Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrea Anastasi - człowiek, który pokochał siatkówkę, a ona pokochała jego [SYLWETKA]

Łukasz Żaguń
Kilka dni temu włoski szkoleniowiec przedłużył umowę z Lotosem Treflem Gdańsk. Na kibiców Andrea Anastasi działa jak magnes.

Niespełna 55 lat temu, w niewielkiej włoskiej miejscowości Poggio Rusco, urodził się mały Andrea. Jeszcze wtedy nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że w przyszłości ten mały krasnal stanie się prawdziwym gigantem. Już jako dziecko wyróżniał się wśród rówieśników. A jak powszechnie wiadomo, Włochy słyną nie tylko z pizzy i makaronu, ale też z siatkówki na najwyższym światowym poziomie. Toteż młody Andrea szybko został dostrzeżony przez tamtejszych szkoleniowców. Pierwszy profesjonalny kontrakt podpisał w 1977 roku z Pallavolo Parma. Od tego czasu jego kariera, nie tylko jako zawodnika, toczyła się w zawrotnym tempie.

Sukces - drugie imię Anastasiego

Mierzący 183 cm wzrostu i pełniący na boisku rolę rozgrywającego Anastasi grał w wielu czołowych włoskich klubach, a w 1981 roku zadebiutował w reprezentacji swojego kraju. W sumie w narodowych barwach wystąpił 141 razy. A walizka z medalami, które zdobył wspólnie z kolegami z kadry, jest naprawdę ciężka. Mistrzostwo świata i Europy, zwycięstwo w Lidze Światowej - to tylko kilka sukcesów, które ma na koncie.

- Siatkówka? To moje życie. Uwierzcie mi, że myślę o tym często - wybór siatkówki był punktem zwrotnym w moim życiu. Niejeden rzuca się i nie wie, co spotka. Dla mnie tymczasem wszystko było i jest przepiękne. Zacząłem grać jako mały chłopak, niemal przez przypadek, ale powoli siatkówka stała się - no właśnie - powodem do życia. Przejęła kontrolę nad moim codziennym życiem i stała się ważną jego częścią. Tak, jestem człowiekiem szczęśliwym - czytamy w biografii zatytułowanej "Anastasi. Krasnal, który stał się gigantem".

Jako zawodnik Anastasi mógł czuć się spełniony, ale w 1993 roku, kiedy kończył sportową karierę, na pewno nie przypuszczał, że otwiera właśnie kolejny, równie piękny, rozdział. Kiedy wydawało się, że pójdzie na zasłużony odpoczynek od siatkówki, niemal z marszu stał się trenerem. Pracę rozpoczął w klubie z północy kraju (Pallavolo Brescia), a później prowadził jeszcze kilka innych włoskich zespołów. Nie to przyniosło mu jednak największą sławę.

Po licznych sukcesach klubowych Anastasi dostał propozycję objęcia posady selekcjonera włoskiej kadry. Zdobył z nią m.in. mistrzostwo Europy, brązowy medal igrzysk olimpijskich w Sydney, dwa razy wygrał też Ligę Światową. Mało? Mało! W 2007 roku dokonał on bowiem cudu, którym zachwycał się i zachwyca do dziś cały świat. To właśnie w tym roku bowiem po tytuł mistrzów Europy sięgnęli... Hiszpanie, których trenerem oczywiście był nie kto inny jak tylko Anastasi. Tego nikt się nie spodziewał, tym bardziej że ta drużyna nigdy nie uchodziła za siatkarskiego tuza.

W Hiszpanii na długo jednak nie zagościł. W 2007 roku ponownie objął posadę selekcjonera włoskiej kadry, ale kolejnych trofeów do swojej kolekcji, o dziwo, nie dokładał. Anastasi nie bał się jednak podejmować wielkich wyzwań i w 2011 roku został trenerem reprezentacji Polski. Fani biało-czerwonych już wtedy powinni skakać z radości, bo Włoch czegokolwiek tylko dotykał, zamieniał to w sukces. I tak też było w tym przypadku! Polacy pod jego wodzą zdobyli m.in. brąz mistrzostw Europy, srebro Pucharu Świata i wygrali Ligę Światową.

- Kocham moją drużynę, kocham tych chłopaków. Jestem dumny, że mogę być trenerem takiego zespołu i pracować w kraju, który kocha siatkówkę. W tym wszystkim chodzi o serce. Moi chłopcy walczą, chcą coś udowodnić, ale przede wszystkim chcą grać razem. Wiem jednak, że tylko zwycięstwami buduje się prawdziwy zespół - mówił wówczas Anastasi.

W Gdańsku też mocno w niego wierzą

Anastasi, prywatnie mąż Erici i ojciec dwóch synów, chętnie opowiada nie tylko o siatkówce, ale też o swoim życiu. Mało kto wie, że w wolnych chwilach Włoch lubi pielęgnować ogród, jest wytrawnym smakoszem whisky, a zanim zasypia, patrzy na swoje medale, które ma obok łóżka. Żyć też nie może bez Twittera, Facebooka czy Instagramu. Dzięki temu ma znakomity kontakt z kibicami. Choć jego ojczyzną zawsze pozostaną Włochy, to jednak drugim domem stała się dla niego Polska. W październiku 2013 roku stracił co prawda posadę selekcjonera polskiej kadry, ale długo w naszym kraju nie kazał na siebie czekać. Przed startem tego sezonu PlusLigi przejął trenerski ster w Lotosie Treflu i już teraz wiadomo, że w Gdańsku zostanie na kolejne dwa lata. A że sukces to jego drugie imię, do swojego wielkiego bagażu osiągnięć dokłada kolejne, choć na razie małe. Historyczny awans do fazy play-off PlusLigi, półfinał Pucharu Polski, rekord frekwencji w Ergo Arenie w spotkaniu ligowym - to już teraz udało się osiągnąć gdańszczanom pod wodzą włoskiego szkoleniowca. Ale zapach większego sukcesu w Gdańsku jest coraz bardziej intensywny.

- Jestem w Gdańsku szczęśliwy. To naprawdę niesamowite miejsce do siatkówki. Mamy świetną halę, drużynę i kibiców. To trzeba wykorzystać. Choć ciężko będzie utrzymać taki poziom cały czas, to jednak postaramy się to zrobić - gwarantuje Anastasi.

Bez względu na to, czy Włoch sięgnie w tym sezonie z gdańszczanami po medal, w Polsce zawsze będzie szanowany za to, co zrobił dla tej dyscypliny. Takimi dokonaniami pochwalić może się bowiem niewielu. Anastasi to bez dwóch zdań wielki fachowiec, profesjonalista, ale też i szczęściarz, który pokochał siatkówkę, a ta tę miłość po prostu odwzajemniła.

Szukasz więcej sportowych emocji?

POLUB NAS NA FACEBOOKU!">POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki