Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tu się sprzedaje, tu się kupuje, odejdź malutki, bo cię opluję

Gabriela Pewińska
Muzeum Sopotu
Tu się szpanowało, tu kręciło się filmy, jadło ogórki małosolne, lizało lody mewa, tu się piło i trzeźwiało... O sopockiej plaży, bohaterce książki "Może plaża", mówi jeden z jej autorów - Wojciech Fułek.

Plaża, największe łóżko świata, pisała Agnieszka Osiecka. Pan w książce "Może plaża" udowadnia, że w tym łóżku nie tylko się śpi...
Także jeździ się po rozgrzanym piasku na nartach. Jak Bogumił Kobiela w filmie "Kobiela na plaży" z 1963 roku. Kiedy Tomek Dobrowolski, z którym wydaliśmy książkę o drzwiach sopockich "Wchodzić bez pukania", rzucił temat "plaża", byłem zupełnie bezradny, w końcu jak wiele można napisać o plaży?

Okazało się, że można sporo.
Bo na plaży działy się i pewnie dzieją różne dziwne, zaskakujące rzeczy. Choćby właśnie realizacja "Kobieli na plaży". Obraz, który został nakręcony na sopockiej plaży techniką ukrytej kamery. Seria wymyślonych przez Andrzeja Kondratiuka gagów. Pierwsza scena: z jednej z drewnianych kabin, które niestety już nie istnieją, wychodzi narciarz, w pełnym rynsztunku, zakłada narty i rusza między wylegujących się na piasku ludzi...

To niejedyny film kręcony w tych okolicznościach przyrody. Przytoczę wspomnienie lat 50. brata Bogumiła Kobieli Marka: - Sopot latem to był Grand Hotel z fajfami, dancingami. No i ta plaża, od południa - bo przecież rano się nie wstawało - rządzili tam wszyscy bimbomowcy i ich przyjaciele. Pamiętam Romka Polańskiego, który kręcił tam "Dwóch ludzi z szafą" - zagrały w nim nawet moje plecy. Kondratiuk, który kręcił "Kobielę na plaży", zrobił też razem z jazzmanem - Ptaszynem Wróblewskim - etiudkę "Dwóch ludzi z łodzią". Historia toczy się w Łazienkach Północnych. Jest łódka i dwóch panów kadrowanych symetrycznie.

A w 1943 roku zrealizowano tu obraz "Titanic". Miało to być propagandowe oskarżenie imperializmu brytyjskiego. Jedyną pozytywną postacią na tym statku jest niemiecki oficer. Sam Goebbels zatwierdzał scenariusz. Sceny morskiej topieli kręcone były wokół sopockiego mola. Szukając materiałów do książki, poprosiłem sopocian, by podzielili się swoją wiedzą i pochwalili się pamiątkami. I proszę sobie wyobrazić, że odezwała się do mnie mieszkająca w Sopocie rodzina, mówiąc, że ich babcia była na planie tamtego filmu!

Nie!
Była Polką, na plan trafiła przypadkiem. Ciekawe są też losy tego obrazu. Pierwszy z reżyserów, Herbert Selpin, nie ukończył go, bo jego asystent doniósł do gestapo, jakoby ów nieprzychylnie wypowiadał się o Hitlerze i lekceważył wojskowych, którzy byli statystami. Selpina najpierw aresztowano, a potem znaleziono... martwego w celi więziennej w Gdańsku. Film dokończył ostatecznie inny reżyser. "Titanic" emitowany był w kinach niemieckich w czasie wojny w całej Europie.
W książce mamy też ciekawy rozdział - "Towarzysz na plaży".
Zainspirowało mnie słynne zdjęcie Bolesława Bieruta w szlafroku nad morzem w Sopocie. Sopot to było jego ulubione miejsce letniego wypoczynku. Dzisiejsza willa, w której mieści się miejskie muzeum, była kiedyś willą Bieruta, później willą Cyrankiewicza, a nadmorską ścieżkę nazywano przez długi czas "aleją prominentów". Rozdział wieńczy fotografia siedzącego w plażowym koszu, rozebranego do kąpielówek, Cyrankiewicza, który robi zdjęcie, ponoć pierwszym w Polsce polaroidem, małżonce Ninie Andrycz, słynnej aktorce.

Sopocką plażę lat 50. z sentymentem wspominał grafik Andrzej Dudziński: - Nigdy nie chodziłem do Łazienek Południowych. To północne były jakimś naturalnym wyborem. Południowe wydawały się gorsze, chociaż chodziliśmy tam na obiady, były smaczniejsze. Te Łazienki... Przecież dziś w ogóle nikt nie wie, o czym ja mówię. Wtedy to była instytucja! Kiedy wybieraliśmy się na plażę z mamą, to na cały dzień. Tak więc pierwsze, co należało zrobić, to wynająć kabinę. My, dzieciaki, wciąż do tej kabiny biegaliśmy, wciąż prosiliśmy o klucz. Przebieraliśmy się tam albo chodziliśmy po jedzenie. Ale dobrze pamiętam też frykasy, które przynosiła mama na plażę. Bułki z serem... Zapach roztopionych w słońcu, posypanych cukrem truskawek do końca życia kojarzyć będzie mi się z tamtym czasem. Łazienki stwarzały zupełnie inny klimat. Po pierwsze plaża była odsłonięta, po drugie zabudowana, stały tam kosze, leżaki. W wodzie były huśtawki, pomosty, ślizgawki wodne. Nawet trampolina! Te miejsca dziecięcych zabaw... Najpierw chodziło się tam z mamą, potem na wagary, a jeszcze później na randki albo wypić wino. "Zabawki", jak widać, zmieniały się z czasem.
Ale plaża to też morze. Zamieściłem tu cytat popularnego niegdyś satyryka Mariana Załuckiego: "Morze, polskie morze, tak szumi bez przerwy, że aż dziwne, polskie, a łagodzi nerwy". Aktualne chyba do dziś? W innym rozdziale zacytowałem zalecenie dr. Antoniego Sabatowskiego z lat 20.: "Osobnikom wątłym każemy się kąpać po południu, a nawet pod wieczór, osobniki tęgie, dobrze odżywione, mogą się kąpać rano. Jeśli chcemy działać odtłuszczajaco, każemy brać kąpiel na czczo". Plaża zawsze była inspiracją. Dlatego dzieje sopockiej plaży zaczynam od ... Księgi Rodzaju. Biblia to kopalnia plażowych odniesień, weźmy taki piasek jako klepsydrę czasu...

Dziś nie można pić alkoholu na plaży w Sopocie. Nie wiem nawet, czy można być na plaży wstawionym. Dajmy na to, czterdzieści lat temu można było?
Kiedyś plaża spełniała zupełnie inne zadanie niż dziś. Pomijając już fakt, że zaginął zupełnie podział na plażę płatną i bezpłatną, strzeżoną i niestrzeżoną. Kiedyś to było głównie miejsce spotkań rodzinnych, co dziś zdarza się niezwykle rzadko. Kilkupokoleniowe rodziny spędzały na plaży całe dnie.
Przynosiło się jedzenie, herbatę w termosach, pewnie nie tylko herbatę... Ale nie pamiętam, żeby ktokolwiek za tę herbatę ganił. Nie pamiętam też osobników zataczających się z przepicia.

Może na plażę wtedy chodziło się trzeźwieć, a nie pić? Aktorka Lucyna Legut opowiadała tak: - Po jednym z teatralnym bankietów w Teatrze Kameralnym w Sopocie, nad ranem, poszliśmy trzeźwieć na molo, gdzie rybacy już siedzieli z wędkami. Jeden z nich otworzył pudełko z przynętą i, żartowniś, zaproponował nam poczęstunek. Jaga Gibczyńska dorwała się do tych glist, aż wściekły rybak wyrwał jej pudełko z ręki, aby mu nie zjadła całej przynęty. Po każdym spektaklu Kira Pepłowska, ja i Leszek Ostrowski wpadaliśmy na "pięćdziesiątkę" do knajpy Pod Kielichem. Ostrowski, szalenie oszczędny, przynosił na zakąskę ugotowane w domu jajko i tylko dowiadywał się, czy sól jest za darmo.
Słynne były obiady w Paszteciarni. Prowadził ją pan, którego nazywano Klopsik. Specjalnością tego baru były klopsy dalekomorskie, z mielonej ryby. To było w Łazienkach Południowych. Zresztą Łazienki Południowe były wtedy démodé, nie bywało się tam absolutnie! Ale klopsiki ponoć były warte grzechu...

Co kiedyś jadło się na plaży oprócz klopsików?
Drożdżówki, ogórki małosolne ("ogórki małosolne - kto nie kupi, to... nie spróbuje") , ale i wędzone węgorze sprzedawane w tekturowych walizkach. Popularne były napoje firmowe w woreczkach foliowych. Obnośna sprzedaż plażowa przeszła już do lamusa. Trochę tego brakuje. Furorę oczywiście robiły lody... Niektórzy zapewne doskonale pamiętają lodziarzy w białych uniformach i furażerkach, którzy sprzedawali wprost ze swoich skrzynek lody mewa, bambino i calipso. Ich okrzyki niosły się wzdłuż plaży, wabiąc wszystkich spragnionych ochłody. Czasami pokrzykiwania te bywały wesołe, nawet frywolne i nie do końca cenzuralne, czasami tylko informujące, kiedy indziej przybierały zaś formę rymowanych wierszy - "Sam Gomułka wyszedł z wody, żeby kupić u mnie lody!".

"Lody mewa na śniadanie, kto poliże, zaraz wstanie"!
Powstała również wersja tego hasła tylko dla dorosłych... W filmie "Kobiela na plaży" Bobek pożycza od sopockiego lodziarza biały strój, furażerkę i skrzynkę na parcianym pasie, wymyślając własne hasło: "Tu się sprzedaje, tu się kupuje, odejdź malutki, bo cię opluję".

Lody mewa cieszyły się chyba największą popularnością.
Na okrągłym patyku, oblane czekoladą. Ich recepturę wymyślili bracia Fuglewiczowie , którzy po wojnie osiedli w Gdyni. Prywatna lodziarnia braci Franciszka i Józefa Fuglewiczów działała nieprzerwanie niemal ćwierć wieku, jakoś odnajdując się w socjalistycznej rzeczywistości, choć gnębiona licznymi domiarami i kontrolami.
Rozpoczęła działalność jeszcze za czasów Bieruta, przetrwała równie ciężki dla prywatnej inicjatywy czas Gomułki, aby w końcu polec na lodowym polu chwały w okresie późnego Gierka w 1978 roku, kiedy wprowadzono kartkowe przydziały na cukier. Franciszek Fuglewicz spalił wtedy wszystkie dokumenty, pozwolenia, zdjęcia i receptury, tak aby nikt nie mógł już nigdy poznać smaku lodów mewa.

Lody lodami, ale przecież jednym z ważniejszych atrybutów plażowych tamtych czasów był plażowy kosz. Fotograf Marek Karewicz wspominał nocleg podczas pierwszego festiwalu jazzowego: - Lata 50. Miałem w kieszeni 10 złotych. Spędziłem w plażowym koszu numer 406 pod Grand Hotelem pięć wspaniałych nocy! Mieszkałem w koszu, bo nie było mnie stać na nic innego. Ale byłem wśród jazzmanów. To się liczyło.
Jeśli ktoś chciał zaszpanować, najpierw musiał wynająć kabinę w Łazienkach Południowych - zresztą tam toczyło się, pewnie też zakrapiane alkoholem, życie towarzyskie, grywało się w pokera, w derdę. Kosz plażowy to był drugi element szpanowania. Trzeci to własny grajdołek, wykopany, otoczony wałem z piasku. Jak się miało te trzy elementy, to nawet duża rodzina, wszystkie ciocie i wujkowie mogli czuć się komfortowo. Towarzystwo kraciastego koca... Butelki z oranżadą, termosy, słoiki, ręczniki, łódki, trampoliny, huśtawki, rowery wodne, kajaki - to wszystko było ostoją życia towarzyskiego na plaży. Dobrze widziane było też radio tranzystorowe. Na plaży czytało się gazety, książki, rozwiązywało krzyżówki, grało się siatkówkę, w brydża, nawet w szachy.

Głównie jednak się szpanowało, a zwłaszcza romansowało.
Na pewno! Choć może akurat nie za dnia. Ale par, które chciały zakosztować plażowej samotności, było kiedyś rzeczywiście sporo. W koszach plażowych toczyło się sopockie życie intymne, drugie życie plaży...

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki