Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie ze skalpelem w dłoni, czyli 91-letnia pani neurochirurg, kobieta szczęśliwa [ZDJĘCIA]

Dorota Abramowicz
Jedna z niewielu fotografii zrobionych podczas operacji neurochirurgicznej w dawnym szpitalu AMG przy ulicy Łąkowej. Operuje doktor Bożyk, pozostałe postacie są trudne, z oczywistych względów, do zidentyfikowania
Jedna z niewielu fotografii zrobionych podczas operacji neurochirurgicznej w dawnym szpitalu AMG przy ulicy Łąkowej. Operuje doktor Bożyk, pozostałe postacie są trudne, z oczywistych względów, do zidentyfikowania Przemek Świderski
Neurochirurg, 91-letnia dr Lubomira Bożyk, operowała w czasach, gdy nikt nie marzył o rewolucji w naprawianiu ludzkiego mózgu. Doktor Lubomira jest nadal osobą bardzo aktywną i spełnioną. Mówi, że niczego w swoim życiu, poza przeżyciami z czasów okupacji, nie chciałaby zmieniać.

Szczęście ma różne twarze. Twarz dziecka, biegającego boso po sadzie przy domu rodziców w Chojnicach. Twarz dziewczyny, która w styczniu 1945 roku ocalała z marszu śmierci. Twarz młodej kobiety, która po raz pierwszy staje ze skalpelem w dłoni przy stole operacyjnym. Twarz matki, która widzi, jak jej synowie spełniają się w zawodzie lekarza. Twarz pani koło osiemdziesiątki, która wraz z przyjaciółkami rozbija namiot nad morzem w Grecji.
- Opowiem pani o swoim dobrym życiu - mówi doktor Lubomira Bożyk.

Utracony raj

Utraconym rajem jej dzieciństwa były Chojnice. Lubomira miała trzy lata, gdy ojciec Stanisław Sawicki dostał w 1928 roku pracę w chojnickim gimnazjum. Uczył łaciny, greki i języka niemieckiego, był jednym z najbardziej lubianych nauczycieli. Mama Antonina zajmowała się domem i małymi dziećmi - Lubomirą i trójką jej młodszych braci.
- Bliźniacy byli o rok ode mnie młodsi, trzeci brat o dwa lata - uśmiecha się dr Bożyk. - W czwórkę bawiliśmy się w ogromnym sadzie przy domu. To był czas beztroski.

Zanim zniknął czas beztroski, zdążyła skończyć trzecią klasę Gimnazjum Żeńskiego, którego dyrektorem była prof. Maria Matysik. Prywatnie - babcia Jana Krzysztofa Bieleckiego.

Przed wybuchem wojny w nadgranicznych wówczas Chojnicach stosunki między Polakami a Niemcami nie były złe. Ojciec miał przyjaciela Niemca, lekarza. Często bywał w ich domu.

Po 1 września 1939 r. doktor przestał kłaniać się na ulicy. Stanisław otrzymał polecenie - miał uczyć języka niemieckiego. - Ojciec powiedział ,,nie" - wspomina dr Bożyk. - Aresztowano go w kwietniu 1940 roku wraz z innymi przedstawicielami pomorskiej inteligencji. Najpierw trafił do obozu Sachsenhausen, potem więziono go w Mauthausen, wreszcie przewieziono do Dachau.

Zginął 29 sierpnia 1940 r.

Rodzinę nauczyciela wyrzucono z domu otoczonego sadem. W domu osiedlił się niemiecki pastor z Łotwy, a oni trafili do wsi Ogorzeliny. Lubomira dostała pracę w Ogorzelińskich Młynach.

W 1943 r. do Antoniny Sawickiej przyszli panowie z gestapo. Spytali, czy rodzina przyjmie trzecią grupę narodowościową. - Pewnie chcieli wcielić braci do wojska - mówi pani Lubomira. - Mama odmówiła.

Niemcy wrócili 20 grudnia, o godzinie 5 nad ranem. Pozwolili zabrać ze sobą rodzinie tylko podręczny bagaż i przewieźli Sawickich do Potulic.

Nauka w baraku

Lubomira Bożyk: - Niemcy nazywali Potulice obozem przesiedleńczym. Planowali, że po wygranej wojnie przesiedlą nas z Pomorza na wschód.

Najpierw trafili do dużej izby dla kilkudziesięciu więźniów. Brud, wszy, pluskwy. Potem przeniesiono ich do niewielkiego pomieszczenia dla 9 osób. Lubomirę skierowano do obozowego biura. Bracia dostali pracę w wychodzącym z obozu aussenkommando.

Ktoś wpadł na pomysł, by zorganizować w Potulicach tajne nauczanie. Zebrało się kilku młodych ludzi, którzy postanowili podzielić się z innymi wiedzą. Matematyki uczył Sylwester Kaliski, który trafił do Potulic za odmowę służby w niemieckiej armii. W powojennych czasach twórca Instytutu Fizyki Plazmy i Laserowej Mikrosyntezy. - Sylwester zginął w 1978 r. w wypadku drogowym - mówi dr Bożyk. - Ponoć zabili go agenci KGB, bo pracując nad polską bombą wodorową, nie chciał udostępnić rozwiązań ZSRR.

Jesienią 1944 r. wysłano Lubomirę do podobozu w okolicach Golubia Dobrzynia. - Był styczeń 1945 r. - wspomina gdańska lekarka. - Strażnicy kazali nam się spakować. Kolumna osłabionych więźniów ruszyła w kierunku Torunia. Do dziś czuję to przenikliwe zimno... Kto zostawał, był zabijany przez gestapo. Więc szliśmy.

Przed Toruniem kazano im się zatrzymać. Nagle ktoś krzyknął, że Niemców już nie ma.

W Grudziądzu miała ciocię. Szła do niej dwie doby. Nocowała w oborze. I ciągle było jej tak zimno. Kiedy przetoczył się front, postanowiła znaleźć mamę i braci. Znów na piechotę doszła do położonego Drzycimia, gdzie mieszkali dziadkowie. Tam po córkę przyjechała Antonina. - Usłyszałam, że zostałam już zapisana do szkoły - mówi pani Lubomira. - Mama zrobiła to, choć nie wiedziała, czy przeżyłam.

Pokolenie nadziei

W rok odrobiła zaległości. W 1946 r. po raz pierwszy próbowała dostać się do gdańskiej Akademii Lekarskiej. Udało się rok później.
- To był niesamowity czas i fantastyczni ludzie, chociaż bieda aż piszczała - wspomina dr Bożyk. - Na moim roku byli 18-latkowie, jak późniejszy prof. Julian Stolarczyk, były też osoby w moim wieku i dużo starsze. Najstarszy kolega miał 45 lat.

Uczyli ich profesorowie przybyli z Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie i innych ośrodków medycznych. W tym m.in. twórca ,,wileńsko-gdańskiej szkoły chirurgicznej" prof. Zdzisław Kieturakis, chirurg prof. Kazimierz Dębicki czy wybitna neurolog prof. Zofia Majewska i wielu, wielu innych.
- Wówczas stosunek profesorów do studentów nie był taki jak dziś - twierdzi dr Bożyk. - Oni chcieli z nami rozmawiać. I to nie tylko o medycynie, ale także o życiu. Doświadczyliśmy wiele życzliwości. Oczywiście, były to trudne lata pięćdziesiąte, na roku były osoby pracujące dla UB, donoszące na kolegów. Jedna z koleżanek została nawet aresztowana po takim donosie na IV roku. Nie wiem, co się z nią później działo.

Pamięta nazwiska donosicieli? Pamięta. Jakiś czas temu spotkała nawet taką osobę. Nie podała jej ręki.

Wierciliśmy wszystko ręcznie

Już na studiach zainteresowała się chirurgią. Nikt jej nie mówił, że to męska specjalizacja, zresztą wśród jej koleżanek nie brakowało chętnych do pracy za stołem operacyjnym.

Wraz z koleżanką Kazimierą Drewniak zgłosiły się na dyżury do prof. Dębickiego, kierującego II Kliniką Chirurgii. W październiku dostały dwuletnie stypendium z Ministerstwa Zdrowia (ledwie wystarczyło na związanie końca z końcem, ale nie narzekały), a potem już etat. Ich bezpośrednim szefem został adiunkt Jan Chmielewski, tworzący w szpitalu AMG przy ul. Łąkowej od podstaw oddział neurochirurgii.

Doskonale pamięta swego pierwszego pacjenta. Nazywał się Szmudanowski i był - jak wówczas uważała - starszym panem. Miał problem z kręgami szyjnymi i nosił kołnierz ortopedyczny Schanza. Leżał w tym kołnierzu 6 tygodni (dziś to niemożliwe) i ostatecznie wyszedł wyleczony ze szpitala. Pamięta też , wśród setek, tysięcy pacjentów, pewną starszą panią. Cierpiała na silny, niszczący chęć życia nerwoból. Bardzo ufała lekarzom, traktowała ich jak wybawicieli, wierzyła, że będzie dobrze. Na stole operacyjnym dostała krwotoku. Zmarła.
- Mam porównać neurochirurgię dzisiejszą z tamtą, sprzed ponad 60 lat? - dr Bożyk patrzy na mnie z pobłażaniem. - Trudno będzie, bo dokonał się wręcz szalony postęp.

Dziś, by zobaczyć, co dzieje się w mózgu pacjenta, wystarczy zrobić rezonans magnetyczny, pokazujący trójwymiarowy obraz z zaznaczonym na różne kolory przestrzennym ułożeniem ważnych włókien nerwowych. W latach 50. XX wieku trzeba było wykonać tzw. operacyjną odmę czaszkową.
- Nawiercało się otwory trepanacyjne w czaszce pacjenta i igłą wtłaczało powietrze do komór mózgowych - tłumaczy dr Bożyk. - Potem robiono zdjęcia RTG, na których można było zobaczyć zmiany chorobowe. Oczywiście wierciliśmy wszystko ręcznie.
Pacjentów znieczulano eterem, a potem intubowano i znieczulano dotchawiczo. - Nie było wtedy jeszcze specjalizacji anestezjologicznej, robiliśmy to sami - mówi lekarka. - Operacje trwały nawet kilkanaście godzin. Trzeba było mieć dużą siłę i odporność, także psychiczną, by to wytrzymać. Zwłaszcza że w przypadkach złośliwych guzów mózgu wyniki były nieszczególne.
Miała pod opieką dzieci. Bywało, że choć guz był łagodny, to znajdował się w takim miejscu, gdzie zabieg mógł doprowadzić do śmierci. Bywało ciężko...

Niczego nie żałuję

W pracy poznała męża, anestezjologa Andrzeja Bożyka. W 1958 roku przyszedł na świat Wojtek, dwa lata później Jakub. - Po urodzeniu Kuby od kolegów z pracy dostałam znak zakazu wjazdu, co miało mi sugerować, że już dosyć dzieci - śmieje się pani Lubomira. - Wtedy urlop macierzyński trwał tylko trzy miesiące, ale i tak, jak na klinikę, za długo...

Z kliniki musiała odejść w 1964 roku. Zadziałał ktoś, kto uważał, że dr Bożyk nie ma odpowiedniego ,,kręgosłupa politycznego". Nie odeszła jednak od specjalizacji - prowadziła m.in. poradnię neurochirurgiczną przy AMG, pracowała jako orzecznik w ZUS i w PZU, była rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej w Okręgowej Izbie Lekarskiej. Na emeryturę przeszła dopiero przed sześcioma laty, po skończeniu 85 roku życia.
- Trzeba być aktywnym - mówi. - Nadal działam społecznie, m.in. w Towarzystwie Polsko-Norweskim, spotykam się z przyjaciółmi, do niedawna dużo podróżowałam. Jeździliśmy za granicę z namiotem, to naprawdę były wspaniałe wyprawy.

Synowie poszli w ślad nieżyjącego już męża pani doktor - obaj zostali anestezjologami.
- Czy dziś cokolwiek chciałabym poprawić w swoim życiu? - doktor Bożyk powtarza pytanie. - Poza okupacją nic bym nie zmieniała. Nawet trudnych lat pięćdziesiątych źle nie wspominam, w końcu byliśmy młodzi. Czuję się osobą szczęśliwą i spełnioną.
Lubomira Bożyk dopiero w 2014 roku zdecydowała się odwiedzić miejsce, gdzie zginął jej ojciec.
Do KL Dachau przywiózł ją młodszy syn. Syn pracuje jako lekarz w Niemczech, tam się ożenił. Polsko-niemieckie małżeństwo ma córeczkę, której dano na imię Wanda.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki