Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Janek, Gustlik i Grigorij zder zyli się z dyktaturą proletariatu

Marek Adamkowicz
Od czasów premiery "Czterech pancernych" minęło 50 lat, zmienił się system, zniknęły białe plamy historii. Uznałem więc, że warto byłoby wrócić do tamtych bohaterów - mówi pisarz Andrzej Dudziński

Przez lata podejmował Pan w książkach tematykę amerykańską i polonijną. Stąd "Zmierzch bohaterów", w którym opisał Pan powojenne losy czterech pancernych, to powieść co najmniej zaskakująca.
Pomysł na książkę nie pojawił się nagle. Kiełkował przez lata, ale wciąż go odkładałem. Temat wrócił podczas jednego ze spotkań autorskich związanych z "Manuskryptem Jana Żeglarza", gdy czytelnik zapytał, czy zastanawiałem się nad napisaniem ciągu dalszego przygód kultowych bohaterów… Kolejnym asumptem do rozważań o podjęciu prac nad powieścią było spotkanie z panem Januszem Gajosem przy produkcji jednego z moich filmów dokumentalnych o Kaszubach. Po zakończeniu zdjęć długo rozmawialiśmy o serialu i o jego pracy na planie. Jakiś czas później, podczas warsztatów kreatywnego pisania, trafiłem na bardzo dynamiczną i kreatywną grupę i przy okazji omawiania archetypów popularnych bohaterów temat "Pancernych" powrócił. Były to sygnały, że czytelnicy tęsknią do swoich ulubionych bohaterów i chętnie sięgnęliby po kontynuację ich losów. Byłem wtedy w trakcie pisania innej powieści, ale pomysł na tyle spodobał się kierownictwu wydawnictwa Bukowy Las, że postanowiliśmy zmienić priorytety i dać zielone światło "Pancernym"…

Nie naruszając struktury pierwowzorów, snuje Pan opowieść o losach tamtego pokolenia, jego tragizmu i bohaterstwa.
"Zmierzch bohaterów" ma na celu nie tylko odkłamanie propagandowej rzeczywistości kultowych seriali. Jest również próbą oddania hołdu ulubionym przez pokolenia Polaków bohaterom, a jednocześnie nadania im wiarygodności i pełnego ludzkich rozterek człowieczeństwa. Opowieść przenosi postaci ze świata wojennej przygody do szarej rzeczywistości czasów powojennych. Bohaterowie niemal z dnia na dzień muszą znaleźć własny sposób na odnalezienie się w nowym życiu i funkcjonowanie w społeczeństwie. A zderzenie legendy wojennej z chropawą rzeczywistością pierwszych dni po zakończeniu wojny dla niektórych z nich może się przerodzić w konfrontację, z której trudno wyjść obronną ręką.

Twórcy sequeli mają niekiedy problem z dorównaniem oryginałowi. Pan musiał się zmierzyć z twórczością Janusza Przymanowskiego. Zadanie, powiem, dość karkołomne.
Nie chodziło mi o naśladowanie stylu Janusza Przymanowskiego, a bardziej o odtworzenie atmosfery ostatnich rozdziałów jego powieści i płynne wejście w nowe wątki. Oczywiście fraza autora pierwowzoru i jego dość oczywisty sposób narracji były do pewnego stopnia niezbędne. Ale nie trzymałem się ich kurczowo. Trzeba pamiętać, że powieść Przymanowskiego powstała ponad 50 lat temu, a dwa dodatkowe tomy, napisane na potrzeby serialu telewizyjnego, niedługo potem. Dzisiejszy czytelnik, wychowany w kulturze obrazka, dla którego multimedia są oczywistością, wymaga już nieco innego sposobu narracji. Należało więc to pogodzić. I, jak wynika z pierwszych recenzji, chyba się udało.

Kim są odbiorcy tej powieści?
Zapewne jest to grupa dość szeroka. Ze zdziwieniem stwierdzam, że po książkę sięgają też młodzi ludzie, już urodzeni po 1989 roku. Ale wśród czytelników większość stanowią chyba osoby, które są związane z pierwowzorem sentymentalnie, choćby wspomnieniem z dzieciństwa i wczesnej młodości. To ludzie mojego pokolenia, którzy pamiętają premierę telewizyjną serialu (jesienią przyszłego roku minie równo 50 lat!). Od tamtego czasu dojrzali. Zmienił się system, zaczęto odkrywać białe plamy historii. Współcześni fani "Pancernych" wiedzą dziś znacznie więcej o tym, co działo się bezpośrednio po zakończeniu wojny, i o stalinizmie, niż pokolenie dorastające za czasów Gomułki. Trudno byłoby więc dziś utrzymać opowieść o tamtych czasach w stylu dawnej propagandy. Nasi bohaterowie, mimo że nie wiedzieli o rzeczywistości, w której żyli, tego, co z dzisiejszej perspektywy my o niej wiemy, nie mogli być przecież zupełnie głusi i ślepi. Z pewnością mieli swoje rozterki, zadawali pytania, na które wtedy jeszcze nie dostawali odpowiedzi. W mojej powieści musieli więc dorosnąć, tak samo jak i odbiorcy.

Czy Pana zdaniem, serial i powieść Janusza Przymanowskiego przetrwały próbę czasu, czy ponadczasowe okazały się tylko stworzone przez tych autorów postaci?
Jako archetypy, na pewno tak. Chociaż z dzisiejszej perspektywy wydają się nieco naiwne, właśnie poprzez swoją jednowymiarowość i postrzeganie świata w sposób czarno-biały. Ale taka właśnie, prosta i oczywista rzeczywistość, była potrzebna fanom ówczesnych powieści przygodowych.

Podobnie jest chyba i dzisiaj?
Biorąc pod uwagę dzisiejsze wymagania odbiorców, nie jest to już takie oczywiste. Czytelnicy bywają wprawdzie wierni swoim ulubionym gatunkom, ale lubią też, gdy konwencje się przenikają i mieszają. Mają też inne wymagania wobec opisywanych postaci.

Nie chciałbym zdradzać szczegółów powieści, ale chyba możemy powiedzieć, że większość Pana bohaterów ma problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości.
Zdecydowanie tak. Podobnie zresztą jak większość ludzi w tamtym czasie, którzy znaleźli się w nowej Polsce. Mieli różne wyobrażenia o wolnej ojczyźnie, śnili o niej przez lata okupacji, tułaczki i walki z najeźdźcami. A po 1945 roku te sny często bankrutowały w zderzeniu z rzeczywistością. Jedni szybciej znajdowali swój sposób na życie, inni wolniej. A byli i tacy, którzy nie zdołali przystosować się nigdy. Podobnie jest z bohaterami "Zmierzchu bohaterów".

Mam nieodparte wrażenie, że dzięki Pana książce postaci wykreowane przez Przymanowskiego zyskały psychologiczną głębię, stały się bardziej ludzkie. Z drugiej strony, zastanawiam się, czy warto stosować tego rodzaju zabiegi w przypadku takich postaci? Od popkulturowych herosów nie oczekujemy przecież życiowych rozterek.

W jednym z pierwszych wydań powieści Przymanowskiego w metryczce książki widniała adnotacja, że jest to lektura dla klas siódmych. Aspirowała zatem do lektur dziecięcych. Dzisiaj członkowie załogi Rudego są idolami 50-latków, ludzi, którzy przeżyli już większą część życia, zbierając doświadczenia. Dość karkołomnym pomysłem byłoby więc serwowanie im obrazu ich idoli sprzed lat, mając na uwadze, że tak wiele wokół nas zdążyło się zmienić. Inna jest dziś rzeczywistość i inna funkcja literatury. Wtedy spełniała ona głównie cele propagandowe, dzisiaj tego typu powieść jest produktem typowo rozrywkowym i tylko w ten sposób należy ją traktować… Jeden z recenzentów zdziwił się po przeczytaniu książki, że nie znalazł w niej całej tej komiksowej otoczki, ze strzelaniną, ucieczkami i pościgami, a powieść została napisana niemal serio. Ale uznał taką konwencję, podobnie jak wielu innych czytelników.

Pomorskim czytelników z przyjemnością mogę powiedzieć, że rozwinął Pan w książce wątki związane z naszym regionem. W końcu Janek Kos był z Gdańska, a Hans Kloss, który również pojawia się w książce, pochodził z Kościerzyny.

Udział słynnego agenta w przygodach "Pancernych" zapewnił sam Janusz Przymanowski, który zetknął bohaterów obu seriali na poligonie Kandlitz, po forsowaniu Odry. Wówczas J-23 podpowiedział Gustlikowi możliwą drogę ucieczki i dzięki niemu załoga uniknęła śmierci. Pojawienie się kultowego agenta w serialu o czołgistach to znakomita okazja, by pociągnąć ten wątek dalej, i tak też się stało. Natomiast co do Kaszub... Mam do nich sentyment od dawna, i to na tyle silny, że postanowiłem tam zamieszkać na stałe. W Gdańsku zaś spędziłem ponad 30 lat życia. Jako że autorzy pierwowzorów umieścili swoich bohaterów w tych uroczych miejscach, grzechem byłoby nie skorzystać z okazji i nie pokazać ich w tych malowniczych i bliskich mojemu sercu okolicach.

Czy jest szansa na kontynuację "Zmierzchu bohaterów"?
To zależy od czytelników i od rynku. Jeśli znajdzie się tam miejsce dla takiej propozycji, jestem otwarty.

Już na początku naszej rozmowy zdradził Pan, że przed przystąpieniem do pracy nad dalszymi losami "Pancernych" pracował Pan nad inną książką. O czym ona była?

Znów zagłębiłem się w losy pierwszych Polaków na kontynencie amerykańskim. To opowieść o Tyrkerze i Wyzderwoli, wojach Mieszka I, którzy wraz Erykiem Rudym i jego wikingami wyruszyli na podbój Atlantyku. Działo się to w czasach, gdy na gdańskiej ziemi przebywał święty Wojciech. Opowieść o Tyrkerze i jego towarzyszach to oczywiście legenda, podobnie jak rzecz o Janie z Kolna, ale warta przypomnienia. W tym wypadku można jednak znaleźć więcej znaczących przesłanek, choćby w sagach skandynawskich, niż przy opisywaniu dziejów dzielnego żeglarza z Gdańska.

Kiedy możemy spodziewać się tej książki?
Obawiam się, że nieprędko. Wcześniej na rynku ukażą się moje opowiadania, które zostały napisane już kilka lat temu.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki