbiałam urządzać przyjęcia! Rozpieszczałam swoich gości. Muszę pani powiedzieć, że ja kradłam życie, ile się dało!

Co było Pani popisowym daniem?
Kartoflanka... Przecierana, jak krem. Moja córka bardzo lubi. Często gotowało się też u nas zupę rakową, z rakowych szyjek. Mąż łowił raki w pobliskim jeziorze.

Kiedy ostatnio jadła Pani zupę rakową?
Dawno. W popularnej kiedyś w Sopocie restauracji na Grunwaldzkiej. Ale ten lokal już nie istnieje. Szkoda. I dziś lubimy z córką odwiedzać sopockie kawiarnie. Kiedyś tak dużo ich nie było. A teraz?! Teraz to my mamy raj! Chodzimy sobie na kawkę i lody. To bardzo przyjemne wypady. Kawę zaczęłam pić dopiero po ślubie, w 1936 roku. Kiedyś działała na mnie okropnie, podbijała ciśnienie, dziś wypijam duży kubek i czuję się świetnie.

Umiejętność cieszenia się jedzeniem, związana z nim radość, może mieć na długość życia wpływ?
Nie sądzę. Jedzenie jest po to, żeby mieć siłę na pracę i przyjemności, by zdrowo funkcjonować. Najbardziej lubię prosty, swojski obiad, po którym czuję się lekko. Nad jedzeniem poza tym nie ma co się roztkliwiać.

Jest danie, za którym Pani tęskni?
Najbardziej lubiłam zupę jagodową na mleku. Zajadałyśmy się tą zupą w dzieciństwie, razem z moją siostrą bliźniaczką. Zawsze jadłyśmy to samo i ubrane byłyśmy identycznie. Nawet prezenty na Gwiazdkę musiały być podobne. Raz zdarzyło się, że moja lalka miała kapelusz, a jej lalka nie! Awantura była spora! Niestety, Maria zmarła trzy lata temu, choć urodziła się chwilę po mnie. Był 3 maja 1911 roku w Krakowie. Gdy przyszłyśmy na świat, przez rynek maszerowała orkiestra. "Witaj maj, 3 Maj! Dla Polaków błogi raj!" - tymi słowami można by zacząć mój życiorys.

Co z tą lalką?
Moja lalka z dzieciństwa jeszcze ze mną jest i kocham ją jak wtedy, gdy byłam mała. Ta lalka ma ponad 90 lat! Wyobraża pani sobie?

A wracając do dawnych smaków...
Czasem marzy mi się poznańska gęsina z pyzami gotowanymi na parze. Taka, jaką robiła moja matka. Maczałabym sobie te pyzy w gęsim sosie! Pycha!

Rozmawiała Gabriela Pewińska [email protected]

Czytaj także:Przepisy, ciekawostki, porady - wszystko w naszej AKADEMII GASTRONOMICZNEJ

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki