Idziemy na Midan Tahrir. Ogień gniewu znowu buzuje. - Nie możecie tam iść, to niebezpieczne - zniechęcają marszałka Borusewicza przedstawiciele egipskich władz. - Przedwczoraj była strzelanina, osiem osób odwieziono do szpitala, na placu jest dużo broni, ot, ostatni przykład: wczoraj zabrano broń posterunkowym sprzed czeskiej ambasady.
Wałęsa: W Egipcie potrzebny jest mądrzejszy komunizm
Musicie tam iść - nalegają rewolucjoniści (młodzi, w koszulach w kratkę lub wyciągniętych T-shirtach, przypominają stoczniowców ze strajku w 1980 roku). - Po godzinie rozmów na placu będziecie wiedzieli więcej niż po długich nasiadówkach w klimatyzowanych rządowych gabinetach. Prawdziwe życie toczy się na placu Tahrir, a jeśli ktoś zaczyna strzelać, to z pewnością prowokatorzy służb specjalnych, którzy się tam kręcą bez przerwy.
Bogdana Borusewicza, legendę Solidarności, organizatora sierpniowego strajku w roku 80. i dzielnego konspiratora ze stanu wojennego, trudno zastraszyć. Poradził sobie z komunistycznymi służbami, nie skapituluje przed egipskimi. Nie cofnie się też Zbigniew Bujak, były komandos i jeden z bohaterów solidarnościowej rewolucji, ani zaprawiony w bojach Henryk Wujec. Przyjechali do Kairu, by się podzielić doświadczeniami z naszej bezkrwawej rewolucji. - Niczego nie chcemy narzucać, rewolucję Egipcjanie muszą zrobić sami - podkreślają, ale zdają sobie sprawę, jak ważne jest wsparcie z zewnątrz.
Chcą oświetlić drogę.
Idziemy na plac Tahrir. Świeci oślepiające słońce, 40 stopni Celsjusza, z prawej strony pustymi oczodołami okien przyciąga wzrok spalony gmach rządzącej do niedawna partii, co gdańszczanom nie może się nie kojarzyć z grudniem 1970 roku i komitetem wojewódzkim PZPR.
Na placu tysiące ludzi, mnóstwo większych i mniejszych namiotów.
Plac w środku ogromnego, niemal 20-milionowego Kairu, jest sercem egipskiej rewolucji, która obaliła w lutym reżim Mubaraka. Rewolucji rozpoczętej 25 stycznia, gdy młodzież, za pomocą Facebooka i Twittera, zorganizowała Dzień Gniewu. Kilka dni później doszło do masowych protestów i krwawych starć z policją i służbą bezpieczeństwa. Zginęło kilkadziesiąt osób. Protesty rozlały się na cały kraj. Spalono liczne komisariaty policji. W miastach grasowały bandy szabrowników, nawet z Muzeum Egipskiego w Kairze ukradziono dwie mumie faraonów.
1 lutego demonstrowało już miliony ludzi, najwięcej zebrało się właśnie na placu Tahrir. Ramię w ramię protestowali liberałowie, członkowie Bractwa Muzułmańskiego, a także Koptowie, czyli egipscy chrześcijanie, prześladowani przez muzułmańskich fanatyków.
Borusewicz: przystępuję do Platformy
"Podnieś głowę - jesteś Egipcjaninem", "Nie chodzi o żywność, chodzi o naszą dumę" - głosiły hasła na transparentach. Spalono kukłę Mubaraka, zrywano jego portrety. Następnego dnia doszło tu do walk z użyciem płyt chodnikowych, kamieni i koktajli Mołotowa.
Rewolucja kosztowała życie 840 demonstrantów.
11 lutego, pod rosnącą presją narodu, prezydent Hosni Mubarak ustąpił z urzędu i wyjechał do Szarm-el-szejk.
Na placu Tahrir i na ulicach miast zapanowała radość.
Rządy objęła Najwyższa Rada Wojskowa. Wskazała kandydata na premiera. Esam Szaraf to naukowiec, który brał udział w protestach na placu. Wcześniej, na znak protestu przeciw polityce Mubaraka, ustąpił z funkcji ministra transportu. Objęcie urzędu premiera odbyło się 4 marca na placu Tahrir, po piątkowych modlitwach. Tłumy wiwatowały na jego cześć.
Rewolucja - wydawało się - przygasła, Egipcjanie czekali na obiecane zmiany i reformy. Ich cierpliwość wyczerpała się z końcem czerwca, na placu Tahrir znowu doszło do starć z policją, znowu byli ranni.
Gniew ściągnął znowu ludzi na plac. Rozpętała się nowa burza.
Wałęsa zaprasza do Gdańska Chińczyków
- Obserwowałem i podziwiałem polską transformację - powiedział marszałkowi Senatu i jego delegacji szejk Ahmad al-Tayyeb, rektor największej na świecie muzułmańskiej uczelni teologicznej, wykształcony m.in. na Sorbonie. - W Egipcie nie potrzeba nam jednak importowanej rewolucji. Chcemy demokracji i wolności, ale muszą się one opierać na wartościach religijnych. Nie chcemy podążać drogą laicką, którą idą Europa i Ameryka, nie akceptujemy hasła "precz z władzą patriarchalną", które się pojawia w kręgu młodych rewolucjonistów. To pogląd całkowicie nam obcy, który nie wypływa z naszej tradycji. Nie ma w Egipcie zgody na demokrację liberalną - nie zostawia wątpliwości szejk Ahmad al-Tayyeb, autor wielu artykułów o odbiorze islamskiej kultury i filozofii na Zachodzie, które publikuje w naukowych periodykach.
Idziemy na plac Tahrir, ale najpierw spotykamy się z intelektualistami. Salę Egipskiej Rady Stosunków Międzynarodowych wypełniają profesorowie i dyplomaci. Wrze jak w ulu, wszyscy mówią jednocześnie, nikt nikogo nie chce słuchać, przewodniczący zebrania ledwo panuje nad salą. Przypomina mi to jako żywo rok 1981 i panele dyskusyjne w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich na Foksal. Tam atmosfera była równie gorąca.
- Czego chcą Egipcjanie? - pyta retorycznie politolog Abdel Rauf al-Ridi. - Czy tylko obalenia skorumpowanego reżimu, czy demokracji w stylu europejskim? Model irański nie wchodzi w rachubę! Jest nie do przyjęcia! Myślimy raczej o drodze, którą idzie Turcja…
- Nam było łatwiej - przyznaje Henryk Wujec. - Wiedzieliśmy, do jakiej demokracji dążymy. Profesor Edmund Wittbrodt natomiast przypomina, że w Polsce dopiero po latach przekonaliśmy się, że nie wystarczy wymienić pierwszych sekretarzy. Zrozumieliśmy, że potrzebne są zmiany systemowe. A przede wszystkim należy położyć nacisk na edukację. W Egipcie niemal 40 proc. obywateli to analfabeci. Była ambasador w Czechosłowacji, która marzy o aksamitnej rewolucji w Egipcie, wyjaśnia, że jest już program walki z analfabetyzmem. Za kilka lat wszyscy będą umieli czytać i pisać. Przerywa jej młody, przystojny jak Omar Sharif i powołujący się na amerykańskie badania doktor Ahmed Osama. Mówi, że od dzieciństwa słyszy o zwycięstwie nad analfabetyzmem. - Dość krętactw! Przez pięć miesięcy mydli się nam oczy! Wymieniono kilka marionetek!
Wycieczki do Egiptu znów modne. Jest taniej i coraz bezpieczniej
Idziemy na plac Tahrir do tych, którzy chcą się dowiedzieć, jak to w Polsce wyglądało i co z tego może się im przydać. W Muzeum Egipskim szybko przebiegamy przez kolejne sale, nikomu nie chce się oglądać mumii i sarkofagów ani nawet skarbów Tutanchamona. Nie czas na wąchanie róż, gdy płoną lasy. A może wizyta w muzeum było tylko pretekstem? Stąd przecież tylko dwa kroki na plac Tahrir, do namiotów rewolucjonistów.
Rozmawiać to znaczy odmieniać przez wszystkie przypadki słowa: rewolucja, wolność, demokracja, prawa człowieka, godność. O tym właśnie mówią w Kairze nie tylko ci, którzy się zgromadzili na placu Tahrir. Mówią sprzedawca dywanów i uliczny sprzedawca opuncji, właściciel pralni, który prasuje prześcieradła na chodniku, bo tu może, nie tracąc czasu, wymienić poglądy z sąsiadami, rozmawiają mężczyźni palący fajki wodne w barze. Ale każdy z nich rozumie te pojęcia inaczej. Jeszcze inaczej wyobraża sobie demokrację koczujący w namiocie fellah z południa kraju, który zostawił swoje poletko nad Nilem pod opieką żony, inaczej zbuntowany dziennikarz z namiotu obok, inaczej minister.
Budynki rządowe chroni wojsko. Zasieki z drutu kolczastego, transportery, żołnierze w panterkach i z karabinami gotowymi do strzału. W siedzibie premiera zamęt. Oficerowie i cywile biegają po schodach i korytarzach, potrącając się wzajemnie, jacyś mężczyźni piją herbatę, inni - modlą się, pozostali krzyczą i gestykulują. Premier nie ma czasu ani głowy, by przyjąć polską delegację (nie wiadomo, czy za dwa dni będzie jeszcze na tym stanowisku - wyjaśnia nam ktoś na boku). Z Polakami spotyka się wicepremier Jahja al-Gamal, który jednocześnie prowadzi naradę z grupą ludzi przy drugim stole.
Wygląda na zmęczonego.
- Rzeczywiście przez pół roku nie udało nam się zbudować nowego porządku. Młodzi rewolucjoniści się niecierpliwią. Ale my nawet nie wiemy, z kim prowadzimy dialog, bo oni nie stanowią jednej grupy, nie mają lidera - wzdycha, ocierając pot z czoła. Zwierza się, że trzy tygodnie temu złożył dymisję i ma nadzieję, że zostanie przyjęta. Jest profesorem prawa konstytucyjnego, chciałby już wrócić na uczelnię.
Na korytarzu przed gabinetem premiera awantura. Dziennikarze zaczęli nagrywać wywiad z przedstawicielami jednej z nowo powstałych partii, co się nie spodobało przedstawicielom innego ugrupowania, także walczącego o demokrację.
Tancerka z Gdyni i rewolucja w Egipcie
- To Bractwo Muzułmańskie rozdaje w Egipcie karty! - krzyczy wysoki mężczyzna w szacie do ziemi. Jego ideowy przeciwnik nie wytrzymuje i wali go pięścią w bok.
- Co ty wygadujesz, ta młodzież z placu to hipisi! Koczują i czekają na drakę.
- Jacy hipisi?! To bezrobotni, którzy nie mają za co utrzymać swoich rodzin.
Inni mężczyźni rozdzielają walczących. Rozchodzą się w przeciwne strony, wygrażając sobie jeszcze z daleka.
- Musimy mieć jasność - tłumaczy Ahmed Barakat, który wiele godzin spędził na placu - czy robiliśmy rewolucję, by zmienili się ludzie na szczytach władzy, czy po to by zmienić system. A jak to zrobić, kiedy w każdy piątek każdy imam krzyczy do wiernych: - Nie leńcie się, wyjdźcie z meczetów i wygnajcie z Egiptu obcokrajowców! Ale to nie jest tylko bunt zafascynowanych Zachodem inteligentów i przedstawicieli klasy średniej. Ci są tylko cieniutką warstwą. Do buntu przyłączyli się biedacy. To oni spalili komisariaty! Czy pani wie, że tysiące ludzi żyje w Kairze na wysypisku śmieci? W tak zwanym mieście umarłych całe rodziny mieszkają od pokoleń w starych grobowcach. Nie będzie łatwo zwyciężyć, bo rewolucjoniści to amatorzy, a po przeciwnej stronie są profesjonaliści.
- Czekamy już pół roku, a rozliczenia poprzedniej ekipy rządzącej ciągle nie ma. Ciągle nie osądzono i nie skazano tych, którzy kazali strzelać. Skazano jednego policjanta, ale następnie pozwolono mu uciec. A rodziny ofiar nie zaznają spokoju, dopóki zabójcy nie zostaną ukarani - dodaje inny młody człowiek.
Henryk Wujec tłumaczy, że potrzebny jest czas. W Polsce w 1981 roku generałowie wprowadzili stan wojenny i musieliśmy czekać aż do 1989 roku, by się odważyli siąść z nami do stołu i rozmawiać.
Część opozycji mówiła wtedy, że rozmawiając z Jaruzelskim, popełniamy zdradę - przypomina Zbigniew Bujak.
Bogdan Borusewicz przestrzega, by nie przesadzać z rozliczeniami. To pochłania energię, która potrzebna jest do budowania.
- Ale - nie zgadza się Mohamed Abdel Aziz - żeby rozmawiać, budować, trzeba najpierw zamknąć przeszłość, wyrównać rachunki. - Wybory oczywiście są potrzebne - denerwuje się - ale nie tak szybko. Mamy dziesiątki partii i partyjek, potrzebujemy czasu, by się zorganizować. Skąd ludzie będą wiedzieli, na kogo głosować? Młodzież zrobiła rewolucję, a teraz Bractwo Muzułmańskie wyrywa im zwycięstwo z rąk!
Bogdan Borusewicz Osobowością Roku Warmii i Mazur
Bractwo Muzułmańskie jest jedynym stabilnym i znanym od lat ugrupowaniem. Wspiera Hamas i Hezbollah, nie uznaje Izraela. W meczetach w całym kraju rozdaje żywność biednym. Przedstawiciele bractwa protestowali na placu zimą, ale teraz już ich tam nie ma. - Przyczaili się - twierdzi Mohamed. - Dążą do szybkich wyborów, bo pewnie mają szansę wygrać. Przecież nawet za rządów Mubaraka mieli posłów w parlamencie. Teraz mogą się podzielić władzą z wojskiem. To oznaczałoby przegraną tych, którzy rewolucję wywołali.
Senator Edmund Wittbrodt spotyka się z przedstawicielami Bractwa Muzułmańskiego. Mówią, że demokracja liberalna im odpowiada. Przeciwnicy bractwa ostrzegają, że nie można tych deklaracji brać za dobrą monetę. Po prostu mówią to, co politycy z Unii Europejskiej chcą usłyszeć, a i tak będą robić swoje. A poza tym bractwo podzieliło się na dwie frakcje i ci, z którymi rozmawiał senator, to akurat liberałowie. W wyborach wystartują pod inną nazwą, by zmylić wyborców.
Idziemy na plac Tahrir, a ktoś przynosi informację, że dymisja wicepremiera, z którym rozmawiała polska delegacja, już została przyjęta!
Idziemy na plac, choć egipscy ochroniarze do ostatniej chwili starają się zatrzymać marszałka Borusewicza. "Very dangerous" - powtarzają raz po raz.
Borusewicz, Bujak i Wujec wchodzą do jednego z namiotów, siadają na dywanie, wokół zbiera się tłum:
- Musicie się zorganizować, musicie wyłonić lidera - tłumaczy Borusewicz, który w 1980 roku "wymyślił" Wałęsę. -I działać tak, by nie doszło do użycia broni! Rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać. Zorganizować okrągły stół! - mówi marszałek.
- Nie damy się sprowokować - zapewniają jego młodzi rozmówcy i wyliczają postulaty: rozliczyć winnych rozlewu krwi, zakazać ludziom ze zdelegalizowanej partii kandydowania do parlamentu w nadchodzących wyborach, przeprowadzić lustrację mediów, ustanowić płacę minimalną, i - last but not least - wojsko musi oddać władzę cywilom!
- Telewizję już opanowują fundamentaliści, na wizji pojawiają się kobiety w chustach! - krzyczy ktoś z boku. - Wojsko dogada się z fundamentalistami i będzie po rewolucji - przerywa beduin przybyły na plac z pogranicza ze Strefą Gazy.
- Jak skończyć tę rewolucję? - pyta jeden z opozycjonistów, który się przedstawia jako dziennikarz. - Przyszłość wydaje się zamglona. Rewolucję łatwo rozpocząć, ale co dalej?
- Poczułem się wśród was o 30 lat młodszy - mówi na koniec Bogdan Borusewicz, niegdyś rewolucjonista, dziś marszałek Senatu. Na pewno dobrze rozumie tych chłopców siedzących w namiotach, przypominają mu stoczniowców z Gdańska. Trzeba im dać, jak tamtym, nadzieję na zwycięstwo.
- Nie damy się - zapewniają buńczucznie. - Zostaniemy na placu, jak długo będzie trzeba. Dopóki tu siedzimy, muszą się z nami liczyć!
"Należy odróżnić rewolucję od rewolty, zamachu stanu, przewrotu pałacowego" - pisze w "Szachinszachu" Ryszard Kapuściński. - "Zamach i przewrót można zaplanować, rewolucję - nigdy. Jej wybuch, godzina wybuchu zaskakuje wszystkich, nawet tych, którzy do niej dążyli. Stają oni zdumieni wobec żywiołu, który nagle pojawił się i burzy wszystko na swej drodze. Burzy tak bezwzględnie, że na koniec może zniszczyć hasła, które powołały go do życia".
Wychodzimy z placu, przepychamy się wśród zaaferowanych młodych ludzi mówiących coś bez przerwy i nagle w tej arabsko-angielskiej gwarze jeden z mężczyzn popisuje się znajomością polskiego: "Dobra, dobra skóra z bobra"!
Wybuchamy śmiechem.
Ktoś z polskiej grupy przypomina pół żartem, pół serio, iż właściwie wszystko się zaczęło od tego, że jesienią ubiegłego roku Janusz Olejniczak zagrał pod piramidami "Etiudę rewolucyjną" Chopina.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?