Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Grzesik o zagrożeniu gruźlicą. "Ten skurczybyk prątek zaraził milion Małopolan"

Maria Mazurek
Dyrektor Krzysztof Grzesik przed szpitalem w Jaroszowcu, który stanowi dziś zaporę przed gwałtownym rozwojem gruźlicy w Małopolsce
Dyrektor Krzysztof Grzesik przed szpitalem w Jaroszowcu, który stanowi dziś zaporę przed gwałtownym rozwojem gruźlicy w Małopolsce Andrzej Banaś
O zagrożeniu gruźlicą w Małopolsce rozmawiamy z Krzysztofem Grzesikiem, dyrektorem Wojewódzkiego Szpitala Chorób Płuc w Jaroszowcu, Człowiekiem Roku Gazety Krakowskiej.

Co Pana przeraża w gruźlicy?
Liczby. Jestem ekonomistą, więc najbardziej przerażają mnie liczby.

Co w nich jest przerażającego?
Choćby to, że zakażonych prątkiem Kocha, bakterią powodującą gruźlicę, jest szacunkowo milion Małopolan. Co trzeci z nas! Więc jeśli siedzimy w tym gabinecie we troje - pani, ja i fotoreporter, ze statystyki wynikałoby, że jedno z nas jest zakażone.

I to na pewno nie jest Pan.

Na pewno, bo musimy się tu regularnie badać. Ale poza takimi miejscami diagnostyka gruźlicy prawie nie istnieje. Miałem tu pacjenta, który jeździł po całym świecie. Zachorował na gruźlicę. Lekarze przez cztery lata leczyli go to na astmę, to na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc. Dopiero po długim czasie komuś w ogóle przyszło do głowy, że to może być gruźlica. Bo lekarze zdążyli zapomnieć o jej istnieniu.

Czemu zapomnieli?
Bo obwieściliśmy wielki sukces: wygraliśmy z gruźlicą, gruźlicy już nie ma! Rzeczywiście, po programie walki z tą chorobą, zapoczątkowanym jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym przez prezydenta Ignacego Mościckiego, nastąpił niemal drugi cud nad Wisłą. Zachorowalność na gruźlicę spadła dwudziestokrotnie. Można zarzucać Mościckiemu, że nie zbroił Polski na wojnę z Niemcami, ale przynajmniej zbroił na wojnę z gruźlicą. Jednak wygraliśmy tylko bitwę. Całą wojnę możemy przegrać. Sytuacja powoli wymyka się spod kontroli. Zgłasza się tu coraz więcej chorych z nowymi odmianami choroby, z prątkami opornymi na leczenie, zwiększa się liczba osób intensywnie prątkujących.

Kiedy opowiadałam znajomym, że tu jadę, dziwili się: to gruźlica jeszcze istnieje?

Też nie miałem pojęcia, dopóki nie zostałem dyrektorem szpitala w Jaroszowcu. Przyszedłem tu i uwierzyć nie mogłem. Im bardziej poznawałem tę chorobę, tym bardziej narastało we mnie przerażenie.

Niepokoi niewiedza lekarzy.
To pokłosie tego sukcesu. Szczególnie młodzi lekarze, którzy zaczęli praktykę kilka, kilkanaście lat temu, nie biorą gruźlicy pod uwagę. Nie byli nawet szkoleni pod tym kątem. Nie tylko nie potrafią wystawić diagnozy, ale nawet skierować pacjentów na badania lub do specjalistów od gruźlicy. W zakładach pracy, gdzie jeszcze niedawno co roku trzeba było zrobić obowiązkowo zdjęcie rentgenowskie płuc, te przepisy już nie obowiązują. Kiedyś również na gruźlicę szczepiło się trzy razy, a teraz jedynie raz - wkrótce po urodzeniu. Niektórzy rodzice, na kanwie antyszczepieniowej mody, nawet tego nie robią.

Pan chyba naprawdę boi się gruźlicy.
Boję, bo gruźlica jest gorsza niż rak. Pacjent z rakiem to cierpienie, tragedia w rodzinie. A pacjent z gruźlicą to tragedia i w rodzinie, i w społeczeństwie. Co roku w naszym szpitalu leczymy 300 chorych na gruźlicę. Proszę sobie wyobrazić, że każdy chory - głównie drogą kropelkową, kichając lub kaszląc - zakaża prątkiem Kocha statystycznie 15 osób, a w przypadku jednej z nich to zakażenie kończy się chorobą. Więc jeśli nasz szpital miałby zostać zamknięty, liczba chorych podwajałaby się każdego roku. Po roku byłoby to 600 osób, po dwóch latach - 1200, po trzech - 2400. Po dziesięciu latach w Małopolsce chorych na gruźlicę byłoby już ponad 150 tysięcy ludzi. Nie mówiąc o zakażonych - już po kilku latach nosicielem prątka Kocha byłoby całe województwo.

Łatwo zakazić się prątkami?
To zależy, kto zaraża i kim jest zarażany. Gruźlicę traktuje się jak jedną chorobę - słusznie, jeśli wziąć pod uwagę, że zawsze wywołują ją prątki Kocha. Ale niektórzy pacjenci mają postać mniej zaraźliwą, gdzie tych prątków jest w organizmie i w wydychanym przez nich powietrzu znacznie mniej, zatem i znacznie mniejsze jest ryzyko zarażenia nimi. Różne są i rodzaje prątków. Niektóre świetnie reagują na antybiotykoterapię i - szczególnie jeśli gruźlica jest szybko rozpoznana - zostają zneutralizowane dosłownie po tygodniu, dwóch leczenia. Niektóre prątki są oporne na pewne grupy leków, a inne na wszystkie. W Małopolsce też jest wyjątkowo paskudna odmiana gruźlicy, beijing, która - jak nazwa wskazuje - przywędrowała do nas z Pekinu. Proszę spojrzeć na mapę województwa z pozaznaczanymi przypadkami gruźlicy.

Z tej mapy wynika, że najwięcej przypadków gruźlicy jest w Krakowie, w powiecie proszowickim i w okolicach Olkusza.
Moja prywatna interpretacja jest taka, że w tych punktach województwa nie tyle najwięcej osób choruje, co pracują tu lekarze kompetentni w diagnostyce i po prostu więcej przypadków rozpoznają. Bo do tego trzeba by zlecić odpowiednie badania, chociażby próbę tuberkulinową, na obecność przeciwciał prątka. Poza tym ta bakteria może być w naszym ciele całe życie i nigdy nie dać o sobie znać. Albo dać znać na starość, gdy organizm jest już osłabiony. Kiedyś do mojego gabinetu wpadła wiekowa kobieta z pawilonu gruźliczego, mając pretensję, że ją leczymy. Powtarzała, że jest zdrowa, że całe życie dobrze się odżywiała. Upomniałem ją, żeby nie prątkowała w gabinecie i poszedłem z nią do pawilonu dla chorych na gruźlicę, gdzie rozmawiałem z nią już przez szybę. Okazało się, że jako dziecko była w obozie koncentracyjnym. A tam, oprócz wiadomych okrucieństw, szerzyły się też choroby zakaźne. Teraz, po tylu latach, mogą się ujawniać. Zresztą, ten skurczybyk prątek potrafi przetrwać jeszcze dłużej.

Nie boi się Pan tu pracować?
Nie. Jeśli jesteśmy świadomi, w jaki sposób zabezpieczyć się przez zarażeniem, nie ma dużego ryzyka. Ostatni przypadek w Jaroszowcu, gdy zakaził się ktoś z personelu, był w 2009 roku. Potem zastosowaliśmy szereg zabezpieczeń.

Jakich zabezpieczeń?
Przeróżnych. Choćby stworzenie izolatek, osobnego pawilonu dla chorych na gruźlicę, gdzie w salach są lampy antybakteryjne, w izolatkach podciśnienie i śluzy, a korytarze są ozonowane. Laboratorium wreszcie spełnia wymogi bezpieczeństwa. Poza tym personel doskonale wie, w jakim stadium choroby jest pacjent, i przy którym muszą założyć maski, rękawiczki, fartuch. Wszystkie te stroje są jednorazowe. Nikt nie robi tu pielęgniarce wyrzutów, ile weźmie masek lub rękawiczek i czy to drogie lub nie. Kiedy przyszedłem do szpitala, w jednym miesiącu opłaty za utylizację naszych śmieci wzrosły czterokrotnie. I zawsze pilnuję, by te odpady, które miały kontakt z zakażonymi pacjentami, były składowane jako bardzo niebezpieczne, a więc w czerwonych workach. Bo jeśli byłyby w zwykłych, czarnych, to zamiast do pieca trafiłyby na wysypisko. A to prosta droga to epidemii.

Jaka kwota rocznie przysługuje wam na leczenie?
Z kontraktu pulmonologicznego wartego 5,3 mln zł, na leki dla chorych na gruźlicę zostaje mi tylko 250 tysięcy złotych. Niewiele. O ile pacjent ma lżejszą formę choroby i prątki wrażliwe na antybiotyki, koszt jego leczenia antybiotykami to 400 złotych miesięcznie. Ale w przypadku gruźlic typów MDR, XDR czy beijing, ta kwota wzrasta wielokrotnie. Ostatnio miałem dwóch pacjentów, dla których leki pochłonęły 90 tysięcy złotych. Jeśli tych pieniędzy nie będzie więcej, jeśli politycy nie zrozumieją zagrożenia, to nasz szpital może popaść w poważne tarapaty. A jak popadnie, to inne szpitale tych naszych chorych na gruźlicę nie przyjmą. Pokażą co najwyżej gest Kozakiewicza.

Jakie jeszcze widzi Pan błędy w systemie?

Na przykład pacjent chory na gruźlicę może wypisać się ze szpitala na własne życzenie. A to niebezpieczne! Niedawno mieliśmy pacjenta z gruźlicą. Żona pracująca w szkolnej kuchni i dwoje małych dzieci. Kobieta mało nie straciła pracy, ale pojechałem tam do niej, na wieś, i uświadomiłem tym ludziom, że to żadne zagrożenie, że mąż jest izolowany, a ona i dzieci - zdrowi. Ale ten człowiek wypisał się po jakimś czasie na własne życzenie. Ta żona dzwoni do mnie i pyta: Co mam zrobić? Na szczęście, gdy tylko pacjent dotarł do rodziny, ta wyperswadowała mu przebywanie w domu. Wrócił więc do naszego szpitala. Przyjechał autokarem.

Zakaził kogoś po drodze?

Nie wiem, ale mógł. I tu jest kolejna luka w prawie: nie mamy finansowania transportu chorych. Nikogo nie obchodzi, w jaki sposób dotrą do szpitala. A przecież jeśli prątków jest dużo, pacjent kicha i kaszle, to w podróży może zarazić kilka kolejnych osób. Kiedyś miałem pacjenta wymagającego izolacji. Więźnia. Co chwilę dzwoniła policja, prokuratura, dopytywali: kiedy będziemy mogli przewieźć go do aresztu? A on wciąż prątkował. W końcu wziąłem na rozmowę komendanta olkuskiej policji. Mówię do niego: Jeśli przy drzewie stoi kobieta lekkich obyczajów zakażona wirusem HIV, to wiadomo, co trzeba zrobić, by się zarazić. A żeby zarazić się od chorego na gruźlicę w takim stadium choroby, wystarczy wziąć go do radiowozu, powdychać wspólnie z nim powietrze z tak małej przestrzeni i choroba niemal gwarantowana. Pamiętam, to było przed Euro 2012. Nie minął tydzień i komendant wysłał do mnie policjantów na szkolenia, jak zachowywać się wobec chorych na gruźlicę.

Skoro tyle ludzi choruje na gruźlicę, a lekarze niewiele wiedzą o tej chorobie, to co powinno nas zaniepokoić?

Uporczywy kaszel, nocna potliwość, osłabienie. Dawniej gruźlicę kojarzono z kasłaniem krwią, ale teraz praktycznie ten objaw już nie występuje. Paradoksalnie może on zresztą uratować życie pacjenta, bo jednoznacznie kojarzy się on z gruźlicą. Ale gruźlicę nie jest łatwo poznać. Zresztą, widziała tu dziś pani kilku pacjentów z gruźlicą. Zauważyła pani u nich coś charakterystycznego?

Chudzi byli.
Tak, ale poza tym nic, prawda? Bo to są na ogół ludzie aktywni, chodzący, biegający. I na tym polega zdradliwość tej choroby.

To choroba biedy?

Nie. Dzisiaj nie ma to znaczenia. Mam dwóch pacjentów z Bułgarii. Musiałaby pani widzieć, jakimi luksusowymi samochodami tu przyjechali.

Szczególna pacjentka
W szpitalu w Jaroszowcu rocznie umiera 60 pacjentów z gruźlicą. Głównie dlatego, że trafiają tu za późno.
Dyrektor do dziś nie może pogodzić się z tym, że nie udało się wyleczyć Ukrainki, młodej, sympatycznej dziewczyny. Miała fatalny rodzaj gruźlicy, beijing preXDR. Przyjechała do Polski, do Jaroszowca, z nadzieją na wyleczenie. Bo lekarze na Ukrainie nie byli w stanie.

Próbowano ją leczyć w Jaroszowcu przez dwa lata. Cały czas leżała zamknięta w izolatce. Po dwóch latach straciła nadzieję. Wypisała się na własne życzenie i wróciła do Lwowa.

Czy jeszcze żyje - nie wiadomo.

Szpital w Jaroszowcu
Historia szpitala rozpoczyna się w 1926 r., kiedy powzięto decyzję wybudowania zakładu leczniczo-wychowawczego dla dzieci chorych na gruźlicę. Za postawieniem tu szpitala przemawiały warunki geograficzne i klimatyczne. Jaroszowiec położony jest wśród rozległych lasów sosnowych, na glebie piaszczystej, w sąsiedztwie Pustyni Błędowskiej. Powietrze tworzy tu wspaniały mikroklimat, określane jest jako suche i balsamiczne - idealne do leczenia chorób płuc.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić!
Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska