Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak pies z kotem, czyli wojna w schronisku "Promyk"

Irena Łaszyn
Piotr Świniarski, kierownik Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt "Promyk" w Gdańsku, nie widzi możliwości porozumienia. Twierdzi, że w przypadku niektórych osób  wyczerpał limit zaufania
Piotr Świniarski, kierownik Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt "Promyk" w Gdańsku, nie widzi możliwości porozumienia. Twierdzi, że w przypadku niektórych osób wyczerpał limit zaufania P.Świderski
Wolontariusze twierdzą, że są przez pracowników szykanowani, a psy uśmiercane. Pracownicy zapowiadają, że szkalowanie skończy się w sądzie. O łamaniu charakterów, kurzych łapkach, wychodzeniu na czworaka, eutanazji i miłości, czyli o konflikcie w gdańskim Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt "Promyk" - pisze Irena Łaszyn

Wszystko jest tajne: Kto, gdzie, ile osób. Bo jeśli - zdaniem adwersarzy - liczba będzie za mała, to powiedzą, że jątrzą Kowalska z Malinowską, podjudzane przez Pipczyńską. Jeśli za duża - wywalą wszystkich, a przecież niektórzy wolontariusze nie chcą się w to mieszać i w ogóle nie zabierają głosu.

- Nie boimy się o siebie, lecz o psy - tłumaczą. - Żeby się im nie stała krzywda.
- Coś im grozi?
- Już się zdarzało, że były usypiane bez powodu. Jednego dnia biegały po boksach, następnego znikały. Dziwnym trafem były to psy, których zdjęcia, wraz z apelem o adopcję, ukazały się na stronie internetowej Fundacji Pies i Kot.
Barbara Kaczmarek, prezes Fundacji Pies i Kot, która jest też radcą prawnym i właścicielką Kancelarii Prawnej w Gdańsku, wyciąga bogatą dokumentację. Przeważają - oprócz wydruków z wypowiedziami interesantów schroni- ska - pisma kierowane do powiatowego lekarza weterynarii, Wydziału Gospodarki Komunalnej Urzędu Miejskiego i dyrektora zoo.
- Co ma do tego zoo?
- Od 2006 roku Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt "Promyk" w Gdańsku działa pod skrzydłami Miejskiego Ogrodu Zoologicznego Wybrzeża - przypomina Barbara Kaczmarek. - Uważam, że to nie jest dobry układ.
Barbara Kaczmarek opowiada o szastaniu pieniędzmi, przeroście administracji, dublowanych etatach, łamaniu praw zwierząt, ludzi i charakterów. Twierdzi, że o schronisku można mówić wyłącznie dobrze lub wcale. Gdy ktoś zgłasza uwagi albo - nie daj Boże - próbuje się skarżyć gdzieś na zewnątrz, natychmiast narażony jest na szykany, a nawet się żegna z pracą. Kierownik schroniska nazywa to "utratą zaufania".
- Pani jest wolontariuszką?
- Od lat zajmuję się 30 bezdomnymi kotami, ale w schronisku nie jestem wolontariuszką. Kiedyś kierownik mnie wyprosił, nie pozwolił czesać psa. Bo czesząc, podobno biorę udział w jego wychowywaniu, do czego nie jestem powołana. Powołane są osoby, które podpisały ze schroniskiem umowę o współpracy.

Co kto robi

Wolontariuszy jest w schronisku ponad 20. Płeć - mieszana, z przewagą pań. Żadne tam nawiedzone zgorzkniałe baby, jak niektórzy próbują sugerować, tylko wykształceni, ustawieni zawodowo ludzie, którzy mają tyle energii, że chcą się nią dzielić. Tak o sobie mówią, uprzedzając pytania. Szczegóły dotyczące wykształcenia, pozycji zawodowej, wieku i stanu rodzinnego też są tajne, Czytelnik musi uwierzyć na słowo.

- Co robi wolontariusz?
- Wolontariusz, zamiast leżeć na kanapie albo brać dodatkową fuchę, w każdej wolnej chwili jedzie do schroniska. Przeważnie w weekendy, bo w ciągu tygodnia pracuje, a schronisko dla zwierząt - niczym kiosk z gazetami - czynne jest do godziny 16. Od godziny 15.30 nikt obcy, a więc i wolontariusz, nie ma tam wstępu. Wolontariusz musi mieć bowiem nad sobą osobę nadzorującą, czyli pracownika schroniska. Ale pracownicy po godzinach nie pracują. Kółko się zamyka.
- Co wolontariusz robi w schronisku?
- Robi wszystko: Wyprowadza psy na spacer, czesze, pielęgnuje, głaszcze, przytula, oswaja ze smyczą i innymi ludźmi. Socjalizuje. Chodzi o to, by taki pies odnalazł się w cudzym domu, miał szansę na adopcję. Gdy trzeba, wolontariusz sprząta też boksy i odkuwa lód, wiezie zwierzaka do lecznicy, wykłada własne pieniądze.
Z tą lecznicą, to teraz jest inaczej niż było, bo nie zawsze jest zgoda na leczenie poza schroniskiem. Kiedyś wolontariusz brał psa czy kota do własnego samochodu, od pewnego czasu mu tego nie wolno, samochód musi być schroniskowy. Może to i lepiej, bo chore zwierzę potrafi auto zanieczyścić.

- A w schronisku nie ma lekarza weterynarii?
- Teraz już jest, nawet dwóch. Ale nadal nie ma aparatu rentgenowskiego i innych urządzeń diagnostycznych. Nie ma nawet wagi!

Wolontariusze mówią, że w schronisku najmniej ważny jest pies i kot. Tam mało kto stara się pomóc zwierzętom, zwłaszcza starym, chorym i kalekim, tam się kalekie zwierzę usypia. Mniej zachodu, mniej kłopotu. Czasami słyszą: Po co je narażać na cierpienie? Zastrzyk - i po sprawie. Już jest w psim i kocim niebie.

A przecież wiele osób chciałoby chore zwierzę adoptować, płacić za jego leczenie. Zdaniem wolontariuszy, pracownicy to uniemo- żliwiają. A gdy już się uda takiego sunącego zadem po betonie Czarusia wydostać ze schronu, to on zaczyna biegać i cierpliwie poddaje się chemioterapii, wręcz zdrowieje w oczach.

Barbara Kaczmarek: - Owszem, jest przepis, który mówi, że można odmówić wydania psa "dla jego dobra". Ale jakim dobrem jest trzymanie chorego psa na betonie, gdy mógłby leżeć na kanapie i być leczony?
Pracownicy schroniska mówią, że głównie nie wyrażają zgody na domy tymczasowe, bo psu nie da się wytłumaczyć, dlaczego kolejny pan go nie chce.

Wolontariusze mówią, że nawet tymczasowy dom jest lepszy od schronu, on z niego do schroniska nie wraca.

Czytaj także:

Gdańsk: Wybiegi w schronisku "Promyk" są pełne odchodów
Potrzeba więcej rąk do pracy w gdańskim schronisku dla zwierząt
Schroniska dla zwierząt pękają w szwach

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Inaczej szczekają

Tuż za bramą Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt "Promyk" w Gdańsku Kokoszkach, widać informację: "Umieszczanie na forach internetowych oraz we wszelkich innych miejscach publicznych zdjęć, filmów, opisów zwierząt jest możliwe jedynie po uzyskaniu akceptacji i zezwolenia kierownictwa schroniska. Niestosowanie się do powyższego skutkować będzie rozwiązaniem umowy wolontar- iackiej".

To skutek obraźliwych i szkalujących - zdaniem pracowników - wpisów, dotyczących sytuacji w schronisku.
Piotr Świniarski, kierownik schroniska Promyk, twierdzi, że nie ma nic do ukrycia. Zaprasza na spacer wśród boksów. Razem z kierownikiem idzie mieszaniec Tymon, który - jak mówią pracownicy - pokochał go miłością absolutną, choć przez sześć lat nie wychodził z budy i wszystkim się wydawało, że ma uraz do człowieka.

Psy głośno ujadają, niektóre z jazgotem rzucają się na kraty, rozdeptując kupy, którymi upstrzony jest beton w boksach.
- Psy inaczej szczekają, gdy idzie kierownik, inaczej, gdy zbliża się ktoś obcy i inaczej, gdy jest to pani weterynarz - tłumaczy jedna z pracownic. - My po tym szczekaniu poznajemy, co się w schronisku dzieje.

A dzieje się dużo, także dobrych rzeczy. Nie można wszystkiego potępiać w czambuł. Niestety, niektórzy uderzają na oślep. Na terenie schroniska pracują wolontariusze z trzech fundacji, ale tylko z Fundacją Pies i Kot trudno się porozumieć.
- Zarzucili nam brak miłości i empatii, instynkty mordercze i zjadanie psiej karmy! - oburza się inspektor Katarzyna Zaleska. - Ciągle się musimy przed czymś bronić. Jestem na granicy wytrzymałości. Uważam, że należy mi się szacunek przynajmniej taki sam, jak wolontariuszom.

- Oni tu przychodzą z własnej woli, może warto to docenić?
- Doceniamy. Ale wszystkich obowiązuje regulamin i zwyczajna przyzwoitość. Np. zanim wolontariusz pójdzie do psów, powinien się zgłosić do biura. Czy tak trudno powiedzieć "dzień dobry"?
Piotr Świniarski pyta, gdzie jest karma, którą - za pośrednictwem Fundacji Pies i Kot - ktoś przekazał do schroniska. Do dziś tu nie trafiła.

Żadnych beczek

W schronisku Promyk przebywa ok. 400 psów i 50 kotów, boksy są przepełnione, od dawna brakuje miejsc.
- Ile zwierzaków znalazło dom w tym roku?
- Do końca marca 280 psów i 26 kotów. Część poszła do adopcji, część została oddana właścicielom.
- A ile zwierząt uśpiono?
- Dziewiętnaście psów i piętnaście kotów. Każda eutanazja jest udokumentowana, decyduje o niej lekarz weterynarii, często konsultując się ze specjalistą z zewnątrz, o każdym przypadku powiadamiany jest powiatowy lekarz weterynarii.
Lekarz wet. Katarzyna Gąsiorowska idzie po dokumentację. Jest wyraźnie poruszona. Mówi, że przez te oszczerstwa nie sypia po nocach. Rozważa, czy nie odejść z pracy.

- Jak wygląda eutanazja?
- Przeprowadzana jest w gabinecie lekarskim, w miejscu do tego przeznaczonym, bo eutanazji nie można wykonywać w obecności innych zwierząt. Pies jest najpierw znieczulony, spremedykowany (narkoza), a gdy traci świadomość, podaje się mu środek zatrzymujący oddech i krążenie. Zwłoki trafiają do chłodni i - jeśli istnieje taka potrzeba - zawożone są do Zakładu Higieny Weterynaryjnej na badania pod kątem wścieklizny.

- Podobno kiedyś zwierzęta, zwłaszcza koty, małe psy i ślepe mioty, trafiały do beczki, a właściwie metalowej bańki po mleku i ginęły w sposób niehumanitarny.
- Beczki?!
- Jeden ze świadków zapamiętał to tak: "Wrzucano jakiś środek usypiający i ślepy miot, baniak zamykano. Najpierw słychać było drapanie, a potem już nie było słychać nic. Taki sposób uśmiercania zwierząt jest podobno tańszy…".
Lekarki łapią się za głowę. Stanowczo protestują. Zapowiadają, że sprawa się skończy w sądzie. Takich oszczerstw nie darują.
Wolontariusze przyznają, że w taki sposób uśmiercano zwierzęta, zanim jeszcze obie lekarki nastały. Pracownicy schroniska zaprzeczają, że takie przypadki w ogóle miały miejsce.

Czytaj także:

Gdańsk: Wybiegi w schronisku "Promyk" są pełne odchodów
Potrzeba więcej rąk do pracy w gdańskim schronisku dla zwierząt
Schroniska dla zwierząt pękają w szwach

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Bo zniknęły

W piśmie do powiatowego lekarza weterynarii (3 kwietnia 2012 r.) Fundacja Pies i Kot wskazuje sześć psów, którymi się opiekowała, a które w ciągu paru dni zniknęły, co oznacza, że najprawdopodobniej nie żyją. Jest wśród nich m. in. "Ciapek (starszy, czarnej maści pies w typie doga), ostatnio widziany 26 marca 2012 r. w boksie nr C14". Są też dwa psy, których zdjęcia ukazały się na stronie internetowej fundacji: Totek Lotek oraz "Bunia (mała gładka czarna suczka), ostatnio widziana na początku marca w boksie B5."

Powiatowy lekarz weterynarii, po kontroli w schronisku, jak wynika z pisma skierowanego do pomorskiego wojewódzkiego lekarza weterynarii (19 kwietnia 2012 r.), potwierdził śmierć wymienionych psów, ale nie dopatrzył się nieprawidłowości. Tzw. dobrostan zwierząt w schronisku też nie wzbudził jego niepokoju. Zauważył natomiast, że stres i niedożywienie zwiększają "podatność zwierzęcia na działanie organizmów patogennych". Uściślił również, że pies zwany przez fundację Bunią nie był suczką, lecz samcem, miał niewydolność mięśnia sercowego i niedomykalność zastawek, a 2 marca został poddany eutanazji.

Grzegorz Zaleski, który dba o stronę internetową Promyka i wizerunek schroniska, zauważa, że niektórzy wolontariusze wykazują podwójną moralność. Są bowiem tacy, którzy sami proszą o… uśpienie psa. Bo niby agresywny i zagrażający bezpieczeństwu innych, czworonogów i ludzi. Dysponuje pismem z 13 marca 2011 r., w którym pięć osób domaga się pilnego uśpienia psa w typie amstaffa i psa w typie golden retrivera. Pokazuje też dwie umowy adopcyjne. Te psy znalazły domy, nie trzeba się było uciekać do tak drastycznych metod.

Wolontariusze przyznają, że wśród nich też nie ma zgody. Jedni o chorego psa walczą do upadłego, inni zgadzają się na eutanazję, gdy uznają, że tak będzie lepiej.

Siedem groszy

Barbara Kaczmarek: - Chodzą słuchy, że Fundacja Pies i Kot toczy wojnę, bo chce przejąć schronisko. A to nieprawda. Nie chce i nigdy nie chciała. Mało tego - my pragniemy, by to schronisko w dalszym ciągu było jednostką budżetową. Tyle tylko że ta jednostka budżetowa powinna mieć kontrolę. Proponujemy więc, zgodnie z ustawą o działalności pożytku publicznego i wolontariacie, powołanie rady schroniska, która miałaby charakter kontrolno-nadzorczy. W jej skład wchodziliby przedstawiciele organizacji pozarządowych prozwierzęcych. Koniecznie należałoby jednak oddzielić działalność schroniska od ogrodu zoologicznego, żeby była transparentność. Gdy już to nastąpi , trzeba ogłosić konkurs na osobę fizyczną, która przedstawi koncepcję prowadzenia schroniska, przy budżecie, jaki jest. Pieniędzy wcale nie trzeba więcej, wystarczy nimi odpowiednio gospodarować. Przede wszystkim, ograniczyć etaty administra- cyjno-biurowe. Przecież oni tam mają 24 etaty, roczny budżet wynosi 1 786 085 zł, średnia płaca - 2,5 tys. zł, a dzienny koszt wyżywienia psa - to 89 groszy, kota - 32 grosze. Pomnożyłam, policzyłam i wyszło mi, że z każdej złotówki przyznanej na schronisko na psa idzie siedem groszy.

Przedstawiciele fundacji podkreślają, że te propozycje zostały przedstawione władzom miasta wiele miesięcy temu. Niestety, do dziś nie ma odpowiedzi.

Spotkania z wiceprezydentem Maciejem Lisickim, ich zdaniem, niczego nie wniosły.
- Tyle że nasiliły się w stosunku do nas szykany - twierdzą wolontariusze ze schroniska.
- Bzdura! To wolontariuszki stosują wobec nas mobbing - denerwuje się inspektor Katarzyna Zaleska. - Zdarza się, że wpada któraś do biura, gdy rozmawiam akurat przez telefon z osobą zainteresowaną adopcją i wrzeszczy, że psy nie mają wody. Zamiast uzupełnić miski, urządza awanturę. W jakim świetle stawia schronisko?

Lekarz wet. Jolanta Dzimira wyjawia, że niektóre wolontariuszki traktują pracowników w sposób skandaliczny, na wszystko reagują krzykiem. Z taką postawą spotyka się po raz pierwszy. Pracuje w schronisku od pół roku, a już ma dość.
Lekarz wet. Katarzyna Gąsiorowska: - My tu wykonujemy cięcia cesarskie, sanacje jamy ustnej, usunięcia guzów. Robimy po dziesięć zabiegów dziennie, nie tylko kastrujemy i sterylizujemy, jak się nam zarzuca. Ratujemy życie.

Kurze łapki

Wolontariusze: - Konflikt w schronisku zaczął się zimą 2010 roku, gdy ktoś sprowadził do schronu dziennikarzy. Nastała odwilż i w niesprzątanych od trzech miesięcy boksach powstała breja. W tym śniegu zmieszanym z odchodami stały psy, niekiedy unurzane po szyję. Lód częściowo puszczał, po betonie spływała woda, rozpuszczały się w niej psie kupy, smród był nie do opisania. Przyjechała telewizja i to pokazała.

Katarzyna Zaleska: - Wybiegi odmrażaliśmy palnikami, polewaliśmy gorącą wodą, odkuwaliśmy. Wszyscy machaliśmy kilofami, ale z zimą trudno wygrać.

Wolontariusze: - W schronisku powinny pracować osoby z empatią, a nie takie, które utrudniają pracę wolontariuszom i nienawidzą ich za to, że w ogóle są.

Barbara Kaczmarek: - Jedna z wolontariuszek za własne pieniądze kupowała kurze łapki, gotowała z nich galaretę, zanosiła psom. Chodziło o kolastynę, która ma zbawienny wpływ na osłabiony organizm. Robiła to przez dwa lata. I nagle, gdy zaczął się konflikt, dostała pismo, że nie wolno jej dokarmiać zwierząt. Bo łapki szkodzą.

Lekarz wet. Katarzyna Gąsiorowska: - Owszem, owczarkom niemieckim szkodzą, bo one mają skłonność do alergii pokarmowej. Generalnie chodzi jednak o to, żeby takie rzeczy konsultować.

Piotr Świniarski, kierownik Promyka, nie widzi możliwości porozumienia. Twierdzi, że do niektórych wolontariuszy stracił zaufanie i jest to nie do odbudowania. Jedyne, co może zrobić, to uściślić zapisy w regulaminie, jeśli ktoś się do nich nie dostosuje, straci możliwość współpracy.
- A pan się nie obawia o swoje stanowisko?
- Zdaję sobie sprawę, że tak się ten konflikt może skończyć. Jednocześnie chciałbym podkreślić, że doceniam tych wolontariuszy, którzy wykonują w schronisku kawał dobrej roboty, oni przeważają.

Na czworaka

Michał Targowski, dyrektor Miejskiego Ogrodu Zoologicznego Wybrzeża, któremu podlega schronisko: - Z tego spotkania z wiceprezydentem Maciejem Lisickim wyszedłem na czworaka, poczułem się jak przestępca. Tak zostałem sponiewierany. Fundacja Pies i Kot chciałaby, żebyśmy się poddali i działali pod ich dyktando. Nie możemy się na to zgodzić, bo nie można wykorzystywać schroniska do własnych interesów. Na stronach fundacji pojawiają się często materiały nieprawdziwe, wyssane z palca, krzywdzące lekarzy weterynarii i pracowników schroniska. Uważam, że fundacja robi bardzo złą robotę.

- Przedstawiciele fundacji twierdzą, że wszystko w schronisku można zrobić taniej i lepiej.
- Schronisko jest jednostką budżetową, musi się więc trzymać przepisów prawa, które rządzi jednostką budżetową, np. osoba od płac nie może być główną księgową, a pracownicy nie mogą pracować po godzinach. Wolontariusze o 15.30 muszą więc opuszczać schronisko, bo my odpowiadamy za los tych ludzi. Większość z nich to rozumie.
- Ale w schronisku zostają żywe stworzenia!

- Nie zostają bez opieki, dyżury pełnione są przez całą dobę. Chciałbym też zauważyć, że schronisko jest kontrolowane przez Wydział Gospodarki Komunalnej Urzędu Miejskiego, przez powiatowego lekarza weterynarii, Wojewódzką Inspekcję Weterynaryjną, Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska, Biuro Kontroli Zamówień Publicznych, a nawet NIK. Nie ma większych nieprawidłowości. Jeśli ktoś tego nie przyjmuje do wiadomości, bo uważa, że tylko on ma rację, to jest to anarchia.
- Uważa pan, że wolontariusze są potrzebni?

- Oczywiście! Ale to my decydujemy, z kim chcemy współpracować. Wolontariusz ma nie tylko kochać zwierzęta, ale musi też wykazać się merytorycznym przygotowaniem i kreatywnością.
- A właściwie to po co panu to schronisko?

- W 2006 r., gdy miasto przejmowało schronisko, wydawało się to najlepszym rozwiązaniem. Ale faktycznie, odpowiadam za coś, co w linii prostej znajduje się 20 kilometrów od ogrodu zoologicznego. To nie jest dobry układ.
Dyrektor Michał Targowski zapowiada, że jeśli Fundacja Pies i Kot nie zaprzestanie szerzenia nieprawdy, będzie zmuszony szukać ochrony dobrego imienia schroniska na drodze prawnej. Nie będzie bowiem znosił dłużej niewybrednych ataków i prowadził bezsensownej korespondencji.

Barbara Kaczmarek, prezes fundacji, informuje, że chętnie się spotka w sądzie. Wręcz na to czeka.

Irena Łaszyn
[email protected]

Czytaj także:

Gdańsk: Wybiegi w schronisku "Promyk" są pełne odchodów
Potrzeba więcej rąk do pracy w gdańskim schronisku dla zwierząt
Schroniska dla zwierząt pękają w szwach

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki