Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdańszczanki, rok 1945. W tle- pożar miasta, gwałty i głód [ZDJĘCIA]

Barbara Szczepuła
Christel i Gitta przed domem w Langfuhr przed wkroczeniem Armii Czerwonej
Christel i Gitta przed domem w Langfuhr przed wkroczeniem Armii Czerwonej archiwum prywatne
Wpadają do kamienicy przy Schlageterstrasse, wyrzucają pościel z szaf, książki z biblioteczki, wywlekają z mieszkań dywany, zrywają obrazy, niszczą wszystko, czego nie mogą zabrać.

Christel

Wiekowy dziadek Brygidy, zwanej Gittą, do którego należy dom, jej kulawy Onkel i wszystkie lokatorki z dziećmi, ogłuszeni strzałami, tłoczą się w piwnicy. Kobiety trzęsą się ze strachu, bo słyszały, co Sowieci robią z Niemkami. Żołnierze z wrzaskiem wyważają piwniczne drzwi, zrywają kobietom z uszu kolczyki, zdzierają pierścionki i obrączki, dzieci drą się wniebogłosy. Pochodząca z Przodkowa mama Christel usiłuje wykrzyczeć coś po kaszubsku do sołdata, który ciągnie ją za rękę…

- Szpion! - doznaje olśnienia żołnierz, słysząc dziwny język, i przykłada mamie Christel pistolet do głowy, ale akurat w tym momencie dzwoni budzik, który nakręcił dziadek Gitty. Żołnierz błyskawicznie się odwraca i strzela w tarczę zegarka.
Gdy kilka dni wcześniej dziadek Gitty stał na Adolf-Hitler-Strasse, przyglądając się, jak wkracza do miasta zwycięska Armia Czerwona, jeden z sołdatów poczęstował go papierosem. Dziadek wrócił do domu i powiedział wnuczce, że Sowieci nie są wcale tacy źli, jak opowiadali uciekinierzy z Prus Wschodnich. Boże mój, ilu się ich przewaliło przez Langfuhr, przez Schlageterstrasse i przez kamienicę dziadka. Każdy właściciel domu miał obowiązek przyjąć na noc uchodźców, więc stale koczowali w piwnicach i w komórkach z dziećmi, a krowy, które ciągnęli za wozami, przywiązywali do drzew na podwórku. Nieszczęśni, otępiali z bólu, ze zmęczenia, ze strachu, jadący przed siebie nie wiadomo dokąd.

Dziadek musiał jednak niebawem przyznać rację uchodźcom. Patrzył ze zgrozą, jak Ruscy znoszą koce, poduszki i pierzyny i moszczą sobie legowiska w komórkach, a potem, oh mein Gott, łapią kobiety i gwałcą, gwałcą bez opamiętania. Z komórek słychać krzyk i jęki, lament wielki niesie się ponad Schlageterstrasse i łączy się z krzykami innych kobiet gwałconych w Langfuhr, Glettkau, Brosen i w całym Gdańsku. Tak musiała wyglądać Sodoma i Gomora - wznosi oczy do nieba dziadek Gitty.

***

Christel daje świeżą wodę papużkom nierozłączkom. W tym właśnie momencie na środku podwórza wybucha bomba. Serca papużek pękają. Wyrwana z korzeniami jabłoń wzlatuje w górę. Christel czuje metafizyczny dreszcz, bo to przecież nie mogło wydarzyć się naprawdę. Czyżby razem z papużkami i jabłonią przeniosła się już do innego świata?
- Pali się! - krzyczą sąsiedzi. Ogień roznosi się błyskawicznie, płoną meble, podłogi, schody, komórki, płoty. Christel ucieka, biegnie jej siostra, chwytając w ostatniej chwili plecak, biegnie Mutti w rozwianym płaszczu. Pokrzykując na swoje dzieci, pędzą sąsiadki. Christel ogląda się i widzi na balkonie trzeciego piętra dwie kobiety. Matka i córka. Nieruchome jak posągi, ogień już je ogarnia, płoną suknie i w tym momencie - skaczą. Gdy Christel będzie po latach patrzyła na "Sąd Ostateczny" Memlinga, na jego prawe skrzydło, przedstawiające piekło, zawsze będzie miała przed oczami te dwie kobiety lecące w ogień.
Mijają Adolf-Hitler-Strasse, gdzie sowieccy żołnierze podpalają piękne kamienice, wlewając smołę na klatki schodowe… Biegną Jaśkową Doliną w kierunku lasu. Znają go ze spacerów, z zabaw w chowanego, z jazdy na sankach, ale teraz to inny las, groźny jak z bajki o złym wilku.

Trzy dni i trzy noce koczują w szałasach.
- Gdzie jest Gitta? - płacze jej matka.
Po powrocie do miasta zajmują część domu przy ulicy Baumbachalle, dziś Konopnickiej. Kamienica jest splądrowana przez Rosjan, ale meble stoją. Mama Christel z dziećmi lokuje się w suterenie. Christel myszkuje po piwnicach okolicznych willi, zadbanych kiedyś i strojnych w wieżyczki, wykusze i attyki, które do niedawna zajmowali bogaci gdańszczanie. Znajduje gdzieś trochę suchego chleba, słoik smalcu.
Zjawia się blada jak trup Gitta.
Jakby wróciła z zaświatów. Nikt nie śmie jej o nic pytać. Nawet matka.

***

Sąsiednią willę zajmują rosyjscy oficerowie. Mama Christel gotuje im posiłki. Przynosi dzieciom ukryte pod fartuchem kartofle, czasem zupę w słoiku, kawałek chleba.

Gitta, jej matka, rodzeństwo, dziadek i kulawy Onkel szykują się do wyjazdu. - Mutti - płacze Christel - nie chcę tu zostać, pojadę z Gittą!
- Dokąd pojedziesz?
- Do ojca. Pisał przecież, że nie wraca. Nie znam polskiego, boję się, co tu będę robić?
Rodzina Gitty odjeżdża z dworca we Wrzeszczu pociągiem towarowym. Christel stoi na peronie i strasznie płacze.

Urszula

Na ulicach pojawiają się Polacy z opaskami na rękawach. Babcia z mamą, Urszulą, Rudim, Horstem i Liselottą mieszkają w Neufahwasser, który teraz nazwano Nowym Portem. Mieszkają razem z nauczycielką, która przyjechała z Polski. Tak się mówiło: z Polski. Nie z Warszawy czy z Wilna, ale z Polski. Nauczycielka nie zna niemieckiego, oni nie mówią po polsku. Jest samotna i zgorzkniała, nie ukrywa swojej wyższości. Może straciła na wojnie męża? Może syna? Uważa, że ma prawo zabierać im rzeczy, których potrzebuje. Bierze plecak, potem zegar, znikają też talerze. Boją się upomnieć o swoje. Schodzą z drogi.

***

Urszula wraca do domu radosna, udało się jej znaleźć kilka ziemniaków. W drzwiach wita ją babcia: - Mamę zabrano do obozu dla Niemców w Narwiku.

Następnego dnia przyjeżdża po córkę.
- Nie jadę, zostaję z babcią! - zapiera się nastolatka. - Nie dacie sobie rady!
- Pójdę do pracy, jakoś przeżyjemy.

***

W niedzielę rano dziewczyna wstaje cicho, by nie obudzić staruszki. Sprawdza, czy jest coś do zjedzenia, siada przy stole. Promienie słoneczne padają na łóżko. Babcia ciągle leży bez ruchu.
- Oma! Nie zostawiaj mnie samej! - woła Urszula. Sąsiadka zawiadamia władze. Urszula w liście do mamy opisuje tę scenę tak: "Babcię milicjanci zawinęli w prześcieradło i zabrali. Nie wiem, gdzie została pochowana. Nikt nie zawiadomił mnie o pogrzebie. Po kilku dniach przyszła ciotka Matylda i wzięła mnie do siebie do Wrzeszcza… Nie mogę do Ciebie przyjechać, bo nie mam żadnych dokumentów. Ten znajomy, który miał mi oddać twoją maszynę do szycia, naczynia i bieliznę, zatrzymał je - jak mi oznajmił - jako »odszkodowanie«… Piszesz, że każdego dnia jecie placki kartoflane, my nawet tego nie mamy… Pieniędzy, o których wspominasz w liście, nie było w kopercie. Kiedy przyjedziesz? Całuję Ciebie, Rudiego, Horsta i Liselotte".

Myśli o babci, która ją wychowała. Mama z drugim mężem mieszkali tuż obok, przy tej samej ulicy w Neufahwasser. Ojciec Urszuli, Franz Miotke, Danziger z kaszubskimi rodowodem, zmarł, gdy miała dziewięć miesięcy. Mama wyszła powtórnie za mąż, też za Danzigera, tyle że z niemieckimi korzeniami. Urodziła mu troje dzieci, ale szczęścia nie zaznała, bo i on zmarł parę miesięcy po narodzinach najmłodszej Liselotte. W domu u dziadków i u mamy rozmawiało się po niemiecku, babcia tylko czasem odzywała się do dziadka po kaszubsku, szczególnie wówczas gdy nie chciała, by wnuczka ją rozumiała. Urszula chodziła do niemieckiej szkoły. Teraz idzie do polskiej i zaczyna wszystko od nowa.

Z matką spotkała się dopiero w 1958 roku. Mieszkała wtedy z trzecim mężem w NRD. Mężatką była już też Urszula. Wyszła za mąż za Alojzego Szczepańskiego. Danzigera, oczywiście. Z polskimi korzeniami.

Gertruda

Żołnierz przystawił mamie pistolet do głowy, więc oddała mu sakiewkę, w której przechowywała cały majątek. Było tam 300 marek w złocie, platynowy sygnet, złote pierścionki i obrączki - wylicza pani Gertruda Zischke. - Dodatkowo Ruscy ukradli worek nowych butów, które zrobił tato, w tym dwie pary szczególnie cennych, z cholewami! Z pierwszorzędnej skóry. Ale złoty zegarek uratował, bo wsunął go do nogawki spodni w ostatniej chwili, gdy już Ruscy stali w drzwiach.

***

Uciekać, uciekać… Za miasto, tam bezpieczniej! Wymknęli się całą gromadą, razem z uciekinierami z Elbinga, którzy też nie wiedzieli, co z sobą zrobić. Dotarli do Zaborni, kaszubskiej wsi, dziś dzielnicy miasta, zajęli opustoszały domek nad stawem. Właściciele musieli się spieszyć, na kuchni zostawili garnek z mięsem wołowym w zalewie! Trudchen pamięta, że jej siostra przez lata powtarzała: choć raz mięsa się najeść do syta i umrzeć. No i teraz wcina mięso z sosem i kartofelkami i już nie chce umierać!
Akurat była Wielkanoc. Zaczynała się wiosna.

***

- Ile można siedzieć w Zaborni? Pewnie w tym czasie ktoś zajmuje nasz dom. Wprowadzi się i przepadło - gdera mama. Ojciec decyduje: wracamy! Idą, niosąc ze sobą złe wspomnienia: dziewczyny skaczą ze strychu w śnieg, uciekając przed sowieckimi żołnierzami...

Ale Ruskich już nie widać, rządzą Polacy.
Gertruda zaczyna naukę w polskiej szkole, nie jest jej łatwo, mama pochodzi spod Hamburga, polskiego nie zna, w domu zawsze po niemiecku się szprechało, ojciec nie ma pieniędzy na książki i zeszyty. Ciągle chodzi głodna. Na szczęście siedzi w ławce z koleżanką z zamożnego domu, która dzieli się z nią kanapkami i jeszcze pomaga w nauce polskiego. Do dziś wspomina ją z wdzięcznością.

***

Najważniejszym miejscem w powojennym Gdańsku jest hala targowa. Gertruda przychodzi tu z ojcem i wymieniają filiżanki, serwetki, buty na chleb, jaja, kaszę. Ale mało tego jedzenia, ciągle mało…
Ojcu w końcu się poszczęściło, pracuje jako szewc w Milicji Obywatelskiej. Jedzenie w milicyjnej stołówce smakowało jak dziś w hotelu Hilton, a nawet lepiej, a gdy tato kiedyś buty jakiemuś Ruskowi zrobił, dostał za to ozór wołowy, Jezu, co to była za uczta!
Do Gretchen też się szczęście uśmiechnęło, bo ojciec załatwił jej pracę w tym samym komisariacie. Pisała na maszynie. Szefowie byli z niej zadowoleni, ale mieli pretensje, że śpiewa w kościelnym chórze i chodzi w procesji na Boże Ciało. W tych sprawach nie ustąpiła.

***

- Skoro pisze pani o kobietach, opowiem o mojej matce - wtrąca Alojzy Zischke, mąż pani Gertrudy, który pewnego słonecznego dnia zobaczył ją na częściowo odbudowanej już ulicy Kartuskiej i zachwycił się jej warkoczami. - Mieszkaliśmy w Rutkach nad Radunią, w cieniu elektrowni, w której pracował ojciec. Pierwszego września 1939 roku wpadł do nas sąsiad, który nazywał się najpierw Sierocki, a pod koniec lat trzydziestych zmienił nazwisko na Wagner. - Won! - krzyknął. Ten niby-przyjaciel ojca wypędził z domu matkę z dziećmi, a było nas dwanaścioro. Zajął nie tylko nasze mieszkanie, ale także posadę taty w elektrowni. Ojciec pierwszego września pojechał służbowym autem do Kartuz i ślad po nim zaginął. Wiosną 1945 roku, gdy Rosjanie wchodzili na Kaszuby, Wagner pojawił się w Borkowie, gdzie znaleźliśmy schronienie. Cichy, pokorny. - Bezczelny typ - myślę - ale matka przyjęła go kawą i jeszcze dała mu gotowanego szczupaka, którego akurat mieliśmy na obiad. - Zanieś chorej żonie - powiedziała. Miałem do niej o to pretensję. - Jeśli nie potrafisz przebaczyć, nie licz, że inni przebaczą tobie - powiedziała mi wtedy. Wagner popłakał się, wziął szczupaka i poszedł.

Ola

Maria wraca do Gdańska w czerwcu. Jej mąż Alfons Flisykowski, zastępca dowódcy obrony Poczty Polskiej, został rozstrzelany przez Niemców w 1939 roku. Budynek poczty, w którym mieszkali przed wojną, leży w gruzach.

Z dziećmi Olą i Andrzejem znajduje pokój u Frau Marie. W drugim mieszka Niemka z dorosłą córką Friedą i dochodzącym współlokatorem Wołodią. - Znaliśmy niemiecki, więc z porozumiewaniem się nie było kłopotu. Mamie bardzo ten układ odpowiadał - wspomina pani Ola Flisykowska-Kledzik - bo Frau Marie pilnowała nie tylko mieszkania, ale i nas. Mama zatrudniła się w biurze Centrali Węglowej na Wisłoujściu, wychodziła rano do pracy i praktycznie przez cały dzień nie było jej w domu. Frau Marie gotowała, gdy wracaliśmy ze szkoły, zawsze było coś ciepłego do jedzenia. Przeważnie smażone kartofle z mlekiem. Do tej pory został mi uraz, nie znoszę smażonych kartofli i mleka… Wołodia pracował gdzieś w kwatermistrzostwie, przynosił swojej ukochanej Friedzie kaszę, mąkę i te nieszczęsne kartofle, a dla dzieci miał czasem w kieszeniach cukierki. Frieda wkrótce zaszła w ciążę, co jeszcze bardziej scementowało związek. Niestety, Wołodia zniknął pewnego dnia, cóż, służba nie drużba, ale dziecko Friedy nie zostało bez męskiej opieki, bo miejsce Wołodi zajął pan Franek, kolejarz.

Obok mieszkał ubek, którego wszyscy się bali. Złe wrażenie łagodziła jednak sympatyczna pani Genia, jego - jakbyśmy dziś powiedzieli - partnerka. W drugiej klatce ulokowali się stoczniowiec z rodziną oraz fryzjer z żoną i trojgiem dzieci. Nad nimi lwowianka, która dawała lekcje gry na pianinie. Gamy i pasaże, które wychodziły spod niewprawnych placów jej uczniów, cieszyły, bo dawały poczucie, że życie wraca wreszcie do normy. Jedną z najważniejszych osób w kamienicy była krawcowa, która przerabiała stare ciuchy na całkiem ładne sukienki i żakieciki.

Szkoła Oli i Andrzeja mieściła się przy Wałowej. Wiadukt łączący obie części miasta był zburzony, więc z Siedlec, gdzie mieszkali, przechodziło się nad torami wąską drewnianą kładką, a potem dróżkami wśród ruin. Dzieci nieraz oblatywał strach, zwłaszcza że przy odgruzowywaniu pracowali Niemcy. Nie wyglądali już tak groźnie jak kiedyś, ale ciągle jeszcze się ich bały.

Pierwszego września 1946 roku na gruzach Poczty Polskiej odsłonięto tablicę pamiątkową, wokół której zgromadzili się ci, którzy przeżyli oraz rodziny poległych i zamordowanych pocztowców. Była tam oczywiście pani Flisykowska z Olą i Andrzejem.
Danzig z wolna zmieniał się w Gdańsk.

***

- Przez całe życie żałowałam, że nie kochałam się z moim Hansem - wyznała mi kiedyś samotna, nobliwa pani, której nazwiska ze zrozumiałych względów nie podaję. - Seks przed ślubem był wykluczony - byłam panienką z dobrego domu, przykładną katoliczką. A w czterdziestym piątym gwałcili mnie dzicy, śmierdzący wódką sowieccy żołnierze…


[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki