Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezydent Gdańska spalony na politycznym stosie rewolucji

Barbara Szczepuła
arch. J. Starościaka
Jak inżynier Jacek Starościak został pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem Gdańska i co z tego wynikło?

Pierwszego października, tuż przed jedenastą, Jacek Starościak wchodzi do auli w gmachu głównym Politechniki Gdańskiej. Zaczyna się inauguracja roku akademickiego 1990/1991. Czuje wzruszenie, bo tym razem występuje w zupełnie nowej roli - prezydenta Gdańska. Rektor profesor Bolesław Mazurkiewicz wita zgromadzonych, a Starościak rozgląda się po sali, wyławiając znajome twarze. Myśli: czy mogłem kiedyś przewidzieć coś takiego? I trochę mu wstyd, bo nie był zbyt dobrym studentem, w przeciwieństwie do Doroty, która miała same piątki, a potem obroniła doktorat na Wydziale Budownictwa Lądowego i od lat uczy studentów.
Poznali się nie na politechnice, lecz w Zakopanem. Dorota spędzała tam z rodzicami wakacje, a Jacek przyjechał z grupą kolegów na letnią wędrówkę. Jeden z nich znał mecenasa Bara, ojca Doroty, miał do niego jakąś sprawę. Gdy rano prosto z pociągu dotarli do willi Dziewanna, drzwi otworzyła im zaspana dziewczyna w niebieskim szlafroczku zarzuconym na nocną koszulę. Już następnego lata wspinali się razem na Orlą Perć.

* * *

Wybrał studia politechniczne, bo tak życzył sobie ojciec. Ustalili przed maturą, że będzie zdawał na elektronikę. Tata był chirurgiem, pracownikiem naukowym Akademii Medycznej i "repatriantem z Wilna", jak się wówczas idiotycznie i wbrew logice mówiło. Wiedział dobrze, czym jest komunizm, więc uznał, że jako inżynier Jacek znajdzie zajęcie w miarę bezpieczne, niewymagające ideologicznych deklaracji. Doktor Starościak zmarł dzień przed egzaminem dojrzałości syna, więc studia na politechnice były dla Jacka jakby wykonaniem jego testamentu. Wymagały dużego wysiłku, bo to, co niektórym kolegom przychodziło łatwo, w jego przypadku okupione było ciężką pracą. Mimo wielu stresów i pokus nie zrezygnował.
Po dyplomie (specjalność radionawigacja) zatrudnił się w Wyższej Szkole Morskiej i zwiedził kawałek świata. Podziwiał zorzę polarną na Spitsbergenie, w Casablance, Togo i Ghanie poczuł gorący oddech Afryki. Na dłużej zakotwiczył w Instytucie Morskim i tam doczekał powstania Solidarności, Boże, co to były za emocje, jakie nadzieje... Został przewodniczącym komisji zakładowej i rzucił się w wir działań mających zmienić Polskę.
Nagle zgrzyt żelaza po szkle. Generał wysyła na ulice czołgi.
Komisja charytatywna u księdza Dutkiewicza, rozdzielanie darów u księdza Jankowskiego, reaktywowanie Klubu Inteligencji Katolickiej, nowi znajomi, przyjaciele. Remonty domów na Cape Cod, winobranie w Alzacji dla podreperowania rodzinnego budżetu. Komuna chwieje się coraz bardziej, jeszcze jeden powiew wiatru od morza i osłabnie do reszty...
Pospolite ruszenie przed czerwcowymi wyborami, gorączka, bieganie, dopingowanie, przekonywanie, roznoszenie ulotek, rozlepianie plakatów. Może wreszcie się uda? Musi się udać! Hurra, wygrywają nasi, czy to możliwe? Ale czy "oni" znowu nas nie oszukają?
Listopad jest chmurny i deszczowy, lecz dla Starościaka radosny. Zostaje dyrektorem Biura Poselsko-Senatorskiego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego w Gdańsku. Pierwszym nowym urzędnikiem na Pomorzu. Co za wyzwanie! Pomorskimi senatorami OKP są Lech Kaczyński i Bogdan Lis, a posłami Jan Krzysztof Bielecki, Jacek Merkel, Krzysztof Dowgiałło, Olga Krzyżanowska, Czesław Nowak i Antoni Furtak.
Podczas dyżurów poselskich wylewają się nagromadzone i spiętrzone przez lata żale mieszkańców miasta. Płyną szeroką rzeką. Duże i małe ludzkie nieszczęścia i kłopoty, zadawnione spory i krzywdy. Wybuchają protesty przeciw budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu, zaś pod koniec stycznia chłopcy z Federacji Młodzieży Walczącej wdzierają się do budynku KW, gdzie funkcjonariusze PZPR i SB palą akta. - Niszczą historyczne dokumenty! - alarmują, zdumieni, że premier nie wezwie na dywanik Kiszczaka, który ciągle jest ministrem spraw wewnętrznych, nie rąbnie pięścią w stół i nie zabroni tego procederu. Przed gmachem KW gromadzą się ludzie, wysoki rangą funkcjonariusz milicji telefonuje do Starościaka. Chce, by posłowie uspokoili tłum, bo jak nie - użyje siły. Dyrektor Starościak jedzie pod komitet z Krzysztofem Dowgiałłą i Edmundem Krasowskim.
Milicjanci zabarykadowali się w gmachu, na zewnątrz kilkusetosobowy tłum, młodzi ludzie starają się sforsować drzwi, słychać krzyki i przekleństwa. Ksiądz Jankowski miota się między jednymi a drugimi, chcąc łagodzić nastroje, Dowgiałło usiłuje coś tłumaczyć, Starościakowi udaje się wejść do budynku i kogo spotyka w prawie pustym, ciemnym gmachu? Kolegę ze Szkoły Morskiej. Cześć, Jacek!

* * *

Wybory samorządowe mają całkowicie zmienić Polskę. - Obudzimy się w innym kraju - obiecują politycy. Jacek Starościak zostaje radnym, startuje w wyborach na przewodniczącego Rady Miasta Gdańska, ale przegrywa z Franciszkiem Jamrożem. Prezydenta miasta wybiera rada. Kandyduje dotychczasowy prezydent Jan Pasiński, też inżynier po Politechnice Gdańskiej! - Chcę wyciągnąć Gdańsk z zaścianka! - deklaruje i zdobywa poparcie części radnych. To mobilizuje Starościaka. Zgłasza się w drugiej turze i wygrywa. Zostaje pierwszym prezydentem Gdańska wybranym w demokratycznych wyborach.
- Rada zadziałała jak plenum komitetu wojewódzkiego PZPR! - złorzeczy poirytowany Pasiński.
- Ma wizję nowej Hanzy - mówi się na mieście o prezydencie Starościaku, który nawiązuje współpracę z miastami położonymi nad Bałtykiem.
Wieczorem idzie do księdza Dutkiewicza, który radzi, by szukał natchnienia i inspiracji w Piśmie Świętym. W domu w Pierwszym Liście Świętego Pawła do Koryntian znajduje myśl, która wydaje mu się adekwatna do sytuacji: "Wszystko niech służy zbudowaniu".
Ale jak budować na przykład z dyrektorką Wydziału Lokalowego, która okupuje gabinet i nie chce go za nic opuścić?
Jedzie do Nowego Portu na spotkanie z mieszkańcami. Bieda z nędzą, rozwalające się, nieremontowane od lat domy, niszczone dodatkowo przez Siarkopol i Fosfory. Radny Waldemar Nocny prowadzi go do zatęchłej, podszytej wiatrem budy, gdzie wegetuje 16 rodzin - starcy, dzieci, kobiety w ciąży.
Jakiż kontrast ze skandynawskimi miastami. Wraz z trzema kolegami leci do schludnego i zasobnego Turku, by podpisać umowę o współpracy miast. Nie zastają mera, który pełni swoją funkcję honorowo, na co dzień pracuje w banku i akurat nie ma czasu dla gości. Proponuje późniejsze spotkanie w saunie.
- W szatni zrzucamy garnitury i nago przechodzimy do pełnego pary pomieszczenia, w którym czeka na nas trzech nagusów: mer i jego współpracownicy. Oto symboliczne spotkanie z Finlandią! - śmieje się Starościak.
W Gdańsku problemy narastają z każdym dniem, mnożą się, puchną, trzeba szybko podejmować decyzje, ale nikt nie wie, co konkretnie robić, jak bezboleśnie przejść od socjalizmu do kapitalizmu, bo nikt jeszcze nie szedł tą drogą.
- Czy dostawę wody dla miasta można powierzyć francuskiej firmie? - Nigdy w życiu! - krzyczą radni. - W obce ręce? Żabojady podniosą ceny! Zrujnują miasto!
Jaka ma być przyszłość terenów portowych? Spółka Polnippon, pilotowana przez Ireneusza Sekułę, prominentną postać ancien regime'u, stara się wydrzeć najlepsze kąski. Sekuła z jakimś obcokrajowcem wdziera się bez pukania do gabinetu prezydenta Starościaka z pretensjami, że jego spółka została wyeliminowana z gry. Jak to możliwe?
Problemy z prywatyzacją sklepów i lokali użytkowych, pretensje kupców z hali targowej, restrukturyzacja mienia komunalnego. Doba jest za krótka, by wszystkich wysłuchać, sprawiedliwie rozsądzić, podjąć właściwą decyzję. Do tego dochodzi spór polityczny. Wyborcza walka o prezydenturę Lecha Wałęsy z Tadeuszem Mazowieckim dzieli zwarty dotychczas obóz solidarnościowy. Dzielą się i radni. Powstają kluby Porozumienia Centrum i Unii Demokratycznej.
Strajk komunikacji miejskiej podcina prezydentowi skrzydła. Rozmowy, negocjacje, prośby, przekonywanie, dogadywanie, tłumaczenie, intrygi, podpuszczanie, oskarżeń miotanie.
- Podpisał, a teraz się wycofuje... Pan kłamie, panie prezydencie! - grzmią radni.
Ku uciesze dziennikarzy sesje Rady Miasta zamieniają się w pełne krzyków i inwektyw widowiska.
Prezydent Starościak składa rezygnację. Czuje się oszukany i upokorzony.
- Tacy jak ja niechybnie muszą zostać spaleni na politycznym stosie trwającej rewolucji - wzdycha.
Urzędniczka, która z jakimiś dokumentami w rękach wspięła się po drewnianych schodach na poddasze kamienicy przy alei Zwycięstwa, dziwi się: - To pan prezydent ciągle tu mieszka? Nie mógł pan sobie załatwić lepszego mieszkania?

* * *

Starościak dostaje propozycję nie do odrzucenia: posada w Kancelarii Prezydenta RP. Koniec maja 1992 roku w Moskwie jest ciepły, kwitną żonkile i tulipany, ale od rana leje deszcz. Powitanie polskiego prezydenta Lecha Wałęsy w Sali Gieorgijewskiej na Kremlu przebiega z imperialną pompą. Wzdłuż szpaleru rosyjskich oficjeli i członków polskiej delegacji wolno zbliżają się do siebie obaj prezydenci. Z jednej strony idzie wysoki Borys Jelcyn, z drugiej znacznie niższy od prezydenta Rosji Lech Wałęsa. Podają sobie dłonie dokładnie pod środkowym żyrandolem.
Tak to zapamiętał przygotowujący historyczne spotkanie dyrektor gabinetu szefa Kancelarii Prezydenta RP Jacek Starościak.
Prezydenci ściskają sobie dłonie, a wśród osób towarzyszących głowom państw daje się odczuć pewien niepokój, zaczynają się szepty, nerwowe ruchy. Ministrowie w pośpiechu zaczynają wnosić poprawki do tekstu traktatu, który miał właśnie zostać podpisany. W sali nie ma mebli, więc minister Krzysztof Skubiszewski pisze coś na kolanie, a marszałek Paweł Graczow opiera plik papierów na plecach adiutanta. Prezydenci rozchodzą się do swoich apartamentów (Lech Wałęsa i jego małżonka spędzili noc na Kremlu).
Ktoś z polskiej delegacji mówi, że porozumienia nie będzie i wizyta zostanie przerwana.
Im dalej od środka sali, tym mniej informacji, a zmieniać miejsc nie można i nie wypada. Zaczyna się więc przestępowanie z nogi na nogę, wznoszenie oczu na kolorowe stiuki zdobiące plafon, chrząkanie, splatanie i rozplatanie rąk... Robi się coraz bardziej nieprzyjemnie.
- Jest kompromis! - jak w zabawie w głuchy telefon podają sobie informację z ust do ust członkowie polskiej delegacji. Pojawiają się prezydenci, pochylają nad stołem. Błyskają flesze, traktat o stosunkach między oboma krajami zostaje podpisany.
Kelnerzy wnoszą szampana.
O co poszło?
Uczestnik wydarzeń dyrektor Jacek Starościak wyjaśnia w książce "Wspomnienia gdańszczanina", która się ukaże lada dzień, że premier Jan Olszewski zaoponował przeciw umieszczeniu w tekście polsko-rosyjskiego traktatu o przyjaźni i dobrosąsiedzkiej współpracy klauzuli, która przekazywała bazy opuszczone przez stacjonujące w Polsce wojska rosyjskie w ręce polsko-rosyjskich spółek. Gdy pomimo zdecydowanego sprzeciwu premiera, który uznał ten zapis za ułatwiający stronie rosyjskiej penetrację wywiadowczą Polski oraz symboliczne utrwalenie wpływów Moskwy, porozumienie polsko-rosyjskie z zapisem wprowadzonym na osobistą prośbę Lecha Wałęsy zostało zaakceptowane przez MSZ, doszło do otwartego konfliktu premiera z prezydentem i ministrem spraw zagranicznych Krzysztofem Skubiszewskim. Aby nie dopuścić do podpisania porozumienia, premier przesłał do Moskwy na ręce Wałęsy depeszę szyfrową zawierającą oficjalny sprzeciw rządu. To właśnie spowodowało przerwanie spotkania.
W podpisanym tekście zapisu o powołaniu spółek już nie było.
Po powrocie z Moskwy prezydent skierował do Sejmu wniosek o dymisję gabinetu Olszewskiego. Niespełna dwa tygodnie później rząd został przez Sejm odwołany. Poprzedziła to pamiętna "noc teczek", czyli burza polityczna związana z ujawnieniem przez ministra Antoniego Macierewicza listy tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa.

* * *

Jacek Starościak zakończył właśnie redagowanie swoich notatek prowadzonych z dnia na dzień w Kancelarii Prezydenta ze świadomością, że na jego oczach dzieje się historia.
Wertuję maszynopis "Wspomnień gdańszczanina" i trafiam na opis wieczornej części wizyty w Moskwie, kiedy członkowie delegacji ochłonęli już po rannych przeżyciach i z ulgą zasiedli do suto zastawionego stołu.
"W podziemiach Kremla z niskich sklepień spoglądają na nas postacie biblijne w czerwono-brązowo-złotych barwach - zapisuje Starościak. - Z zaproponowanych dań zamawiam rostbef faszerowany chrzanem ze śmietanką, solankę z jesiotra, siewrugę zapiekaną brochette oraz lody śmietankowe z orzechami."
Opowiada mi także o porannej mszy świętej odprawionej na Kremlu. W Warszawie prezydent Wałęsa codziennie uczestniczył we mszy, którą odprawiał w belwederskiej kaplicy ksiądz Franciszek Cybula, ale jak odprawić mszę w takim szczególnym miejscu?
- Zrobimy to na korytarzu - zdecydował ksiądz. Przyniesiono kilka krzeseł, ksiądz postawił na stoliku przy ścianie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, który przywiózł dla polskiej parafii w Moskwie, i rozpoczął liturgię. Stare kremlowskie mury nie pamiętały czegoś podobnego.

* * *

Rozmawiamy o ministrze Mieczysławie Wachowskim.
- Nie było łatwo z nim współpracować - wzdycha Starościak. - Starał się odseparować prezydenta od świata i niestety, często mu się to udawało. W stosunku do współpracowników bywał arogancki.
"Oj, Mietku, jak ja czasami cię nie lubię" - napisał kiedyś w diariuszu, wyprowadzony z równowagi. Ktoś gorzej wychowany pewnie by w tym miejscu zaklął siarczyście…
Mimo wszystko praca w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy była wielką przygodą i Jacek Starościak jest wdzięczny losowi, że tak mu się życie ułożyło.
Trafiam na jeszcze jeden wpis:
"Wczoraj (27 października 1992) ostatni »bojowy« oddział rosyjski opuścił Polskę. Stałem w szeregu oficjeli na dziedzińcu Belwederu, widziałem ostatni meldunek, słyszałem rozkaz »w tył zwrot«, widziałem wymarsz i plecy ostatniego żołnierza, za którym zamknęła się brama Belwederu.
Realistyczny wizjoner ten Lech, zmieniający słowo w czyn. Cieszę się, że mu służę, trzeba trwać".
Nastał pierwszy dzień wolności.

* * *

Wracamy do roku 1990 i do "Gaudeamus" na Politechnice Gdańskiej, bo kilkuletniej pracy Starościaka w Kancelarii Prezydenta w jednym tekście nie przedstawimy, a przecież była jeszcze praca na stanowisku konsula generalnego w Londynie i cztery lata kierowania międzynarodowym sekretariatem Rady Państw Morza Bałtyckiego w Sztokholmie.
Na politechnice Starościak zabrał wtedy głos jako prezydent Gdańska. Nie ukrywa, że miał tremę. Przypomniał oczywiście, że jest absolwentem politechniki, ale mówił także o tym, że inżynierami są niemal wszyscy członkowie zarządu miasta! Podkreślił udział gdańskich inżynierów w Solidarności, w komitetach obywatelskich i działaniach zmierzających do przebudowy Polski. Gorąco im za to podziękował.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki