Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strzela bramki, jak obiecał

Redakcja
Zbigniew Zakrzewski
Zbigniew Zakrzewski Tomasz Bołt
Z napastnikiem Polnodru Arki Gdynia Zbigniewem Zakrzewskim rozmawia Janusz Woźniak

Po czterech zdobytych w lidze bramkach zapotrzebowanie na wiedzę o Zakrzewskim znacznie wzrosło. W Gdyni rodzi się ligowa gwiazda?

Niech pan nie żartuje. Jestem napastnikiem, a więc w drużynie człowiekiem od zdobywanie bramek. Żyję z podań kolegów z zespołu i wszyscy pracujemy na końcowy sukces w każdym spotkaniu.

Jest pan wychowankiem Lecha Poznań, ale w "Kolejorzu" miał pan także okresy zesłania.

Tak naprawdę to zaczynałem kopać piłkę w Olimpii Poznań z której wraz z trenerem Tadeuszem Jarosem przeniosłem się do juniorów Lecha. Kiedy ja pukałem dopiero do ligowej kadry, to Lech spadł do drugiej ligi i właśnie na zapleczu ekstraklasy dostałem szanse debiutu w dorosłym futbolu. A później rzeczywiście bywało różnie. Obra Kościan, gdzie bywałem nawet obrońcą, Warta Poznań i bardzo fajny okres gry w II-ligowym Aluminium Konin. Działacze Lecha nie tracili mnie jednak z pola widzenia i wróciłem do tego klubu jak trenerem był Libor Pala. To on dał mi zadebiutować w ekstraklasie. Lech przegrał wówczas w Poznaniu z Górnikiem Zabrze 1:2, ale to ja strzeliłem tego honorowego gola. Wkrótce zespół objął Czesław Michniewicz i z nim na ławce trenerskiej zdobyliśmy Puchar Polski i Superpuchar.

Kiedy jednak trenerem został Franciszek Smuda postanowił pan szukać sportowego szczęścia za granicą.

Nikt mnie z Lecha nie wyganiał. Po prostu postanowiłem w połowie 2007 roku spróbować czegoś innego, co zbiegło się w czasie z propozycją ze szwajcarskiego FC Sion. Wydawało mi się, że gra w tej drużynie to dobry pomysł i kolejny ważny krok na mojej piłkarskiej drodze.
Tymczasem...

No, właśnie. Początek był obiecujący. Grałem w lidze, strzeliłem bramkę w meczu Pucharu UEFA z SV Ried, chociaż grałem w pomocy. W Polsce zazwyczaj zwycięskiego składu się nie zmienia, ale widocznie trenerzy w Szwajcarii o tej zasadzie nie słyszeli (śmiech). Trafiałem więc na ławkę dla rezerwowych, wracałem do gry, wreszcie przytrafiła mi się kontuzja. Dla FC Sion zdobyłem w lidze i pucharach pięć goli, co zauważyli działacze broniącego się przed spadkiem FC Thun. Oni potrzebowali napastnika i tak doszło do mojego wypożyczenia. Niestety trafiłem na zły okres w FC Thun. Zaczęło się rozliczanie afery jeszcze sprzed mojego przyjścia. W sumie wyrzucono z drużyny aż ośmiu piłkarzy, po niektórych na trening przychodziła policja. Gra w tej drużynie to była sportowa porażka. Tam każdy grał pod siebie, żeby się pokazać i odejść do lepszego klubu. Nawet prezes uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie spadek z ligi. I tak się stało. Mnie pozostał powrót do FC Sion, gdzie szybko zrozumiałem, że na grę w ataku liczyć nie mogę.

Pozostało więc spakować walizki i wrócić do Polski.

To była jedna z opcji, ale obciążona faktem, że z FC Sion mam kontrakt podpisany do 2011 roku. Szwajcarzy zgodzili się jednak na bezgotówkowe wypożyczenie i wówczas powrót do polskiej ligi stal się bardziej realny. Miałem propozycję z kilku drużyn, ale ta z Arki wydawała się najlepsza.

Dlaczego?

Bo jest tu trener Michniewicz, są moi koledzy z Lecha, w ogóle jest ciekawa drużyna, a gdyńska publiczność to krajowa czołówka. Już teraz mogę powiedzieć, że się nie pomyliłem. A do Arki jestem wypożyczony na ten sezon z opcją transferu definitywnego.
Dwie bramki strzelone Lechowi w 100 ligowym meczu. Takiego jubileuszu chyba szybko się nie zapomina.

Jasne, że nie. Pogrążyłem mojego ukochanego Lecha, ale na boisku - chociaż był czas na krótkie uwagi czy nawet żarty z byłymi kolegami - nie było miejsca na sentymenty. Każdy z nas profesjonalnie podchodzi do zawodu, a ja mam teraz kontrakt na... strzelanie bramek dla Arki.
Spodziewał się pan, że po czterech ligowych kolejkach Arka będzie współliderem ekstraklasy, a Zakrzewski zostanie współliderem klasyfikacji najlepszych strzelców.
Przychodząc do Gdyni wierzyłem, że stać nas będzie na dobrą grę. Trener Michniewicz potrafi zmobilizować i ustawić zespół pod konkretnego rywala. To później procentuje na boisku. Jest więc dobrze, a może jeszcze lepiej, ale za nami dopiero cztery ligowe kolejki. Prawdziwą odpowiedź na pytanie, na co nas stać , o co będziemy grać w tym sezonie, będziemy mogli udzielić dopiero po zakończeniu rundy jesiennej.

Gra w Arce to nie pierwsze pana związki z Gdynią i Trójmiastem. Przecież bramki Bałtyku w ekstraklasie bronił przed laty tata Wiesław Zakrzewski.

To prawda, a ja chodzić nauczyłem się w ... Sopocie, bo wówczas mieszkałem z rodzicami na Brodwinie. Tata w ekstraklasie grał nie tylko w Bałtyku, ale także w Lechu i Olimpii Poznań. Teraz jest surowym recenzentem moich boiskowych poczynań i nie chcę przytaczać jego opinii po meczu Arki z Górnikiem, w którym zmarnowałem dwie doskonałe sytuacje bramkowe. Niestety na spotkaniu z Lechem nie był.

Zadomowił się już pan w Gdyni?

Tak, bo mieszkam razem z rodziną, żoną Katarzyną i 18-miesięczną córeczką Wiktorią. Do tego, o czym wiedziałem już wcześniej, Gdynia to urokliwe miasto, a nadmorski klimat - jak widać po zdobytych bramkach - bardziej mi służy niż ostre, górskie, szwajcarskie powietrze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki