Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cierń, który Günter Grass wbił w serca rodzin pocztowców

Marek Adamkowicz
Przedwojenni gdańszczanie mają pretensje o to, w jaki sposób niemiecki noblista przedstawił w "Blaszanym bębenku" obrońców Poczty Polskiej, a zwłaszcza dyrektora placówki dr. Jana Michonia
Przedwojenni gdańszczanie mają pretensje o to, w jaki sposób niemiecki noblista przedstawił w "Blaszanym bębenku" obrońców Poczty Polskiej, a zwłaszcza dyrektora placówki dr. Jana Michonia
Prowokował, irytował, wzbudzał kontrowersje. Należałoby też dodać: ranił. Wprawdzie o zmarłym nie powinno się źle mówić, ale w tym przypadku można chyba zrobić wyjątek. Ku pamięci.

Grass uwielbiał wsadzać kij w mrowisko. Jego twórczość i wypowiedzi nierzadko szokują, ale wiadomo - dusza artystyczna. Otwarte jednak pozostaje pytanie, czy w swojej twórczości nie przekroczył granic nienaruszalnych. Niektórzy Polacy urodzeni w czasach Wolnego Miasta twierdzą, że tak. Zwłaszcza sposobem, w jaki w "Blaszanym bębenku" opisał obronę Poczty Polskiej. Nie tylko obraził bohaterów, ale też zadał ich bliskim cierpienie.

Miłośników twórczości Grassa to nie przekonuje. Są głęboko przekonani, że pisarz miał prawo literackiej kreacji, nawet jeśli daleko odchodzi ona od prawdy. Rodziny pomordowanych pocztowców sprawę widzą inaczej.

- Słowa Grassa o obronie poczty to cierń, który w nas pozostał - mówi krewna jednego z obrońców, zaznaczając wszakże, że chce pozostać anonimowa. - Grass jest noblistą, miasto jest z niego dumne, dlatego nie chcę, żeby moje zdanie w tej sprawie wyglądało na jątrzenie. Nie zmienia to faktu, że w ocenie Grassa bliskie jest mi zdanie pana Zwarry.

Urodzony w 1919 roku Brunon Zwarra, działacz organizacji polskich w Wolnym Mieście Gdańsku i autor "Wspomnień gdańskiego bówki", od kilkudziesięciu lat wytyka Grassowi, że przedstawił Polaków, korzystając z najgorszych wzorców hitlerowskiej propagandy. Są to tchórze, "notoryczni podpalacze", a do tego noszą dziwacznie poprzekręcane nazwiska w rodzaju Koljaiczek.

- Nie ma wśród Kaszubów takiego nazwiska, ale pamiętam, jak przed wojną przekręcano u nas w Gdańsku z upodobaniem w różny sposób nazwiska - mówi Brunon Zwarra. - Mojego kolegę, Mariana Winieckiego, zwano "Winnitschka", a Jędrzejczyków - "Jendressig".

Ktoś powie: drobiazg. Wiadomo przecież, że polskie nazwiska są dla Niemców trudne do wymówienia i często są zniekształcane. Niemniej trzeba też wiedzieć, że im bliżej było wybuchu wojny, tym większą presję władze gdańskie wywierały na osoby noszące polsko brzmiące nazwiska. Domagano się ich zmiany na typowo niemieckie.

Znacznie poważniejszym zarzutem wobec noblisty był sposób przedstawienia obrońców Poczty Polskiej, a zwłaszcza dyrektora placówki dr. Jana Michonia, który w "Blaszanym bębenku" występuje pod własnym nazwiskiem. Wedle Zwarry, "Grass kłamał bezczelnie, pisząc, że J. Michoń nosił stalowy hełm i dał rzekomo podczas walk upust tchórzostwa, przeklinając i bijąc swoich podwładnych. Jak pamiętam z rozmowy z A[ugustynem] Młyńskim, obrońcą Poczty, Jan Michoń zachowywał się podczas walk w sposób godny, zresztą jak wszyscy obrońcy. Nie komenderował, lecz nosił początkowo amunicję na stanowiska, a potem zajmował się rannymi".

Ciekawostką jest, że w opisanej przez Grassa scenie kapitulacji dr Michoń "zdjął hełm, chwycił prześcieradło, a gdy to mu nie wystarczało, wyciągnął jeszcze chusteczkę z kieszonki na piersiach i wymachując prześcieradłem i chusteczką zaproponował kapitulację".

W tym momencie brakuje dopowiedzenia godnego la grande finale.
- Chociaż Jan Michoń trzymał w ręku białą koszulę na znak kapitulacji, został zastrzelony. Zginął także naczelnik Józef Wąsik, który wyszedł drugi. Według relacji, został podpalony miotaczem ognia. Dopiero kolejni Polacy opuszczający gmach zostali ujęci - przypomina historyk Jan Daniluk.

W "Blaszanym bębenku" Grass tę scenę pominął, a przecież - patrząc z literackiego punktu widzenia - wręcz prosi się ona o uwiecznienie! Dlaczego pisarz tego nie zrobił? Nie wiedział, że doszło do zbrodni czy też były inne powody?

Profesor Norbert Honsza, znawca twórczości noblisty, określił Zwarrę jako "prywatnego wroga" Grassa. Owszem, autor "Wspomnień gdańskiego bówki" jest od lat zdeklarowanym adwersarzem, niemniej sprowadzanie tej walki do poziomu osobistego antagonizmu jest fałszywym marginalizowaniem problemu.

Nie sposób też pozostawić bez komentarza słów napisanych przez prof. Honszę w biografii Grassa, gdzie twierdzi, że zarzuty przeciwko twórczości słynnego gdańszczanina są formułowane z typowo polskiej perspektywy. Po pierwsze, trudno, żeby perspektywa była inna w sytuacji, gdy opisywani bohaterowie są Polakami, po wtóre, każdy ma prawo do negatywnych ocen.

Zwarra nie jest tu wyjątkiem. Krytyczny głos można znaleźć chociażby w książce "Fotograficzne promieniowanie tła" Zygfryda Stefana Mielewczyka. Zmarły w 2011 roku autor był synem Franciszka Mielewczyka, jednego z tych obrońców poczty, którym w momencie kapitulacji udało się zbiec i przeżyć wojnę.

We wspomnieniach tych można m.in. przeczytać, że "pod koniec lat 50., (…) spotkał się z ojcem Günter Grass, by dowiedzieć się jak najwięcej o obronie Poczty Polskiej w Gdańsku. Ale gdy przeczytałem »Blaszany bębenek« i potem obejrzałem pierwszą wersję filmu o tym tytule, z polskim aktorem w roli głównej, poza uznaniem literackim dla książki poczułem, jak inni przedwojenni polscy Gdańszczanie, szczególnie byli pocztowcy polscy, jakiś żal, że Grass opisuje szeroko tchórzliwe zachowanie jednego ze swoich polskich bohaterów, Jana Błońskiego (…). Można domyślać się, że w odbiorze powojennych czytelników w Niemczech i tych ze Związku Gdańszczan w RFN literacki bohater »Blaszanego bębenka«, który (…) potrafi ukryć chłopskie, kaszubskie pochodzenie pod odświętną elegancją sekretarza Poczty Polskiej, nie mógł być kimś pozytywnym, skoro w Wolnym Mieście Gdańsku samo słowo »Cassube« było wręcz obelgą".

Żale i pretensje o Pocztę Polską, ale i inne sprawy, zapewne będą słyszane coraz słabiej. Zagłuszy je chór entuzjastów twórczości Grassa, warto jednak pamiętać, że wbity przez niego cierń boli. Wprawdzie nielicznych, ale za to jakże mocno.

Kontrowersje z Pocztą Polską w tle

"Blaszany bębenek" wydano w Niemczech w 1959 r. Dekadę później kongenialne polskie tłumaczenie przygotował Sławomir Błaut, książka jednak musiała czekać na publikację. Wydanie zastopowały nie tylko negatywne głosy pisarzy Jana Dobraczyńskiego i Wojciecha Żukrowskiego, ale też protesty Ferdynanda Michonia, syna zamordowanego dyrektora Poczty Polskiej. Dopiero w 1979 r. powieść ukazała się w drugim obiegu, za sprawą Niezależnej Oficyny Wydawniczej.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki