Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sikorowski: Nie chcę nadążać za młodością. Za wielki tłok

Ryszarda Wojciechowska
Andrzej Banaś
Nie chcę utyskiwać na polski show-biznes. Jak mi się coś nie podoba, to się odsuwam od tego. Nie walczę. Wiele razy powtarzałem, że nie chcę być Mieczysławem Foggiem i zbierać brawa za to, że daję radę jeszcze stać na scenie - mówi Andrzej Sikorowski, obchodzący właśnie 45-lecie działalności estradowej

Lubi Pan jubileusze?
Nie bardzo. Trywializując to zagadnienie - zazwyczaj jest tak, że zasłużony artysta, ogłaszając swój jubileusz, najpierw odbiera hołdy i odznaczenia, a potem zdarza mu się dość szybko odejść. A ja bym chciał jeszcze troszkę pożyć. Poza tym uważam, że ludzie nie powinni dostawać braw tylko za to, że długo żyją, ale przede wszystkim za to, że coś sensownego robią.

Ale 45 lat na scenie to nie lada sztuka.
Cieszy mnie to, że się udaje, mimo ogromnej konkurencji, która depcze po piętach. Ale dla mnie największym komfortem jest posiadanie własnej publiczności i fakt, że niczego już nie muszę udowadniać. Że nie muszę stawać do zawodów, brać udziału w konkursach typu mam talent i poddawać się jakiejkolwiek ocenie. Ja, na dobrą sprawę, obywam się bez większego udziału mediów. Bo przecież Sikorowskiego i jego piosenek nie ma na antenie radiowej czy telewizyjnej.

Był czas, że Sikorowski bywał, i to często.
Kiedy piosenki zespołu Pod Budą były tak popularne jak dzisiaj piosenki młodych celebrytów. Szczerze mówiąc, mam z tymi nowymi piosenkami kłopot. Bo mimo że tyle lat siedzę w branży, to nie potrafiłbym zanucić ani jednej z nich. Nie oglądam tych programów talent show. Z całym szacunkiem dla młodych, nie dlatego nie oglądam, że ich nie cenię. Tylko nie jestem tym zainteresowany, ponieważ mam własny świat.

A może nie nadąża Pan za młodością - jakby niektórzy powiedzieli?

To bardzo możliwe. Ale ja nie chcę nadążać, między innymi dlatego że tłok i zgiełk jest tak wielki, że gdyby człowiek chciał za tym wszystkim nadążać, to prawdopodobnie musiałby siedzieć od rana do nocy przed komputerem, radioodbiornikiem czy telewizorem. A ja lubię poleżeć na plaży, pojeździć na łyżworolkach, posiedzieć w Rynku ze znajomymi przy herbacie albo innej cieczy i pogadać, wymieniać poglądy, zwiedzać świat. Bo świat jest bardzo ciekawy. I nie muszę ekscytować się młodym człowiekiem, który nagrał kolejną anglojęzyczną płytę. Fakt, że polska młodzież śpiewa teraz na płytach głównie po angielsku, jest dla mnie nie do przyjęcia.

Drażni to Pana?
Tak, ale nie chcę utyskiwać na polski show-biznes. Jak mi się coś nie podoba, to się odsuwam od tego. Nie walczę. Irytują mnie moi niektórzy rówieśnicy, skarżący się w mediach, że się ich lekceważy, że nikt nie jest nimi zainteresowany. Wiele razy powtarzałem, że nie chcę być Mieczysławem Foggiem. I zbierać brawa za to, że facet daje radę jeszcze stać na scenie. Jest dużo pięknych zajęć dla ludzi w starszym wieku. Ja w tej chwili swoją uwagę koncentruję na wychowywaniu trzyletniej wnuczki. Ona jest dla mnie o wiele ważniejsza niż jakieś programy telewizyjne. Chociaż ostatnio otrzymałem propozycję, żeby wziąć udział w popularnym programie "Świat się kręci".

I o czym Pan miał tam opowiadać?
O swoich fascynacjach i ewentualnie, proszę uważać, miałbym śpiewać przez... minutę kawałek przeboju jednego z moich idoli. Słysząc to, natychmiast się z tego programu wypisałem. Bo nie widzę powodu, żeby śpiewać piosenkę tylko przez minutę, kiedy ona w całości trwa, na przykład, trzy minuty. A poza tym dlaczego mam śpiewać piosenkę idola, a nie własną? Dlaczego mam kogoś udawać, małpować? Ale takie są wymogi dzisiejszych programów. Taki jest teraz świat. Przyglądam się temu z przymrużeniem oka. Ale nie zżymam się. Chcieliśmy mieć kapitalizm, to mamy z dobrodziejstwem inwentarza. Kapitalizm to piękny porządek, lecz z błędami. I na razie ludzie nic lepszego nie wymyślili.

45 lat temu było łatwiej zaistnieć?
Zdecydowanie łatwiej. Telewizja i radio, ze względu na znikomą liczbę programów, nie miały konkurencji, więc to, co prezentowały, widz musiał akceptować. Ale te komunistyczne media - i to nie jest tylko moja opinia - były Himalajami intelektu w porównaniu z tym, co teraz oglądamy. Gdybym dzisiaj chciał zadebiutować, mając nawet w kieszeni wszystkie moje dotychczasowe piosenki, nie wiedziałbym, gdzie się z tym udać. W radiu pewnie by mi powiedzieli, że moje ballady są za długie i zbyt nudne. A w talent show nie wystartowałbym. Bo ja się nie potrafię ścigać. W czasach mojej młodości, kiedy ktoś wygrywał festiwal studencki, był automatycznie zapraszany do udziału w debiutach opolskiego festiwalu.

My naprawdę żyjemy w innych czasach.
Kilka lat temu zaproszono mnie do udziału w komisji kwalifikującej opolskie premiery. Zgodziłem się. Ale kiedy zacząłem czytać regulamin, ogarnęło mnie przerażenie. Bo już pierwszy punkt regulaminu informował, że piosenka nie może trwać dłużej niż trzy minuty. Pomyślałem wtedy, że chyba coś zwariowało. Bo takie piosenki jak "Korowód" Marka Grechuty nie mogłyby być prezentowane w konkursie, ponieważ są za długie. Jestem przyzwyczajony do pisania piosenek o czymś. Opowiadania pewnej historii, kończenia jej puentą. A dziś puenta piosenki zazwyczaj nie jest emitowana, bo nie mieści się w czasie. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Na wspólnej płycie z Mają jest utwór "Koledzy mojego taty". I tam ostatni refren śpiewają moi przyjaciele z estrady.

Powiedzmy, którzy to koledzy.
Grzesiek Turnau, Grzesiek Markowski i Zbyszek Wodecki. Mam znajomego, który ze względu na stan zdrowia słucha przez wiele godzin radia. I kiedyś mnie pyta: - Ty, ale o co chodzi w tej piosence "Koledzy mojego taty"? A ja na to, że śpiewają tam moi kumple. Tak? - zdziwił się. Bo on nigdy nie słyszał w radiu tego ostatniego refrenu.

Zyski i straty bycia na scenie.
Zysk jest taki, że 45 lat życia spędziłem bardzo przyjemnie. Spotykając się z ludźmi, śpiewając dla nich, zwiedzając Polskę i świat, zarabiając przyzwoite pieniądze, bo ja się nie skarżę.

Jakieś straty?
Strat raczej nie widzę. Może poza jedną, że za mało czasu spędzałem w domu. Ciągle byłem poza nim. Moja córka Maja występuje teraz ze mną na estradzie. I może kiedyś od swojej córki usłyszy to samo, co mówiła mi - że mało mnie miała w domu. Maja jest w związku z lekarzem, który też często ma dyżury i również rzadko bywa w domu. Ten problem dotyczy nie tylko artystów. Ale nasz zawód jest wybitnie cygański. Kiedyś Grzesiowi Turnauowi marzyło się, żeby publiczność przywozić autobusami do Krakowa, a my tylko będziemy do niej wychodzić i śpiewać. Ale tej pięknej idei nie udało się wcielić w życie (śmiech).

Pan jest zaprzeczeniem powiedzenia, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Bo dobrze Pan wychodzi z żoną i córką nie tylko na zdjęciu, ale też w życiu i na estradzie.

Z żoną wspólnie zaczynaliśmy w zespole Pod Budą. Ale ona była w nim krótko, bo kiedy urodziła się Maja, zapowiedziała, że rezygnuje z estradowej kariery. Nie chcieliśmy, żeby nasze dziecko wychowywali dziadkowie albo obcy. Cenię za to żonę i czuję do niej ogromną wdzięczność, że jednak potrafiła tak po grecku, bo jest Greczynką, postawić na dom. Na to, żeby on miał swoje ciepło. I to się udało.

A Maja? Dla ojca córka jest zawsze najpiękniejsza, najmądrzejsza i najbardziej utalentowana.

To, że występuję z Mają, wynika z mojego przekonania, że Maja potrafi śpiewać. Jako ojciec nie jestem bezkrytyczny. Nie widzę w swojej córce tylko ósmego cudu świata. Potrafię Maję krytykować. Może nie jestem w tej krytyce okrutny, ale umiem ją zdystansować do wielu spraw. Wciąż jej powtarzam, że śpiewanie jest ogromną przyjemnością, ale nie najważniejszą w życiu. Że ważniejsza jest jej córka.

I Maja to wie?
Mam wrażenie, że wie. W swoim życiu spotkałem wiele koleżanek, które ściany w swoich domach wytapetowały platynowymi płytami, ale są głęboko nieszczęśliwe. A ja chcę, żeby moje dziecko w pierwszej kolejności było szczęśliwe, a sławne w drugiej, jak się ewentualnie uda. Wiem, że Maja potrafi śpiewać. Gdyby moja córka fałszowała, nie mogłaby wychodzić na scenę tylko dlatego, że nazywa się Maja Sikorowska. Nepotyzm jest mi obcy.

I weryfikowałaby to od razu publiczność.
Całe szczęście. Publiczność w tej chwili ma wiele instrumentów, począwszy od tego, że może artystę wygwizdać na koncercie, co nam się, całe szczęście, nigdy nie zdarzyło. Ale są też fora internetowe, gdzie publiczność reaguje na koncerty wpisami. Nie mówię już o hejtach, bo to sposób wyżywania się ludzi, którzy mają albo za dużo czasu albo, po prostu, nie lubią świata lub siebie. I znajdują ogromną przyjemność w tym, że komuś dokopią. Maja jest na scenie dlatego, bo potrafi. Ale nie umie pisać tekstów piosenek i nigdy się za to nie zabierała. To nie jest tak, że ja mówię: - Majusiu, ty zdolna dziewczynka jesteś, napisz jakiś tekst, a ja go wygładzę. Nie ma takiej potrzeby. Nie umiem, nie robię.

Czy na politykę Pan się zamyka?
Ja się od polityki dystansuję. Mam za sobą grzech udziału w honorowych komitetach. Pamiętam, że udzielałem swojego wsparcia trzem tenorom Platformy: Tuskowi, Olechowskiemu i Płażyńskiemu. W tym roku poproszono mnie po raz kolejny o wsparcie. Z parą prezydencką miałem podpisywać kotyliony. Odmówiłem.

Dlaczego?
Bo polityka zrobiła się dla mnie jarmarczna. Obrosła tak złymi emocjami, że nie chcę się w nią mieszać. Późno doszedłem do tego wniosku, ale już wiem, że taki facet jak ja powinien się publicznie określać, grając jedynie na gitarze i śpiewając. A nie poprzez opowiadanie, że tego pana popieram, a tamtego nie lubię. Zwłaszcza że w tej chwili wszyscy wszystkich nie lubią. Mam ogromne pretensje do kandydatów, że żaden z nich nie mówi mi: - Kiedy zostanę prezydentem, to w Polsce zrobię to, to i tamto. Tylko od każdego z nich słyszę: - Facet z tamtej partii jest beznadziejny, bo zrobił to i to. Jarmark, magiel. Mnie to nie dotyczy.

Teraz pracuje Pan nad nową płytą.
Ona właściwie jest już gotowa. Każda moja kolejna płyta to jest, można powiedzieć, bal zbierany. Nie wydaję płyt z motywem przewodnim. Są na nich piosenki, które się uzbierały. To będzie płyta nagrana z Mają. Część piosenek zaśpiewa ona, część ja. Wyspecjalizowałem się już nieco w pisaniu babskich utworów. Może bierze się to z tego, że dom był zawsze sfeminizowany i nauczyłem się patrzenia na świat kobiecymi oczami? To pewnie będzie płyta staromodna, jeśli chodzi o brzmienie. Ale będę się starał, żeby melodia niosła treść, którą chcę przekazać, i żeby jej nie przeszkadzała. Bo tak zawsze na moich płytach było.

Postanowił Pan przez rok nie pić alkoholu. To jakaś kara, czy może próba?
To zdrowy rozsądek. Postanowiłem, a to nie jest takie częste w zawodzie estradowym, że przez rok nie będę dotykał alkoholu. Chciałem się przekonać, jak będę się z tym stanem czuł.

I jak Pan się z tym czuje ? Można zasmakować w takim stylu bycia i życia?
Bardzo dobrze, mija już dziesiąty miesiąc, odkąd nie mam kontaktu z alkoholem. Nawet nie biorę słodyczy z alkoholem do ust. To nie wynika z przykazań dietetycznych ani z zaleceń lekarza. Chciałem tylko sprawdzić, jak będzie. I okazuje się, że jest dobrze. Może tylko wcześniej niż inni wychodzę z niektórych imprez do domu. Czasami zostawiam na nich małżonkę, bo ona się świetnie bawi, a ja gorzej, czując, że w miarę wypijanego przez towarzystwo alkoholu ono mi odjeżdża. I ja się już z nimi nie załapuję. Mimo całych pokładów dobrej woli, jakie próbuję zmobilizować. Nie chcę tutaj serwować pogadanki antyalkoholowej. Być może po roku wrócę w rozsądny sposób do picia alkoholu. Ale w tej chwili jest OK i zauważam, że świat się przez to nie wali.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki