Władze placówki, mimo że złamały prawo, nie stosując się do ustawy o ochronie danych osobowych, twierdzą, że nie czują się odpowiedzialne ani za fakt, że dokumenty nie były chronione, ani za to, że do budynku, który grozi zawaleniem, notorycznie wchodzą ludzie. Pomorski lekarz wojewódzki zapowiada natomiast, że sprawy tak nie zostawi i jeszcze dzisiaj będzie interweniował.
- To informacja szokująca. Przepisy każdego lekarza, pracownika służby zdrowia zobowiązują do ochrony danych wrażliwych, czyli imienia, nazwiska i jakiejkolwiek czynności wykonanej w danej placówce ochrony zdrowia - mówi Jerzy Karpiński, lekarz wojewódzki. - Choroby psychiczne obciążone są jeszcze większym oczekiwaniem o zachowaniu danych wrażliwych, gdyż to są dane szczególne. Tutaj można przekreślić komuś życie, nawet jeśli dokument nie dotyczy ostatnich lat. Nic więc nie usprawiedliwia faktu, że te dokumenty są niezabezpieczone - dodaje.
Czytaj także: Coraz więcej pacjentów w szpitalu na Srebrzysku
Oddział ze starej willi w Oliwie do nowego budynku został przeniesiony w połowie lat 90. Władze szpitala tłumaczą więc, że od tamtej pory nikt nie miał prawa wchodzić do gmachu, bo wywieszona została informacja o zakazie wstępu i fatalnym stanie technicznym budynku.
Willa nie była jednak odpowiednio zabezpieczona. Co jakiś czas zabijano deskami kolejne okna, ale to nie stanowiło przeszkody dla tego, kto chciał wejść do środka. A w związku z tym, że w budynku pozostały stare rozpadające się szafy, szpitalne łóżko, krzesła i zapuszczona łazienka, stanowił on nie tylko miejsce, w którym spali bezdomni, ale okazał się atrakcyjnym plenerem zdjęciowym dla fotografików.
Komendant szpitala twierdzi, że zachowanie tych drugich jest bardziej bulwersujące niż fakt, że dokumentacja leczenia szeregowych, ale i oficerów dochodzeniowych jest dostępna dla każdego.
- W żaden sposób nie czuję się za tę sytuację odpowiedzialny, bo jestem czwartym komendantem szpitala od momentu opuszczenia tego budynku -mówi kmdr dr n. med. Włodzimierz Żychliński, komendant szpitala, który właśnie ustępuje miejsca swojemu następcy. - Trudno, aby w gmachu wyłączonym z użytkowania chodzić i przeglądać wszystkie szuflady. To dla mnie olbrzymie zmartwienie, że taka sprawa wychodzi po 20 latach. Osoby, które tam wchodziły, są odpowiedzialne za włamanie, narażenie życia lub zdrowia innych osób, a to jest potężna odpowiedzialność.
Komendant twierdzi też, że dokumenty leżące na podłogach dawnego oddziału wcale nie muszą świadczyć o zaniedbaniu personelu, bo mogły zostać... podrzucone. - Tych dokumentów faktycznie nie powinno tam być, ale to może być intryga, skąd pewność, że starej dokumentacji nie podłożyła nam konkurencja? - odpowiada komendant i zauważa, że nie ma pewności, czy kartoteki w ogóle pochodzą ze Szpitala Marynarki Wojennej.
Na dokumentach, zalegających podłogę dawnej wojskowej przychodni, bardzo dokładnie widać podpisy i pieczątki lekarzy, którzy pracowali w placówce przy ul. Polanki.
Czytaj także: Gdańsk: Rodziny pacjentów i pielęgniarki skarżą się na szpital psychiatryczny
Kartoteki niezwłocznie mają zostać zabrane ze starej willi - dyrekcja szpitala w weekend poleciła pracownikom zajęcie się sprawą. Na kontrolę do szpitala wybiera się też lekarz wojewódzki.
Za złamanie ustawy o ochronie danych osobowych władzom placówki grozi odpowiedzialność karna.
O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:
* Gdańsk: Każdy może sprawdzić tajne dokumenty psychiatryczne
* Bezrobocie na Pomorzu: Praca na czarno wciąż się opłaca
* Gdynia: Debata na temat Marynarki Wojennej. Będą efekty?
* Klukowa Huta: Manifestacja przeciw gazowi łupkowemu
* Neptun ponownie na Długim Targu w Gdańsku! [ZDJĘCIA]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?