GKS Bełchatów to nie jest wygodny przeciwnik. Drużyna nie gra otwartej piłki, ale opiera się na solidnej defensywie i szuka okazji do kontrataków. A że w formie jest Arkadiusz Piech - choć w Gdańsku tego akurat nie potwierdził - to i w ofensywie potrafi stwarzać zagrożenie. Tak przecież było w wygranym u siebie meczu z Wisłą Kraków, w którym to rywale atakowali, oddali więcej strzałów, ale z trzech punktów cieszyli się piłkarze GKS. Nic dziwnego, że na spotkanie w Gdańsku taktyka była podobna.
- Zrobiliśmy analizę gry Lechii z trzech wiosennych meczów - mówił już po spotkaniu Kamil Kiereś, trener zespołu z Bełchatowa. - W każdym z nich gdańszczanie mieli około 60 procent posiadania piłki. Pomimo niższego miejsca w tabeli to drużyna z dużym potencjałem. Kluczem było zabezpieczenie środka pola i wiedzieliśmy, że doczekamy się jednej dobrej okazji bramkowej. Sytuacja Arka Piecha była wręcz 200-procentowa. Gdyby strzelił, byłyby inne nastroje.
Lechia ponownie musiała męczyć się w ataku pozycyjnym.
- Rywale wiedzą, czego się po nas spodziewać. Nikt się przed Lechią nie położy, ale też mało kto chce grać otwartą piłkę - przyznał Maciej Makuszewski, skrzydłowy biało-zielonych.
Trener Jerzy Brzęczek obok Ariela Borysiuka wystawił po raz pierwszy w tym sezonie Stojana Vranjesa, a na skrzydle Bruno Nazario zastąpił Piotra Grzelczaka. Bośniak z Milą mieli ze środka kreować więcej akcji ofensywnych i szans bramkowych dla Kevina Friesenbichlera. To wszystko teoria, a w praktyce już tak dobrze to nie wyglądało. Lechii na pewno nie można odmówić ambicji, walki i tego, że bardzo chciała wygrać. Akcje ofensywne jednak za bardzo się nie zazębiały. Brakowało w nich więcej spokoju i dokładności. Vranjes bardziej pracował w defensywie niż pomagał z przodu, a Nazario przegrywał kolejne pojedynki z obrońcami.
Jednak Lechia i tak miała swoje szanse do zdobycia gola. Najlepszą już na początku zmarnował Makuszewski, który z kilku metrów strzelił w poprzeczkę.
- Wiedziałem, jak zachowuje się w bramce Darek Trela. Chciałem trafić do siatki nad nim, ale nie wyszło - mówił później "Maki".
Później w świetnej sytuacji mógł znaleźć się Friesenbichler. Austriak najpierw za wolno ruszył, bo bał się spalonego, a jak doszedł do piłki, to w dziecinnie prosty sposób przegrał pojedynek z obrońcą drużyny z Bełchatowa. GKS zagrożenie starał się stwarzać głównie po stałych fragmentach, których miał dość dużo. Obrona Lechii była czujna, a w polu karnym świetnie radzili sobie rozgrywający setny mecz w ekstraklasie Rafał Janicki i bardzo pewny Gerson, który tym występem na dłużej może wywalczyć miejsce w składzie.
W drugiej połowie nadal mecz toczył się pod dyktando gospodarzy. Lechia była zdecydowanie częściej w posiadaniu piłki, oddała więcej strzałów - także celnych (20-5 i 6-2), miała też przewagę w rzutach rożnych (7-1) i w dośrodkowaniach (27-13). Te liczby pokazują, komu bardziej zależało na zwycięstwie. Tymczasem to GKS miał piłkę meczową. Jeden błąd defensywy, zła pułapka ofsajdowa i Piech znalazł się w idealnej sytuacji. I chyba tylko on sam wie, jak to się stało, że nie trafił do bramki. To się zemściło. Wprawdzie kolejnej dobrej szansy nie wykorzystał Makuszewski, ale w 80 minucie Antonio Colak wygrał pojedynek z Grzegorzem Baranem, który twierdził, że był faulowany, i strzelił swojego siódmego gola w sezonie.
- Sędzia ocenia, czy był faul. Ja się cieszę, że strzeliłem gola i wygraliśmy mecz - powiedział uśmiechnięty Colak.
W końcówce były nerwy, bo sędzia zbyt pochopnie pokazał Makuszewskiemu drugą żółtą kartkę za symulowanie i w efekcie czerwoną, ale Lechia utrzymała korzystny wynik.
- Nie do końca mnie cieszy, jak tworzymy akcje ofensywne, ale najważniejsze dla nas są punkty - przyznał trener Brzęczek.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?