Drugim bohaterem gdyńskiego festiwalu była kapryśna i daleka od ideału pogoda. Prince i pozostali wykonawcy soboty mieli szczęście. Podczas ich koncertów było tylko chłodno, w piątek natomiast zimno walczyło o palmę pierwszeństwa z deszczem.
WSZYSTKO NA TEMAT FESTIWALU OPEN'ER! ZOBACZ NASZ SERWIS SPECJALNY
Najbardziej na deszczowej pogodzie ucierpiała Brodka, która zdecydowała się z powodu wiatru i deszczu przerwać swój występ po półgodzinie - granie w takich warunkach było zbyt niebezpieczne dla zdrowia, a może nawet życia osób występujących na scenie.
Później wiatr się uspokoił nieco i największe gwiazdy tego dnia, brytyjskie zespoły Pulp i Foals, mogły zagrać swoje programy od początku do szczęśliwego i pełnego oklasków końca. Co prawda, publiczność była zdziesiątkowana przez warunki atmosferyczne, ale ci, którzy wykazali się hartem ducha, bawili się świetnie, a odrobina cierpienia tylko dodawała przyjemności głębi.
Koncert Pulp w deszczu (ZDJĘCIA)
Pulp, podobnie jak występujący w sobotę Primus, to zespół najaktywniejszy twórczo i najbardziej popularny w latach 90., który rozwiązał się na przełomie wieków i po kilku latach powrócił do grania koncertów, choć nie wydał jeszcze płyty z nowymi kompozycjami. Prawie nikomu jednak nie przeszkadzało, że jedni i drudzy grają doskonale znaną muzykę - liczyło się tylko to, że nie zaszkodził jej upływ czasu.
Heineken Open'er 2011: Koncert Primus (ZDJĘCIA)
Tak dzieje się z muzyką oryginalną, niepodobną do standardowych produkcji. Oba zespoły mają też znakomitych, niezwykle charakterystycznych frontmanów - Pulp wokalistę Jarvisa Cockera, Primus wirtuoza elektrycznego basu i wokalistę Lesa Claypoola - spotkanie z tak silnymi osobowościami scenicznymi zawsze pamięta się długo.
Muzyka Pulp, znajdująca się dokładnie na pograniczu alternatywnego rocka i kabaretu, jest podporządkowana niemal w stu procentach słowu - sarkastyczno-romantycznym, bardzo brytyjskim opowieściom z życia powszedniego. Nie miałyby one pewnie specjalnej nośności za granicą, gdyby nie uniwersalna postać sceniczna nerwowego, przytłoczonego problemami inteligenta z prowincji, którą Jarvis rewelacyjnie kreuje na koncertach. Było widać, że także polscy fani identyfikują się z nią bez problemu.
Z Primusem jest inaczej, tutaj najważniejsze jest niezwykłe, zarazem neurotyczne, agresywne i wirtuozerskie brzmienie, na które składa się muzyka funk, metal i alternatywny rock. Można ją przyjąć lub odrzucić w całości, gdyńska publiczność przyjęła je z entuzjazmem.
Centralną postacią całości był jednak Prince. Przyciągnął na Open'era własną, wielotysięczną publiczność, która miała ogromne oczekiwania w stosunku do jednego z największych artystów wszech czasów, jacy objawili się w muzyce popularnej. Geniusz od pierwszych chwil swojego gdyńskiego koncertu grał genialnie, ale jakość dźwięku pierwszej półgodziny była fatalna. Problemy udało się pokonać i usłyszeliśmy jeszcze blisko dwie godziny Prince'a prawdziwego - błyskotliwego, szalonego, kipiącego energią.
Artysta wziął pod uwagę fakt, że w Polsce występuje po raz pierwszy, więc skupił się na graniu hitów. Tych jest jednak tak wiele, że trzeba je było poskracać, pomontować w wiązanki, przeplatane tylko utworami wykonywanymi w całości. Dlatego właśnie można było usłyszeć, chociaż we fragmentach, legendarne kompozycje, które Prince gra na koncertach niezwykle rzadko, np. "1999". Były też własne wersje cudzych kompozycji, w tym brawurowe "Off The Wall" z repertuaru największego konkurenta Prince'a, Michaela Jacksona.
Stylistycznie dominowały brzmienia soulowe, funkowe i rockowe, co wyraźnie przypadło do gustu polskim fanom. Pierwsze spotkanie z Princem było spotkaniem udanym, spointowanym już po zakończeniu jego koncertu przez jubileuszowy pokaz fajerwerków.
Jeszcze tej samej nocy z soboty na niedzielę, z blisko dwugodzinnym opóźnieniem spowodowanym awarią komputera, wystąpił Big Boi, największa hiphopowa gwiazda tegorocznej edycji. Warto było czekać - kompozycje pochodzące z solowej płyty Big Boia i ze starszych krążków jego macierzystego duetu The Outcasts zrobiły na słuchaczach po prostu piorunujące wrażenie.
Jubileusz został zdominowany przez artystów mających już zapewnione miejsce w historii, co nie znaczy, że nie było nowych, którzy zagrali świetnie. W piątek i w sobotę dobrze wybronili się Cut Copy, Crystal Fighters, Kate Nash i najbardziej rockowy w tym towarzystwie Chapel Club.
**
Tegoroczny Heineken Open'er Festival zakończył się w poniedziałek nad ranem. Na głównej scenie zamknął go[b] Deadmau$, kanadyjski DJ i producent. Taneczna elektronika jest obecna na festiwalu od samego początku, ale przeważnie miała ona offowy, nie do końca rozrywkowy charakter. Deadmau$** ze swoją prostą muzyką z pogranicza house'u i trance'u, przeplatanego nieco kiczowatymi balladkami okraszonymi żeńskim wokalem, może być odczytany jako zapowiedź demokratyzacji festiwalowego programu.
Open'er 2011. Pierwszy dzień festiwalu (ZDJĘCIA)
Zanim jednak będziemy zachwycać się na zmianę Tiesto i braćmi Benassi, zobaczmy, kto zakończył Opene'ra 2011. Jeśli chodzi o taneczną elektronikę w tradycyjnym openerowym stylu, to w niedzielę reprezentowała ją M.I.A. oraz duet Chromeo. Brytyjka zaczynała karierę od sztuk plastycznych i rzeczywiście najmocniejszą stroną jej koncertu były wizualizacje, w których ostre treści polityczne ubrano w dekoracyjną stylizację na orientalną modłę. Muzyka z pogranicza elektroniki, brzmień Wschodu i hip-hopu nie robi już tak wielkiego wrażenia jak kilka lat temu, co nie znaczy, że trafiła do lamusa. Dla fanów współczesnego etno był to występ niewątpliwie ciekawy. Undergroundowe italo-disco Chromeo to zjawisko o wiele świeższej daty. Na pograniczu autentycznej pasji i zjadliwej parodii, porywające do tańca, kiczowate w bardzo dobrym stylu.
Open'er 2011. Pierwszy dzień festiwalu (ZDJĘCIA)
Największym rockowym wydarzeniem ostatniego dnia był koncert amerykańskiego zespołu The Strokes. Gwiazdy tzw. Nowej Rockowej Rewolucji z początków poprzedniej dekady powróciły po pięciu latach milczenia tyleż udaną, co mało odkrywczą płytą "Angles". Taki był też gdyński koncert - niby niczego w nim nie brakowało, ale do pełnej satysfakcji bardzo życzliwie nastawionej publiczności brakowało pasji i nowych muzycznych pomysłów. Swoje dołożyła nie najlepsza realizacja dźwięku i koncert The Strokes wypadł jedynie na czwórkę. Mocną co prawda, ale oczekiwania były o wiele wyższe.
Poszukiwacze muzyki rzeczywiście wizjonerskiej i niepowtarzalnej mieli w niedzielę swoje święto w postaci niespełna godzinnego koncertu zespołu These New Puritans. Trzeba pochwalić sztab organizacyjny festiwalu za sprowadzenie w ostatnich dwóch latach całej czołówki najbardziej poszukujących muzyków brytyjskich. Przed rokiem był to zespół Wild Beasts, w tym Foals oraz grający w niedzielę James Blake i wspomniani już Purytanie. Blake ma niewątpliwie ogromny talent, jednak koncert, podobnie jak debiutancka płyta, nie uchronił się od irytujących mielizn, które nieprzyjemnie kontrastowały z olśniewającymi fragmentami. Za to These New Puritans zrobili ma scenie dokładnie to, co sobie założyli. I tę chirurgiczną precyzję niektórzy będą pamiętać przez długie lata.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?