Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magda Gacyk: Siłą napędową Doliny Krzemowej jest chęć zmieniania świata, nie pieniądze

Dariusz Szreter
Szacuje się, że w Dolinie Krzemowej mieszka od 30 do 100 tysięcy Polaków. To ogromna rozpiętość, ale tam w ogóle trudno cokolwiek oszacować. Wszystko się zmienia w okamgnieniu - mówi Magda Gacyk

Zawsze śmieszyły mnie nagłówki prasowe, że oto ktoś deklaruje stworzenie na Pomorzu drugiej Doliny Krzemowej. Lektura twojej książki utwierdziła mnie w przekonaniu, że to absurdalne.
Słusznie, bo nie ma możliwości zbudowania drugiej Doliny Krzemowej. Owszem, można przeszczepić pewne jej elementy, ale całej doliny nie sposób przetransplantować, bowiem składa się na to wiele rozmaitych czynników, które wpłynęły na to, że ten region jest właśnie taki. Niektórzy historycy twierdzą, że trzeba by sięgnąć wręcz do czasów, kiedy jeszcze mieszkali tam Indianie. To były zupełnie inne plemiona niż te, które znamy z westernów - nastawione bardzo pokojowo...

Ale też zostały zepchnięte na margines przez białych osadników.
Zostały zepchnięte, ale podobno ich kultura, oparta na współpracy, przetrwała. Choć osobiście myślę, że to bardzo naciągnięta teza.

To wymień te najważniejsze elementy, które stanowią o tożsamości i niepowtarzalności doliny.
Po pierwsze: położenie geograficzne. To miejsce usadowione w niecce, otoczone ze wszystkich stron, tworzy niezwykły klimat. Nie ma ekstremów meteorologicznych i ludzie dobrze się tam czują, dobrze im się pracuje. Temperatura jest umiarkowania, wilgotność powietrza niska, nie ma gwałtownych zmian ciśnienia. Tam nie ma meteopatów!

Nie traci się czasu na rozmowy o pogodzie.
Tak, pogoda jest bardzo przewidywalna. Jest pora sucha i pora deszczowa, choć od czterech lat tej drugiej właściwie nie ma. Kalifornia przeżywa poważną suszę. Niemniej nadal jest bardzo sympatycznie, pominąwszy przyczajoną gdzieś w tyle głowy świadomość, że ziemia może się w każdej chwili zatrząść. To jest bowiem miejsce położone na ponad stu uskokach tektonicznych. Wcześniej używano nazwy Dolina Zachwytu Serca. Nadwyżka pożywienia była bardzo wyraźna, bo znajdowały się tam głównie sady owocowe i uprawy karczochów.

Sprzyjający klimat, obfitość pożywienia, brak wrogów, naturalna skłonność do współpracy zamiast rywalizacji. Jakbym czytał opis warunków, w jakich żyją szympansy bonobo. Małpy te znane są z tego, że życie spędzają na oddawaniu się przyjemnościom, a nie na robieniu czegoś pożytecznego.
I tu właśnie widać różnice między bonobo a mieszkańcami Doliny Krzemowej. Jej niezwykły potencjał bierze się też z tego, że z całego świata napływają tam bardzo kreatywni ludzie. Prawie połowa mieszkańców (45-47 proc.) ma wyższe wykształcenie, przy średniej amerykańskiej 28 procent. To miejsce o najwyższym na świecie zagęszczeniu osób z doktoratem. Trafiają tam różnego rodzaju "szaleńcy boży", ludzie z wizjami - zdawałoby się - niewiarygodnymi. I to miejsce oferuje im możliwości realizowania tych wizji. To ma swoje sprzężenie zwrotne: im więcej jest takich ludzi, tym łatwiej wierzyć, że marzenia niedosiężne w innych miejscach tam mogą stać się ciałem i zostać zrealizowane.

Poza tym to jest też wielki potencjał finansowy, ogromny kapitał. Nie ma na świecie większego stężenia kapitalistów inwestycyjnych. Sunhill Road, gdzie znajdują się te najsłynniejsze firmy inwestycyjne, to jest tylko wycinek. Od kilku lat Dolina Krzemowa przeżywa kolejną hossę, przypominającą okres prosperity z końcówki lat 90., kiedy rosła bańka dotcomowa. Mówi się, że być może to jest kolejna bańka, ale niekoniecznie. Eksperci twierdzą, że to być może ma prawo się tak rozwijać.

Da się jakoś oszacować wielkość tego kapitału?
Nie da się. Wielu rzeczy nie da się w dolinie oszacować, dlatego że tam wszystko dzieje się bardzo szybko, tu i teraz. To jest ta heraklitowa rzeka, do której nie da się wstąpić dwa razy. Gdybym podała ci teraz jakieś kwoty w przybliżeniu, to za dwa miesiące, a może nawet za miesiąc, okazałyby się nieprawdziwe. Wszystko się zmienia, łącznie z granicami doliny. Fluktuacje są nieustanne. Dolina się rozszerza, zmienia swoje miejsce. Często podkreślam, że doliny w ogóle nie ma na mapie, ponieważ nie jest to twór geograficzny, ale wirtualny. Dolina jest tak naprawdę w naszych głowach, a nie na mapach.

Zmienia się liczba firm, które tam funkcjonują. Mówi się, że jest to średnio 10 tysięcy start-upów. Ale to też jest liczba przybliżona. Mówi się, że mieszka tam od 30 do 100 tysięcy Polaków. Zobacz, jaka duża rozpiętość. A to dlatego że niektórzy wpadają tam na chwilę, inni przyjeżdżają na dłużej, jeszcze innym wydawało się, że wpadli na chwilę, a zostali. Nie sposób ich zliczyć. To jest ta baumanowska płynna rzeczywistość, gdzie trudno uchwycić pewne konkrety. Jeżeli pytasz o czynniki, które wpływają na to, że Dolina Krzemowa jest tym, czym jest, to trzeba też wspomnieć Uniwersytet Stanforda, którego wagi ja początkowo nie doceniałam. Wydawało mi się, że to po prostu jest prestiżowy uniwersytet, który częściowo zasila dolinę bardzo dobrze wykształconymi kadrami.

A nie jest tak?
Zależność jest znacznie większa i bliższa, dlatego że w latach 60. jeden z dziekanów postanowił połączyć naukę z biznesem, a zrobił to w sposób bardzo sprytny i bardzo sensowny. Wydzierżawił tereny i nieruchomości należące do uniwersytetu, pozwalając na wykreowanie pierwszych start-upów. Wtedy oczywiście tej nazwy jeszcze nie było, podobnie jak nazwy Dolina Krzemowa, która pojawiła się dopiero w końcówce lat 70. Ale zalążki Silicon Valley wykluły się właśnie wtedy, dzięki władzom uniwersytetu Stanforda. I do tej pory trwa ten wzorcowy związek między uczelnią a biznesem.

Naukowcy i przedsiębiorcy wzajemnie się konsultują, wspierają - jedni radą naukową, drudzy - finansowo. Ta symbioza jest zdumiewająca o tyle, że Stanford, założyciel tej uczelni, miał zupełnie inną koncepcję. Chciał stworzyć "wieżę z kości słoniowej", oddzieloną od reszty świata, w której studenci byliby zatopieni wyłącznie w akademickości. Uniwersytet od miejscowości, które tam się rozwijały, oddzielał potok, i to była granica bardzo widoczna - zarówno symboliczna, jak i dosłowna. Do tej pory studentom mieszkającym w kampusie nie wolno jeździć po nim samochodami. Tam rzeczywiście jest inny świat. Kolejny czynnik - żeby zakończyć już ten wątek - to niewątpliwie multikulti. W sposób zupełnie unikatowy współistnieją tam wszelkie możliwe kultury.

To jak to jest, że tam multikulti się sprawdza, a w Europie niesie tylko problemy? A w każdym razie postrzegane jest wyłącznie jako źródło problemów.
Po części dlatego, że tam tak zwani autochtoni, czyli Amerykanie, Anglosasi, są absolutnie ułamkiem całej populacji Doliny Krzemowej, ich tam jest tylko kilka procent. Dolina została właściwie skolonizowana przez tych świeżych imigrantów. Wcześniej tam były tereny rolnicze. Potem pojawili się Hindusi, Chińczycy, Polacy i cała reszta Słowian z Europy Centralnej i Wschodniej, Belgowie, trochę Francuzów...

I nie wyczuwa się napięć między poszczególnymi grupami?
Nie ma absolutnie żadnych napięć. Więcej - przejmuje się te rozmaite tradycje. Ja na przykład w pewnym momencie, ze względu na moich serdecznych znajomych, zaczęłam obchodzić hinduskie święto diwali, najważniejsze święto hinduizmu.

Dostałam od mojej koleżanki piękne sari i w miarę regularnie, na przełomie października i listopada, pojawiam się w świątyni hinduistycznej, otrzymuję błogosławieństwo ognia i jem lody z makaronem, bo to jest ich świąteczna potrawa. W kwietniu z ogromną przyjemnością bywam na Święcie Kwitnącej Wiśni, które organizują Japończycy, ale w którym też chętnie przyglądają się inne nacje, uczestnicząc w pokazach japońskich sztuk walki czy w koncertach muzyków grających na bębnach haiko. Wielkanoc spędzam na ogół w towarzystwie prawosławnych, głównie Rosjan. Świętowanie odbywa się przeważnie w parkach. Pojawiają się tam imigranci i ich znajomi. Potrawy są prawie polskie: sałatki warzywne, zimne nóżki i tak dalej.

Zawsze jest kilka akordeonów i gitar, a śpiewa się piosenki Maryli Rodowicz, bo oni to uwielbiają i znają na pamięć, szczególnie ci starsi.

No dobra, zadam to niepoprawne politycznie pytanie: a muzułmanie?
Muzułmanie też są. Nie ma ich jakoś szczególnie dużo, nikomu nie wadzą. Oni również wrośli w ten wielobarwny kobierzec nacji. Można ich oczywiście rozpoznać po stroju, ale ponieważ są i muzułmanie, i Sikhowie, którzy też się bardzo odróżniają ubiorem, to naprawdę nikomu nie wadzi. Ja wiem, że to wszystko brzmi utopijnie, ale też podkreślam, że Dolina Krzemowa to nie jest Ameryka. Ona jest eksperymentem, również w sferze demograficznej.

Być może napięć nie ma dlatego, że większość tych imigrantów przyjeżdża na kilka lat. Nikt nie ma tam poczucia, że musi sobie zawłaszczyć część tego miejsca. Że oni są tutaj z dziada pradziada. Nie, nie ma żadnego dziada ani pradziada! Jesteśmy my, tu i teraz. Stereotypowego mieszkańca tego regionu charakteryzuje to, że on patrzy w przyszłość, a nie wstecz. Również w przypadku bohaterów mojej książki, tamtejszych Polaków, to te rozmowy ze mną były pierwszą retrospektywą, pierwszą okazją, by przejść tę drogę do tyłu. Bo oni, idąc, patrzą cały czas do przodu: kolejny projekt, kolejny plan, kolejny cel. Nad przeszłością nie zwykli się zastanawiać. To, co może być balastem historycznym, ciągnąć do dołu, rodzić różne animozje typu: a wy nam kiedyś zrobiliście to i to, zabraliście kawałek ziemi... Nie, tego tam nie ma.

Bohaterami twojej książki są Polacy robiący kariery w Silicon Valley. Spora część z nich to ludzie związani z Trójmiastem, jak choćby Maciej Kieturakis, syn słynnego profesora Kieturakisa, "ojca gdańskiej chirurgii".

Maciej jest bardzo ciekawym połączeniem lekarza i wynalazcy. Myślę, że jemu Dolina Krzemowa dała to, czego nie umiała lub nie chciała dać akademia w Gdańsku, czyli możliwości realizacji tych wynalazków technicznych, które on miał gdzieś tam w głowie. Mimo że jest świetnym chirurgiem i - według powszechnego przekonania - dłonie powinny mu wystarczyć. Profesorowie mówili z pobłażaniem: "Maćku, przestań kombinować z tymi innowacjami, swoimi szalonymi technicznymi pomysłami.

Tutaj mamy taką to a taką diagnozę i trzeba operować". A Maćka cały czas korciło, żeby robić coś nowego. Wierzył, że te technologie mogą się w medycynie przydać. Nawiasem mówiąc, to choć jestem wielką patriotką lokalną, nie szukałam specjalnie bohaterów z Trójmiasta. Po prostu tak już jest, że naprawdę mamy dużo fajnych, wartościowych i bardzo cenionych ludzi z Pomorza wśród tuzów Doliny Krzemowej.

Tylko nie wiem, czy mamy się z tego powodu cieszyć, czy też raczej martwić, że zamiast wykorzystać swój potencjał dla rozwoju naszego regionu, robią to dla kogoś innego.
Wyłącznie się cieszyć! A to dlatego że zmieniły się warunki brzegowe. Nikt już nie myśli, że wyjazd tam to jest "ostateczna ostateczność". Wszyscy myślą: jadę tam na chwilę, zrobić jakiś projekt. Młodzi, którzy zakładają start-upy, chcą tam osiągnąć sukces, ale wcale nie myślą, żeby tam się zagnieździć. Nie myślą, że muszą emigrować. Także tak zwana emigracja (choć akurat w Dolinie Krzemowej podział emigracji na taką, siaką i owaką jest wyjątkowo sztuczny) jest gotowa wracać. Funkcjonowanie w swoistym "rozkroku przez ocean" jest coraz bardziej możliwe i powszechne. To już nie są takie dramatyczne wybory, że tu albo tam. Coraz częściej widzę, że ci młodzi fachowcy, przedstawiciele rozmaitych dziedzin - bo Dolina Krzemowa się dywersyfikuje, to już nie tylko przemysł komputerowy, ale też takie dziedziny jak energia odnawialna czy biotechnologia - myślą, że Polska jest fajnym miejscem do robienia biznesu. Ale trzeba jeszcze sporo rzeczy dopracować, przeszczepić.

Na przykład?
Takie drobiazgi jak serwowanie darmowych posiłków pracownikom, szczególnie jeśli zasuwają od rana do nocy. Wysyłanie pracowników na tygodniowy kurs medytacji albo całego zespołu na wycieczkę gdzieś tam w egzotyczne rejony świata. To, co w Dolinie Krzemowej widać wyraźnie, to dbałość o pracownika: zamiast wyciskać go jak cytrynę i wyrzucać, robimy wszystko, by był jak najdłużej efektywny, kreatywny, żeby się szybko nie wypalił.

Co jest główną siłą napędową Doliny Krzemowej? Pieniądze?
To bardzo dobre pytanie, a odpowiedź zabrzmi absolutnie utopijnie: siłą napędową Doliny Krzemowej jest chęć zmieniania świata. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Oczywiście są i tacy przedsiębiorcy czy inwestorzy, którzy przyjeżdżają tam z myślą, żeby sobie kawałek tego tortu już nawet nie odkroić, ale wyrwać. Większość jednak myśli w kategoriach wizji, które chcieliby zrealizować, żeby świat był lepszy. Kiedy robiono badania i pytano amerykańskich pracowników, co jest dla nich ważniejsze - wynagrodzenie czy fascynująca idea, nad którą pracują, to wizje wybrało 21 procent ludzi na wschodnim wybrzeżu i w środkowych Stanach. A w Dolinie Krzemowej to było ponad 60 procent. Czyli zobacz, jak inne to jest podejście. Oczywiście można powiedzieć, że oni mogą sobie pozwolić na fascynowanie się wizją, ponieważ nie muszą się przejmować, jak przetrwać od pierwszego do pierwszego. Być może, ale też właśnie dlatego że tak jest, mogą się oni skoncentrować na udoskonalaniu świata, od poszukiwań źródeł energii odnawialnej, przez pomoc dla krajów Trzeciego Świata, do poszukiwań leku - mówię to w pewnym cudzysłowie, ale tylko pewnym - na wszelkie choroby, czyli środka na nieśmiertelność. Bowiem wśród starzejących się wizjonerów coraz więcej jest takich, którzy łożą na badania nad starzeniem się, i to jest coraz ważniejszy element tego, czym się zajmują naukowcy w Silicon Valley.

Mieszkasz w Dolinie Krzemowej od jakiegoś czasu, spotykasz jej mieszkańców, napisałaś o nich książkę. Powiedz zatem, jak widzisz tę wizję przyszłości, która się tam wykluwa, na podstawie tego, co tam podglądasz. W jakim kierunku idą zmiany i czego my tu, na peryferiach wielkiego świata, możemy się spodziewać?
Przede wszystkim przedłużania i poprawienia jakości życia.

Obawiam się, że to akurat będzie dostępne tylko dla wybranych. A może wręcz doprowadzić do podziału ludzkości na dwie kategorie: tych, którzy skorzystają z tych dobrodziejstw, i z całej śmiertelnej i schorowanej reszty.
Rozmawiając z rozmaitymi przedstawicielami transhumanizmu, poruszałam często ten temat. Oni pokazują na konkretnych przykładach, jak szybko taniały technologie, i twierdzą, że i tym razem szybko będzie można za odłamek kosztu wstępnego udostępnić te rozwiązania drugiemu i trzeciemu światu. Nie ma możliwości, żeby technologie długo ukrywać pod korcem. Nie będzie tak, że powstanie szklany klosz nad najbogatszymi, bo wszystko bardzo szybko wycieka.

Z drugiej strony, dysproporcje finansowe rosną.
Rosną, ale po jakimś czasie - tak twierdzi się w dolinie - nie powinny wpływać na dostępność rozmaitych rozwiązań medycznych i biomedycznych dla przeciętnego człowieka. Tak jak było z rozrusznikiem serca, który teraz nie jest niczym ekskluzywnym. Oczywiście wizje wskrzeszania zahibernowanych miliarderów odłożyłabym na półkę z napisem "science fiction". Postęp w dziedzinie wymienialności narządów jest ogromny, powstają na przykład bioniczne trzustki. Zmiany będą dotyczyć też sfery społecznej przez sposób docierania do wiedzy, informacji, bycia podłączonym do sieci w ten czy inny sposób. Myślę, że oczipowanie człowieka jest nieuchronne.

Dzięki czemu łatwiej nas będzie można kontrolować...
Oczywiście. Z jednej strony będzie to nam bardzo ułatwiać życie. Nasza tak zwana weryfikowalna tożsamość zapobiegnie na przykład problemom z kradzieżami tożsamości, włamywaniem się na konta itd. Z drugiej strony - tak, Wielki Brat będzie mógł nas kontrolować. Ale większość badaczy twierdzi, że my sobie wybierzemy tę opcję, bo i tak już jesteśmy absolutnie kontrolowani i nikt tego w jakiś diaboliczny sposób nie wykorzystuje. Jestem przekonana, że te weryfikatory tożsamości typu tatuaż lub czip pod skórą to jest coś, bez czego się nie obejdziemy. Coraz więcej będzie w nas rozmaitych technologii. Krytycy, którzy się boją tego postępu, mówią, że za chwilę staniemy się cyborgami, ale właściwie, jeżeli człowiek sobie uświadomi, to do pewnego stopnia cyborgami już jesteśmy; od szkieł kontaktowych po implanty ślimakowe, po wspomniane rozruszniki, śruby...

Pisałaś o ruchu grindersów, którzy wszczepiają sobie pod skórę magnesy.
To jest właśnie ta technologia dla ubogich. Grindersi, biohakerzy niosą te technologie dla mas. Może jest to jeszcze robione metodami "jak za króla Ćwieczka", ale to jest przystosowanie tych nowych technologii do codzienności.

Po co mieć magnes pod skórą?
My nie mamy tego zmysłu, więc nie wiemy, ale oni twierdzą, że to coś niesamowitego. Czasami jest to doświadczenie graniczne, gdy się przechodzi koło transformatora (śmiech), ale odczuwanie tego delikatnego pola magnetycznego to jest siódmy zmysł. Im to wzbogaca rzeczywistość. Podobno - jak twierdzą niektórzy futurolodzy - na tym będzie polegać nasza przyszłość: zostaniemy wzbogaceni o lepszy węch i być może o inne, nowe zmysły. Obecnie intensywnie się pracuje nad nootropics - lekami, które mają nam zwiększyć IQ, a przynajmniej przyspieszyć procesy myślowe. Odżywianie mózgu robi się w Dolinie Krzemowej bardzo modne. Jaka będzie ta przyszłość? Ja myślę, że będzie na pewno bardzo ciekawa, fascynująca, choć wielu z nas może się w niej pogubić. Ludzie próbują nieco przystopować ten postęp. Widać to w San Francisco, gdzie mieszkańcy się burzą, bo im się wydaje, że to niedobra zmiana. To prawda, że niesie ona ze sobą pewne efekty uboczne, natomiast nic z tym nie zrobimy, możemy się jedynie starać sensownie to wykorzystywać, sensownie to ukierunkować. To jest świat, w jakim będziemy żyli, czy tego chcemy, czy nie. Kalifornia od tego roku wprowadziła w kodeksie drogowym pełen pakiet przepisów dotyczących poruszania się autonomicznych samochodów. Bo to już jest rzeczywistość.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki