Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Umowy śmieciowe: Dla absolwentów to smutna konieczność

Anna Mizera-Nowicka
Archiwum
Większość absolwentów wyższych uczelni wybrzydza na tzw. umowy śmieciowe. Są jednak i tacy, którzy się zgodzą i na nie, byle tylko dostać pracę zgodną z wykształceniem

Agnieszkę, absolwentkę politologii, spotykam przed dziekanatem. Chwali się, że właśnie odebrała swój dyplom.

- Obroniłam się już w czerwcu, ale jakoś nie było okazji, żeby wcześniej go odebrać. Ocena z całych studiów "bardzo dobra" - pokazuje z dumą i po kilku sekundach dodaje z niesmakiem - ale co z tego, skoro od prawie czterech miesięcy nie mogę znaleźć pracy? W pewnym sensie może jestem sama sobie winna. Mój angielski nie jest na najwyższym poziomie. Ale czy do sklepu meblowego rzeczywiście potrzeba aż dwóch języków obcych na poziomie perfekt?

Początkowo szukała pracy zgodnej z ukończonym kierunkiem. Szybko się zorientowała , że ofert jest mało, więc trzeba się zadowolić jakąś pracą biurową. Gdy i tu rzadko kiedy zapraszano ją na rozmowy, przestała zwracać uwagę, gdzie wysyła CV.

- Szukałam w każdej branży, nawet w sklepie meblowym czy w piekarni. W sklepie stwierdzili, że za słabo znam angielski, w piekarni nie mogłam zacząć od zaraz, bo nie miałam wyrobionej książeczki sanepidowskiej, a oni nie chcieli czekać. Wreszcie poszłam do urzędu pracy. Tam zaproponowano mi wykładanie towaru lub pracę na kasie. Za 8,40 zł brutto za godzinę. Nie znałam jednak obsługi kasy fiskalnej, więc zamiast mnie tego nauczyć, wybrano kogoś, kto to umiał - dodaje coraz bardziej poirytowana.

Więcej na temat swoich poszukiwań nie chce rozmawiać.

Karolek szuka rodziców na całe życie

- I tak już się czuję beznadziejnie. To by mnie jeszcze bardziej pogrążyło - mówi, kierując się do wyjścia. Musi jeszcze dziś przejrzeć portale z ofertami pracy, napisać kilka listów motywacyjnych, wysłać CV. Potem nerwowo czekać na każdy dźwięk telefonu...

Przykro nam, za dużo pani potrafi

Przez najbliższych kilka tygodni ten problem nie będzie natomiast spędzać snu z powiek Kasi. Niedawno podpisała śmieciową umowę, czyli umowę-zlecenie. W Warszawie, w jednej z ambasad, będzie organizowała spotkania międzynarodowe. Choć szans na stałe zatrudnienie nie ma, cieszy się, że w ogóle coś znalazła.

- Przynajmniej wyjadę z rodzinnego domu, od którego przez lata studiów już się odzwyczaiłam. Przez jakiś czas będę żyła na własny rachunek, co w moim wieku powinno być naturalne - mówi z uśmiechem.

Kasia jest przykładem osoby, która już w trakcie swoich filologicznych studiów podejmowała poważne wyzwania zawodowe. Dzięki temu jako 26-latka może się pochwalić znajomością angielskiego, niemieckiego i dwóch języków słowiańskich.

Ma na swoim koncie także liczne tłumaczenia, m.in. książki znanego pisarza, wymiany zagraniczne i licencjat na Wydziale Nauk Społecznych na Uniwersytecie Gdańskim. Mimo to po studiach przez kilka miesięcy bezskutecznie szukała pracy. W końcu dostała się na roczny staż do Luksemburga, gdzie była odpowiedzialna np. za organizację spotkań na szczeblu międzynarodowym.

- Byłam pewna, że ten wyjazd pomoże mi się odnaleźć na rynku pracy w Polsce. Ale jest wręcz przeciwnie! Już kilka razy podczas rozmów kwalifikacyjnych usłyszałam, że szukają kogoś, kto nie ma tak bogatego doświadczenia. Chcą dopiero uczyć, a ja już umiem, i to za dużo - opowiada rozgoryczona. - Chyba wolałabym słyszeć, że jestem za głupia na te stanowiska, bo mogłabym się doszkolić. A tak co mam zrobić? Spalić dyplom?

Na razie łapie każdą umowę śmieciową. Choć jej bliscy zaczynają na jej sytuację patrzeć ze współczuciem czy politowaniem, zachowuje dystans, a złość nadrabia poczuciem humoru.

Rewolucja w rodzinach zastępczych

- Ostatnio tata delikatnie mi zasugerował, że gdybym chciała iść na jakieś trzecie studia, jak to powiedział, "na przykład budownictwo czy informatykę", to on mi je zasponsoruje. Wolałam go nie załamywać, dlatego się nie przyznałam, że tym razem wybrałabym pewnie filologię rosyjską - opowiada ze śmiechem. - Ale tak to jest. Miało się przyjemne studia, to teraz trzeba cierpieć - dodaje.

Gdy skończy pracę w ambasadzie, znów będzie musiała wrócić do leśniczówki, na utrzymanie rodziców. Do miasta będzie wyjeżdżała tylko wtedy, gdy ktoś zaprosi ją na rozmowę kwalifikacyjną. Będzie zadowolona nawet z umowy śmieciowej…

Podobnie jak Agnieszka, Kasia prosi, by nie podawać jej prawdziwego imienia i nazwiska.

- Środowisko, w którym się obracam, jest dość wąskie. Boję się, by ktoś mnie nie skojarzył. A marudy przecież nikt nie chce przyjąć do pracy.

Najlepszy sposób - rozkręć coś własnego

Wysyłaniem CV i rozmowami kwalifikacyjnymi nie będzie się już za to stresowała Justyna Cieszyńska, absolwentka fizjoterapii na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. Założyła własną firmę.

- Gdy po studiach zaczęłam szukać pracy, ofert była mało. Zazwyczaj proponowano wynagrodzenie w wysokości najniższej krajowej pensji - opowiada. - Przez moment pracowałam na umowę-zlecenie w przychodni, ale czułam, że to nie ma sensu. Zajmowałam się tylko masażem. W ciągu godziny wykonywałam ich trzy. Każdy pacjent musiał się jeszcze w tym czasie rozebrać i ubrać, dlatego samego masażu miał niewiele. Często wszystko się przeciągało, a ludzie o opóźnienia winili mnie. W dodatku nie miałam czasu, żeby się porozciągać, dlatego nocami budził mnie straszny ból nadgarstków.

Fizjoterapeutka opowiada, że nie była wyjątkiem. Wśród jej znajomych, młodych fizjoterapeutów, wielu ciężko pracowało na tzw. umowach śmieciowych, za bardzo niskie stawki. Niektórzy, aby dostać pracę, musieli zakładać działalność gospodarczą. Chcąc tego uniknąć, Justyna zwróciła się o pomoc w założeniu firmy do Centrum Wspierania Przedsiębiorczości w Gdyni.

I wtedy się zaczęło: rozmowy z doradcami, składanie kolejnych wniosków, testy psychologiczne, szkolenia ogólne i specjalistyczne, różne warianty biznesplanów. Ze 180 chętnych osób w jej projekcie pozostało niecałe 40. Ostatecznie umowę podpisała w październiku tego roku. Firma działa od września. Teraz sama układa plan swoich zajęć, tak aby swoim pacjentom mogła dać z siebie jak najwięcej, a praca dawała jej satysfakcję.

Specjalista od złamanych serc

- Pierwszy miesiąc działalności był najgorszy. Nie przekroczyłam nawet najniższej krajowej. Pracowałam jednak znacznie mniej niż 40 godzin w tygodniu. Nie miałam też reklamy. Potem było już dużo lepiej - opowiada. - Odpukać, mam pacjentów, a z czasem powinno mi się to opłacić. Choć wiem, że gdyby nie utrzymywali mnie rodzice, nie mogłabym prawie rok czekać na założenie firmy i stopniowe jej rozkręcanie - dodaje.

Tortura rozmów kwalifikacyjnych

Aleksandra Liszewska, absolwentka prawa, na razie na spokojnie szuka pracy. Nie bierze byle czego. Czuje, że przez ostatnie lata i tak się wyeksploatowała aż zanadto.

- Dwa kierunki, praca w zawodzie do późnych godzin wieczornych plus szkolenia zawodowe. Gdy widziałam, z jakim lękiem w oczach patrzyła na mnie mama, postanowiłam trochę przystopować - opowiada.

- Zresztą pracowałam jeszcze w liceum. Potem na studiach przez dwa lata w organizacji badającej opinię publiczną, oczywiście na umowę o dzieło. Na kilkadziesiąt osób, porządne umowy o pracę miało kilka.

Później przez blisko rok Liszewska pracowała w firmie zajmującej się windykacją. Cały czas zatrudniona była na umowę-zlecenie.

- Zostawiłam tę pracę, by się przygotować do egzaminu na aplikację. Poza tym czułam, że nie ma tam żadnej ścieżki awansu, a bardziej się już nie rozwinę, bo to wąska i specyficzna dziedzina. Męczyło mnie też, że codziennie wracałam do domu po godzinie 22, a rano trzeba było wstać na uczelnię - dodaje.

Teraz szuka pracy w kancelariach i w innych firmach. Przed potencjalnym pracodawcą nie przyznaje się, że studiuje drugi kierunek, bo boi się, że znów wcisną jej śmieciową umowę.

- Chcę być wreszcie prawdziwym pracownikiem w świetle prawa. Mieć prawo do urlopu, socjalu i odprowadzania składek - tłumaczy.

Opowiada też, że czasami wiele trzeba znieść na rozmowach kwalifikacyjnych.

- Przeraża mnie to. Pracodawcy wymagają od absolwentów kilkuletniego doświadczenia, zaawansowanej znajomości języków obcych, prawa jazdy i żadnych zobowiązań.

Choć to zabronione, pytają nawet o liczbę planowanych dzieci i prawników w rodzinie - opowiada zbulwersowana. - W zamian proponują pracę za darmo lub za marne grosze, na umowę-zlecenie lub umowę o dzieło, choć w ofertach piszą o stabilnym zatrudnieniu. Mam znajomych, którzy przez wiele miesięcy pracowali za pokrycie kosztów dojazdu do pracy, a obowiązków mieli tyle, że zostawali po godzinach, do nocy - mówi.

Choć Aleksandra jest pewna swoich umiejętności i predyspozycji, przyznaje, że jeśli jej sytuacja finansowa stanie się dramatyczna, wróci do firmy windykacyjnej na umowę-zlecenie…

Mit pracy dla inżyniera

Justyna Meler jest rozczarowana. Uwierzyła, że jeśli skończy uczelnię techniczną, bez trudu znajdzie zajęcie zgodne z wykształceniem. Nic z tego. Aby się utrzymać, wykonuje prace biurowe, ale cały czas szuka czegoś związanego ze swoją specjalizacją, inżynierią środowiska.

- Naprawdę jest ciężko. Nie dość że ofert jest mało, to w wielu z nich warunkiem koniecznym do zatrudnienia jest orzeczenie o niepełnosprawności, status studenta czy gigantyczne doświadczenie, którego osoba po studiach nie jest w stanie mieć.

Mam też wrażenie, że moje szanse przynajmniej częściowo przekreśla fakt, że jestem kobietą - mówi, ale po chwili namysłu przyznaje, że nie jest odosobnionym przypadkiem i że jej znajomi, również mężczyźni, którzy ukończyli studia techniczne, mają spore problemy ze znalezieniem pracy.

- Mam kolegów z Politechniki Gdańskiej, którzy po wielu innych kierunkach też nie mogą znaleźć pracy. To mit, że nam po polibudzie jest łatwiej. Ale co robić? Pozostaje mi wierzyć, że gdy się skończy zimowy zastój, przyjmą mnie w jakimś biurze projektowym czy na budowie.
Na pytanie, czy gdyby zaproponowano jej pracę w zawodzie, zgodziłaby się na umowę śmieciową, odpowiada, że na pewno tak.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki