Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na świadectwie nikt nie napisze, że uczniowie są specjalni

Dorota Abramowicz
W tej szkole każdy ma swoją historię. Jarek, który marzy, by zdobyć tytuł Master Chiefa, bezdomny Damian, Małgosia, wychowywana przez ojca, i Kinga, z zespołem Aspergera, która się uczy w liceum.

Tu jest mój dom - powiedział ostatnio Damian po powrocie do szkolnego internatu z noclegowni dla bezdomnych. W każdy piątek Damian - chorujący na epilepsję, z niepełnosprawnością intelektualną - musi zostawić swój pokój w zamykanym na weekend internacie i przenieść się do ośrodka na ul. Chwarznieńską w Gdyni.

- Damian miał 17 lat, gdy mieszkająca z nim w Anglii matka kupiła mu bilet lotniczy w jedną stronę - mówi Tadeusz Pinkiewicz, wychowawca Damiana ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego nr 2 w Gdyni. - Koczującym na dworcu chłopcem zajęli się wolontariusze.

Okazało się, że Damian jest sam - na mieszkającego w Świeciu, uzależnionego i ciężko chorego ojca nie mógł liczyć. Ustalono, że przed wyjazdem na Wyspy mieszkał na ul. Śląskiej i uczył się w Szkole Podstawowej nr 24 w Gdyni. Sprawą nastolatka zainteresowała się ówczesna wiceprezydent Gdyni Ewa Łowkiel. I tak Damian został uczniem Zasadniczej Szkoły Zawodowej (specjalizacja: pomocnik hotelarski) z internatem. Wprawdzie przepisy nie pozwalają na przebywanie w nim uczniów w weekendy i święta, ale wtedy chłopak przenosi się do gdyńskiej noclegowni. W poniedziałki wraca do domu.

Wolniej, ale do przodu

- Każde nasze dziecko ma swoją historię - mówi Iwona Krumholc, dyrektor Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego nr 2 w Gdyni, czyli internatu, zasadniczej szkoły zawodowej i liceum ogólnokształcącego. - Przychodzą tu dzieci z bardzo dobrych rodzin, otaczane miłością i troską rodziców, ale także takie jak Damian, okaleczone przez los.

Chociaż do szkoły zawodowej trafiają nastolatki z orzeczeniem o niepełnosprawności intelektualnej w stopniu lekkim, a do liceum uczniowie m.in. z autyzmem, zespołem Aspergera, depresją, problemami emocjonalnymi, niedosłyszące i niedowidzące, to zarówno na legitymacjach, jak i na świadectwach nigdy nie pojawia się wyraz "specjalny".

- Pozwala to na uniknięcie naznaczania uczniów - twierdzi Aldona Kornacka, wicedyrektor ośrodka. I dodaje, że tak naprawdę nie ma w tym żadnego oszustwa, bo szkoła nie stosuje taryfy ulgowej. Tok nauki jest taki sam, egzaminy równie trudne, tylko czas poświęcony uczniom nieporównywalnie dłuższy niż gdzie indziej. - Oczywiście, nie wszyscy zdają - przyznaje wicedyrektor. - Dyplom kucharza otrzymuje co drugi uczeń, sprzedawcy około 75 procent. W liceum do matury przystąpiły tylko dwie osoby, żadna nie otrzymała świadectwa.

Nauczyciele mówią, że ich uczniowie potrzebują po prostu więcej czasu. Idą wolniej, ale cały czas do przodu. - Po zachłyśnięciu się klasami integracyjnymi, gdzie przypadają tygodniowo na ucznia dodatkowe dwie godziny zajęć rewalidacyjnych, kompensujących braki, rodzice ze zdziwieniem dowiadują się, że u nas jest tych godzin 10 - tłumaczy Iwona Krumholc. - I potem żałują, że tak późno ich dzieci trafiły do nas. Bo my maksymalnie przygotowujemy je do życia.

Opowieść Jarka

- W ubiegłym tygodniu był tort bezowy, a dzisiaj gofry - ciemnowłosy Jarek stawia na stole talerz z pachnącymi goframi w kształcie serduszek, ozdobionymi bitą śmietaną i czekoladą.

Jarek chce być kucharzem. Uwielbia oglądać program kulinarny "MasterChef". Po cichu marzy, by kiedyś w nim wystąpić, a może - patrzy na mnie z nadzieją - i wygrać? Dlatego w siedmioosobowej klasie uczy się smaków, dobierania produktów, ucierania, krojenia, smażenia, pieczenia.

Wcześniej, z rozpoznaną lekką niepełnosprawnością chodził do klasy integracyjnej gdyńskiego gimnazjum. W szkole, jak w szkole, był raczej na uboczu. Trochę wstydliwy, kryjący się z tym, że nie nadąża za resztą klasy. Tutaj, kiedy pierwszy raz odezwał się na lekcji, od razu zauważono jego dobry głos. I tak nieśmiały Jarek został aktorem szkolnego zespołu. Zespół bierze udział w przeglądach twórczości teatralnej, mierzy się w konkursach z uczniami innych gdyńskich szkół. Czasem nawet wygrywa.
- Na 30-lecie szkoły grałem w przedstawieniu woźnego Tureckiego, tego z kabaretu Olgi Lipińskiej - wylicza Jarek. - A teraz wystawiamy sztukę o tym, by nie pić i nie palić . I ja gram Papierosa. Nie, nie mam kłopotów z nauczeniem się roli. Ostatnio nauczyłem się na egzamin z prawa jazdy i też go zdałem.
Na razie czekają go praktyki. - Dam radę - mówi. - Będę kucharzem.

Szwedzi się dziwią

Przed trzema laty na konferencję poświęconą nauczaniu specjalnemu przyjechali do Polski specjaliści ze Szwecji. Popatrzyli na informacje o losach absolwentów naszych szkół i zadziwili się.

- Nie mogli zrozumieć, że nasi uczniowie pracują, a ich nie - mówi Beata Gajewska, nauczycielka historii i pedagog w gdyńskim ośrodku. - To spytałam: dajecie pieniądze? No, dają. Zapewniacie mieszkania socjalne? Tak, zapewniają. A u nas i mieszkań nie ma, i o pieniądze trudno. Załatwienie renty to wielki problem, dobrze o tym wiemy, bo pomagamy pisać odwołania. Póki nie było kryzysu, praktycznie każdy absolwent, który chciał, znalazł zatrudnienie. Dziś też dostają pracę ochroniarzy, siedzą na kasach fiskalnych w hipermarketach i małych sklepikach, pracują w KFC lub McDonaldzie.

Beata Gajewska zaczęła studiować oligofrenopedagogikę, gdy u jej syna zdiagnozowano głęboki autyzm. Przez jakiś czas prowadzili z mężem pogotowie opiekuńcze. Obecnie są (a właściwie formalnie mąż jest) zawodową rodziną zastępczą. Mieszkają na wsi, opiekują się m.in. 13-letnią Klaudią z zespołem Downa.
- Młodzi ludzie, gdy już trafią do naszego ośrodka, odżywają - mówi pani Beata. - Znajdują przyjaciół, czują się bardziej atrakcyjni.

Kinga, kino i teatr

Kinga, uczennica II klasy liceum, też gra w szkolnym teatrze Bis. Jest również fanką kina, może godzinami mówić o filmach kostiumowych i fantasy. Uwielbia historię, geografię, język polski.
- W gimnazjum, które było absolutną porażką, usłyszałam, że moje dziecko jest poważniej, niż w stopniu lekkim, upośledzone - mówi pani Aneta, mama Kingi.

U Kingi zdiagnozowano zespół Aspergera, łagodniejszą odmianę autyzmu, charakteryzującą się upośledzeniem umiejętności społecznych, ale nie intelektualnych. Zdarza się, że utalentowani w jednej, dwóch dziedzinach aspergerowcy uważani są przez otoczenie za ekscentryków. Kinga, po nieudanej przygodzie w klasie integracyjnej gimnazjum, trafiła najpierw do zasadniczej szkoły zawodowej, a potem do liceum w gdyńskim ośrodku. - Dopiero tutaj moje dziecko się odnalazło - przyznaje matka Kingi. - Odmienił ją teatr, działający przy szkole, ma wreszcie przyjaciół. Ja też jestem spokojna, że nauczyciele nie zostawiają jej samej sobie.

Nieliczne klasy pozwalają na zajęcie się każdym uczniem. Efekty widać - młodzi ludzie biorą udział w konkursach, olimpiadach, zawodach. Spełniają się.

Kinga nie wie, co będzie dalej. Matury raczej nie zamierza zdawać, bo z matematyką nie za bardzo jej idzie. Matka, pytana o przyszłość córki, też milknie na chwilę. - Na to pytanie nie ma odpowiedzi - mówi wreszcie. - Córka nawiązuje kontakty, ale ich nie utrzymuje. Może pójdzie do szkoły policealnej? Trudno powiedzieć.

Szanse Małgosi w systemie

Małgosia - wulkan energii - przychodzi na spotkanie z "Weselem" Wyspiańskiego pod pachą. Przyznaje, że jeszcze nie przeczytała lektury, za to oglądała film. Zanim trafiła do liceum, przeszła tę samą drogę co Kinga. Klasy integracyjne w publicznej szkole, zawodówka, liceum.

- Moim priorytetem jest ukończenie liceum - podkreśla. - Co dalej, nie wiem. Jestem chora, bardzo źle reaguję na stres. W grudniu nawet byłam w szpitalu.

Małgosia przyszła na świat w siódmym miesiącu ciąży, dano jej zaledwie dwa punkty w 10-punktowej skali Apgar. - Lekarze powiedzieli, że pięciu dni nie przeżyje - mówi pan Józef, ojciec Małgosi, który 11 rok samotnie wychowuje córkę. - A jednak przetrwała. Słyszy się, że to ojcowie opuszczają niepełnosprawne dzieci, u nas było odwrotnie. Żona pojechała do Anglii, ułożyła tam sobie życie. Powiedziała, że dam sobie radę. I dałem. Kiedy córka była w szkole podstawowej, poszedłem do prezydent Franciszki Cegielskiej, pytając o szanse Małgosi w systemie. Czy jest skazana na życie w czterech ścianach domu? Czy ma szansę, by się uczyć? Każdy rok był dla mnie nieustającą walką. Dopiero po doświadczeniach z innymi szkołami widzę, że to liceum jest dla Małgosi zbawieniem.

Początkowo pan Józef odwoził córkę na lekcje. Potem redukował przystanek po przystanku. Dziś Małgosia już sama jeździ na lekcje. Wsiada do erki na gdyńskiej Dąbrowie i podjeżdża pod budynek szkoły.- Bywają gorsze dni, to po nią pojadę - mówi ojciec.

Tu też, jak w przypadku Kingi, pytanie o to, co dalej, zawisa na kilkadziesiąt sekund w próżni. Najlepiej by było, gdyby Małgosia mogła przez następne lata uczyć się w tym samym miejscu. Ale nie może. Nie może też iść do pracy, jest zbyt chora, przyznano jej rentę. Wróci do domu i będzie z ojcem. Póki ojciec będzie. A potem?

- Nie wiem - głos pana Józefa lekko drży. - Odsuwam tę myśl z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Byłem w Szwecji, wiem, że tam takie dzieci jak Małgosia mają o wiele lepiej. Być może i u nas wreszcie powstaną domy dla ludzi podobnych do Małgosi. Na razie, no cóż... Chcę być jak najdłużej z córką.

Damian uczy się życia

Damian, wysłany przez matkę z Anglii, nie ma takiego szczęścia jak Małgosia. Dlatego szkoła robi wszystko, by przygotować go do twardego lądowania po zakończeniu edukacji. Najpierw spróbowano uporządkować kwestie prawne i finansowe chłopca. Okazało się, że z 1700 zł renty chorego i uzależnionego od alkoholu ojca Damiana komornik zabiera co miesiąc 1200 zł alimentów na dwóch synów i... wysyła do byłej żony w Anglii. Po interwencji nauczycieli pieniądze od ojca (średnio 200-300 zł) trafiły do Damiana, który musi sam płacić za posiłki w szkole i leki. Z lekami też był kłopot - póki go szkoła nie ubezpieczyła, musiał płacić 100 proc. ceny.

- Przez dwa lata uczyłem go odkładania pieniędzy - mówi Tadeusz Pinkiewicz. - Damian jest specyficzny. Kiedyś dostał całe 600 złotych i... wydał wszystko jednego dnia. Na chipsy, hamburgery dla siebie i przyjaciół w McDonaldzie i na telefon komórkowy, z którego nie skorzystał, bo nie ma gotówki na kartę. Dziś już umie oszczędzać.

Ta umiejętność jest Damianowi bardzo potrzebna po tym, jak sąd ostatecznie zadecydował, że alimenty ma na chłopca płacić także matka. Są to jednak pieniądze nieściągalne, bo Polska nie ma umowy z Wielką Brytanią o ściganiu dłużników alimentacyjnych, zaś Damiana nie stać na zatrudnienie prawnika. Kłopot jest tym większy, że przez trzy miesiące, jakie upłynęły między decyzją sądu o przyznaniu alimentów od matki a poinformowaniem o tym Damiana, chłopak otrzymywał pomoc gdyńskiego MOPS. I teraz - dura lex, sed lex - musi zwrócić 1800 zł.

- W MOPS są ludzie bardzo Damianowi życzliwi, kierownik zgodził się rozdzielić należność na raty - opowiada nauczyciel chłopca. - Teraz piszemy do Państwowego Funduszu Alimentacyjnego, by stamtąd przychodziły pieniądze na utrzymanie Damiana. Jest jednak obawa, że skoro Damian mieszka za darmo w internacie, to alimentów z funduszu nie dostanie. Naprawdę, tu potrzebna jest pomoc prawna...

Co stanie się z Damianem, gdy skończy szkołę? Czy chory, upośledzony zasili społeczeństwo bezdomnych? A może trafi do Świecia, do ojca?

Tak jak trafił już młodszy brat Damiana. Konkubent matki przyleciał przed świętami z 14-latkiem do Polski i zostawił go na dworcu. Chłopiec mieszka z ojcem, w Świeciu.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki