Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiesław Kozyra: Gumko, kochana gumko, już nie wycieraj niczego więcej z mej pamięci!

Wiesław Kozyra
Wiesław Kozyra: Czy ze mną jest lepiej? Tego nie wiem. Ciągle zaglądam do słowników, do encyklopedii, sprawdzam...
Wiesław Kozyra: Czy ze mną jest lepiej? Tego nie wiem. Ciągle zaglądam do słowników, do encyklopedii, sprawdzam... Przemek Świderski
Gumka odgrywa fatalną rolę w moim życiu. Wyciera z pamięci szczegóły. Wyciera całe zdarzenia. Co rusz muszę sprawdzać w internecie, ale i to rzadko pomaga.

W którym roku był Światowy Festiwal Młodzieży w Helsinkach? To był oficjalny powód naszego rejsu do Szwecji i Finlandii. Taki mi się wydaje, jakiś ślad pozostawiony przez gumkę pozostał. Muszę sprawdzić. Co wytarła gumka z pamięci, a nie znajdę w internecie, muszę sprawdzać na inne sposoby. Zachował się indeks, zachowały się świadectwa szkolne, pisma, krzyże zasługi, srebrny i złoty, dyplomy, ale większość zaginęła. Spróbuję powrócić fizycznie w opisywane miejsca, porównać stan faktyczny z zachowanym w pamięci. Z tym że stan faktyczny sprzed 50 lat, i ponad, nie musiał zachować się do dzisiaj. Jak ten dziedziniec przed gmachem głównym Politechniki Gdańskiej. Ale meble gdańskie w gabinecie rektora mogły się zachować. Pojadę. Jak mnie wpuszczą - obejrzę ponownie. Sprawdzę, co zachowała pamięć, a co padło łupem okrutnej gumki.

***

U Moniki, co mieszka piętro wyżej, gumka wytarła niemal wszystko z jej mózgu, z pamięci, z jej hipokampu.
- Cześć, Monika! - witam ją, obejmuję, przytulam na powitanie. Ten gest rozumie, uśmiecha się, kiwa głową. Podnosi rękę do swej głowy, dotyka i mówi: "Oj, boli, boli…". Czasami powie nawet całe zdanie: "No, kiedy moja mama mnie odwiedzi?". Gumka wszystko u niej wytarła, niedobre białka, beta-amyloidy pozatykały szlaki między neuronami, zamuliły synapsy, uczepiły się dendronów i aksonów, sygnały grzęzną w tym białkowym szlamie, nie przechodzą, ale u Moniki pozostało wspomnienie mamy, osoby najdroższej. Monika ma lat 90 i nie ma żadnych szans, aby odwiedziła ją mama. Chyba że spotkają się w niebie, w wymarzonym domu opieki społecznej, u Pana Boga. Gagarin był w niebie i po powrocie zameldował, że tam u góry Boga nie spotkał, nie widział, tam go nie ma. Ale może jest w innej części nieba, gdzie Gagarin nie doleciał?

Kiedy jest już ciepło, wiosennie, Monika wychodzi na werandę, w kapelusiku, w barwnej sukience, jak te majowe kwiaty, opiera się o balustradę, patrzy w dół, a tam rzeźbiona Diana leje z dzbanka wodę. Monika komentuje: - A ta głupia leje i leje… - Czasami jednak pani Halina, szefowa, nie rzeźbiona, tylko żywa, podlewa kwiaty wodą z węża, i wtedy nie wiadomo, do kogo kieruje swój komentarz Monika, do Diany czy do pani Haliny: - Ta głupia leje i leje…

Jaki jest świat Moniki, nigdy się nie dowiemy. Pielęgniarka nachyla się do jej ucha, pewna, że ta niedosłyszy, mówi do niej coś głośno, wyraźnie, a Monika nagle odwraca się do niej oburzona: - Co się tak drzesz, głupia?
Ale to są rzadkie kontakty Moniki ze światem zewnętrznym, najczęściej przykłada tę chudą rączkę do jakby za małej, wyschniętej główki i biadoli: - Oj, boli, boli… Słucham tego "oj, boli" i chce mi się płakać, ale się uśmiecham do Moniki, bo taka jest bezradna, skazana na życzliwość innych, jeśli potrafią być życzliwi, i taka jest kochana. Odczuwa na pewno, jak każdy z nas. Przeżywa radości i przeżywa smutki. Źle potraktowana, potrafi się obrazić, a z każdego życzliwego gestu cieszy się jak dziecko, przytula, uśmiecha. Kochajmy wszystkie Moniki, bo tak szybko odchodzą!

***

Piotr jest wysokim mężczyzną, o zdecydowanym charakterze. Kiedyś musiał rozkazywać, wydawać decyzje, rządzić. A teraz jest znowu małym dzieckiem, właściwie niemowlakiem, i dopiero uczy się mówić. Opiera się o balustradę werandy, a ja spaceruję poniżej, w ogródku. Piotr kieruje do mnie pytanie:
- Gdzie… gdzie… gdzie…

Piotr to pytanie ma w głowie. Wie, o co chce zapytać. Ale zawodzą usta, język nie chce słuchać poleceń z mózgu, zawodzi buzia. Wredne białka beta-amyloidy przylepiły się do jego synaps, pozaklejały aksony i dendrony, mózgowe światłowody zostały zamulone, sygnały grzęzną w tym białkowym szlamie. Dlatego pytania, które Piotr ma w głowie, nie chcą zamienić się w dźwięki, w zrozumiałe dla innych zdanie. Piotr, mimo że tak duży, jest teraz biedniutki, bezradny. Jest nadal silny, ale nie może udźwignąć nawet tego jednego pytania. Gdzie…, gdzie…, gdzie?

Próbuję pomóc Piotrowi:
- Piotr, powoli, mamy czas, mnóstwo czasu… Chcesz wiedzieć, gdzie jest twoja córka? Przyjedzie w sobotę albo w niedzielę. Dzisiaj mamy czwartek. Piotr kręci przecząco głową. Nie chodzi o córkę! O co chodzi Piotrowi? Tego nie zgadnę. Za mało wiem o jego życiu, aby odnaleźć to ważne dla niego "gdzie". Teraz Piotr chce mi pomóc. Męczy się, wysila twarz. Wreszcie pada:
- Ko…, ko…, koś…
- Kościół? Piotr, chodzi ci o kościół?

Piotr z zadowoleniem kiwa głową. Tak! Chodziło mu o kościół.
Tłumaczę Piotrowi, gdzie są dwa najbliższe kościoły, na Kartuskiej, róg Łostowickiej, i na Chełmie, przy Cieszyńskiego. Piotr jednak przyjmuje te adresy obojętnie. Nie wybiera się do kościoła! I nikt, bez opieki, tam go nie puści. To wiem. Teraz Piotr wskazuje palcem na niebo i próbuje nowego słowa. Spra… spraw… sprawie…

- Sprawiedliwość! Rzucam Piotrowi. Zadowolony, kiwa głową na tak. Ale ja mam kłopot. Bo co ma wspólnego kościół ze sprawiedliwością? Może i ma? Ale Piotrowi nie może chodzić o rozważania teologiczne. Teraz już jestem wkurzony: - Piotr, przestań się wygłupiać! Może chcesz zostać księdzem? Teraz? Na stare lata? Przy twojej elokwencji? Piotr jednak nie rezygnuje, nie pasuje. Znowu podnosi rękę, celuje palcem w niebo. I obaj dochodzimy do nowego słowa "sąd". Teraz w mojej głowie następuje przegląd sytuacji. Co mamy? Trzy słowa: kościół, sprawiedliwość, sąd. No i ten palec wycelowany w niebo. A w niebie jest Bóg, to wiadomo. Wreszcie mam rozwiązanie zagadki. Już chcę krzyknąć "eureka!", jak ten Archimedes z Syrakuz, ale jeśli krzyczę, to po cichu. Głośno zaś rzucam do Piotra: - Sąd Ostateczny!

Piotr jest zachwycony. Twarz ma uśmiechniętą. Z zadowoleniem kiwa głową. O to mu chodziło, o Sąd Ostateczny! Ja natomiast mam serdecznie dosyć. Wprawdzie zgubiliśmy słowo "gdzie", ale macham ręką i odchodzę. Nie dam się wciągnąć w tak trudne tematy! Nie Piotrowi. Nie teraz! Kiedy wybuchł maj, przyroda oszalała, a dziewczyny znowu chodzą półnago, w minispódniczkach. Piotr myśli o Sądzie Ostatecznym, a ja wolę oglądać te półnagie miniówki.

***

Czy ze mną jest lepiej? Tego nie wiem. Ciągle zaglądam do słowników, do encyklopedii, wstukuję poszukiwane słowo w Google i naciskam Szukaj, albo Serach, albo strzałką celuję w lupę. Jest! Tej odpowiedzi właśnie szukam.

W niektóre miejsca ciężko będzie mi dotrzeć, bo nie mam już samochodu, a gdybym miał, to skąd pieniądze na benzynę? Już nie mówię o Dover, Plymouth, Warnemünde i portach w Danii, Norwegii, Szwecji i Finlandii. Kto mnie tam zawiezie? Nie mówię o Moskwie, Tbilisi, Erewanie, Kijowie, o Bukareszcie (z czasów Nicolae Ceausescu), o Splicie, Zagrzebiu (gdzie miałem przyjaciela). O Budapeszcie. O Kopenhadze. O Lyonie, gdzie mieszka Wandeczka nad rzeką Saoną… Jedźmy, nikt nie woła! (to z Mickiewicza).
Gumko, kochana gumko, już nie wycieraj niczego więcej z mej pamięci! Oszczędź! Ja kocham biedną Monikę, ale oszczędź mi tego wymazanego przez ciebie losu. Zachowaj te resztki moich wspomnień. Proszę! Pięknie proszę. Tylko one mi zostały.

***

Z kolei tu, na ulicy Polanki, gdzie jest moje nowe miejsce pobytu, sytuacja jest zupełnie inna. To duży dom (Dom Pomocy Społecznej), mieszka w nim ponad stu pensjonariuszy.

Pensjonariuszy? To słowo kojarzy się z wczasami, z wypoczynkiem, wylegiwaniem się i obżarstwem. A jaka jest prawda? Dokładnie taka! Wszystko jest. I wczasy, i wypoczynek, i jedzenie obfite. Wyprawa na grzyby też była, daleko, za Dziemianami, za Tuszkowy, przy skrzyżowaniu na Dywan. Była wycieczka do Bornego Sulinowa, i do Chojnic, i do Sopotu, do domu jak nasz, tylko nowiutkiego. A tam żarcie wspaniałe, a tam kaszubska kapela z Wiela, a tam tańce i bale.

Jest wiele atrakcji, jak to na wczasach. Z tym że nikt tutaj nie biega. Już nie może, nie potrafi. Bo została mu tylko jedna noga albo żadna - obie zostały amputowane. Albo ma obie nogi, ale nimi tylko powłóczy, ostrożnie, ostrożnie, przytrzymuje się balustrady albo popycha przed sobą chodzik, albo jedzie na wózku inwalidzkim. Wózki są proste, napędzane ręcznie, ale bywają też prawdziwe "mercedesy", z napędem elektrycznym, o wysublimowanej, modnej karoserii, według najnowszych design. I każdy jeździ takim wózkiem, na jaki go stać. Jak to w życiu.

***

O Adamie krążą tu legendy, jak to na swoim wózku "spacerował" po parku oliwskim. Robił to w takim tempie, że przechodnie rozpierzchali się na boki. Z nogami ma kłopot, to prawda, odmawiają mu posłuszeństwa. Ale fantazję ułańską zachował - w stanie nienaruszonym!

Jak są pensjonariusze, to powinny być też randki, i miłostki, i sceny zazdrości. Ale tu na randki nikt nie chodzi, nie przeżywa miłosnych wzruszeń. Chociaż?
Wzruszenia są! Jest radość, jeśli pojawi się ktoś z rodziny, syn lub córka, albo siostra, albo brat, w każdym razie ktoś bliski. I jest smutek, jak nie odwiedzi, choć obiecał. Wtedy starowinki pochlipują, dyskretnie wycierają łezki w oku.

Pani Zosia - moja sąsiadka, dwa pokoje dalej - zachodzi do mnie, wręcza komórkę, uśmiecha się i prosi: Niech pan zadzwoni do Jarka albo do Joli. O, tu jest numer telefonu na kartce. Ręka z telefonem wykonuje nieustanne sinusoidy. Druga też. Jej słowa też są zakłócone przez te drgania. Chce powiedzieć "Jarek", a mówi: "Ja …a…a…a…rek". Wygląda to tak, jakby setka niewidzialnych sprężyn zadomowiła się w jej organizmie i teraz napędzała te drgające ręce, drgającą krtań, drgające usta. Jasne, że to okrutny Parkinson zadomowił się w jej głowie i teraz potrząsa jej kończynami, główką, całym jej ciałem. A główkę ma ładną, posrebrzoną siwymi włosami. Musiała być ładną kobietą! Nadal jest.

W głowie pani Zosi Parkinson współzawodniczy z Alzheimerem, bo pamięć zaczyna u niej szwankować.
- Pani Zosiu, tej karki ja nie potrzebuję! Numer jest w pamięci pani telefonu, i to na pierwszym miejscu.
- Jak to? - dziwi się pani Zosia. Nie dowierza mi. Kładzie kartkę na stole i pokazuje palcem. Palec drga. Stuk, stuk… stuk, stuk… jakby posługiwała się alfabetem Morsa.

A pani Elwira, ta z przeciwka, ma kłopoty ze snem. Bywa, że w nocy albo nad ranem cichutko snuje się po korytarzu. Przystaje, uśmiechnięta, obok elektrycznego wózka, głaska zagłówek, jakby spotkała żywego człowieka. Może kogoś bliskiego? Przytula się. Obejmuje. Kochana Elwira, tak jak ta Monika ze Wzgórza Mickiewicza, wzięła już rozbrat z rzeczywistością, z otaczającym ją światem. Ten uśmiech na jej twarzy świadczy, że ma swój świat szczęśliwy. Może przeżywa czasy, kiedy tańczyła, kiedy kochała i była kochana? Kto to wie? Podobno była pielęgniarką, asystowała przy operacjach chirurgicznych. Ale to słyszałem z drugiej ręki, nie mogę tego sprawdzić, a sama Elwira już mi niczego nie opowie o sobie. Za późno.

Pan Jarek (nasz Anioł Stróż, opiekun, a w bezdusznej urzędniczej nomenklaturze "pracownik socjalny") podczas obiadu w stołówce podaje komunikat: Wczoraj zmarła nasza koleżanka, mieszkanka naszego domu, Teresa… uczcijmy Jej pamięć chwilą ciszy. Wszyscy wstają. Milczą. Co sobie myślą? Pewnie - czyja teraz kolej? Te cholerne komunikaty! Bywają co kilka dni, ale nieraz bywają rzadziej. Wtedy można zapomnieć, po co tu jesteśmy - w tym domu, na tej pięknej planecie, na tym najlepszym ze światów. Bo jedynym. Nie pytaj, komu bije dzwon, bije on tobie. Pan Jarek rzuca "dziękuję". Siadamy przy stołach. A ja komentuję pod nosem: ciekawe, że w tym domu tyle osób umiera, a nie rodzi się żadne dziecko. To tak jak z narodzinami gwiazd - rodzą się w galaktykach spiralnych, a w eliptycznych - nie. Tylko cicho umierają.

***

Pani Danusia wiekiem nie pasuje do tego domu staruchów. Ma dopiero 35 lat. Jak tu trafiła? Twierdzi, że z tamtej strony świata. Pięć lat temu zaatakowała ją padaczka, cisnęła jej ciało na posadzkę, a potem tak długo biła jej głową, aż straciła przytomność.
- Witamy na tym świecie - usłyszała od lekarzy po trzech tygodniach letargu. - Szykowaliśmy już dla pani trumnę…
- Pani Danusiu, trzeba było zapytać, czy chociaż ładną trumnę. Przecież taka ładna dziewczyna zasługuje na ładną…
Danusia się śmieje.

- A co mi pozostało? Przez cały ten czas, przez te pięć lat, miałam tylko płakać? Łez by nie starczyło.
Po letargu obudziła się w ciemnicy. Słyszała głosy, ale nikogo nie widziała. Nic nie widziała. Tylko ciemność. Tak zostało. Wspomina, że początki życia po ciemku były dla niej bardzo trudne. Czuła się obrażona. Nie chciała z nikim rozmawiać. Nie mogła się pogodzić, że zabrano jej cały kolorowy świat, a została tylko ciemność. Jakim prawem?!

***

Z opowiadań Danusi wynika, że musiała być niezłą laską: Rozrabiaka. Z charakterkiem. Zgrabna, szczupła brunetka, ale z wypukłościami. Złamała niejedno męskie serce.
- Sama też się nacierpiałam - powiada.
Z pierwszym facetem ma syna, lat 17, z drugim córeczkę, lat 13. Pierwszego rzuciła, bo zrobił dwa dzieciaki jej bliskiej koleżance. Tym razem on ją rzucił, tę bliską koleżankę, bo siedział w więzieniu, a ona znalazła zastępstwo do łóżka. I tak dalej. - Te moje "bliskie koleżanki" to same kurwy, co do jednej - wzdycha Danusia.

Szczegóły? Nie są ważne. Taśmociąg się kręci. Dzieci spadają z nieba. I jak swego czasu apelował nasz premier, nieważne, jak to zrobicie, byle dzieci się rodziły! Byle przyrost naturalny nie malał.

Teraz siedzimy na balkonie, drugie piętro, a ja opowiadam Danusi, jak wygląda polska złota jesień.
- Ma pani przed sobą widok na las oliwski, na skraj tego lasu. Nasz dom jest na dole, a las się wspina na wzgórze, do samego nieba, zahacza o obłoki. Nie widać, co las wyprawia dalej. Co kawałek od ulicy Polanki wspinają się w górę dukty leśne. Dokąd? Jak daleko? Tego też nie widać. Może do samego raju? Z podniebnej góry - czasami - schodzą zakochane pary, ściśnięte, obłapione, przytulone do siebie. To już jesień, robi się zimno, muszą się ogrzać.
- Pamięta pani kolory jesieni? Pamięta. A kolory nieba? Też pamięta. A kolory morza?

- Też, ale głównie pamiętam fale na morzu, lubiłam je - mówi Danusia.
- Pani Danusiu, ten las zupełnie zwariował z tymi kolorami. Ubrał się w suknię o wszystkich barwach tęczy. Zupełnie jak ta Cyganka Papusza, przy ognisku, na leśnej polanie. Wśród różnych bieli, zieleni, purpur, fioletów i żółtych odcieni, zdaje się widać słoneczniki van Gogha. Przebłyskuje czerń pni, a bliżej rażą oczy kiście jagód zwisających z jarzębiny, czerwieńszych od czerwieni, chociaż niektóre już bledną, czernieją. Do nich zlatują się ptaki. Pyszni się kolorami polska jesień, złota, bo utkana złotymi nitkami.

- Szkoda mi tych kolorów! - wzdycha Danusia. - Tęsknię za barwami, które zły los mi zabrał. Chciałabym zobaczyć moje dzieci. Jak duże urosły? Bardzo je kocham. Jak wygląda moja córeczka i czy jest do mnie podobna? Jak wygląda mój kochany synek? Dlaczego podły los zabrał mi możliwość zobaczenia ich?! Na własne moje oczy…

- Pani Danusiu, nie trzeba, nie wolno tracić nadziei. Nie wolno się poddawać, trzeba walczyć, trzeba wierzyć… Medycyna robi ogromne postępy, to są milowe kroki, jak pierwszy przeszczep serca profesora Religi, jak ostatnio - przywrócenie sparaliżowanemu władzy w nogach. Może nadejść taki cudowny dzień, że lekarze przywrócą pani wzrok. Zwłaszcza że dostrzega pani światło żarówki…

- I widzę palce swoich rąk, jak je zbliżę do oczu. - Danusia przykłada palce do oczu i potwierdza: - O, o, teraz te palce widzę.
- Pani Danusiu, więc nie ma pani całkowicie przerwanych neuronowych szlaków między oczami a mózgiem, może tylko te światłowody trzeba udrożnić, bo się zatkały… Nie wiem. Od tego są lekarze specjaliści, od tego jest medycyna. A w niej postęp jest szalony, ona wprost biegnie, coraz szybciej biegnie.
- Musiałby się chyba zdarzyć cud, żeby moje oczy przejrzały…
- Cuda w medycynie naprawdę się zdarzają! Co rusz słyszymy o cudownych uzdrowieniach, wbrew wcześniejszym prognozom. Cuda w medycynie są czymś realnym, namacalnym, dowiedzionym. Dlaczego się zdarzają? Brak odpowiedzi.

***

A co wiemy, pani Danusiu, o mózgu człowieka? Tyle co nic. Byliśmy na Księżycu i na dnie Rowu Mariańskiego, szykujemy się w podróż na Marsa. A o mózgu człowieka - prawie nic nie wiemy. Może ten mózg ma cudowne możliwości uzdrawiania? Trzeba pragnąć, trzeba wierzyć!
- Powinnam mieć nadzieję?

- I nadzieję mieć pani powinna, i pragnienie zobaczenia swoich dzieci, i wiarę w cudowne uzdrowienia - to wszystko pomoże pani odzyskać wzrok. Odzyska go pani! Jeszcze będzie pani oglądała kolory złotej polskiej jesieni i las oliwski - na własne oczy! I znowu pani zobaczy te ukochane fale na morzu. Daj Boże, weźmie mnie pani ze sobą i przyjrzymy się tym falom uważnie, bardzo uważnie - razem!

- Lubi pan las! I lubi pan morze.
- Pani Danusiu, lubię "czarne jagody zbierać, jak łzy cygańskie w lesie", lubię jak "ognisko palą na polanie", to od Papuszy i Osieckiej. Lubię słuchać szmeru wody i dalekich pohukiwań w lesie, kiedy o świcie płynę Drawą, a tam na zakolu rzeki skubie trawę stadko sarenek. Skradam się kajakiem, cichutko, bliziutko, na wyciągnięcie ręki, bo lubię tych sarenek nie spłoszyć. Co rusz któraś strzyże uszami i nasłuchuje. Potem spokojnie wraca do smacznego zajęcia. Dwadzieścia lat później przyjdą te sarenki, a może inne, do mojej przyleśnej chaty, skubać trawę, abym mógł je podziwiać ukradkiem przez okno.

Pani Danusiu, fale na morzu też lubię. Nawet wtedy kiedy panuje sztorm, morze się wścieka, jak najgorsza żona zołza, która tłucze garnkami, drze na strzępy żagle, szarpie bomem, próbuje nas zabić, utopić, udusić, ukatrupić, wyrzucić za drzwi, za burtę. Kocham ten sztorm na Morzu Północnym, kocham rozgniewane morze i kocham te oszalałe zołzy! A co mi pozostało?! Tylko kochać ten piękny, najlepszy ze światów. Póki mi go nie zabiorą. Póki Wielki Elektryk nie zrobi pstryk i nie wyłączy mi - kochanego świata!

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wiesław Kozyra: Gumko, kochana gumko, już nie wycieraj niczego więcej z mej pamięci! - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki