Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdańsk: Electronic Beats po raz pierwszy (RECENZJA FESTIWALU)

Tomasz Rozwadowski
Pierwsza trójmiejska odsłona Electronic Beats w Gdańsku
Pierwsza trójmiejska odsłona Electronic Beats w Gdańsku fot. Tomasz Bołt
Ostatni weekend kwietnia, a dokładniej sobotni wieczór i pół niedzielnej nocy w Gdańsku należały do Electronic Beats. Cykliczny, wędrujący po europejskich miastach festiwal muzyki elektronicznej odwiedził po raz drugi Polskę (w grudniu debiutował w Warszawie), po raz pierwszy Trójmiasto. Miejscem akcji był klub Centrum Stocznia Gdańska, mający opinię trudnego od strony warunków akustycznych. Jak się miało okazać, obawy były na wyrost - dopisała publiczność, także akustycy stanęli na wysokości zadania.

Cała impreza była zresztą przykładem na to, że Gdańsk wcale nie musi być tak ryzykownym miejscem do prezentowania świeżych zjawisk w muzyce, jak utarło się ostatnio mówić. Jeżeli sprzedaje się dobry produkt za rozsądną cenę i jeszcze się go porządnie wypromuje, znajdzie się i publiczność. Za Electronic Beats stoją strategia promocyjna i pieniądze giganta telekomunikacyjnego T-Mobile, które pomogły zbudować ponad dziesięcioletnią już tradycję organizowania koncertów z szeroko pojętą muzyką elektroniczną. Metodyczne działanie widać, jeśli porówna się warszawski debiut Electronic Beats z edycją gdańską - pierwsze podejście było mocno rozstrzelone stylistycznie, od indie-rockowych The Drums, przez hiphopowego Wileya, po taneczną Groove Armadę. Tak szerokie spektrum miało swój urok, ale mniej określonego adresata, więc zgromadziło imprezowiczów z kilku, mocno sprzecznych ze sobą bajek.

Zobacz także drugą relację z Electronic Beats 2012

Minęło kilka miesięcy i w Gdańsku zaprezentowano ośmiogodzinny maraton, który mógł się podobać niemal każdemu słuchaczowi czującemu muzykę elektroniczną choć w minimalnym stopniu. Cały sekret można chyba wyjaśnić tym, że i w stolicy, i u nas ankieterzy zbierali namiary telefoniczne i mailowe osób wchodzących na koncert. Słuchacze warszawscy byli, a gdańscy będą wypytywani później szczegółowo podczas rozmów telefonicznych o swoje wrażenia i oceny. Opinie te brane są pod uwagę podczas tworzenia programu kolejnych edycji. Niby proste, ale nie każdy takie metody stosuje. Może z tego biorą się liczne koncertowe niewypały?

Gdańska edycja rozpoczęła się od występu zespołu Das Moon, zwycięzców konkursu "Zrób głośniej!". Wokalistka Daisy Kowalsky w bardzo krótkiej, czerwonej sukience i electro-pop z domieszką gotyku i industrialu wzbudziły życzliwe zaciekawienie publiczności. Kolejność późniejszych koncertów była nieco zmieniona w stosunku do planu - Dillon, mająca występować jako druga, wystąpiła w efekcie przed główną gwiazdą, Jamesem Blake. Tak więc tuż po Das Moon na estradę weszła niemiecka Jazzanova z gościnnym udziałem amerykańskiego wokalisty Paula Randolopha. Nu-jazzowe brzmienia z dużym udziałem instrumentów tradycyjnych, w tym dętych, i stylowy, soulowy wokal Amerykanina złożyły się na najbardziej tradycyjny, ale bardzo dobrze przyjęty punkt programu.

Po tych relaksowych klimatach przyszła pora na elektronikę w wersji twardej. Squarepusher, bo o nim mowa, pionier muzyki drum'n bass w drugiej połowie lat 90., zaprezentował w Gdańsku program z mającej pojawić się oficjalnie dopiero za kilka dni najnowszej płyty "Ufabulum". Założę się, że każdy, kto w przyszłości sięgnie po ten krążek, nie będzie się mógł wyzwolić spod wrażenia show, jaki Tom Jankinson, bo tak artysta nazywa się w cywilu, pokazał w CSG. Czarno-białe, rytmiczne wizualizacje wyświetlane na ekranach LED - ustawionych na scenie i jednym umieszczonym nad czołem muzyka, doskonale harmonizowały z jego najnowszymi, obficie czerpiącymi z całej tradycji muzyki elektronicznej, kompozycjami.

Po tym silnie działającym secie przyszedł czas na mniej angażujący szare komórki występ duetu Digitalism, najbardziej popowego w składzie. Wszystko sprowadzało się do zabawy i spora część zebranych podjęła tę grę. Następny był króciutki i dość intrygujący występ Dillon, od strony muzycznej dość pokrewnej wczesnym produkcjom "naszej" Julii Marcel.

I wreszcie James Blake. Był przed niespełna rokiem na Open'erze, tam podobał się bardzo, tym razem było podobnie, choć repertuar i stylistyka były dalekie od tego, co zaprezentował wtedy. Oddala się od dubstepowych początków, płynie w kierunku urokliwej i przejmującej muzyki inspirowanej soulem i folkową balladą. Ogromne oczekiwania na przyszłość związane z tym artystą nie wydają się na wyrost.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki