Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem już mieszkańcem niebios

Gabriela Pewińska
fot. K. Kowalski
Nie czuję się do końca fotografem, bo co zrobić z aparatem na ziemi - nie wiem, mówi Kacper Kowalski, laureat World Press Photo

"Kiedy nie byłem paralotniarzem pracowałem jak człowiek, jadłem jak człowiek i spałem jak człowiek. Teraz latam. Latanie nie ma jakiegoś wyższego celu. Po prostu latasz. Ale jak już zaczniesz - przestanie cię bawić jakakolwiek forma aktywności na ziemi(…). Dlatego już nigdy nie będę tym, kim byłem nim zacząłem latać" - to fragment tekstu anonimowego autora, który zamieścił Pan na swojej stronie internetowej. To też Pana manifest?

To stan właściwy większości pasji czy uzależnień. Latanie jest na pewno jedną z form uzależnienia.

Jak to uzależnienie objawia się w Pana przypadku?

Jeśli jest pogoda dobra do latania, to wtedy myślę tylko o tym jakby to było, gdybym teraz znalazł się pod chmurą, a nie siedział tu, na ziemi, z ludźmi. Podobną przypadłość ma każdy surfer czy windsurfer, gdy dostanie od znajomych SMS-a: "W Rewie wieje". W tym momencie jego wydajność pracy spada do minimum, rozmowa z przyjaciółmi się nie klei, a myśli są gdzie indziej. U mnie napędem do latania wcale nie jest - jakby mogło się wydawać - pasja fotografowania. Ja w ogóle nie jestem fotografem. Robienie zdjęć to tylko wymówka.

Jak to?

W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że - po pierwsze - moja wcześniejsza pasja, czyli architektura już mnie nie pasjonuje tak bardzo jak latanie. Nagle dotarło do mnie, że już nie chcę być architektem, jedyne czego pragnę to więcej latać. Z drugiej strony, oddając się lataniu, miałem poczucie, szumnie powiem, mielenia powietrza dla samego mielenia. Miałem wrażenie, że jest w tym jakieś marnotrastwo, że przeżywam rzeczy, które są nieopisywalne dla tych, którzy nie latają, ale mimo że poświecam temu ogrom serca i energii, jakoś niewiele z tego wynika. Wtedy wpadłem na pomysł, że przecież mogę opowiadać o tym co widzę, falując w przestworzach, za pomocą fotografii. To był, oczywiście, trochę wymyk, żeby uniknąć terapii od uzależnienia jakim jest latanie i mieć uzasadnienie, że krążę w przestworzach, by tak rzec służbowo.

Latanie daje dystans do świata, życia?

Latanie jest jak medytacja. Lot paralotnią z silnikiem nie jest długi, trwa nie więcej niż dwie godziny. Nawet kiedy lecę sportowo, to nie jest dłużej niż dziesięć godzin. Do zachodu słońca. Czuję się wtedy, jakbym ćwiczył jogę, biegał maraton albo robił coś innego, co wymaga maksymalnego skupienia, angażuje ciało i zmysły. W tym sensie latanie daje mi kompletne oderwanie się od tego, co codzienne, a więc w pewnym stopniu rutyniarskie przytłaczające swoją codziennością. Latanie to azyl.

Medytacja jest widoczna w Pana fotografiach. To bardziej sensualne obrazy niż dokumentalne zdjęcia z lotu ptaka.

Ta fotografia bardziej wynika z mojego wykształcenia niż z podniebnej kontemplacji. Moje, absolwenta architektury, myślenie zostało ukształtowane w bardzo techniczny sposób, z wszystkimi zasadami budowania kompozycji, harmonijnej, formalnej, statycznej. Na tym się opieram i to odbija się w moich zdjęciach. Przygotowania, tak fotograficznego jak i plastycznego nie mam. Nie kończyłem Akademii Sztuk Pięknych tylko Politechnikę Gdańską.

Ciekawe, co by Pan projektował, gdyby jednak wytrwał Pan w zawodzie, a nie uciekał w chmury.

Byłem architektem przez cztery lata. Wraz z moim ojcem pracowaliśmy nad drugą częścią rozbudowy Parku Naukowo- Technologicznego w Gdyni. To był mój ostatni projekt. Odszedłem z pracowni.

Ktoś skomentował Pana zdjęcia pisząc, że musi być w Panu wewnętrzna harmonia. Że to ona determinuje takie patrzenie na świat.

To ciekawe, jak można sobie wyobrazić autora po jego dziełach. Bo akurat moją domeną nie jest harmonia a chaos. Fotografia jest mi potrzebna do jego uporządkowania. Jest marzeniem, iluzją.
Mam wielkie szczęście, że w XXI wieku, kiedy wszystko zostało już sfotografowane, kiedy nasze zegarki, długopisy i telefony mają wbudowane aparaty, kiedy jest już bardzo trudno kogoś czymś zaskoczyć i gdy media na każdym kroku odzierają świat z tajemnicy, a każda informacja, która do nas przychodzi jest jak powietrze - mam wielkie szczęście, że wobec tego wszystkiego - moje zdjęcia wciąż zadziwiają.

Inne spojrzenie.
W jakimś sensie jestem już mieszkańcem niebios. Z góry przyglądam się ziemi, jak ona wygląda i wciąż zadziwia mnie to, że ta ziemia, której się przyglądam to jest ta moja ziemia, którą znam... z ziemi. Z tej nowej perspektywy patrzę na nią jak na rafę koralową. Gdy fotografowałem powódź w Sandomierzu albo dzień na plaży we Władysławowie, zdałem sobie sprawę z tego, że nie mogę być i nigdy nie będę uczestnikiem wydarzeń na dole. Czyli to, co robią klasyczni fotoreporterzy, wchodzą w tłum, w bieg wydarzeń, są między ludźmi i stają się częścią tej układanki - mnie w ogóle nie dotyczy. Choćbym nie wiem jak blisko ludzi podleciał, zawsze będę należał do innego świata. Będzie dzieliła nas szyba. Tak jak rozdziela dwa światy ekran telewizora. Nie mogę wejść w relacje z ludźmi. Nie ma szans.

Lecąc szuka Pan obrazu czy fotografuje przypadkowe kadry?

Czasem dokładnie wiem, po co lecę i gdzie. Czasem jednak włóczę się po okolicy, zawsze jednak mam oczy szeroko otwarte, by nie przegapić czegoś ciekawego. To jest najważniejsze, patrzeć i widzieć.

Mówi Pan, że tam, w przestworzach, "włóczy się Pan po okolicy". To zupełnie jakby był Pan ptakiem. Lub aniołem.

Trochę czuję się mieszkańcem przestworzy. Jedną nogą jestem w niebie. Latam już prawie dwadzieścia lat. Spędziłem w powietrzu kilka tysięcy godzin i to jest dość naturalna forma czy stan dla mnie. Jak dla przeciętnego kierowcy wsiąść do samochodu i po prostu jechać.

Zakładam skrzydła i lecę?

Tak to się odbywa. Pamiętam historię, jak szybowałem razem z sępami w Himalajach, w okolicy miejscowości, gdzie mieszka Dalajlama z całą świtą. Jakieś pięćset kilometrów od Delhi. Fantastyczne warunki do latania na paralotni. To rejon zamieszkiwania blisko setki sępów płowych. Wielkie ptaszyska. Rozpiętość skrzydeł dochodzi do 280 cm. Władcy tych przestworzy. Ale do paralotniarzy nic nie mają. Są jedynie ciekawe. Podlatują na wyciągnięcie ręki, można by jednego z drugim chwycić za lotki. Potrafią bawić się naszą obecnością, towarzyszyć paralotniarzowi przez, nawet, godzinę lotu. Albo lecieć pół metra nad skrzydłem paralotni, a nawet na tym skrzydle wylądować. Kiedyś w okolicach Piły bocian próbował wylądować na moim skrzydle... Pamiętam scenę jak z chmarą sępów krążyłem wtedy w Himalajach w kominie ciepłego powietrza i w pewnym momencie wlecieliśmy w podstawę chmury, z której, takie są procedury, trzeba jak najszybciej wylecieć, by nie stracić równowagi ani poczucia orientacji. Uciekając z chmury liczyłem na to, że się z tymi ptakami nie zderzę. Perspektywa, że stworzenie wielkości indyka, zsunie się po linkach paralotni na dół, do uprzęży niepokoiła mnie. Ale nic takiego się nie stało. Dwa ptaki, które wyleciały wraz ze mną, towarzyszyły mi później blisko godzinę, eskortowały jak dyżurna para myśliwców, pół metra nad moim skrzydłem.

Niebo azjatyckie jest inne niż polskie?

Pamiętam, że inne było nawigowanie w Australii. Rodziło komplikacje, bo nagle okazało się, że słońce zasuwa po horyzoncie w drugą stronę. I to jest dla paralotniarza z Polski nie lada figiel. Mimo bardzo dobrej orientacji w przestrzeni, pod australijskim niebem miałem z tym kłopot.

Natura jest dla Pana ważna. Rozumie ją Pan i potrafi pokazać, co docenili ostatnio jurorzy wielu znaczących w świecie konkursów fotograficznych.

Wśród moich kolegów fotografów czuję się outsiderem. Choć wszyscy poruszamy w fotografii podobny temat - cywilizacji i społeczeństwa, moja metoda opowiadania jest kompletnie inna. Tak samo jest z architektami. Inżynierowie mówią: "Architekt? Co to za inżynier? To artysta!" A artyści z ASP z kolei: "Architekt? Jaki artysta?! To inżynier!". Dlatego to, co ja uprawiam, to jest mix, w tym co robię jestem mieszańcem. Nie czuję się do końca fotografem, bo co zrobić z aparatem na ziemi - kompletnie nie wiem. Nie wiem też co mam począć ze sobą w powietrzu, jeśli nie mam przy sobie aparatu.

Ostatnia nagroda, która Pan otrzymał to przyznana w lutym World Press Photo.

Za projekt "Efekty uboczne". Bardzo mnie ucieszyło to wyróżnienie, bo nagle okazało się, że ono nie dotyczy tematu tylko metody opowiadania historii, historii o ludziach i ich otoczeniu. Fotografuję cechy działalności ludzkiej odciśnięte w krajobrazie. Tak jakbym chciał opowiedzieć kosmicie o tym, kto to są ludzie i jak, tych ludzi, obecność na ziemi zmienia otoczenie. Nie oceniam tej działalności, staram się być skrajnie obiektywny, wartościowanie zostawiam odbiorcy. Dlatego nawet nie podpisuje tych zdjęć.

O swoich pracach z cyklu "Toxic Beauty" powiedział Pan z kolei, że jest to Pana wkład w niekończącą się dyskusję na temat tego, czym jest piękno. Czym jest, zatem?

"Jeden lubi pomarańcze, inny - jak mu nogi śmierdzą" - mówi stare ludowe porzekadło. Niepojęte są kanony piękna. Jak to jest, że mogą się podobać formy, które w swej istocie są odpadami przemysłowymi?! To przecież coś, czego istnienie wolelibyśmy raczej wyprzeć ze świadomości, a nie podziwiać. Podobnie jak ci jedzący mięso, którzy wolą myśleć, że to, co jedzą pochodzi po prostu ze sklepu, a nie jest wynikiem krwawej jatki w rzeźni.

"Obserwuję lasy, pola i jeziora. Patrzę na katastrofy naturalne i odpoczywających ludzi i widzę portret cywilizacji" - to Pana słowa.

Fotografuję tereny, które są terenami przemysłowymi, kopalnie, fabryki, uwieczniam na zdjęciach składy węgla czy siarki, ale nie interpretuję, nie mówię ludziom, co mają o tym myśleć. Poza tym interpretacja świata, zjawisk, ludzi wchodzi w politykę. Mnie to nie interesuje.

Dla jurorów World Press Photo kontekst społeczno-polityczny jest pewnie tak samo ważny jak piękno ocenianej fotografii. Zdjęcie przedstawiające parę rosyjskich gejów, pewnie nie dostało by głównej nagrody, gdyby byli na nim geje, dajmy na to, amerykańscy.

Pewnie tak. Główna nagroda zawsze jest interpetacją, politycznym sygnałem.

Ale Pan, póki co, nie będzie fotografował polskich gejów?

Myślę, że fotografuję ich bardzo często, może nawet są anonimowymi bohaterami zdjęć zrobionych na plaży we Władysławowie? Tylko że, gdy fotografuję ludzi, nie interesuje mnie ich osobista historia, ani relacja z otoczeniem, bardziej już zajmują mnie ludzie jako zjawisko społeczne, relacja na poziomie uniwersalnym. To jest cecha fotografii lotniczej - nikomu wchodzić do ogródka nie zamierzam, nie ciekawi mnie, co dany człowiek w tym ogródku robi, nie zamierzam nikogo szpiegować. Bardziej fascynuje mnie to, co my jako gatunek potrafimy robić i jakie ślady, widoczne z góry, po sobie zostawiamy.


Nagrody
Kacper Kowalski otrzymał nagrody i wyróżnienia w najważniejszych polskich i międzynarodowych konkursach fotograficznych: World Press Photo (2009, 2014, 2015), Picture of The Year International - POYi (2012 i 2014), Grand Press Photo, Nikon Photo Contest International, National Geographic, Sony World Photography Award, International Photography Awards (IPA), Best Of Photojournalism (NPPA)

Wystawy
22 kwietnia odbędzie się otwarcie wystawy Kacpra Kowalskiego w The Curator Gallery w Nowym Jorku, a
12 czerwca inauguracja ekspozycji "Efekty Uboczne" w Muzeum Miasta Gdyni

Kacper Kowalski
(ur. 1977) gdynianin, paralotniarz specjalizujący się w robieniu zdjęć z lotu ptaka. Wykorzystując niezwykłą perspektywę i kontrolę nad obrazem, jaką posiada będąc jednocześnie fotografem i pilotem, pokazuje niedostępne na codzień naturalne pejzaże i krajobrazy miejskie. W styczniu 2014 roku ukazał się jego pierwszy debiutancki album "Efekty uboczne".

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki