Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Maklakiem identyfikowali się głównie ludzie bez pracy, pieniędzy i bez perspektyw [ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Marta Maklakiewicz: W szkole wszyscy mi zazdrościli sławnego ojca. A ja wszystkim zazdrościłam, że w ogóle ojca mają, mogą się do swojego taty przytulić, porozmawiać. Mój był tylko na ekranie telewizora lub kina
Marta Maklakiewicz: W szkole wszyscy mi zazdrościli sławnego ojca. A ja wszystkim zazdrościłam, że w ogóle ojca mają, mogą się do swojego taty przytulić, porozmawiać. Mój był tylko na ekranie telewizora lub kina Archiwum Marty Maklakiewicz
Długo nosiłam w sobie żal do ojca. W końcu udało mi się zrozumieć jego błędy wobec mnie - mówi Marta Maklakiewicz, autorka książki "Maklak. Oczami córki".

Tą książką wychodzi Pani z cienia.
Latami zbierałam się do pisania. Ale dopiero niedawno, oglądając filmy z ojcem, zrozumiałam, jak bardzo jestem do niego podobna. Na zewnątrz twardzielka, w środku delikatna, romantyczna i krucha. Mam jednak dość silny charakter i jestem lepiej zorganizowana, czego nauczyła mnie Ameryka. Nie jestem też takim kolorowym ptakiem jak tata, że tu i tam knajpeczka, wódeczka. Ale też bardzo lubię zabawiać gości, śpiewać i opowiadać dowcipy.

Książka wzięła się z tęsknoty za ojcem?
Raczej z tego, że chciałam odkryć jeszcze nieznane mi zakamarki jego duszy. A wszystko zaczęło się od notesu Maklaka. Notes znalazłam w pianinie, które oddałam w 2005 roku sopockiemu SPATiF, jako pamiątkę po tacie. Przed oddaniem zamówiłam stroiciela, żeby instrument doprowadził do porządku, i wtedy odkryłam w nim różne rzeczy: kapsle od butelek, papierosy "Sport" no i notes z pożółkłymi kartkami. Zaczęłam go przeglądać. Okazało się, że to ciekawy bank informacji: lista dłużników, imiona kobiet, które ojciec adorował, nazwiska osób, których nie lubił, wierszyki i aforyzmy. Pomyślałam, że może by to udostępnić innym, podzielić się tym.

Powstało już kilka biografii Zdzisława Maklakiewicza. Ale ta książka jest bardzo osobista. To spojrzenie dziecka, nie zawsze różowe. Pisze Pani gorzko: "było małżeństwo, było dziecko, nie było rodziny".
To mama była motorem tej książki. Bo ja dopiero poprzez jej piękne wiersze miłosne poczułam trochę miłości do ojca. Wcześniej niezbyt dobrze go znałam. A mama bardzo mnie kochała i poświęciła mi całe swoje życie. Może dlatego nie została sławna i nie zrobiła kariery filmowej, chociaż była piękną kobietą i utalentowaną aktorką? To ona wpajała mi miłość do taty, kiedy ja jako mała dziewczynka buntowałam się. Miałam do niego dużo żalu. Ale mama tłumaczyła mi, że jest wielkim i sławnym aktorem i powinnam zatrzeć ranę w swoim sercu. I nauczyć się kochać go tak, jak inni go kochają. A potem, po jej tragicznej śmierci [zginęła w Stanach Zjednoczonych, potrącona przez samochód - dop. aut.], w 1998 roku wróciłam do Polski, do kraju i do wspomnień o ojcu. Tęskniłam za mamą, za tatą, poczułam się sama. Odezwały się stare rany. Szukanie wspomnień, dokumentów i fotografii nie było łatwe. Przy niektórych płakałam, cierpiałam. Bo jako dziecko czułam się niekochana, odrzucona.

Zdzisław Maklakiewicz był ojcem nieudanym.
Mama kochała dom, tak jak ja. Ojciec był hulaką. Jego domem były restauracje, i to była jego "rodzina".

"Rzadko widywałam go trzeźwego, poznawałam go przez ekran telewizyjny i filmowy" - tak Pani pisze.

To prawda. Kiedy widziałam go na ekranie telewizora, próbowałam sobie uzmysłowić, jakim jest naprawdę człowiekiem. W szkole wszyscy mi zazdrościli sławnego ojca. A ja wszystkim zazdrościłam, że w ogóle ojca mają. Moi rówieśnicy mogli się do swojego taty przytulić, mogli z nim porozmawiać. Mój był tylko na ekranie telewizora lub kina. Czułam się odtrącona, niekochana, niepotrzebna. I może przez to zrobiłam się taką Zosią samosią. Z czym jest mi czasami ciężko. Pamiętam, że kiedy pojawiał się w telewizji film z ojcem, mama wołała: - Chodź szybko, zobaczysz tatusia. Zobaczymy, jak jesteś do niego podobna.

Dzieciństwo spędziła Pani w Gdańsku.

W domu przy ulicy Matejki 4 we Wrzeszczu. Wychowywali mnie dziadkowie, aż do czasów liceum. Dziadkowie, rodzice mamy, byli stabilni emocjonalnie i finansowo. Dziadziuś Maksymilian Firek był dyrektorem szkoły muzycznej, a babcia Olga Firek dyrektorem spółdzielni mieszkaniowej na Przymorzu.

Tata też był wtedy w Gdańsku. Przez cztery lata grał w Teatrze Wybrzeże.
Ale nigdy mnie nie odwiedził. Dziadkom nie podobało się to, że ojciec nie poświęcił swojej pierworodnej córeczce ani chwili.

Pani mu jednak wybaczyła.
Kiedy stałam się dorosła, zaczęłam wiele rzeczy rozumieć, ten jego smutek i jego błędy wobec mnie. Życie jest zbyt krótkie, żeby ten żal w sercu tak długo tłumić. Trzeba się umieć pozbierać. Sama miałam wiele przykrych doświadczeń, które pozwoliły mi zrozumieć, jak to się między ludźmi układa w małżeństwach czy w przyjaźni. Pomyślałam, że może w tej książce ktoś odnajdzie siebie.

Zdzisław Maklakiewicz był zdominowany przez własną mamę, Cesię.
I to spowodowało rozpad tego małżeństwa. Bardzo ją szanował i trochę się jej bał. Ona była niezwykle despotyczną i dominującą osobą. Ale jednocześnie mu nadskakiwała, bez względu na popełniane przez niego błędy. Tata był babci totalnie podporządkowany, bo miał słaby charakter. Do tego był jedynakiem, związanym pępowiną z mamusią, dzieckiem z artystycznej rodziny, z traumatycznymi przeżyciami wojennymi. O ile babcia uwielbiała mojego ojca, to już moją mamę ciągle poddawała nieustannej krytyce. Nie podobało jej się to, że była aktorką, że nie umiała prasować koszul, składać skarpetek, że nie potrafiła robić pierogów ani weków. Moja mamusia rzeczywiście tego nie umiała. Jak tatuś przychodził czasami do nas w odwiedziny, w nocy albo nad ranem, mamusia mnie budziła i mówiła: - Chodź, kochanie, bo trzeba zrobić tatusiowi kanapki.

Zdzisław Maklakiewicz był człowiekiem bardzo wrażliwym, ale też po wojennych przejściach, co może go tłumaczyć.
Wojna zostawiła ogromny ślad w jego duszy. To był młody, wrażliwy chłopiec, który najpierw walczył w Powstaniu Warszawskim, a potem przeszedł obozową gehennę. Kilka lat temu został odznaczony przez świętej pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za udział w Powstaniu Warszawskim.

Babcia Cesia mówiła "z wojny wrócił inny Zdzisiek".
Inny jak każdy, kto nie był odporny na śmierć i cierpienie. Wcześniej żył jak pączek w maśle, w bogatej, mieszczańskiej rodzinie. A tu nagle wojna, gehenna powstańcza i obozowa. Ale przetrwał. Co by znaczyło, że miał siłę przetrwania, mimo tej wewnętrznej kruchości. Ojciec zawsze miał rozdartą osobowość. Czy pani wie, że kiedyś trzymał pająka w słoiku i z nim rozmawiał? (śmieje się). I dlatego żył w tym swoim bajkowym świecie. Amerykański aktor Robin Williams też miał taką przypadłość. Z jednej strony rozbawiał widzów, a z drugiej przeżywał wielki dramat - uzależnienie od narkotyków, aż w końcu popełnił samobójstwo. Myślę, że podobnie było z moim ojcem. Wszystkich rozśmieszał, ale w jego duszy rozgrywał się wielki dramat.

Pani ojciec też był przez publiczność kochany.
Był outsiderem w życiu prywatnym i zawodowym. Nie lubił teatru, gdzie musiał się podporządkować wyuczonej roli i tekstom, których nie chciał pamiętać. Był mistrzem improwizacji. Takim luzakiem, który się w tamtą epokę doskonale wpasował. Wiele osób się z nim identyfikowało, najchętniej ludzie bez pracy, pieniędzy i bez perspektyw. On się do takich ludzi zbliżał, fajnie się wśród nich czuł i podzielał ich poczucie humoru. W Janku Himilsbachu znalazł wspaniałego kumpla do zabaw.

Był moment, że Pani znalazła kontakt z ojcem?
Kończyłam już studia i pewnego dnia, wracając z uniwersytetu, spotkałam go. Szedł przygarbiony, zasmucony. Wziął mnie wtedy za rękę i powiedział: - Jesteś moją ukochaną córeczką. A potem zagrał jeszcze tę piękną rolę w serialu "Polskie drogi" i niestety, odszedł z tego świata. Nie zapił się, jak spekulowano, tylko zapadł w śpiączkę cukrzycową. To mnie zmobilizowało do założenia Fundacji "Świat Maklaka", która będzie propagować dziedzictwo artystyczne i filmowe Zdzisława Maklakiewicza i Renaty Maklakiewicz i zajmować się też profilaktyką cukrzycy.

Tatę pochowano w stroju Charliego Chaplina - w meloniku, fraku i lakierkach.
To był pomysł babci Cesi. Tata uwielbiał Chaplina, ale kochał też Cyrk Monty Pythona, te wszystkie surrealistyczne dowcipy, powiedzonka nie z tej ziemi, myśli oderwane od rzeczywistości.

Czy było coś, co Panią zdziwiło w tych zapiskach z czarnego notesu?
Bardzo mi się podobały wierszyki spisywane na serwetkach.

Na przykład pomysły na nekrologi? "Urodził się. Pełną gębą żył. Umarł, bo pił. W ziemi zgnił". Albo drugi: "Urodził się. Ascetą był. Nie pił. Umarł. I też zgnił".
To był właśnie ten jego czarny humor, który uwielbiam.

Anegdot o Maklaku jest wiele. Pani ulubiona?

Kocham psy i jedna jest z tym właśnie związana. W eleganckiej restauracji siedzą Maklakiewicz, Himilsbach i pies. Przy stoliku zjawia się kelner. Na widok kundla zdenerwowany woła: - Czyj to pies? Na co Maklakiewicz odpowiada spokojnie: - Nie mamy pojęcia. Już tu siedział, jak weszliśmy. Zapytaliśmy, czy możemy się przysiąść. Pozwolił. A teraz pan poda trzy wódeczki.
W tej anegdocie jest cały ojciec i jego poczucie humoru.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki