Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Roman Szczepan Kniter, prezes PGE Atomu Trefla i Trefla Sopot: W klubie musi być ojciec [ROZMOWA]

Rafał Rusiecki
Roman Szczepan Kniter
Roman Szczepan Kniter Fot. Karolina Misztal/Polska Press/Dziennik Bałtycki
Roman Szczepan Kniter wyrasta w tej chwili na jednego z najbardziej oddanych sportowi przedsiębiorców naszego regionu - I część rozmowy.

Od 2,5 roku jest Pan prezesem PGE Atomu Trefla Sopot, od 2 tygodni Trefla Sopot. Jest Pan przewodniczącym rady nadzorczej Lotosu Trefla Gdańsk. W końcu jest Pan prezesem firmy Trefl SA. Dużo jak na jednego człowieka.
Bardzo dużo, za dużo. Obiektywnie oceniając. Czasami jednak tak w życiu jest, że się podejmuje decyzję nie dlatego, że się chce, tylko dlatego, że trzeba pomóc. Jeśli chodzi o koszykówkę to dokładnie tego typu była to decyzja. Uważam, że Trefl Sopot jako marka sportowa była początkiem. Od niej Kazimierz Wierzbicki zaczynał. W tym roku będziemy obchodzili 20 lat tego przedsięwzięcia. Ja w sporcie pojawiłem się, kiedy wspólnie uznaliśmy, że trzeba powprowadzać trochę zmian w drużynach sportowych, żeby stały się bardziej biznesami sportowymi, w pozytywnym znaczeniu.

Mówiąc wprost, chodzi o budżet, który czasem się po prostu nie dopinał.
Tak, to też. Ale nie tylko. Bo firma to nie tylko budżet. To jakaś organizacja, klarowność zasad, zarządzanie przez cele. Chodziło o wprowadzenie zasad, które panują w samym Treflu SA. Spółki sportowe są w pewien sposób niezależne, bo należą do pana Kazimierza i poszczególnych miast, ale chcieliśmy do nich transferować kulturę organizacji z firmy, która jest sponsorem tytularnym. To się zaczęło na poważnie 2,5 roku temu. Uważam, że w siatkarskich klubach zrobiliśmy duży progres, ale cały czas jest dużo do zrobienia w sferze organizacyjnej, bo sportowo i marketingowo jest bardzo dobrze. Natomiast w koszykówce tych rzeczy nie udało się do końca zrobić. Andrzej Dolny podjął decyzję, że nie jest w stanie realizować dalszych zmian. Pojawiła się sytuacja kryzysowa i trzeba było podjąć decyzję. Zdecydowałem się pomóc w jakimś krótkim terminie. Prawdę mówiąc, jest też czysto biznesowy powód. To korygowanie czy poprawianie rzeczy w Treflu Sopot będzie się w istotny sposób odbywało dzięki tytularnemu sponsorowi. Ja odpowiadam za Trefl SA, więc uznałem, że chcę tę pomoc sam autoryzować. Chcę być przekonany, że jest to racjonalne.

Obowiązków jest za dużo, ponieważ teraz jest gorący okres transferowy?
To też. W klubach sportowych nie można powiedzieć, że jest jakiś okres, w którym się nic nie robi. Akurat okres końcówki sezonu i początek nowego jest najbardziej gorący. Tego z zewnątrz nie widać. Trzeba pozamykać sprawy, rozliczyć się ze sponsorami, a zarazem trzeba prowadzić gigantyczną grę w zakresie układania drużyny, budżetu, sztabu trenerskiego. Kiedy to się dopnie, to można nieco odsapnąć. Etap doboru ludzi jest zawsze najtrudniejszy. Na szczęście w klubach jest wielu fachowców, a wielka pomoc płynie też od samego pana Kazimierza.

Żona jest na Pana bardzo za to zła?
Tak. Jest bardzo zła. Żona jest nauczycielką, mamy trójkę dzieci. W praktyce ona zajmuje się dzieciakami i domem. To, że dom funkcjonuje to jest całkowicie jej zasługa.

Mówi Pan, że koszykówka to numer 2 w Europie po piłce nożnej. W Polsce tak nie jest.
To prawda. Różne są dyskusje i różne badania. Sport się mocno skomercjalizował i trzeba o tym pamiętać. Nie chodzi tylko o wydatki na sport, ale i pod względem mierzenia skuteczności wartości medialnych dla sponsorów, ich marek. W Polsce, według różnych badań, koszykówka jest raczej poniżej piątego miejsca, a czasem wręcz w końcówce pierwszej dziesiątki. Niestety. To nie jest dobra miara. Siatkówka męska absolutnie jest sportem numer dwa w Polsce i to jest absolutny driver. Koszykówka w ostatnich latach trochę straciła.

Czy można powiedzieć zatem, że potencjał sportowy za najlepszych czasów Prokomu Trefla Sopot, a później Asseco Prokomu Gdynia, to w najbliższej przyszłości tylko miraż?
Myślę, że gdyby próbować na to pytanie odpowiedzieć w wyobrażalnej perspektywie czasu, dwóch-trzech lat, to są to raczej marzenia. Natomiast sięgając dalej, uważam, że w koszykówce jest grupa ludzi, którzy walczą o tę dyscyplinę, szkolą młodzież, ale nie tylko dla samego hasła. Słyszymy przecież, że odnotowuje się wielokrotności spadku uprawiania koszykówki w szkołach. Jeżeli te sprawy wrócą na właściwe tory, to pojawią się także sponsorzy. Koszykówki skreślić nie można. Dzisiaj wszyscy wiedzą, że z punktu widzenia tej dyscypliny w Trójmieście źle się stało, że powstały dwa z jednego klubu. Co do tego nie ma wątpliwości. Rozłam wynikał jednak z pewnych uwarunkowań, które były. A teraz trzeba się zmierzyć z tym, co jest.

Połączenie tych wysiłków jest w ogóle możliwe?
W wyobrażalnej przyszłości wydaje mi się, że to też byłoby bardzo trudne. To chyba nawet niekoniecznie z punktu widzenia sponsorów, ale bardziej miast. Każde z nich ma swoje ambicje i chce rozwijać ten sport. Mieć taką wizytówkę. Ten problem chyba do tego się sprowadza.

Czyli przełom mógłby nastąpić tylko wtedy, jeśli w tym temacie prezydent Gdyni Wojciech Szczurek poda rękę prezydentowi Sopotu Jackowi Karnowskiemu?
Ja myślę, że oni podają sobie dłoń nie raz. Trzeba ich jednak zrozumieć. Każdy z nich stoi na straży swojego miasta, jego rozwoju i tego, co ludzie chcą tam oglądać. Łatwo się sprawę diagnozuje, że wystarczy podać rękę, ale ich rozumiem, że to jest bardzo trudne. Wszystko zaczęło się w Sopocie i w naturalny sposób trzeba rozumować, że tam powinna być wspólna drużyna. A to dla Gdyni byłoby bardzo trudne do zaakceptowania, więc nie wiem, czy to realne.

Ma Pan w tej sprawie swoje przemyślenia. W końcu fabryka Trefl SA jest w Gdyni, kluby w Sopocie, a mieszka Pan w Gdańsku...
To się zgadza. Jeśli chodzi o firmy, to są bardzo mocno z Sopotem związane. Pan Wierzbicki zaczynał w Gdyni, ale potem związał się z Sopotem i wszystkie firmy mają tam formalne siedziby. Miasto tworzy klimat, aby pracować razem na rzecz sponsorów. Bo to nie jest tak, że sponsor przychodzi do klubu. On chce widzieć zaangażowanie miasta, jakie są korzyści. Myślę, że Kazimierz dobrze planował na samym początku i podkreślał, że Trójmiasto to całość, że idea metropolii jest dobra. Trefl z kolei jest firmą z Sopotu, ale potrzeba całego Trójmiasta razem. Początkowo trzy drużyny były ulokowane w trzech miastach. Przecież koszykówka była w Sopocie, powstała w Gdańsku drużyna siatkówki męskiej, a żeńska w Gdyni. W wyniku zawirowań, podziałów, finalnie siatkówka żeńska też znalazła się w Sopocie. Mimo wszystko ten pierwotny pomysł był bardzo dobry. To mogłoby eliminować rozpraszanie kibiców, ich konkurowanie. Pozwalało to zrobić w każdym mieście dyscyplinę, na którą całe Trójmiasto mogłoby przychodzić. Dzisiaj takiej sytuacji nie mamy, niestety.

Ostatnio zaliczamy wpadki. W 2011 roku hokejowy Stoczniowiec zaczął się chwiać w ekstralidze i na razie się nie podniósł. W 2014 roku z hukiem z ekstraligi wypadło żużlowe Wybrzeże Gdańsk i liże rany w najniższej klasie. Niedawno z ekstraklasy spadli szczypiorniści Wybrzeża Gdańsk, którzy mozolnie walczyli o ten poziom. Ten sam los spotkał koszykarki Basketu Gdynia. Ile drużyn na bardzo dobrym poziomie może być w Trójmieście?
Ja nie do końca się czuję kompetentny, aby diagnozować sytuację sportu w Trójmieście. Podchodzę do tego z pokorą, bo wiem, ile czasu trzeba poświęcić na budowę klubu. Mam oczywiście swoje przemyślenia na ten temat.

Jest Pan w biznesie, praktycznie działa Pan w trzech klubach...
No tak, ale gdybym miał 20 lat doświadczenia, to czułbym, że mam legitymację, by to diagnozować. Po dwóch latach mogę powiedzieć, że coś poznałem. Powiem tak, co do liczby drużyn w Trójmieście, to myślę, że jest obficie. Ile jest plusów, a ile minusów takiej sytuacji, można dyskutować. Za tymi wszystkimi wymienionymi drużynami stoi historia. Warto by było nie przechodzić do porządku dziennego nad tym, że to nie wychodzi, tylko powalczyć o te dyscypliny. Osobiście uważam, że gdzieś gdzie jest historia i wysiłek wielu pokoleń ludzi, to warto o to dalej walczyć.

Nie jest tego za dużo?
Dzisiaj pewnie tak. Trójmiasto jednak ewidentnie się rozwija, Polska się rozwija. Za jakiś czas ludzie będą mieć trochę więcej czasu i pieniędzy, aby na różne dyscypliny się wybierać. Mnogość zespołów nie jest problemem samym w sobie. Może tutaj problemem jest brak tego, co jest w naszych drużynach. Mamy osobę fizycznego właściciela, który jest zdeterminowany, żeby coś zrobić, wkłada w to swoje pieniądze. Oczywiście, tacy sponsorzy jako Lotos czy PGE grają tutaj kluczowe role. Także miasta, mniejsi sponsorzy i chyba już przeszło 60 firm skupionych w Stowarzyszeniu Trefl Pomorze. Jednak bez zaangażowania Kazimierza Wierzbickiego i samych prezydentów drużyny spod znaku Trefla nie byłyby w tym miejscu, w którym są. Musi być ojciec, który obok tego zespołu chodzi. To, co na przykład robi w żużlu pan Tadeusz Zdunek, to finalnie trzeba mu dobrze życzyć. Na pewno trzeba też pomóc szczypiornistom, hokeistom... Jestem zdania, że zawsze trzeba sobie pomagać. Nie zawsze musi to jednak oznaczać finansowy zastrzyk. Myślę, że dla wszystkich tych dyscyplin jest potencjał zainteresowania kibiców.

Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana...
Pan Kazimierz 30 lat temu zakładał firmę Trefl. Pamiętam, że na początku sezonu żartobliwie rozmawialiśmy. Powiedziałem: Kazimierzu, pomyśl tak sobie, na 30-lecie trzy medale w twoich trzech klubach. To było piękne marzenie, nierealne wówczas. Szczerze, myślałem, że największe szanse mamy w siatkówce żeńskiej i koszykówce. Okazało się, że siatkarskie drużyny zdobyły dwa tytuły wicemistrzowskie i dwa Puchary Polski. Mamy więc dwa zespoły w Lidze Mistrzów. Koszykówka troszkę nam nie nadążyła. Wierzę, że może na 33-lecie firmy wrócimy do takich założeń. Uważam, że jest potencjał gospodarczy. On będzie rósł. Trzeba patrzeć na to, że w Polsce w tej chwili bilet za 20 złotych to jest pewna bariera. A na Zachodzie bilet na porządne rozgrywki kosztuje paręnaście czy parędziesiąt euro czy dolarów. Wszystko się będzie zmieniać. Moim zdaniem, rozwój klubów sportowych powinien być jednak zrównoważony, żeby co roku robić postęp, nawet mały. Wskoczyć mały stopień wyżej, a mniej falować.

Dla mnie wyznacznikiem wartości klubu jest jego konkurencyjność na europejskim podwórku. Do pucharów w końcu aspiruje piłkarska Lechia Gdańsk. W nowym sezonie Ligi Mistrzów spróbuje pierwszy raz siatkarski Lotos Trefl Gdańsk. Z powodzeniem grały tam już siatkarki PGE Atomu Trefla Sopot. Europę znają też szczypiornistki Vistalu Gdynia. Chyba trochę mało jak na milionową aglomerację?
A na tle kraju? Chyba zupełnie przyzwoicie. Trzeba z pokorą ocenić, gdzie są nasze ligi. W piłce nożnej to jest przepaść, więc trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Trzeba być niepoprawnym optymistą, ale nie wolno przesadzać. Jeśli chodzi o siatkówkę męską, to mieliśmy dwie drużyny w Final Four Ligi Mistrzów. PlusLiga jest absolutnie topowa w Europie. Więc jeśli nasz zespół jest drugi w Polsce, to na pewno jest konkurencyjny w pucharach. Udowadniać to będzie w kolejnym sezonie. W siatkówce żeńskiej problem sprowadza się do samej dyscypliny, która potrzebuje sukcesu reprezentacji. Wtedy ma szansę zainteresować więcej kibiców. Liczę na to w tym roku. Tak to już jest, że na szczycie jest reprezentacja i ona ciągnie resztę: kibiców, sponsorów itd. Myślę, że Trójmiasto nie ma się czego wstydzić.

W piątek druga część wywiadu z Romanem Szczepanem Kniterem

Szukasz więcej sportowych emocji?

POLUB NAS NA FACEBOOKU!">POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki