Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

PITAWAL POMORSKI: Listonosz został zastrzelony. Zabójca wciąż na wolności

Tomasz Słomczyński
Listonosza Piotra Z. ostatni raz widziano mniej więcej dziesięć minut po dziesiątej, kiedy przerwał roznoszenie korespondencji. Wsiadał do swojego samochodu w towarzystwie dwóch mężczyzn. Usiadł za kierownicą. Pół godziny później, pięćset metrów dalej, znaleziono jego zwłoki. Były wrzucone do bagażnika samochodu.

- Jak najczęściej wygląda napad na listonosza? - pyta podkom. Paweł Mrozowski.
Bandyta bierze lagę, wali w głowę w ciemnym zaułku, w klatce schodowej, wyrywa torbę, ucieka. Czasami psika gazem, skopie, pobije...
Policjant kiwa głową. Takiej odpowiedzi się spodziewał - to oczywiste.

Tymczasem Piotr Z. zginął od dwóch strzałów w tył głowy. Środek dnia, środek Gdańska. Nikt nie słyszał strzałów. Wiele wskazuje na to, że pistolet wyposażony był w tłumik.
- Egzekucja jest tylko jedną z hipotez - mówią policjanci. I nie ustają w wysiłkach, żeby ująć sprawcę zbrodni sprzed 14 lat.

Ci dwaj mu asystowali

Dzień wcześniej Piotr Z. obchodził 29 urodziny. Z grupą przyjaciół trafił do Cristala we Wrzeszczu. Tam zaczepiła ich banda dresiarzy. Piotr Z. został poturbowany.

Czy ten incydent ma znaczenie dla sprawy? Nie wiadomo. Faktem jest, że tożsamości agresywnych mężczyzn nigdy nie ustalono.

Pitawal Pomorski: Szaleństwo czy perfidna gra?

Następnego dnia Piotr przyszedł do pracy. Większość świadków zeznała, że wyglądał normalnie i normalnie się zachowywał. Jak zwykle: był wesoły, dusza towarzystwa.

Tylko jeden świadek zeznał, że akurat tego dnia Piotr Z. był przygnębiony.
Czy ten fakt ma jakieś znaczenie? Niekoniecznie. Listonosz mógł mieć kaca, mogło być tak, że przygnębiło go zdarzenie z Cristala.

O godz. 10 był już "na rejonie". Zaparkował samochód na parkingu między blokami. Miał przy sobie 25 tys. zł. To normalne, takie kwoty nosili wtedy przy sobie listonosze. Pieniądze pochowane były w różnych miejscach, w torbie, w kieszeniach. Listonosze takie mają instrukcje, żeby w razie napadu nie stracić całej kwoty, żeby utrudnić rabunek napastnikowi.
Piotr Z. zaczął, jak co dzień, od budynku osiedlowej administracji. Zostawił tam korespondencję. Przeszedł na drugą stronę ulicy. Wszedł do klatki bloku przy ul. Leszczyńskich.

Potem jeden ze świadków widział, jak Piotr idzie spod bloku w kierunku swojego samochodu. Jest w towarzystwie dwóch młodych mężczyzn. Idą blisko niego, jakby mu "asystowali". Świadkowie powiedzą, że zachowywał się dziwnie, jakby był przestraszony, rozglądał się nerwowo. Wsiadają do turkusowego golfa "jedynki". Odjeżdżają.

Skąd takie posłuszeństwo?

Podchodząc do bloku, był sam. Potem szedł w asyście dwóch mężczyzn. Czekali na niego? Czy też było to przypadkowe spotkanie?

Piotr Z. należał do osób ostrożnych, wręcz bojaźliwych. Jego znajomym z dzielnicy, w której mieszkał, nie mieściło się w głowie, żeby dobrowolnie wpuścił do samochodu dwie obce sobie osoby. Chyba że dał się zastraszyć.

Poszukiwani przestępcy z województwa pomorskiego

Jego znajomi z pracy dziwili się: jak to możliwe, że przerwał roznoszenie poczty, że mając przy sobie tak dużą sumę pieniędzy, dał się doprowadzić do samochodu, wsiadł - i jeszcze usiadł za kierownicą...

Z punktu widzenia napastnika takie postępowanie byłoby bardzo ryzykowne: Prowadząc samochód, można się bronić. Na przykład: spowodować kolizję, można gwałtownie zahamować, próbować uciec z samochodu, zwrócić na siebie uwagę - mówią policjanci.
Piotr Z. jechał od 3 do 5 minut, nie zrobił nic, co wskazywałoby na to, że chciał się ratować.
Sporo jest wątpliwości. Wiele z nich znika, jeśli przyjąć, że Piotr znał tych, których spotkał, z którymi wsiadł do samochodu - jeśli przyjąć, że niczego złego nie podejrzewał.
Policjanci wciąż powtarzają pytania: Skąd Piotr ich znał? Co ich łączyło?

Teoria światów równoległych

"Swój chłop" - mówili o nim znajomi podczas śledztwa. Zarówno ci z poczty - koledzy z pracy, jak i ci z Brętowa - koledzy z podwórka. Nikt nigdy nie widział, żeby u Piotra był jakiś przypływ gotówki. Nikt nigdy nie słyszał, żeby miał jakieś długi. Ani kłopoty, żeby się kogoś bał, skarżył, że coś mu zagraża.

Zwyczajnie: praca - dom. Miał żonę i syna. Kobieta nie potrafi wskazać niczego, co mogłoby naprowadzić na trop jakiegokolwiek zagrożenia.

Poszukiwani bandyci z Pomorza

A jednak jest coś zastanawiającego w poukładanym świecie Piotra Z. W zasadzie - w dwóch światach. Ci z poczty nie mieli pojęcia o jego życiu prywatnym. Ci z dzielnicy i rodzina - nie mieli pojęcia o jego pracy. Nigdy nie było imprezy, na której byliby pocztowcy i koledzy z dzielnicy. Jedni o drugich nie wiedzieli nic.

Czy to normalne? Można przyjąć, że tak. Można też przyjąć, że obok tych dwóch światów był trzeci, o którym dwa pozostałe nie miały pojęcia. Tam należałoby szukać rozwiązania zagadki... Jednak to tylko hipoteza.

Rekonstrukcja wydarzeń

Godz. 10.40. Do zabudowań wodociągów dobiega dwóch mężczyzn. Krzyczą do pracownika, żeby zawiadomić policję. Chwilę później teren jest zabezpieczany. Na poboczu przy ul. Powstańców Wielkopolskich stoi turkusowy golf. Niedomknięty bagażnik. Widać wciśnięte do niego zwłoki Piotra.

Listonosz zginął obok swojego samochodu, na policzku miał piach i liście - uderzył twarzą o ziemię. Dwa strzały w tył głowy. Nikt ich nie słyszał. Biegły nie wykluczył, że do przerobionego z gazowca pistoletu dokręcono tłumik.
Można spróbować zrekonstruować ostatnie chwile życia listonosza:
Po kilku minutach jazdy Piotr dojeżdża do miejsca przy działkach na ul. Powstańców Wielkopolskich, zatrzymuje wóz, wysiada z samochodu. Niczego nie podejrzewa albo jest sparaliżowany strachem.

Wysiadają też pasażerowie turkusowego golfa. Jeden z nich podchodzi do listonosza od tyłu. Mierzy w tylną część jego głowy. Padają strzały, jeden po drugim. Piotr osuwa się na ziemię.

Mężczyźni dźwigają ciało z ziemi, wrzucają je do bagażnika. Ten nie domyka się. Nie mają czasu poprawiać, spieszą się. Z torby zabierają ponad 17 tys. zł. Nie obszukują kieszeni. Tam pozostało ponad 7 tys. zł.

Na miejscu nie było żadnych śladów walki.
Jak napastnicy się stamtąd oddalili? Na piechotę? Nikt nie zeznał, żeby widział biegnących, spieszących się dwóch mężczyzn. A więc ktoś czekał tam na nich w samochodzie... Więc sprawców mogło być co najmniej trzech.

- W tym miejscu znaleziono ślady kół. Ktoś ruszył autem z impetem, najpierw był zarzucony żwir, potem dopiero pojawił się bieżnik - st. asp. Jacek Gilewski zna akta tej sprawy niemalże na pamięć.
Kolejne hipotezy, kolejne pytania: Dlaczego sprawca wybrał to właśnie miejsce? Jest bardziej odludne niż parking między blokami, na który prowadzą setki okien, to prawda. Ale też znowu nie tak odludne jak inne miejsca w tej części Gdańska, do których można by dojechać w kilka minut. Zresztą... Najprościej i najbezpieczniej - z punktu widzenia zabójcy - byłoby zamordować listonosza w klatce schodowej. Bo po co z nim jechać pół kilometra?

Może po to, żeby mógł się z kimś spotkać, może chcieli mu coś pokazać, może miał komuś coś wyjaśnić... To jednak tylko spekulacje.

Policjanci nie wierzą

Druga połowa lat dziewięćdziesiątych w Trójmieście to okres walki o gangsterskie wpływy. Wielu ludzi nosiło wówczas przy sobie broń. Był to schyłkowy okres działalności "Nikosia", który zginął w agencji towarzyskiej Las Vegas w kwietniu następnego roku. O zlecenie tego zabójstwa podejrzewany był inny gdańszczanin - nieżyjący już "Zachar"...

Czy Piotr Z. przez przypadek na swojej drodze spotkał uzbrojonego członka gangu? Tego również nie można wykluczyć

W prowadzonym w 1997 roku śledztwie przyjęto kilka hipotez, jednak czynności były prowadzone głównie w kierunku jednej z nich: napad rabunkowy.

Śledztwo umorzono 31 grudnia 1997 roku z powodu niewykrycia sprawcy.

Sprawa przeleżała w policyjnej szufladzie 7 lat. W 2005 roku trafiła - wraz z innymi, na biurko funkcjonariuszy nowo powstałego Zespołu ds. Przestępstw Niewykrytych - tzw. Archiwum X. Jak przyznają śledczy - wyglądała niezwykle ciekawie na pierwszy rzut oka. Były widoki na jej rozwikłanie.

- Wytypowano kilka osób. Żaden z tych typów się nie potwierdził - mówi st. asp. Jacek Gilewski. - Jednak ciągle docierają do nas nowe informacje. Jak się okazało, przed laty nie przesłuchano wszystkich ludzi, którzy mogliby mieć wiedzę na temat faktów z życia Piotra Z. Teraz docieramy do tych osób.

Policjanci przyznają, że nie wierzą, żeby wtedy, 15 maja 1997 roku, między godz. 10 a 10.45 nie było nikogo, kto mógłby coś więcej powiedzieć na temat wydarzeń na Zaspie.

Archiwum X - czyli Zespół ds. Przestępstw Niewykrytych powstał w 2005 roku. Policjantom udało się rozwikłać m.in. zagadkę z Sąpolna Człuchowskiego i ze Słupska.

Po kilkunastu latach od zabójstwa mieszkańca małej kaszubskiej wsi policjanci wpadli na trop sprawcy. Stało się tak dzięki listowi, który trafił na ich biurko. Donosił mieszkaniec Sąpolna, wskazywał niektóre fakty. Jak się okazało, trzeba było "przycisnąć" świadków zdarzenia... To, co zeznali, wystarczyło, żeby Piotr G. stanął przed sądem i usłyszał wyrok.

Inaczej było w Słupsku. 76-letnia aptekarka Marianna P. została zaatakowana w swoim mieszkaniu. W tym przypadku na pomoc śledczym przyszła technika - zabezpieczone przed laty ślady pozwoliły wytropić trzech bezwzględnych zabójców, którzy przez 9 godzin torturowali staruszkę.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki