W drugiej połowie lat osiemdziesiątych odbywaliśmy, wraz z przyjacielem, regularne wędrówki po centrum Gdyni w poszukiwaniu księgarskich nowości. Może niektórzy z czytelników pamiętają jeszcze, że wtedy było o nie równie trudno co o szynkę czy sprzęt AGD.
I choć był to czas kryzysu i marazmu, a Świętojańska w niewielkim stopniu przypominała obecną handlową wizytówkę miasta, pamiętam jak dziś mantrę mojego przyjaciela: "Dzięki ci, Panie Boże, że urodziłem się w Gdynia, a nie..." (tu padała nazwa jakiejś miejscowości aktualnie uznawanej przez niego za symbol beznadziei).
Miał chłopak nosa! Minęło 20 lat, komuna padła, a gdynianom nadal nie brak powodów, by dziękować Najwyższemu za swoje miasto. Właśnie doszedł kolejny - Gdynia trafiła na planszę Monopoly.
Można powiedzieć - cóż to za sukces w porównaniu, na przykład, z przyznaniem organizacji mistrzostw Europy w piłce nożnej? Przede wszystkim nie wymaga nakładów finansowych, a także nie niesie ze sobą ryzyka klapy i kompromitacji. Ale na bok złośliwości.
Jest sukces, i to niemały. Chodzi mianowicie o wizerunek. Gdynia w ten sposób wchodzi do biznesowego obiegu, nawet jeśli nie przekłada się to na realne inwestycje. W dodatku wchodzi za pośrednictwem uznanej światowej marki.
To prawie jak gdyby jeden z pościgów Bonda rozegrał się na uliczkach Kamiennej Góry z finałem na Skwerze Kościuszki. Co zresztą byłoby o tyle uzasadnione, że to w Gdyni, równo 100 lat temu, urodził się najgroźniejszy przeciwnik 007 - Ernst Blofeld.
Krótko mówiąc - wyścig o Monopoly okazał się grą wartą świeczki. Gdynianom gratulujemy i życzymy udanych transakcji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?