Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia Marii Kokot. Jak się zaczyna wigilię bez matki?

Barbara Szczepuła
Grzegorz Mehring/ ECS
Początek opowieści jest typowy. Tuż przed północą 13 grudnia 1981 r. milicjanci wyważają drzwi łomem. - Maria Kokot? - To ja - wciąga szybko sweter. - Ubierać się i wychodzić. - Dokąd? - To się okaże. Michał kręci się po przedpokoju: - Błagam, mnie weźcie, mamy czworo małych dzieci, niech żona zostanie w domu…

Spotykamy się w Europejskim Centrum Solidarności, gdzie gwiazdy betlejemskie czerwienią się wśród zieleni, nadając ogrodowi zimowemu świąteczny klimat. Szczupła, elegancka pani, popielate włosy i kostium w tym samym kolorze. Uśmiechnięta, wyciszona. Pewnie nauczycielka liceum - myślę, ale nie zgaduję. Maria Kokot była bibliotekarką w Książnicy Kopernikańskiej w Toruniu. Gdy internowano ją w grudniu 1981 roku, w domu zostawiła czworo małych dzieci.

- Nie robiłam nic nadzwyczajnego - mówi, jakby się tłumaczyła. - Zachwyciłam się Solidarnością i postępowałam tak jak wszyscy porządni ludzie, a było nas przecież 10 milionów.

- Jednak nie wszystkich zamknięto w więzieniu! - oponuję.

***
Początek opowieści jest typowy. Tuż przed północą milicjanci wyważają drzwi łomem. - Maria Kokot? - To ja - wciąga szybko sweter. - Ubierać się i wychodzić. - Dokąd? - To się okaże. Michał kręci się po przedpokoju: - Błagam, mnie weźcie, mamy czworo małych dzieci, niech żona zostanie w domu… Dziesięcioletnia Sylwia z młodszą o trzy lata Patrycją oczami okrągłymi z przerażenia patrzą przez szparę w drzwiach dziecinnego pokoju. Co robią tu w nocy milicjanci? Czy mama zrobiła coś złego? Dokąd ją zabierają? Patrycja zaczyna płakać.

- Cicho, malutka… Cicho, bo obudzisz Tymona i Monikę. Nie bój się - uspokaja ją siostra.

- Masz kartki na mięso - Maria podaje mężowi cenne papierki. - Nie zgub ich i nie zapomnij wykupić, bo nie będziecie mieli co jeść. W lodówce jest tylko smalec…

- Mama ma wilgotne włosy - spostrzega Sylwia - chyba wieczorem umyła głowę. Maria wyjmuje z szafki buty, zerka na wystraszone córki. - Idźcie spać - szepcze. - Wrócę. Wszystko będzie dobrze. - Narzuca płaszcz, całuje tatę i wychodzi.
Michał otwiera kuchenne okno. Widzi, jak milicjanci wpychają Marię do nyski.

- Skurczybyki! - woła. W oświetlonej klatce schodowej naprzeciwko milicjanci wloką wyrywającego się mężczyznę, bijąc go raz po raz pałkami.

- Bandyci!!! Tchórze!!! Nie macie odwagi przyjść w dzień? Musicie po nocy? Zbrodniarze!!! - krzyczy na całe gardło. Przerażona Sylwia odciąga go od okna.
- Tato! Uspokój się! Bo i ciebie zabiorą. Tato!...

***

W więzieniu dla kobiet w Fordonie jest brudno i śmierdzi. Marię umieszczono w celi numer 26, razem z trzema jeszcze kobietami z Solidarności. - Musimy przeżyć godnie tę próbę - wspierają się wzajemnie, choć mają poczucie pogrążania się w gównie, choć wszystko wokół wydaje się złym snem, z którego nie można się obudzić, mimo że nieczystości sięgają już szyi.

***

Dwudziestego pierwszego grudnia Maria Kokot pisze do ministra spraw wewnętrznych: "Niniejszym wnoszę skargę wobec zastosowania wobec mnie postanowień p. 42 Dekretu o stanie wojennym z dnia 13.12.1981. Uważam, że internowanie mnie przed ogłoszeniem w/w dekretu jest bezprawiem(…)".

***

"Kochany. Dziękuję za paczkę, którą otrzymałam wczoraj. Ciekawa jestem, czy Patrycja jest już zdrowa, czy byłeś z nią u lekarza… Za oknem mamy spacernik, a dalej mur i czerwony dom. Karmimy ptaki czym się da. Czytamy książki… Lecą duże płatki śniegu. Obiecywano nam wspólną Wigilię, bo do tej pory cele są pozamykane. Nie możemy się swobodnie poruszać wbrew temu, co Urban oświadczył zagranicznym dziennikarzom. Rozdano nam opłatek, mamy też ten od Ciebie i Helenka też dostała, więc będzie się czym dzielić. A teraz póki pamiętam - poproszę o więcej waty i te czarne figi elastyczne, bo jak będę miała okres, to one najszybciej schną.

Podziękuj Patrycji i Tymonowi za prezenty dla mnie. Czekam na listy i rysunki od Moniki i Sylwii. Chciałabym jeszcze jakiś ciepły sweter, byle nie jasny. Potrzebuję też trochę brązowej lub szarej bawełny do cerowania skarpet, bo się drą. Ciekawa jestem, czy zorientowałeś się w tych kartkach i wykupiłeś, co trzeba, a przede wszystkim mięso? Przypuszczam, że tak, bo ta kiełbasa, która mi przysłałeś, jest chyba z tych kartek, co?

Nie zostawiaj nigdy dzieci samych w domu!!! Pamiętaj o tym"- pisze do męża w wigilijny wieczór.

***

Sosnową gałązkę przyozdobiły czterema cukierkami i bombkami ze sreberka od czekolady, co wprowadziło odrobinę świątecznego nastroju do tego obrzydliwego pomieszczenia. Maria dostała od małego Tymona zagraniczną czekoladę, co wskazywało, że rodzina otrzymała pomoc z zagranicznych darów, bowiem w sklepach były wyłącznie "wyroby czekoladopodobne". - Kochany Tymonek - roztkliwia się - zrezygnował z takiej smacznej czekolady.

Jedna z pań z celi rozmawiała na spacerniku z Anną Walentynowicz, która siedzi obok. - Co z Wałęsą? - zapytała. - On już w Warszawie dogaduje się z czerwonymi! - Tak nas pocieszyła - krzywi się Maria, opowiadając mi o tej rozmowie.

***

"W Wigilię ojciec wstawił w piasek malutką choinkę, zarzucił na nią sznur kolorowych lampek i pozwolił nam pozawieszać papierowe ozdoby. Jak nam się żywnie podobało. Gdy z finezją udrapowaliśmy łańcuchami przód choinki, ojciec założył czubek i kilka bombek". Tak Wigilię 1981 roku opisała po latach Sylwia Kokot-Martin w książce "Potrawka z surojadki".

"Nie było zbyt świątecznie, bo nikt nie sprzątał od tygodnia, nikt się nie kręcił od dwóch dni po kuchni i teraz jeszcze milczał adapter. Na kuchence dochodziły tylko ziemniaki. Na patelni stygła ryba w panierce. Nie widziałam nigdzie pierogów i bardzo się tym faktem zaniepokoiłam. Ojciec znalazł biały obrus i zaledwie tyle sił, żeby ustawić na nim ślubną zastawę. [...]

- Tata, a gdzie są pierogi?
- Pierogi? - ojciec wolno tarł rękoma twarz raz w górę, raz w dół. - Nie ma pierogów.
- Nie ma? Dlaczego nie ma?
- Bo nie dałem rady zrobić - z wysiłkiem wykrzesał z siebie odpowiedź i nawet na mnie nie spojrzał.
Ale jak to…? Wigilia bez pierogów? A barszcz?
- Są buraczki.
- Ale barszcz, jest?
- Nie męcz mnie. Nie ma - ojciec rodził w boleściach każdy wyraz.

Nie! Tak nie może być. Wigilia bez barszczu i bez pierogów to szczyt szczytów.
- Ale... tata...
- Muszę ci coś powiedzieć...(…)
- Nie będzie też Gwiazdora.
- Nie będzie?
- Niestety, Gwiazdor się w tym roku nie wyrobił. A zresztą powiem ci prawdę: Gwiazdora nie ma.
- Gdzie nie ma?
- No... nigdzie. Gwiazdor nie istnieje. Tylko proszę cię, zachowaj to dla siebie. Te młodsze dzieciaki mogą nie przyjąć tego tak spokojnie jak ty.

[...]
Poszłam do kuchni i poczułam się w niej obco. Ani śladu świąt. A nuż to, co opowiadał ojciec o Gwiazdorze, jest prawdą? Ale może ojciec się myli? [...] Złapałam za słoik z buraczkami i dotknęłam etykiety z pismem matki. Przeszedł mnie dreszcz. Gdzie ona jest? Co dziś będzie jadła? Czy o nas myśli? Popatrzyłam przez okno na kolorowe choinki w rzędach czteropiętrowych bloków. Na ciemność nad nimi. Tam, w tej przestrzeni, podobno gdzieś jest więzienie, a w nim... w celi na parterze...
- Tata... - wróciłam do pokoju, ale nie miałam odwagi usiąść na swoim miejscu przy stole. Jak się zaczyna wigilię bez matki?
Za wszelką cenę chciałam, żeby były święta. I żeby ojciec nas zauważył, bo nagle splótł ramiona na obrusie i schował między nie głowę. Czyżby płakał? [...]

Uciekliśmy całą czwórką pod choinkę i przycupnąwszy na dywanie, przyglądaliśmy się szlochającemu ojcu. Zapachniały intensywnie świerkowe gałązki, lecz co z tego? Ten płacz zaraźliwy jak ziewanie. Patrycja zaczęła buczeć i, rzecz jasna, Monika też. Tymon odwracał głowę, że niby on to nie płacze, ale i tak widziałam, jak mu się broda trzęsie. Kiedy mnie zrobiło się ckno za matką, nie wiedziałam, gdzie się podziać. W taką noc można uwierzyć chyba we wszystko. Łącznie z nieistnieniem Gwiazdora.
Kiedy ziemniaki wystygły, a ojciec nie był w stanie już więcej płakać, na naszym piętrze zatrzymała się winda i ktoś cichutko zapukał do drzwi".

To był dziadek, ojciec Marii.
- Tata? - zdumiał się Michał.
- Pakujcie się, taksówka czeka, zabieram was do Brodnicy.
"Babcia czekała na nas z kolacją wigilijną i z prezentami. To były najdziwniejsze święta, bo chociaż my, dzieci, mieliśmy frajdę z wyjazdu i prezentów, dorośli mieli takie miny, jakby ktoś umarł"- pisze mi w e-mailu ze Stanów Sylwia Kokot-Martin.

***

Dwudziestego ósmego grudnia do więzienia dociera wreszcie list od Michała:
Kochana Mario! Przejąłem wiele Twoich czynności w domu. Zakupy, stanie w kolejkach. Pranie - pralkę znam już całkowicie. Gotuję, sprzątam, dzieci pomagają jak mogą. Ale bez Ciebie, Kochana, to nie życie. W mieszkaniu na każdym kroku napotykamy na Ciebie. Wczoraj po południu odwiedził nas biskup Marian Przykucki. Pocieszał dzieci, by nie smuciły się i nie płakały, bo mama na pewno wróci. Oby jak najszybciej moja i nasza Mario. (…) Dzieci napisały do Ciebie listy. Piszą je codziennie i malują dla Ciebie laurki. Nie sposób Ci je wszystkie przesłać, ale jak będziesz już z nami, to je zobaczysz. Całuję Cię Mario Kochana. Zawsze Twój Michał.

***

Tymon informuje:
Kochana mamo! Był u nas biskup i ksiądz Pestka. Przyniósł mi kamerę i dwie kasety bajek, które wymyślił Disney. (…) Życzę mamie żeby mama nie chorowała i jak najprędzej do nas wróciła.

***

W celi tymczasem zaczynają się swary. "Helena miała pretensję do Zosi, że hałasuje w nocy, wstając do ubikacji, przez co ona nie może spać. Prawda jak zwykle leży w środku, a reakcję Heleny usprawiedliwić mogą tylko poszarpane nerwy. Bardzo liczyła na to, że wyjdzie przed świętami, a jeśli nie, to miała nadzieję, że odwiedzi ją ktoś z rodziny. A tu nic z tego i pewnie stąd taka reakcja" - notuje Maria.

***

- Mąż biegał z Patrycją po lekarzach, mała czuła się coraz gorzej, była chora na serce, a stres związany z moim aresztowaniem pogarszał sprawę. Lekarze stwierdzili zagrożenie padaczką - opowiada mi Maria. - Dopóki matka nie wróci, dziecko nie wyzdrowieje - orzekli. Modliłam się, ale nie chciałam o nic błagać…

W sylwestra przyjechał do więzienia oficer SB. Miał ze sobą zaświadczenie lekarskie o stanie zdrowia Patrycji. Zdałam sobie sprawę, że może mnie szantażować, namawiać do współpracy. Od razu więc powiedziałam, że podpiszę zobowiązanie do przestrzegania prawa stanu wojennego. I podpisałam. Musiałam ratować moje dzieci. Byłam przekonana, że ta okrutna władza nie cofnie się przed niczym, zabito górników w kopalni Wujek. Strzelano do nich. Też mieli dzieci, żony, matki…
- Wypuścili mnie do domu późnym wieczorem. Cichutko rozmawiam z mężem… Sylwia obudziła się i idąc do toalety, zobaczyła w przedpokoju moją torebkę: Mama!!!! Dzieci zerwały się z łóżek. Ileż było radości, całowania, ściskania, przytulania, głaskania, pisków i śmiechu…

***
Kolportowałam bibułę, gazetki i ulotki, w domku za miastem ukrywaliśmy przez pół roku koleżankę, działaczkę podziemnej Solidarności. Nie miałam zamiaru przestrzegać nakazów i zakazów WRON-y. Mój podpis był bez znaczenia.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki