Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

50. rocznica pożaru na ORP Sęp. 8 marynarzy musiało zginąć, by reszta ocalała [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Jolanta Małgorzata Zajt
Kondukt pogrzebowy odprowadza  bosmanmata Edwarda Zajta na miejsce wiecznego spoczynku na cmentarzu Srebrzysko
Kondukt pogrzebowy odprowadza bosmanmata Edwarda Zajta na miejsce wiecznego spoczynku na cmentarzu Srebrzysko Archiwum rodzinne
W 50. rocznicę pożaru na ORP Sęp tamte tragiczne wydarzenia przypomina córka jednej z ofiar, bosmanmata Edwarda Zajta. Przy tej okazji autorka tekstu prosi Czytelników i Internautów: Dziś jestem kobietą po pięćdziesiątce, czas mija, a pamięć się zaciera. Może jednak są jeszcze ludzie, którzy pamiętają lub usłyszeli od rodziny i chcieliby podzielić się ze mną wspomnieniami o tragedii Sępa. Proszę o kontakt drogą e-mailową - [email protected].

Na dnie Bałtyku leży okręt podwodny Sęp, w maszynowni pojawia się ogień. Uwięzionym marynarzom na ratunek wyrusza podwodny pojazd ratunkowy [… ]. Do tej pory na żadnym polskim okręcie podwodnym nie wydarzał się wypadek, który zmusiłby członków załogi do ewakuacji - takimi słowami kończy relację z manewrów NATO - Dynamic Monarch 2014, dla Faktów TVN, reporter Jan Błaszkowski.

Czy to tylko zbieżność czasu i treści fikcyjnego scenariusza ćwiczeń w zderzeniu z faktami historycznymi, a może nieśmiała próba, anonimowego pomysłodawcy, zwrócenia uwagi na potrzebę pamięci umarłych marynarzy podwodniaków, w 50. rocznicę ich śmierci?

Wbrew temu, co mówi reporter Błaszkowski, do złudzenia podobny wypadek wydarzył się na okręcie podwodnym o tej samej nazwie. 3 grudnia 1964 roku na okręcie podwodnym ORP Sęp doszło do wybuchu, pojawił się pożar. Śmierć poniosło wtedy ośmiu marynarzy z przedziału podoficerskiego: starsi bosmani Henryk Kalinowski (38 lat) i Czesław Wawrzyniak (41 lat), bosmanmaci Edward Zajt (25 lat), Jan Zaprzałka oraz maci Piotr Cellery, Jan Motyl, Józef Kasiński i Alfred Wrodarczyk.

Jakby uderzyła gigantyczna maczuga

Jak było naprawdę? Dlaczego zginęli młodzi marynarze, którzy mieli przed sobą całe życie? Mimo upływu lat wiem niewiele, ale stale poszukuję informacji. Mogę tylko pozbierać strzępy faktów z różnych przekazów. Jednym z nich jest opowieść naocznego świadka wydarzeń, lekarza jednostki, który opis tragedii na Sępie zawarł w swojej książce "Z podróży…".
"Był wieczór 3 grudnia 1964 roku. Płyniemy w okolicach Bornholmu. Okręt miarowo dygoce. Diesle pracują obracając śruby okrętu i ładując jednocześnie akumulatory... Nagle potężny huk! Gaśnie światło. Z centrali bucha dym, a za nim jak czarny diabeł wlatuje do kiosku komandor Z. Ubrany w czarny dres przemyka obok mnie z okrzykiem »k... mać, to już koniec!«. I znika w górze. Detonacja była bardzo silna. Jakby coś ogromnego, jakaś gigantyczna maczuga uderzyła w kadłub z zewnątrz. Dym gęstniał, na dole krzyki. Zbiegam po drabince do centrali. Świeci się słabe światło awaryjne. To nie ćwiczenia. Okręt pali się naprawdę! Wchodzę do przedziału oficerskiego. Pełno w nim dymu, który bucha zza uchylonej klapy włazu przedziału podoficerskiego. Za nią widać odblask płomieni. Tam są ludzie. Pali się przedział podoficerski. Klapa włazu do niego zacięła się i udaje się uchylić tylko na trochę. Za nią ktoś błaga o pomoc. Klapa nie daje się otworzyć mimo wysiłków. Meldują z dziobu, że otworzenie stalowych drzwi od strony przedziału torpedowego jest także niemożliwe. Klapy otwierają się do środka i zawiasy są wewnątrz palącego się przedziału. Trzeba wybić bolce z zawiasów. Podajemy przez uchylony właz narzędzia.

Niestety. »To już koniec«, słyszymy ostatnie słowa. […] »Załoga na pomost. Nałożyć pasy ratunkowe«. […] Drapią się wszyscy na pomost. Młodzi, zaledwie dwudziestokilkuletni chłopcy. Dzieci w pasach korkowych, śmiesznych atrapach środków ratunkowych, które na nic by się zdały w tej lodowatej wodzie. W której przeżyć można tylko kilka minut.[…] Szum fal, świst wiatru i ciemność. Sami ze swoim strachem. […] Nikt nie jest ranny. Brakuje ośmiu ludzi. Podoficerów. Są na dole w palącym się przedziale. […] Rankiem 4 grudnia 1964 roku weszliśmy do portu wojennego w Świnoujściu. Płynęliśmy kanałem portowym w milczeniu zacumowanych przy nabrzeżu jednostek wojennych. Wszyscy już wiedzieli o tragedii. Okręt przycumowano w odległym zakątku portu. Podbiega do mnie komandor Z., ten sam, który rwał na górę i woła: Czy porucznik umie się posługiwać aparatem tlenowym? Nie. »To niech porucznik się z nim zapozna, bo wkrótce wytniemy otwór i będziemy ratować rannych. […]. Ogień ugaszono po dobie, a może później«. Wycięto stalowe drzwi i wyniesiono »rannych«. […] Wraz z porucznikiem, którego nazwiska nie pamiętam, mieliśmy oficjalnie zidentyfikować zwłoki i spalić komisyjnie ubrania zmarłych. Na cmentarzu w Świnoujściu, niedaleko kostnicy. W niej złożono ich ciała. Leżały na stołach, nagie, różowe - oznaka zaczadzenia. Częściowo nadpalone, z widocznymi złamaniami kończyn. W ciszy. W ciszy też rozpaliliśmy ogień polewając zniszczoną bieliznę i zniszczone mundury benzyną. Milczeliśmy patrząc w ogień. […] Wracamy w asyście ubezpieczających nas trałowców. Wchodzę do przedziału podoficerskiego przez wycięty otwór w wodoszczelnej grodzi. Wnętrze czarne. Stalowa podłoga wydęta biegnie gdzieś pod górę. To ona zatarasowała sobą włazy uniemożliwiając ich otwarcie. Smród. Sadza. Zostały tylko elementy stalowe. Piec. Palenisko pieca. […]. Wróciliśmy do Gdyni. Cumujemy w porcie wojennym na starym miejscu. Opuszczamy okręt. […] Tego samego dnia zarządzono odprawę wszystkich załóg i oficerów jednostki. Przybył na nią ze Sztabu Mar. Woj. Kontradmirał G-R. »To wielka tragedia. Ale dobrze, że nie wydarzyła się na okręcie otrzymanym od radzieckich towarzyszy. Mogłoby to poderwać zaufanie do wspaniałego sprzętu, jaki od nich otrzymaliśmy… Ofiarom należą się pogrzeby wojskowe, od zgody na nie należy uwarunkować odszkodowania dla rodzin«.

Wszystko przez wentylację

I tak jak zapowiedział kontradmirał, tak też się stało. Jak wiem z opowieści mojej mamy Danuty i babci Marianny, do jej domu w Małym Kacku w Gdyni przyszli dystyngowani oficerowie, w mundurach, i zawiadomili o śmierci ojca. Powiedzieli, że pogrzeby będą wojskowe, Marynarka Wojenna pokryje wszystkie koszty i zorganizuje pogrzeb. Ze zmarłym nie można się pożegnać, gdyż zwłoki są całkowicie spalone i zostały zapieczętowane w stalowych trumnach. Wdowa może wybrać rodzaj nagrobka, ale nie może na nim być stopnia wojskowego.

Mamie zwrócono obrączkę, nieliczne drobiazgi i odzież, którą ojciec zabrał w swój ostatni rejs. Pogrzeb się odbył na cmentarzu Srebrzysko. W asyście wojskowej, z honorami wojskowymi, z pośmiertnym odznaczeniem Złotym Krzyżem Zasługi dla Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Mnie na pogrzeb nie zabrano, mama uznała, że niespełna dwuletnie dziecko jest za małe.
Służby specjalne, po przeprowadzeniu dochodzenia w sprawie tragedii, ogłosiły, że przyczyną pożaru było wyłączenie wentylacji przez któregoś z podoficerów, co spowodowało nagromadzenie się wodoru w przedziale baterii dziobowych i jego eksplozję. Eksplodujący wodór uniósł podłogę, co uniemożliwiło otwarcie włazów. Wychodzi na to, że Ci, którzy zginęli, sami sobie zgotowali ten los.

Czy kapitan miał prawo?

Ale czy na pewno? Po 28 latach od tragedii na Sępie i odtajnieniu dokumentów Ryszard Rogoński stworzył dokumentalną próbę rekonstrukcji zdarzeń z 3 grudnia 1964 roku. W dokumencie wypowiadają się marynarze w stanie spoczynku - Stefan Jędras, powołany do oceny zdarzenia biegły mechanik Stanisław Wielebski i Franciszek Janocha.

Według ich relacji, tragedia na Sępie spowodowana była wieloma czynnikami: nieprawidłową decyzją, wydaną na minutę przed wybuchem, o zmianie wentylacji przez niedoświadczonego chorążego Zawadę, brakiem aparatu spawalniczego na okręcie oraz brakiem dostatecznie doświadczonej i wykwalifikowanej załogi. Mechanik przysłany na zastępstwo, elektryk - świeżo po szkole, bez uprawnień do pływania na okręcie podwodnym, dowódca okrętu bez pełnych uprawnień do samodzielnego prowadzenia okrętu. Na wachtę nie okrętował się jeden z kluczowych oficerów (nie podano, który i z jakiej przyczyny się nie stawił). W efekcie okręt wyszedł w morze z niekompletną, nieprzygotowaną i niedoświadczoną załogą. Kto wydał rozkaz?

W dokumencie podkreśla się, że kapitan wydał decyzję o uszczelnieniu przedziału 2 i otworzeniu zaworu z dwutlenkiem węgla. W ten sposób uśmiercił ośmiu marynarzy, ale uratował okręt i całą załogę. Czy miał prawo do takiej decyzji i czy była ona słuszna? Komisja badająca sprawę nie zakwestionowała słuszności jego rozkazu, a występujący w dokumencie kontradmirał Jędrzej Czajkowski podkreślał wręcz jego słuszność, wypominając równocześnie niepełne uprawnienia kapitana do prowadzenia okrętu.

Pozostają jednak wątpliwości i niejasności, na które do dziś nie znalazłam odpowiedzi.
Ponad wszelką wątpliwość, marynarze ponieśli śmierć wskutek uduszenia - następstwo zaczadzenia. Zwłoki były różowe, co podkreśla prof. Bogusławski, lekarz na Sępie. Skoro ciągle się paliło, jeszcze przez dobę po dopłynięciu do Świnoujścia, to dlaczego ich ciała się nie spaliły? Co się wobec tego paliło? - gdyby był to uszczelniony przedział podoficerski, ofiary powinni się spalić. Dlaczego marynarze mieli połamane kończyny, czy było to skutkiem uderzenia fali wybuchu, czy walczyli o wydostanie się z przedziału? Co chciały ukryć władze Marynarki Wojennej, nakazując rozebrać zmarłych i spalić ich mundury i bieliznę? Dlaczego zaplombowano trumny i uniemożliwiono rodzinom identyfikację? Wreszcie - dlaczego szantażowano rodziny uzależnieniem wypłaty odszkodowania (którego zresztą nie było, pomijając zwrot kosztów pogrzebu i wczasy w Szklarskiej Porębie) od zgody na pogrzeb wojskowy i dlaczego nie pozwolono na umieszczenie stopni wojskowych na nagrobkach?

Mam banderę

Okręt skończył służbę 2 września 1969 roku. Decyzję dowództwo Marynarki Wojennej podjęło po wypadku - nastąpił kolejny wybuch i podobno były kolejne ofiary śmiertelne. Niestety, nie udało mi się znaleźć nic na ten temat.
Banderę zdjęto 15 września 1969 roku. Na jakimś targu staroci, nie pamiętam już, gdzie i kiedy, kupiłam starą banderę z napisem ORP Sęp. Nie wiem, czy jest oryginalna, ale mam ją do dziś.

Okręt został zezłomowany, w latach 1971-72. Obecnie jest we flotylli nowy (40-letni) okręt podwodny Sęp.
W prasie i w internecie czasami pojawiają się wzmianki o tragedii na Sępie, niektóre śmieszne, inne wręcz niewiarygodne, a może prawdziwe. O tragedii na Sępie wspomina również w prologu wydanej w 2013 roku książki "Okręt" Pan Adam Karczewski. Nie bardzo wprawdzie wiem, po co autor książki posłużył się tragicznymi wydarzeniami na Sępie, do których konsekwentnie już nie nawiązuje na pozostałych stronach książki. Może chciał reklamy, a może wietrzy jakiś szpiegowski wątek. Jego sprawa.

Pewne ciekawostki odkryłam niedawno na stronie internetowej historyk.eu, gdzie Ireneusz Piątek zamieścił 17 grudnia 2013 roku artykuł "Tajemnica ORP Sęp", w którym opisuje przekazywaną w jego rodzinie historię próby zatopienia Sępa przez (uwaga!) flotę polską i radziecką. Gdyby to była prawda i gdyby udało się zatopić Sępa, wówczas tragedia 3 grudnia by się nie zdarzyła.

Dzięki wam, podwodniacy!

Tata mój, Edward Zajt, urodził się w urokliwej wiosce koło Bochni, Dąbrowicy. Do Marynarki Wojennej trafił z poboru na trzyletnią obowiązkową służbę. Postanowił zostać w Gdyni i być żołnierzem zawodowym. Dla młodego mężczyzny była to szansa na start w dorosłe życie. Moją mamę poznał jeszcze w Dąbrowicy - rodziny dziadków były sąsiadami. Mój dziadek (ze strony mamy) Władysław Stokłosa wyjechał na Wybrzeże za chlebem. Budujący się port i miasto Gdynia potrzebowały rąk do pracy. Po wcieleniu do Marynarki Wojennej ojciec bywał częstym gościem u moich dziadków w Małym Kacku. Rodzice pobrali się i 9 lutego 1963 roku urodziłam się ja. Tragedia na Sępie zabrała mi ojca i zmieniła nasze życie.

Po śmierci ojca marynarze z okrętów podwodnych wspierali mnie. Zawsze 1 czerwca przychodził oficer i zabierał mnie na różne drobne przyjemności: były lody, wesołe miasteczko, zakupy do szkoły itp. Pamiętam, że z niecierpliwością oczekiwałam tych wizyt. Dzięki marynarce pojechałam na pierwsze samodzielne wakacje - obóz harcerski, zuchowy we wsi Kaliska, koło Kościerzyny. Pamiętam je do dziś. Ostatnio nawet odwiedziłam to miejsce. Marynarze z własnego żołdu odkładali pieniądze na książce oszczędnościowej, które mi wręczyli w 18. urodziny. Ułatwiły mi start w dorosłe życie. Wręczono mi ją w ceremoniale wojskowym na nabrzeżu bazy w Oksywiu. Potem wypłynęłam w pierwszy rejs okrętem podwodnym, wprawdzie bez zanurzenia, ale zawsze mam świadomość, że niewiele kobiet przeżyło taką podróż. Odbyłam ją z Mamą, śmiertelnie przerażoną, co wydaje się zrozumiałe. Okręt podwodny kojarzył się jej zapewne z pływającą trumną. Tradycyjnie przeszłam chrzest i zostałam Lupus Maris (Wilkiem Morskim). Dziękuję wam za te miłe chwile, Panowie Podwodniacy.

Zarówno wypadek na Sępie, jak i inne dramatyczne historie, w których ginęli ludzie, z pewnością nie były dla ówczesnego dowództwa Marynarki Wojennej powodem do dumy i chwały, ale czasy się zmieniły. Mam nadzieję, że obecne, a może przyszłe dowództwo MW wykaże chęć upamiętnienia poległych na służbie w czasie pokoju marynarzy. Nie doczekali się Oni do dziś żadnej tablicy pamiątkowej ani żadnej trwałej zapisanej karty w historii Marynarki Wojennej. Część Ich Pamięci!

ORP Sęp został zbudowany w 1938 r. w stoczni w Rotterdamie. Wiosną 1939 r., w związku z napiętą sytuacją polityczną w Europie, kierownictwo Marynarki Wojennej postanowiło sprowadzić budowany okręt jak najszybciej do kraju. 16 kwietnia 1939 r. na redzie bazy Horton okręt został pod groźbą użycia siły przejęty przez Polaków i podniesiono na nim polską banderę. Prace wyposażeniowe dokończono w Gdyni. Okręt uczestniczył w walkach 1 września 1939 r. 4 września, z uwagi na poważne uszkodzenia i wyczerpanie załogi, skierował się w kierunku wód terytorialnych Szwecji. 17 września internowany w Stavsnäs. 26 października 1945 r. powrócił do macierzystego portu w Oksywiu.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: 50. rocznica pożaru na ORP Sęp. 8 marynarzy musiało zginąć, by reszta ocalała [ARCHIWALNE ZDJĘCIA] - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki