Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bernard Dornowski: Autobus Czerwonych Gitar jeździ już beze mnie [ROZMOWA]

rozm. Dariusz Szreter
Bernard Dornowski (drugi z prawej) występował z Czerwonymi Gitarami w latach 1965-1999. Od 2010 koncertuje pod szyldem Bernard Dornowski ex Czerwone Gitary. Jego zespół wykonuje przeboje Czerwonych Gitar z lat 60. i 70. w aranżacjach maksymalnie zbliżonych do oryginalnych
Bernard Dornowski (drugi z prawej) występował z Czerwonymi Gitarami w latach 1965-1999. Od 2010 koncertuje pod szyldem Bernard Dornowski ex Czerwone Gitary. Jego zespół wykonuje przeboje Czerwonych Gitar z lat 60. i 70. w aranżacjach maksymalnie zbliżonych do oryginalnych Ariel Płotka
O latach spędzonych w najsłynniejszym polskim zespole bigbitowym, odchodzeniu muzyków i o tym, dlaczego on sam występuje jako ex Czerwone Gitary - opowiada Bernard Dornowski.

Zespół Czerwone Gitary, którego jest Pan współzałożycielem, obchodzi jubileusz 50-lecia. Ale Pana z nimi już nie ma, a i pański udział w świętowaniu tej rocznicy będzie raczej marginalny.
Tak, i z tego powodu patrzę na ten jubileusz poprzez pryzmat przyjaźni dawnej i minionej. Bo kiedyś rzeczywiście byliśmy z Jurkiem Skrzypczykiem [jedynym muzykiem występującym w zespole nieprzerwanie - red.] bardzo zaprzyjaźnieni. Kiedyś, to znaczy od początku istnienia zespołu Czerwone Gitary, czyli dokładnie od 3 stycznia 1965 roku. Pamiętam jak dziś (śmiech).

Dzieje Czerwonych Gitar to właściwie historia minionych przyjaźni i rozstań. Odchodzili kolejno: Henryk Zomerski, Jerzy Kosela, Krzysztof Klenczon, Seweryn Krajewski, wreszcie Pan. Zomerski nie mógł z wami dłużej grać, bo ścigało go wojsko. Zastąpił go Krajewski. Potem Klenczon doprowadził do usunięcia Koseli, choć ten był de facto szefem grupy.
Krzysiowi się nie podobała wojskowa dyscyplina, którą Jurek nam narzucił. Szczególnie dotknęły go finansowe kary za spóźnienia, co Krzyśkowi zdarzało się bardzo często. Muzycznie też się nie dogadywali, chociaż uważam, że niektóre aranżacje, gdzie obaj grali na solowe gitary, były świetne. Pamiętam pierwszą sesję. Nasz realizator Sławek Pietrzykowski, czerwony na twarzy, wyskoczył z reżyserki z okrzykiem: Chodźcie posłuchać! Posłuchaliśmy i szczęki nam opadły. Przecież my wtedy nie mieliśmy żadnych przetworników gitarowych, nawet nie słyszeliśmy, że coś takiego istnieje, tymczasem tu gitary brzmiały z takim zadziorem, jakbyśmy używali fuzzu.

Klenczon odszedł w 1970. On i Krajewski nie byli w stanie dalej razem pracować, a Pan i Jerzy Skrzypczyk mieliście wybrać, z kim chcecie zostać. Tę wersję potwierdzają wszyscy. Nie są natomiast zgodni co do tego, kto postawił was przed tym trudnym wyborem.
Krzysztof.

Na pewno? Jerzy Skrzypczyk twierdzi, że to był Krajewski.
Nie, to był Krzysztof Klenczon.

Skrzypczyk mówił, że opowiedzieliście się za Krajewskim, bo pisał lepsze piosenki.
Ja bym powiedział, że był lepszym aranżerem. Piosenki Klenczon pisał równie dobre. I miał też niesamowitą osobowość sceniczną. Po jego odejściu nasze występy, czy to z Dominikiem Kutą, Ryszardem Kaczmarkiem, czy Jankiem Pospieszalskim, nie miały już tamtej magii. Tak bardzo szkoda Krzyśka. Spotkaliśmy się w 1978, kiedy byliśmy w Stanach. Krzysiek planował powrót do Polski. Prawdopodobnie wtedy doszłoby też do jego powrotu do zespołu. Wszyscy tego chcieli. Niestety los zdecydował inaczej.

Przez całe lata 80. zespół Czerwone Gitary praktycznie nie działał.
Mogło powstać takie wrażenie, bo w latach 80. w ogóle nie graliśmy w Polsce, ale za granicą - owszem. I właśnie w trakcie jednego z takich klubowych wyjazdów do USA w 1990 Jurek Krawczyk, który był wówczas naszym menedżerem, zauważył że to jubileusz 25-lecia zespołu i zaproponował, żeby go zakończyć trasą po kraju. Oponowaliśmy, nie wierząc, że ktoś w Polsce jeszcze o nas pamięta. Ale on był nieugięty: Ludzie pamiętają, zobaczycie. No i zobaczyliśmy. Zakładaliśmy, że zagramy kilka koncertów, tymczasem to się nie mogło skończyć przez sześć lat! Graliśmy trasę za trasą. Wielkie imprezy: stadiony, amfiteatry, hale. Spodek wywarł na mnie niesamowite wrażenie taki ogromy!

Nigdy wcześniej tam nie graliście? Nie wierzę.
No nie. Naprawdę. To trwało do końca 1996, kiedy Seweryn powiedział: Stop. Dla mnie wystarczy. Odchodzę.

Był Pan na niego zły?
Tak bym tego nie określił. Znałem Seweryna. On jest jak kot, ma swoją drogę i jak sobie zaplanuje, tak robi. Namawialiśmy go, żeby dotrwać na następnego jubileuszu, ale nie udało się.

Później mówił, że to i tak za długo trwało.
On się męczył estradą. Ciągle powtarzał, że występy nie dają mu tej przyjemności co komponowanie, tworzenie.

A czy wtedy powstały jakieś nowe piosenki?
Nie i właśnie dlatego odszedł. Realizował swoją główną miłość. Każdy koncert to wysiłek. Kiedyś było takie pismo "Panorama Śląska" i tam zaprzyjaźniony z nami redaktor Jerzy Piastowski zadał sobie trud obliczenia zużytych kalorii, które traci górnik w czasie ośmiogodzinnego dnia pracy i muzyk rockowy podczas dwóch koncertów. I to były wartości porównywalne. Zdaje się, że nawet na naszą, muzyków, niekorzyść. Czyli my traciliśmy więcej energii.

Ale muzycy mówią, że jak jest dobra publiczność, to ta energia wraca.

O tak! To niebywałe przeżycie, niesamowita przyjemność. Pamiętam taką trasę, kiedy obok nas występowała Hanna Banaszak, Andrzej Rosiewicz i kabaret Elita. Występowaliśmy akurat w Krakowie, w hali Wisły. Śpiewam "Biały krzyż", a publiczność wstaje i zapala zapalniczki. Niektórzy płaczą. Czuję, że mi kluska w gardle rośnie i za chwilę przestanę śpiewać. Żeby tego uniknąć odwracam głowę w stronę kulis, a tam stoi Stasiu Szelc z Elity, potężne chłopisko, sybirak, i też płacze. Tego już mi było za wiele.

Marek Karewicz w wydanej w ubiegłym roku książce "Karewicz big bit" napisał zagadkowe zdanie: "W zespole przez lata tlił się jeszcze konflikt mający antysemickie korzenie, którego ofiarą padł Seweryn". Co autor miał na myśli?
Nie znam tej książki. Pierwszy raz o tym słyszę i dziwię się temu. To fakt, że Marek lubił plotki, ale żeby napisać coś takiego? Ja z Sewerynem nawiązałem kontakt po latach. Spotkaliśmy się jak dawni starzy przyjaciele, mimo że wcześniej były jakieś zadry. Po co pamiętać to, co złe?

Ale starliście się z Krajewskim, po tym, jak próbował rozwiązać Czerwone Gitary.
On odszedł z Czerwonych Gitar, a my z Jurkiem postanowiliśmy kontynuować granie. Dobraliśmy sobie Wojtka Hoffmana z Turbo oraz Mieczysława Wądołowskiego i założyliśmy firmę Czerwone Gitary Group. Była sądowa wojna o tę nazwę, zupełnie niepotrzebna. Myślę, że ktoś to Sewerynowi podsunął, on sam by chyba na to nie wpadł, bo po co? Seweryn przypiął się właściwie do tego, żeby nie grać jego piosenek. A przecież one zostały nagrane, były emitowane. Każdy może to zaśpiewać - czy to prywatnie, czy na estradzie. Sąd przyznał nam rację.

Niewiele czasu minęło, a Pana już też nie było w zespole.
W 1998 roku założyłem nową rodzinę, urodziła się Paulinka. Wtedy usłyszałem, że albo rodzina, albo zespół. To się przełożyło na moje zdrowie, zacząłem mieć kłopoty krążeniowo-nerwicowe i to spowodowało, że dalej zespół grał już beze mnie. Jurek Skrzypczyk zmieniał składy, ale cały czas na stronie internetowej zapewniał fanów, że wprawdzie na razie Benek jest chory, ale jak tylko wyzdrowieje - wraca do zespołu. Więc kiedy wyzdrowiałem, zgłosiłem gotowość do powrotu. Jurek powiedział, że musi to przemyśleć. Nasze następne spotkanie odbyło się w kawiarence przed Gemini w Gdyni. Pamiętam to jak dziś. Jurek powiedział: Przeanalizowałem tę sprawę z kolegami z zespołu i doszliśmy do wniosku, że nie ma dla ciebie miejsca w naszym autobusie. Dokładnie tak to ujął. Poczułem się jakbym dostał obuchem w głowę. Tu nasza przyjaźń się zagubiła.

Pański powrót do Czerwonych Gitar jest zatem definitywnie wykluczony.

Wie pan, lata płyną, a ja musiałem sobie znaleźć własne miejsce. Najpierw występowałem w trio jako Bernard Dornowski i Przyjaciele, a w 2010 roku założyłem pięcioosobowy zespół Bernard Dornowski ex Czerwone Gitary. Gramy piosenki Czerwonych Gitar, głównie z lat 60. i 70. w aranżacjach maksymalnie zbliżonych do oryginału. Jak już powstała ta grupa, to Jurek zaproponował mi przejście do "jego" Czerwonych Gitar, ale moment był nie bardzo trafiony. Po pierwsze trudno mi było zapomnieć o tamtym tekście, a po drugie, skoro już miałem zespół, który na siebie zarabia, jest lubiany przez publiczność, to nie było takiej opcji, żebym zostawił kolegów na lodzie. I od tego momentu zaczęła się niepotrzebna przepychanka ze strony Jurka.

Czyli?
Jurek ma te swoje Czerwone Gitary, zarejestrował znak towarowy. Ja się tego nie czepiam - jego chwała, jego sukces. Za to on ma ciągle do mnie pretensje, że używam nazwy Czerwone Gitary, a to przecież nieprawda. Występuję jako Bernard Dornowski ex Czerwone Gitary. Bywa, że czasem ktoś tego nie odróżnia, ale to nie moja wina. Była zresztą na ten temat korespondencja między naszymi prawnikami. Wiele jest takich zespołów, które się podzieliły. Choćby Kombi. Skawiński z kolegami dodał tylko jedną literkę do starej nazwy i nikt się tego nie czepia.

No nie wiem, czy nikt. Musielibyśmy zapytać Sławomira Łosowskiego. 14 marca w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej odbędzie się jubileuszowy koncert. Jak rozumiem, bez Pana udziału.
Wyobrażałem sobie, że ja, a może też Wojtek Hoffman, który od dawna też już nie występuje z Czerwonymi Gitarami, z takiej okazji jednak coś z nimi zagramy i zaśpiewamy. Ale raczej nic z tego, skoro okazało się, że nawet na poprzedzającej to wydarzenie konferencji prasowej jestem niemile widziany. A ściślej mówiąc, niepożądany.

Kto Panu to powiedział?
Miałem telefon z Urzędu Marszałkowskiego, ale to nie ich decyzja. Bo tak naprawdę głównym organizatorem tego jubileuszu jest firma Skrzypczyka.

W związku z jubileuszem miasto Gdańsk przyznało czterem osobom nagrody pieniężne: Krajewskiemu, Skrzypczykowi, Koseli i Panu. Przyjdzie Pan odebrać nagrodę do filharmonii?
Jeśli mnie nie wyproszą, to mam taki zamiar.

Zespół Czerwone Gitary zawiązał się 3 stycznia 1965 roku w Gdańsku. Najsłynniejszy skład grupy z lat 1967-70 to: Krzysztof Klenczon - śpiew, gitara, Seweryn Krajewski - śpiew, gitara, Bernard Dornowski - gitara basowa, gitara, śpiew, i Jerzy Skrzypczyk - perkusja.

Rozmowę z Jerzym Skrzypczykiem, jedynym muzykiem występującym w zespole Czerwone Gitary nieprzerwanie od 50 lat, zamieścimy w kolejnym wydaniu Rejsów w przyszły piątek. Natomiast w sobotę, 14 marca, o godz. 19. w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku odbędzie się jubileuszowy koncert zespołu.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki