Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy syn uciekł z więzienia, rodzice napisali do Bieruta prośbę o darowanie kary

Barbara Szczepuła
Już na wolności, ułaskawiony. Ireneusz Górzyński z narzeczoną. Zdjęcie z 1959 roku
Już na wolności, ułaskawiony. Ireneusz Górzyński z narzeczoną. Zdjęcie z 1959 roku Archiwum prywatne
15 lipca 1954 roku o 21.30 spaliliśmy za sobą mosty. Ireneusz Górzyński wspomina swoją ucieczkę z ubeckiego więzienia w Koronowie.

Dwie godziny przed północą byli gotowi. Drzwi celi zostały wcześniej podpiłowane, trzeba było tylko wyjąć z nich kawałek deski i przeczołgać się na korytarz. Mieli na to niewiele czasu. Dyżurny strażnik o dwudziestej drugiej kończył zmianę i schodził na niższe piętro. Nim naprzeciw ich celi pojawił się następca, mijało zwykle kilkadziesiąt sekund. Ta właśnie chwila dawała szansę.
Staszek przeciska się pierwszy. Utyka w zbyt małym otworze!

Dyszy, sapie. Irek drętwieje z przerażenia, modląc się, popycha kolegę. Wreszcie po chwili, która zdaje się wiecznością, Staszek jest na korytarzu. Irek, mniejszy i chudszy, przedostaje się bez problemu, zasłania otwór w drzwiach, wyrównuje leżące przed nimi złożone w kostkę ubrania. Uciekają na wyższe piętro. W samą porę, bo właśnie słychać kroki nocnego strażnika. Chłopcy są już przy wejściu na strych, mocują się z zamkiem, który powinien się otworzyć bez trudności, wcześniej to przećwiczyli, ale zaciął się, cholera, w takiej chwili się zaciął, i Staszek, choć jest ślusarzem, nie może sobie z nim poradzić. Pot leje mu się z czoła, drżą ręce, strach paraliżuje. Irek już czuje razy spadające na plecy, kopy w brzuch zadane buciorem komendanta Kozaka, zachciało się wam, k...a mać, wolności, krzyki, wrzaski, przekleństwa i smak krwi w ustach.

Ucieczkę obmyślali przez kilka miesięcy, obserwując strażników, rozmawiając z nimi, wypełniając wszystkie ich polecenia, przymilając się, aż zdobyli ich zaufanie. Zostali kalifaktorami. Sprzątali korytarze, dokonywali drobnych napraw, dźwigali gary z posiłkami z parteru na piętra, z magazynu na poddaszu znosili odzież… Staszek był dodatkowo golibrodą. Szybko skombinowali nóż, przecinak, młotek, drut, z którego zrobili wytrychy, z sienników wypruwali nitki i skręcali liny…

Rozmowy ze strażnikami o spacerach po lesie i nad rzeką Brdą dawały im pojęcie o położeniu więzienia i Koronowa, którego nie znali. Więzienie w pocysterskim klasztorze przylegało do gotyckiej bazyliki.

Irek Górzyński odsiadywał 10-letni wyrok. Gdy do jego pojedynczej celi dokwaterowano Stanisława, skazanego na lat 15, był już u kresu wytrzymałości. Siedział sam od kilku miesięcy. Marzył o pracy, choćby w kamieniołomach czy w kopalni, byle tylko móc się do kogoś odezwać, usłyszeć czyjś głos. Marzył o książkach, raz jeden dostał podręcznik "Chemia fizyczna" i ucieszył się jak dziecko z bajki o Czerwonym Kapturku. Czytał zachłannie, bo ta lektura przypominała mu studia na Wydziale Technologii Drewna w Wyższej Szkole Rolniczej w Poznaniu. Miał za sobą trzy semestry… Na ferie zimowe pojechał do rodziców na wieś, rano ubecy otoczyli dom… W śledztwie bili i grozili na zmianę: - Przyznaj się, podaj nazwiska i tak mamy was wszystkich.

Rzeczywiście, mieli pięciu. Pięciu byłych uczniów gimnazjum w Brodnicy. Dwudziestego trzeciego września 1953 roku Ireneusz Górzyński wyrokiem Sądu Rejonowego w Bydgoszczy został skazany na 10 lat więzienia oraz utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na cztery lata. "Został skazany i był więziony za działalność polityczną związaną z walką o suwerenność i niepodległość" - czytam w sądowym zaświadczeniu.

Jego szkolny kolega Wiesław Dokowski miał więcej szczęścia. Dano mu tylko pięć lat i posłano do kamieniołomów na Kujawach.
- Zbieraliśmy się u Janka Królickiego, syna nauczyciela - opowiada mi Dokowski. - Byliśmy harcerzami, ale takimi przedwojennymi - Bóg, Honor i Ojczyzna! Słuchaliśmy Londynu, Madrytu, marzyła nam się Polska bez komunistów, wolna i niepodległa. Pisaliśmy ulotki przeciw kolektywizacji, bo dla chłopskich synów była to ważna sprawa. Nawiązaliśmy kontakty z jakąś grupą we Wrocławiu, ubecy urządzili prowokację, kogoś podstawili…

- Zgarnęli nas jednego po drugim i oskarżyli o szpiegostwo - dodaje Jan Królicki, którego skazano, tak jak Irka Górzyńskiego, na 10 lat.

***
Ni z tego, ni z owego do celi Irka dokwaterowano Staszka. Nie mieli do siebie zaufania, choć obaj byli "polityczni", jeden patrzył na drugiego wilkiem, jak na podstawionego przez ubeków kapusia, w końcu zaczęli współpracować i obmyślać plan ucieczki. Ale za każdym razem, gdy wywoływano Staszka, Ireneusz drętwiał ze strachu, wyobrażał sobie, że poszedł zdawać ubekom relację z przygotowań. Co o nim wiedział? Tyle, co sam chciał opowiedzieć, a mówił niewiele. Gdy wracał, twierdził, że kazano mu kogoś ogolić, ale czy to była prawda?

***
Piętnastego lipca 1954 roku o dwudziestej pierwszej trzydzieści spalili za sobą mosty, ucieczka już się rozpoczęła, dygoczą pod drzwiami na strych, bo zamek się zaciął. Irek myśli: może on mnie oszukał, a teraz udaje... Ale nagle zamek puszcza, są na strychu, biegną do okienka bez krat, bo jest to kominiarski właz, już są na dachu, podciągają się do kalenicy i nagle do rynny sypią się kawałki zeschniętej zaprawy łączącej dachówki. Strażnicy przechodzący przez podwórze podnoszą głowy, to pewnie ptaki - mówi jeden do drugiego, i idą dalej. Stach wspina się już na dach kościoła. Jak zwykle w gotyckich kościołach, jest cholernie stromy, Staszek ma na nogach jakieś łapcie, które się nie ślizgają, i łatwiej mu się utrzymać. Irek zsuwa się raz po raz, Jezu, spadnę i kark sobie skręcę…

Księżyc świeci jasno, strażnik z wieży numer cztery może w każdej chwili zobaczyć te dwie sylwetki na dachu, szczególnie że znowu zaczynają spadać do rynny kawałki dachówek, ale w tym momencie chmura zasłania księżyc. Strażnik włącza reflektor, omiata nim budynki, ale nie dostrzega nic niepokojącego. Dzięki Ci, Boże… - modli się Irek, tuląc się do dachówek z dłońmi zaciśniętymi na drucie piorunochronu. Gdy zsuwają się na dach kaplicy, zaczyna szczekać więzienny pies, więc strażnik znowu zapala reflektor. Koniec - myśli Ireneusz, ale chyba za sprawą cudownego zrządzenia Opatrzności strażnik ich znów nie widzi, po rynnie zsuwają się ogrodu proboszcza, wybiegają na ulicę… I niemal wpadają na wracających z pracy strażników.

***
Rzeka, cholera, gdzie jest ta rzeka? Nie znają terenu, plączą się po pustych ulicach, na podwórkach budzą się psy. Drepczą w kółko, aż wreszcie jest - widzą Brdę! Biegną brzegiem jak szaleni, byle dalej od więzienia i od miasteczka, byle szybciej, ze zmęczenia czują mdłości, w ustach suchość …

***
Po piętnastu, może dwudziestu kilometrach zaczyna się rozwidniać. Trafiają na małą tratwę i przeprawiają się na drugi brzeg. Wchodzą w las, wielki i gęsty. To Bory Tucholskie. Znajdują kryjówkę i zasypiają ze zmęczenia.
Budzą ich strzały. Zaczęło się polowanie, lasu przeczesywanie, ruszyła obława, obława, na młode wilki obława, jak będzie śpiewać po latach Jacek Kaczmarski.

***
Wieczorem idą dalej. Jedzą jagody, ale głód coraz bardziej doskwiera, następnej nocy włamują się do pasieki. Tak pysznego miodu nie będą jedli już nigdy w życiu.
W jakimś gospodarstwie zakopują się w sianie. W dzień upał robi się nie do zniesienia, przez szparę między deskami stodoły widzą na podwórku trzech milicjantów. Rozmawiają z gospodarzem, słów nie słychać, wreszcie odjeżdżają. Gospodarz też chyba jest milicjantem, bo w stodole suszą się stare milicyjne spodnie i marynarka przerobiona ze służbowej kurtki. Są też robocze drelichy. Przebierają się w nie i znów uciekają…

Rozdzielają się. Staszek idzie w swoją stronę, Irek kieruje się ku Brodnicy, ale nie do rodzinnego domu, oczywiście, że nie, tam już pewnie na niego czatują ubecy. Mąż dalekiej kuzynki ojca, z którą rodzina prawie nie utrzymywała kontaktów, ma gospodarstwo na uboczu, pod lasem, z dala od skupisk ludzkich, ze czterdzieści kilometrów od wsi Szczuka, gdzie mieszkają Górzyńscy.

***
Pracuje jak parobek, karmi krowy, świnie, pomaga w żniwach, wykopkach. Dźwigając wiadra z żarciem dla świnek, rozmyśla o studiach w Poznaniu, o kolegach i profesorach. Czy będzie w tej chacie za wsią siedział do końca życia? Jasne, że lepiej patrzeć na szerokie pola, na niebo, na las, słuchać szumu wiatru i śpiewu ptaków niż gnić w celi w Koronowie, ale co to za życie, co za życie? Miał być inżynierem, pierwszym w rodzinie, państwo robotników i chłopów dawało podobno szanse awansu takim młodym ludziom jak on… Nieszczęśliwy nasz los Pomorzaków - myśli. - Dziadek walczył w wojsku pruskim z Francuzami, na wojnę iść musiał i patrzeć, jak koledzy wykrwawiają się w błocie nad Sommą, choć co gospodarzowi spod Brodnicy Francuzi zawinili? Ojca, choć był polskim patriotą, do Wehrmachtu wcielono, ale i tak miał szczęście, trafił do Danii, a nie na front wschodni. Gdy nowa Polska po wojnie nastała i wrócił do domu, to jedynego syna mu zamknięto w ubeckim więzieniu nie wiadomo za co. A teraz on, Irek, ukrywać się musi, cudze krowy paść i świnie karmić.
***
Co jakiś czas pojawia się ojciec, płaci kuzynce za przechowywanie syna, bo to niebezpieczne przecież. - Trzeba przeczekać do lepszych czasów - dodaje Irkowi otuchy. Ale czy te lepsze czasy nadejdą?

***
- Napisałem list do prezydenta Bieruta - mówi mi Ireneusz Górzyński, popijając herbatę z sokiem malinowym. Rozmawiamy w jego domu w Sopocie, też zresztą pod lasem. Zaraz zaczyna prostować, bo po pierwsze - Bierut nie był już wtedy chyba prezydentem, ale I sekretarzem PZPR, a po drugie - to chyba właśnie wtedy… zaraz, zaraz, kiedy on dokładnie zmarł? Pojechał do Moskwy… Zaglądamy do encyklopedii: Okazuje się, że zakończył życie dwunastego marca 1956 roku o dwudziestej pierwszej trzydzieści. Trwał wtedy pamiętny XX zjazd KPZR… W Polsce mało kto wierzył w jego naturalną śmierć. Jednak Bierut mógł przeżyć szok, gdy słyszał referat Nikity Chruszczowa, który otwarcie zdemaskował zbrodnie stalinizmu, więc i zawał serca nie był wykluczony. Miał przecież na sumieniu zbrodni i grzechów co niemiara. Strach mógł go oblecieć…

Gdy pierwszego lutego 1953 roku za 22-letnim Irkiem zatrzasnęły się drzwi celi więzienia w Koronowie, w więzieniach PRL - według "Czarnej księgi komunizmu" - znajdowało się około 50 tysięcy więźniów politycznych. W sumie zaś za rządów agenta NKWD Bolesława Bieruta, czyli w latach 1944-1956, do aresztów i więzień trafiło z powodów politycznych około 350-400 tysięcy osób.

Jak więc było z tym listem? Okazuje się, że został wysłany tuż przed śmiercią Bieruta. Żeby zmylić tropy, ojciec specjalnie pojechał pociągiem do Działdowa i wrzucił go do wagonu pocztowego. Kiedy i do kogo list doszedł - jeden Bóg raczy wiedzieć. W każdym razie jedenastego kwietnia 1956 roku z Prokuratury Generalnej przysłano ojcu wiadomość, że wykonanie kary zostało wstrzymane.

***
- Gdy przyjechaliśmy do Irka w odwiedziny, ogarnął nas smutek - opowiada mi Wiesław Dokowski. - Milczał, zapytany, odpowiadał monosylabami, wyglądało tak, jakby w ogóle od ludzi odwykł. A my byliśmy ciekawi, co się z nim działo, sami też opowiadaliśmy o swoich przeżyciach, o kamieniołomach i więzieniach, zastanawialiśmy się, kto nas wsypał, mówiliśmy o planach… On jakby nie wierzył, że jest wolny, jakby żadnych planów nie miał. Ale jakoś się pozbierał. Wrócił na studia, na czwarty semestr, i zaczął się uczyć jak szalony, żeby nadrobić stracony czas.
To był już październik 1956 roku, Władysława Gomułkę uznano za zbawcę narodu, w Polaków wstąpiła nadzieja.
***
- Co stało się ze Staszkiem? - pytam pana Ireneusza Górzyńskiego.
- Po wielu latach dowiedziałem się, że zginął wkrótce po ucieczce z więzienia. Zastrzelono go podczas napadu na bank gdzieś na Pomorzu Zachodnim.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki