Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy ciało nie chce przestać rosnąć, masz do wyboru - śmierć lub walkę. Ania wybrała walkę

Dorota Abramowicz
Przemek Świderski
Znany warszawski profesor mówi, że niewiele osób tak mu zaimponowało dzielnością i determinacją w walce o życie jak Ania Feliks, dziewczyna z małej wioski Grabiny-Zameczek

Płótno stoi oparte o ścianę. Czeka, aż Ania poukłada w głowie fragmenty pejzażu. Jak w dobrym przepisie kucharskim wymiesza różne składniki. Doda żółte pole rzepaku za oknem, widzianą z okna samochodu rzekę, las zapamiętany z wakacji, słońce chylące się nad łąką. Potem, schylając się z trudem, wyjmie farby, zanurzy w nich pędzel.
- Tak powstanie mój idealny świat - mówi.
- Namalujesz też siebie?
- Mnie tam nie będzie.

Huśtawka

Sierpień 2007 roku. Wieś Grabiny-Zameczek w pobliżu Suchego Dworu, mieszkanie w popegeerowskim baraku. Ania Feliks (26 lat, 147 centymetrów wzrostu, 214 kilogramów) siedzi na łóżku. Jest ciepło, wentylator leniwie chłodzi pokój.
- Na zewnątrz jest tak pięknie, wyjdziemy na podwórko? - pytam.

Ania nakłada buty. Dochodzi do drzwi, w korytarzu staje. Nie, nie da rady. Wracamy do pokoju z wentylatorem.
Maj 2015. Ten sam pokój, Ania (34 lata, 169 kilogramów) siedzi na łóżku. Tylko obrazów na ścianach przybyło. Wyjdziemy?
Ania nakłada buty, bierze kule, wolno przemierza korytarz, po chwili staje przed domem.
Życie Ani Feliks, cierpiącej na otyłość olbrzymią, jest ciągłą walką ze zbuntowanym ciałem.

Miała dwa lata, gdy jej waga przekroczyła 40 kilogramów. Osiem lat, kiedy ważyła już 109. Skończyła trzynaście z wagą 123 kilogramów. Nie wiadomo, dlaczego. Kuchnia w domu była zwyczajna, rodzice i siostry bez nadwagi. Tylko Ani przybywało. Diety, głodówki, ćwiczenia pomagały na krótko, potem waga jeszcze bardziej rosła.

Lekarze bezradnie rozkładali ręce. Przez lata podejrzewano, że przyczyną otyłości jest genetyczna choroba Willy Pradera. - Należy ją pilnować, bo może jedzenie ze śmietnika zjeść, a nawet zabić człowieka, aby się najeść - tak obrazowo przed hipotetycznym schorzeniem Ani ostrzegała pewna pani doktor. Nie doczytała, że równoległym objawem zespołu Willy Pradera jest opóźnienie umysłowe, a Ania przecież upośledzona nie jest.

Podstawówkę ukończyła u sióstr zakonnych w Wierzbicach za Wrocławiem, zasadniczą szkołę zawodową w Policach, gdzie zdobyła zawód krawcowej. Potem zdała maturę. Gdyby nie choroba, studiowałaby psychologię lub pedagogikę.
Dopiero analiza DNA, wykonana w lutym 2013 roku, wykluczyła ostatecznie chorobę genetyczną. Dlaczego więc ciało Ani się buntuje?

- Aż w 99,9 procent przypadków otyłości olbrzymiej współczesna wiedza medyczna nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie - mówi dr hab. n. med. Mariusz Wyleżoł, kierownik Kliniki Chirurgii Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej w Warszawie, prof. WIML.

Armia ukryta w domach

- Polacy chorują na otyłość? - koleżanka (rozmiar 36) wzrusza ramionami.- Przesada. Wystarczy przejść się po ulicy, zajrzeć do sklepów i restauracji. Lekka nadwaga, owszem, ale monstrualnych grubasów nie widać.

Profesor Mariusz Wyleżoł: - Na otyłość olbrzymią (BMI powyżej 40) choruje 350-400 tysięcy Polaków. To armia chorych ludzi, którzy, tak jak Ania, nie wychodzą z domów.

- Jest taki blok w Zamościu, w którym mieszkały trzy panie z otyłością olbrzymią - mówi Magdalena Gajda, społeczny rzecznik praw osób chorych na otyłość. - Ostatnio jedna zmarła, pozostały dwie. Nikt o nich nie wie, nikt prócz rodzin ich nie widuje. Informacje o ukrytych w domach chorych trafiają do publicznej świadomości tylko w sytuacjach ekstremalnych
Pod koniec ubiegłego roku gazety ekscytowały się problemem łódzkiego pogotowia, które musiało przewieźć do szpitala pięćdziesięciolatka ważącego ponad 250 kilogramów. W lutym zmarła z powodu zakażenia i odleżyn ważąca 200 kilogramów kobieta spod Nowogardu. Wcześniej dwa szpitale odmówiły przyjęcia jej. W całej Polsce zresztą tylko Kraków dysponuje karetką do przewozu osób skrajnie otyłych.

Problem za to znają doskonale pracownicy zakładów pogrzebowych. Rodzina pani X. (170 kilogramów), która bała się, że ze względu na wagę zmarłej mogą być problemy z pochówkiem, została uspokojona przez właściciela zakładu pogrzebowego: - Proszę się nie martwić, mamy już duże doświadczenie.

Skąd bierze się zmowa milczenia wokół ludzi otyłych?
Magdalena Gajda (dziennikarka, chorująca od dzieciństwa na otyłość olbrzymią, przeszła już dwie operacje, obecnie waży około 75 kg) tłumaczy, że wobec osób otyłych zachowujemy się dziś tak samo jak pół wieku temu wobec osób niepełnosprawnych intelektualnie.

- Społeczna konotacja jest jednoznaczna: jeśli ważą za dużo, to są sami sobie winni - mówi Magdalena Gajda. - Tymczasem to jest choroba. Do tej pory znanych jest około 50 czynników współdecydujących o jej występowaniu, a przewiduje się, że liczba ta może wzrosnąć do pół tysiąca.

Do tej pory nie wynaleziono leku na otyłość. Suplementy diety najwyżej mogą spowodować efekt jo-jo, czyli spadek wagi poprzedzający jej wzrost. Farmaceutyki pozwalają walczyć z objawami, jednak nie ma specyfiku, który zlikwidowałby przyczyny.

Niech nie przychodzi, póki nie schudnie

Jedyną skuteczną metodą w przypadku otyłości z indeksem masy ciała przekraczającym 40 (przy normie 20-25) są operacje bariatryczne.

- Stereotyp "za dużo żrą, za mało się ruszają, więc są otyli" to kompletna bzdura - potwierdza prof. Wyleżoł. - Ostatnie wyniki badań wyraźnie pokazują, że nasi pacjenci nie chorują na otyłość, bo dużo jedzą, ale dużo jedzą, bo są chorzy. Nie można pomylić skutku i przyczyny, którą bywają z reguły różnego rodzaju zaburzenia neurohormonalne.
Dopiero w ubiegłym roku Unia Europejska uznała otyłość olbrzymią za jedną z form niepełnosprawności. Zanim jednak dyrektywy unijne przełożą się na nasz stosunek do chorych, których zabija rosnące stale ciało, może minąć kilkadziesiąt lat.
Trzeba więc zacząć od podstaw.

- Jeśli u lekarza podstawowej opieki zdrowotnej pojawia się osoba ważąca 116 kilogramów, przy wzroście 170 cm, to z reguły słyszy, że "ma się wziąć za siebie i nie przychodzić, póki nie schudnie" - mówi z rezygnacja prof. Wyleżoł. - No i nie przychodzi, a tymczasem jej waga wzrasta do 160 kilogramów. Dziś nikt nie lekceważy małego guzka w piersi i natychmiast kieruje pacjentkę na biopsję. Dlaczego nie mówi się, że w wielu takich przypadkach jedynym wyjściem jest operacja, która nie tylko ratuje zdrowie i życie, ale także poprawia jego jakość? Nie mówię tylko o kwestiach emocjonalnych, szansie na uniknięcie depresji, ale także o zwykłej ekonomii i profilaktyce. Z otyłością ściśle wiąże się występowanie cukrzycy typu II, choroby przodującej w rankingu schorzeń w Polsce, na leczenie której wydajemy ogromne pieniądze. W USA prywatne firmy obejmują ubezpieczeniem operacje bariatryczne. Nie robią tego z miłości do chorych, ale z prostego rachunku ekonomicznego.

Dzielna dziewczyna

Profesor Mariusz Wyleżoł mówi o Ani Feliks: dzielna dziewczyna.
- Przeszła bardzo dużo, wykazując przy tym ogromną determinację w ratowaniu swojego życia - podkreśla lekarz. - Imponuje mi. Rzadko się spotyka takie osoby...
Rzeczywiście, rzadko. Nie było jej dane przyjść na świat w zamożnej rodzinie, w dużym mieście, gdzie łatwiej o wizytę u lekarza, diagnozę, leczenie. A jednak przetrwała.

Ania tworzy. Uwięziona w rosnącym ciele, znalazła niszę pozwalającą na wyrwanie się z wegetacji w popegeerowskim baraku w Grabinie-Zameczku. Jej obrazy wygrywają międzynarodowe biennale sztuki, wiszą w wielu domach w Polsce i za granicą.
- Nie mogę malować z natury, więc uruchamiam wyobraźnię albo korzystam z kalendarzy i pocztówek - mówi, popatrując na wiszący na ścianie obrazek, przedstawiający port z zacumowanymi jachtami.

Ania jest także wolontariuszką. Od lat uczestniczy w obozach Caritasu w Warzenku, gdzie uczy podstaw rysunku dzieci z niezamożnych rodzin.

Kiedy poznałam ją w 2007 roku, umierała każdej nocy. Najgorszy był bezdech senny. Badania spirometryczne pokazywały, że podczas snu w ciągu jednej godziny traciła oddech nawet 29 razy. Czyli co dwie minuty... Musiała dostać aparat wspomagający oddychanie. O pomoc dla Ani poprosiły jej przyjaciółki: Magda, która także cierpiała na otyłość olbrzymią, i Edyta, która z podopiecznymi z gdańskiej świetlicy terapeutycznej Promyk Nadziei przyjeżdżała do Warzenka. Obie szukały możliwości leczenia dziewczyny, pomogły założyć specjalne konto na rachunku Caritasu. Bo inaczej Ania nie miałaby za co dojechać do lekarzy, nie mówiąc już o kosztach leków, odżywek i witamin.

Szansą na przeżycie Ani była operacja. Zabieg metodą Scopinaro (polegającą na usunięciu 2/3 żołądka i podzieleniu jelita cienkiego na trzy części) wykonywała wówczas jedynie klinika leczenia otyłości w Zabrzu. Po interwencji "Dziennika Bałtyckiego" prezes NFZ podjął decyzję o sfinansowaniu zabiegu. Ania trafiła do Zabrza, gdzie do jej żołądka wprowadzono balonik, pozwalający obniżyć o 16 kilogramów wagę przed główną operacją.

Niestety, operacja planowana na jesień 2008 roku nie doszła do skutku. Mama Ani, opiekująca się dzień i noc córką, zmarła nagle z powodu tętniaka mózgu. Jedyny lekarz, który odważył się operować Anię, Mariusz Wyleżoł, zmienił pracę, przenosząc się do Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej w Warszawie. Ciało Ani znów się buntowało, jej ciężar zaczął sięgać 230 kilogramów.

- Nikt na świecie nie operował tak chorej pacjentki - mówił prof. Wyleżoł, który nie zrezygnował z walki o życie dziewczyny. - Ryzyko było ogromne, odmówił między innymi bardzo sławny lekarz z Włoch. Udało się namówić na zabieg doktora Luca Lemmensa z Belgii. Zabieg wykonano w październiku 2010 roku.

Ostatni etap

Po powrocie z Belgii waga zaczęła spadać, jesienią 2011 roku osiągając 154 kilogramy. A potem... znów zaczęła rosnąć.
Prof. Mariusz Wyleżoł tłumaczy, że metoda, którą zastosował u Ani dr Lemmens (rękawowa resekcja żołądka), to u pacjentów z tak zaawansowaną postacią otyłości dopiero pierwszy etap leczenia. Usunięcie części żołądka pozwala na zmniejszenie poczucia głodu. Kolejny zabieg, który ze względu na ryzyko powikłań wykonywany jest po kilku latach, polega na ominięciu części jelita cienkiego, co pozwoli na zwiększenie poczucia sytości.

- Zabieg wykonany w Belgii tak naprawdę uratował życie tej dziewczyny - mówi profesor. - W tym roku nadszedł czas na kolejny etap. Można to porównać na przykład z leczeniem kardiochirurgicznym: najpierw wszczepiane są stenty, potem, jeśli jest to potrzebne, by-passy, a w razie potrzeby nawet podejmowana jest decyzja o transplantacji serca.

Wrzesień 2014. Ania waży 203 kilogramy i znów musi schudnąć. W styczniu na trzy miesiące trafia do Uzdrowiskowego Szpitala Klinicznego w Ciechocinku, gdzie zredukuje wagę o ponad 15,5 kilograma. W marcu 2015 roku w Wojskowym Instytucie Medycznym przechodzi drugą operację, którą z powodzeniem wykonuje prof. Krzysztof Paśnik.
Do dziś schudła 16 kilogramów, jest pod opieką dietetyka z Gdańska i endokrynologa z Pruszcza. Nie czuje głodu. By nie zaprzepaścić ostatniej szansy, jaką dali jej chirurdzy, musi rozpocząć rehabilitację. I z tym jest problem - zabiegi rehabilitacyjne kosztują, dojazd też. Ania utrzymuje się z tysiączłotowej renty, a z pieniędzy zebranych na koncie Caritasu zostało niewiele.

Próbuje więc ćwiczyć sama. Walczy z bólem - choroba zniszczyła stawy, spowodowała martwicę lewej kości udowej. Biodro czeka na wymianę, ale póki Ania nie schudnie jeszcze ze 100 kilogramów, zabieg nie jest możliwy.
Magdalena Gajda, która przed rokiem założyła Fundację Osób Chorych na Otyłość OD-WAGA, walczącą o szacunek i wsparcie instytucjonalne dla chorych, mówi, że w Polsce nie działa jeszcze system pomagający takim osobom jak Ania Feliks. Sprawiający, by nie doszło do zaprzepaszczenia wieloletnich starań o uratowanie Ani.

Na razie całe dnie Ania spędza na łóżku w swoim pokoju. Sama się ubiera, myje, ale to zajmuje dużo czasu. Przed południem, zagryzając wargi z bólu, wykonuje ćwiczenia. Trochę sprząta. Trochę maluje. Rozmowy z ludźmi? Tak bezpośrednio to tylko z tatą, siostrą i mieszkającą po sąsiedzku ciocią. Ale przecież są jeszcze telefon, SMS-y, e-maile. Mówi, żeby podać jej adres: [email protected]. Może ktoś zechce napisać...

- Moje marzenia? - zastanawia się Ania, siedząc na łóżku. - Chciałabym zrobić prawo jazdy, by móc samodzielnie podróżować. Ale i tak nie stać mnie na samochód... Nieważne, mówimy o marzeniach. Następne niech będą studia, psychologia lub pedagogika. A jeśli nie, to niech będzie przynajmniej kurs projektowania ubrań dla takich osób jak ja. Doskonale wiem, jakie mamy kłopoty ze znalezieniem czegokolwiek w sklepach...

Zanim marzenia się spełnią, Ania namaluje obraz. Na nim - idealny świat.

Ani Feliks nie stać na rehabilitację i opłacenie dojazdów do lekarza. Osoby, które chcą jej pomóc w walce o normalne życie, mogą wpłacać pieniądze na konto Caritasu: Bank Milenium 20 1160 2202 0000 0000 9201 3771 z dopiskiem: wpłata dla Ani Feliks

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki