Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ślady świętości uratowane ze skupu makulatury

Dorota Abramowicz
Edward Zimmermann nad archiwum ks. Wieckiego
Edward Zimmermann nad archiwum ks. Wieckiego Tomasz Bołt
O odkryciu archiwum księdza Pawła Jana Wieckiego, który przez kilkadziesiąt lat zbierał świadectwa cudów, dokonanych za pośrednictwem jego rodzonej siostry, wyniesionej na ołtarze Marty Marii Wieckiej, pisze Dorota Abramowicz.

Jezus Maria, wielka rzecz! - mówi wzburzony Zygmunt Wiecki, wiceburmistrz Skarszew, daleki krewny błogosławionej Marty Wieckiej. - Nieznane zdjęcia, dokumenty. Jak to się wszystko składa. Dopiero co wróciliśmy z beatyfikacji siostry Marty we Lwowie. Czy wie pani, że chyba wszyscy mieszkańcy Śniatynia byli na mszy w kościele? Tam do tej pory głośno o jej cudach...

O cudach błogosławionej Marty Marii Wieckiej zaczyna być także coraz głośniej na Kociewiu. Już nie tylko jej bliscy, ale i obcy ludzie opowiadają o niewytłumaczonych powrotach do zdrowia, ratunkach z wypadków, pomocy w drobnych sprawach. Bogusław Sulewski z Nowego Wieca, wnuk Władysława Wieckiego, kuzyna Marty i przedwojennego posła, mówi, że wiele niewytłumaczonych racjonalnie rzeczy dzieje się za sprawą skromnej szarytki. Ot, chociażby jej portret wykonany na podstawie zdjęcia, który wisi w rodzinnym domu na ścianie. Niby zwykły, ale zdjęcia mu nie można zrobić. W miejsce twarzy ciągle wychodzi jasna plama. A ostatnio, gdy kuzynka z Niemiec próbowała uwiecznić błogosławioną krewną - nad świetlistym punktem zastępującym twarz rozświetliła się aureola.

- Też byłem 24 maja na Ukrainie - uśmiecha się Sulewski. - Poszedłem na jej grób. A tam ciągle ktoś się pojawia. I o świętości Marty mówi.

Dziewczyna z Kociewia

Paulina i Marceli Wieccy, ze starego kociewskiego rodu, wywodzącego się od żyjącego w XIII wieku Henryka von Vitzen, rycerza w służbie książąt pomorskich, mieli 13 dzieci. Trzech synów wybrało stan duchowny.

Urodzona w 1874 roku Marta zdradziła swojej przyjaciółce, Anieli Sulewskiej, wielką tajemnicę. Właśnie w Nowym Wiecu, podczas pasania krów na łące zobaczyła Matkę Boską. - Masz Bogu służyć - powiedziała Maryja. Marta nikomu więcej o tej wizji nie mówiła, nie chciała, by posądzenie o urojenia zamknęło jej drogę do życia zakonnego.

Jako szesnastolatka, w tajemnicy przed bliskimi wysłała list do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia w Chełmie. Dwa lata później wstąpiła do Zgromadzenia św. Wincentego a Paulo. Na Pomorze już nigdy nie wróciła. Służyła chorym w szpitalach we Lwowie, Podhajcach, Bochni i Śniatyniu. Tam właśnie zmarła w wieku 30 lat, podczas epidemii tyfusu. Zastąpiła młodego mężczyznę, ojca dzieci, przy dezynfekcji izolatki.

Opowieści o dziwnych wydarzeniach związanych z szarytką z Kociewia pojawiły się tuż po jej śmierci. Kilka osób opowiedziało o pewnym chorym ze Śniatynia, który zmarł bez pojednania z Bogiem. Siostra Marta zaczęła się żarliwie modlić. Wtedy chory otworzył oczy, przyjął ostatnie namaszczenie, a potem, umierając już ostatecznie, zapowiedział Marcie, że pójdzie za nim. Przekazał błogosławionej Marcie datę jej śmierci - 30 maja 1904 roku.

Opowiadano o ludziach, którzy nawracali się po rozmowie z Martą. O tym że dokładnie przewidziała nawet to, że trumna z jej ciałem zostanie wyniesiona z budynku przez boczne wyjście. I tak się stało, ze względu na zakaźną chorobę.

Z roku na rok wzrastał na Ukrainie kult Marty Wieckiej. Nie przeszkodzili mu nawet komuniści, którzy zamknęli kościół w Śniatyniu. Wierni przychodzili więc na grób Marty. Modlili się nad nim unici, katolicy, Ormianie, prawosławni, a nawet wyznawcy religii niechrześcijańskich.

Nad grobem siostry Marty dochodziło do cudownych wydarzeń. Bo jak inaczej wytłumaczyć chociażby cudowne ocalenie pewnej Żydówki i jej dziecka z getta w Śniatyniu?

To historia mrożąca krew w żyłach. Z grupy Żydów idących na rozstrzelanie koło cmentarza uciekła kobieta z małym dzieckiem. Wbiegła na cmentarz, położyła się z dzieckiem na mogile Marty Wieckiej. Ruszyli za nią Niemcy ze specjalnie szkolonymi psami, gotowymi rozszarpać uciekinierów. Psy przeszły obok grobu i nie poczuły ludzkiego zapachu. Niemcy przebiegli, nie widząc uciekinierów.

W czasie II wojny światowej w Śniatyniu zginęło ok. 5 tys. Żydów. Przeżyły tylko dwie osoby - kobieta i dziecko, uratowane przez Martę.

Ślady świętości błogosławionej Marty zbierały siostry Miłosierdzia. Spisywał je także jej rodzony brat, młodszy o cztery lata ks. kanonik Paweł Jan Wiecki, zwany w rodzinie ks. Jankiem.

Odważny ksiądz patriota

Edward Zimmermann, autor książek i artykułów o Skarszewach, natrafił pewnego dnia na Jarmarku Dominikańskim na dodatek do "Gazety Kartuskiej" - tygodnik "Kaszuby" z 28 sierpnia 1937 roku. A w nim - na artykuł pułkownika Władysława Koczo-rowskiego pt. "Zapomniany czyn bohaterskiego księdza - Kaszuby", poświęcony bratu s. Marty Wieckiej - ks. Pawłowi Janowi Wieckiemu.

- I tak dowiedziałem się, że był on wielkim polskim patriotą - mówi Zimmermann. - Ksiądz Paweł Jan Wiecki w 1912 roku pracował w Rudowcach na Bukowinie. W miejscowości tej, znajdującej się pod zaborem austriackim, zajmował się patriotycznym wychowaniem polskiej młodzieży szkolnej. Nie podobało się to nauczycielom narodowości niemieckiej, którzy prześladowali i poddawali karze chłosty dzieci pobierające naukę u księdza Wieckiego. Kapłan nagłośnił sprawę przez polskich posłów w parlamencie austriackim we Wiedniu.

W artykule "Brat świętej zakonnicy", zamieszczonym w "Kocie-wiaku", Edward Zimmermann zacytował tekst sprzed 71 lat: "Również na Pomorzu za czasów zaborczych nie obyło się bez ataków na ks. Wieckiego" - podaje pułkownik Koczorowski. Pewnego razu kapłan wracał od swoich rodziców z Nowego Wieca do Lwowa i zatrzymał się w Grudziądzu. Jadąc tramwajem, zagadnął w języku polskim siedzącego obok Niemca (jak się później okazało - naczelnika stacji kolejowej w Grudziądzu). Doprowadziło to Niemca do takiej furii, że ubranego w sutannę ks. Wieckiego nie tylko "ciężkimi obelgami i wyzwiskami obrzucił, ale go czynnie znieważył". Sprawa trafiła do sądu. W procesie karnym napastnik, mimo swej wysokiej pozycji, został przykładnie ukarany. "Oburzenie polskiego społeczeństwa i duchowieństwa było na Pomorzu, a nawet zagranicą ogromne."
Na ten właśnie artykuł natrafił przed tygodniem pan Jacek - człowiek, który na strychu trzymał karton ze starymi zdjęciami i dokumentami, wygrzebanymi ze skupu makulatury w Starogardzie Gdańskim. Zdjęcia i dokumenty należały do księdza Pawła Jana Wieckiego.

Rabin pisze świadectwo

Do tej pory znane było jedno zdjęcie siostry Marty w zakonnym habicie. Zdjęcie - reprodukowane w setkach egzemplarzy, służyło do stworzenia obrazków, rozdawanych wiernym. W archiwum, zapewne wyrzuconym na śmieci po śmierci ks. Wieckiego w 1970 roku, znajduje się oryginalna, kartonowa fotografia. Jest tam także druga, nieznana do tej pory zakonna podobizna błogosławionej siostry Marty, którą prawdopodobnie wykonano w Śniatyniu. Siostra pozuje w otoczeniu prawdopodobnie znajomej rodziny - dwóch starszych kobiet, matki trzymającej dziecko na ręku, stojących za plecami uroczyście wyprostowanych mężczyzn i spoczywających u jej stóp dzieciaków. Spokojnie patrzy w obiektyw, lekko się uśmiecha...

W kartonie znajdują się także m.in. zdjęcia szpitala w Śniatyniu i mnóstwo czekających na opisanie fotografii rodzinnych z przełomu wieków XIX i XX. Są też dokumenty. Maszynopis z 1932 roku na temat cudów, do których doszło za wstawiennictwem siostry Marty. Część tych doniesień nie ujrzała do tej pory światła dziennego!

- Wiadomo, że siostra Marta Wiecka miała dar jasnowidzenia - mówi, przeglądając dokumenty, Edward Zimmermann. - Jeszcze jako młoda dziewczyna przepowiedziała swej kuzynce, że będzie ona miała 20 dzieci. I się sprawdziło. Innym razem, gdy zachorowała jej matka, wszyscy byli pewni, że Paulina Wiecka umrze. Jednak żarliwe modlitwy córki sprawiły, że matka szybko wyzdrowiała. Jest też oświadczenie księdza dziekana Fiszera, któremu siostra Marta opowiedziała o zdarzeniach z przeszłości, nieznanych nikomu. Przepowiedziała mu też dokładnie przyszłość.

Dokładnego zbadania wymaga także kilkudziesięciostronicowy rękopis, sporządzony w języku niemieckim, znaleziony w archiwum brata bł. Marty. Zawiera on relacje wielu osób o cudach, do jakich doszło za wstawiennictwem zakonnicy z Pomorza. Wśród świadków można znaleźć nazwiska Tadeusza i Johanna Jakiełło, Kajetana Amurowicza, dr. med. Pennera, Heleny Dubiel, Rozalii Thiel z domu Rudnickiej oraz niejakiego rabina Goldmana.
- W poszukiwaniu informacji o siostrze Marcie Wieckiej znalazłem wiadomość, że w 1894 roku skierowano ją do pracy w Szpitalu Powszechnym w Podhajcach na Ukrainie, gdzie większość mieszkańców stanowili Żydzi - mówi Edward Zimmermann. - Za jej przyczyną zdarzały się ich nawrócenia na katolicyzm. Pewien rabin był bardzo niezadowolony z tego, że pod nieobecność lekarza Marta składała mu nogę. No cóż, była kobietą, w dodatku innej wiary. Wyjaśniła więc, że nie jest kobietą, tylko osobą Bogu poświęconą. Rabin, który był świadkiem jej pracy, pobożności i troski o chorych, wysyłał później listy do Marty. Adresował je do ,,Świętej siostry Marii ze Śniatynia".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki