Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kampania "Przemoc ma płeć" w Gdańsku. Mówił, że mogę uciekać do mamusi [REPORTAŻ]

Dorota Abramowicz
Przemek Świderski
Przemoc ma płeć. "Skutecznie przeciw przemocy - tylko razem!" to kampania edukacyjna Zespołu Interdyscyplinarnego w Gdańsku, organizowana w ramach Międzynarodowej Kampanii 16 Dni Przeciwko Przemocy ze Względu na Płeć, we współpracy z pomorskimi mediami, w tym z "Dziennikiem Bałtyckim".

Przeważnie Oni znęcają się i pozostają w domu. One zabierają dzieci i uciekają. I choć jest to niesprawiedliwe, to zdarza się, że ucieczka jest jedyną szansą na odzyskanie wolności.

Trudno przeciąć więzy.Nawet jeśli jest się daleko, nawet gdy wreszcie robi się bezpiecznie, Oni nie zapominają. Wysyłają SMS-y, po 50-70 dziennie, dzwonią, każą wracać. Mówią: jak nie ja, to nikt z tobą nie będzie. Oskarżają, że Ona źle zajmuje się dziećmi. Źle, bo próbuje wysłać dziecko do przedszkola i znaleźć pracę. A to przecież pierwszy krok do niezależności finansowej.
Czasem obiecują poprawę, i prawdziwy miesiąc miodowy. Przeprosiny, deklaracje, czułe gesty. A gdy One wracają i zachodzą w kolejną ciążę, Oni zaczynają od nowa. Przychodzą pod Dom za Żółtą Bramą, awanturują się, okna potrafią wybić. Albo znikają na długie tygodnie, miesiące. A gdy już się pojawią, to bywa, że ledwo się trzymają na nogach.

700 tys. - milion Polek doświadcza każdego roku przemocy fizycznej lub seksualnej. Według statystyk policyjnych, 95 proc. sprawców przemocy domowej to mężczyźni.

Oni zostali w dotychczasowych mieszkaniach. One musiały uciekać.

W gdańskim Domu Samotnej Matki Stowarzyszenia Monar mieszkają 24 kobiety i 20 dzieci. Wszyscy bez własnego domu. Agnieszka Nowak, od pięciu lat dyrektor Pomorskiego Centrum Pomocy Bliźniemu Monar, tłumaczy, że od pewnego czasu zmienia się obraz polskiej bezdomności. Dachu nad głową szukają dziś przede wszystkim osoby uciekające przed przemocą i innymi uwarunkowaniami życiowymi, chcące się schronić przed domowym piekłem, patologią, ubóstwem...

- Dawniej kobietom trafiającym do takich placówek oferowane były tylko wikt i opierunek, teraz wiemy, że niezbędna jest specjalistyczna pomoc psychologiczno-pedagogiczna, pozwalająca uporać się z traumą i dokonać zmian w życiu - mówi Agnieszka Nowak. - Wiele naszych klientek nawet nie odczuwa, że doświadczyły przemocy.

Dopiero kiedy to zrozumieją, mają szansę na wolność.

Dlaczego Ona?

Najpierw niech będzie o Nim. Jest ich 10 tysięcy. Mężczyzn w różnym wieku, od nastolatków aż po emerytów, zatrzymanych w polskich miastach i wsiach między styczniem a końcem września tego roku przez policję za bicie, gwałty, znęcanie się nad żonami, dziećmi, rodzicami. Aż 90 proc. ich ofiar to kobiety. Nie zawsze kończy się na siniakach i wybitych zębach. Co tydzień trzy kobiety w Polsce giną z rąk osoby teoretycznie bliskiej.

Dlaczego przemoc ma płeć? Dlaczego, choć zdarzają się odwrotne sytuacje, to Ona najczęściej bywa ofiarą, a On sprawcą? Prof. Hanna Brycz, psycholog społeczny z Uniwersytetu Gdańskiego, mówi, że zawdzięczamy to ewolucji. Mężczyzna był zawsze silniejszy, sprawniejszy fizycznie, a testosteron, zwany hormonem przemocy, pomagał mu w walce z przeciwnikami. Słabsze kobiety były przez tysiące lat podporządkowane męskiej sile. I choć udało się nam wywalczyć prawa wyborcze, możliwość kształcenia i niezależność, nadal, niezależnie od statutu społecznego, zdarza się nam trafić na partnera jaskiniowca i w czterech ścianach własnych domów zmagać się z męską przemocą.

- W dodatku niektóre panie same się stygmatyzują - mówi prof. Brycz. - Obarczają się odpowiedzialnością za zachowanie męża bądź partnera lub zaprzeczają aktom przemocy.

Krzysztof Sarzała, szef Centrum Interwencji Kryzysowej w Gdańsku i zarazem gdańskiego zespołu interdyscyplinarnego ds. przeciwdziałania przemocy, mówi, że tak naprawdę te 3-4 tys. kobiet, które każdego roku proszą o pomoc w CIK, to wierzchołek góry lodowej. Pozostałe myślą, że wytrzymają. Nie wiedzą, co zrobić, by przerwać zamknięty krąg. Boją się, że pozostaną bez dachu nad głową. Wstydzą się.

Tak wstydziła się Kamila, dyrektor placówki oświatowej w jednym z pomorskich miast. Mąż prawnik wracał z pracy, mieszał w szklance whisky z odrobiną wody, siadał w fotelu. Rozkręcał się przy trzeciej szklance. Pretekstem mogło być wszystko - kasza zamiast ziemniaków na obiad, telefon od koleżanki, wizyta teściowej. Dzieci nie mieli, więc świadków nie było. A ona stała się mistrzynią makijażu zakrywającego siniaki na rękach. Potem przepraszał, kupował zagraniczną wycieczkę. Spokój wracał na krótko. Czuła się jak na huśtawce. Niby mogła odejść, ale...

- Mąż kupił mieszkanie jeszcze przed ślubem - wspomina. - Mówił, że mogę uciekać do mamusi. A ja chciałam matce oszczędzić myśli, że córce w życiu się nie powiodło. Udawałam latami.

Według prof. Brycz, kobiety doznające przemocy wpadają w pułapkę konsekwencji zaangażowania. Już tak wiele zainwestowały w związek, że trudno jest im z niego zrezygnować. Wypierają więc złe doświadczenia, zaprzeczają im. Trwają. Tak, jak trwały ich matki, babki, prababki.

Wolność Barbary

To, co dla jednych jest szokiem, dla innych staje się anegdotą. Albo normą. Łucja zaśmiewała się do łez, opowiadając, jak jej ojciec gonił z siekierą po dzielnicy człowieka. Dla Teresy fakt, iż od czasu do czasu została pobita przez konkubenta, nie był powodem do skarg. Doskonale przecież pamiętała dom rodzinny, ciągłe awantury i ojca, który też lał matkę. A potem także ją.

- To nie było aż tak złe - stwierdziła po pojawieniu się w Domu za Żółtą Bramą. Wiele miesięcy później, gdy była już po rozmowach z policją, psychologami i po terapii, On znów zaatakował. Tym razem się nie wycofała, złożyła wniosek o Niebieską Kartę.

O Janinie trzeba pisać bardzo ostrożnie, bo konkubent skrzywdził także jej dzieci. Bardzo skrzywdził. Sprawą zajęła się policja. Barbara to sytuacja na pozór beznadziejna. Urodziła konkubentowi piątkę dzieci. W ostatnią ciążę zaszła już podczas pobytu w domu, po tym jak przez krótki czas uwierzyła, że rodzinę znów uda się posklejać. Sprawiała wrażenie bezwolnej, poddającej się manipulacjom partnera.

- Będę miała dziecko - przyszła pewnego dnia do pokoju dyrektorki.
- Jak sobie poradzisz?
- Jakoś.

Najmłodszy syn przyszedł na świat niepełnosprawny, z tą samą chorobą, jaką stwierdzono u starszego brata. Została bez środków do życia, z dziećmi, z których dwoje wymagało stałego poświęcenia, całkowicie zależna od człowieka, który ją krzywdził.

Siły zbierała przez cztery lata. I nagle, w ostatnim roku pobytu w domu, uwolniła się. Powiedziała - dosyć. On nie mógł tego zrozumieć, regularnie przychodził robić awantury, po których pozostawały pod domem ostre kawałki powybijanych szyb.
Barbara zostawiła dom i wynajęła mieszkanie. Starszy, chory syn poszedł do internatu, młodsze do szkół. Ostatnio dostała od miasta lokal socjalny.
Trzeci rok jest już poza domem. Dzieci zadbane, uczą się, jest czysto, spokojnie. Konkubent odpuścił.

- Ile osób, tyle przypadków - wzdycha dyrektor Agnieszka Nowak. - Do każdej z trafiających do Domu Samotnej Matki kobiet, a większość z nich doznała przemocy, trzeba dopasować indywidualną formę wsparcia. Zmiany widać również wśród urzędników, między innymi w Urzędzie Miasta oraz Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie w Gdańsku - zwiększyła się oferta dla samotnych kobiet z dziećmi, które doświadczają bezdomności.

W Pomorskim Centrum Pomocy Bliźniemu Monar opracowano autorski program działań profilaktycznych i edukacyjnych dla ofiar przemocy. Program, który zakładał m.in. poprawienie infrastruktury domów samotnych matek, był na tyle dobry, że otrzymał wsparcie finansowe z Funduszu Małych Grantów w ramach Norweskiego Mechanizmu Finansowego 2009-2014 i ma szanse być wzorem dla innych placówek.

- Kobieta, która szuka miejsca dla siebie i dzieci w Domu Samotnej Matki, powinna, oprócz dachu nad głową, otrzymać także pomoc psychologiczną, pedagogiczną i terapeutyczną - wylicza Agnieszka Nowak. - Oprócz przygotowania naszej kadry do pracy z takimi osobami oraz wyspecjalizowania form i narzędzi wsparcia kierowanych do ofiar przemocy, konieczna jest także dobra współpraca z ośrodkami pomocy społecznej. Zresztą bez współpracy różnych sektorów, dobrej komunikacji i wymiany doświadczeń szansa na wyjście z bezdomności jest mniejsza.

Nic prywatnego

Na najnowszym plakacie Amnesty International, opatrzonym napisem "To nieprawda, że mężczyźni nie robią nic w domu", widzimy nowoczesną kuchnię. Młody mężczyzna w niebieskiej koszuli sprząta, zmywając mopem krew z podłogi. Plakat sugestywnie przypomina, że Polska nie podpisała do tej pory konwencji Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.

Każdego roku tylko w Europie wskutek przemocy domowej ginie około 2,5 tys. kobiet, a dane z całego świata mówią o dziesiątkach tysięcy ofiar. Przez długie lata także w Polsce uważano, że te tragedie (określane zresztą w prywatnych rozmowach funkcjonariuszy jako "ubój domowy"), jak i przypadki przemocy fizycznej, psychicznej i ekonomicznej wobec kobiet są ich prywatną sprawą.

Coś jednak się zmienia. Do narodzin międzynarodowego ruchu sprzeciwu, którego symbolem stały się białe wstążki, przypinane do ubrań przez 16 dni, między 25 listopada a 10 grudnia, doprowadziło nagłośnienie dramatu 17 niewinnych kobiet.

25 listopada 1960 roku to dzień śmierci trzech sióstr Mirabal: Patrii, Minervy i Marii Teresy z Dominikany. Mówiono na nie Las Mariposas, czyli Motyle. Kobiety, stojące na czele opozycji przeciw dyktaturze Rafaela Trujillo, zostały brutalnie zamordowane przez funkcjonariuszy tajnej policji. Sprawcy porzucili ich ciała na dnie urwiska. Śmierć sióstr doprowadziła do upadku reżimu.
29 lat później, 6 grudnia 1989 roku, w budynku École Polytechnique w Montrealu doszło do masakry. Na teren uczelni wszedł 25-letni Marc Lépine, uzbrojony w broń palną i nóż myśliwski.

Potem dziennikarze ustalili, że ten młody mężczyzna od dziecka był zarazem świadkiem i ofiarą przemocy domowej. Jego ojciec nienawidził kobiet. Patologicznie zazdrosny, uważał, że kobiety powinny służyć swoim mężom, a fizyczne kary są jedyną skuteczną "metodą wychowawczą". Znęcał się także nad swoimi dziećmi.

Marc Lépine najpierw sterroryzował studentów, a potem przeprowadził selekcję ze względu na płeć. Zebrał studentki w osobnej sali i zaczął strzelać. Zabił 14 kobiet, zranił 28. Jedenaście dni po masakrze Marc powiesił się w celi, pozostawiając list, w którym napisał, że to... feminizm zrujnował mu życie. Niedługo potem samobójstwo popełnili także rodzice Marca.
W 1991 roku powiązano oba tragiczne wydarzenia. I tak narodziła się tradycja Białej Wstążki, przypinanej w dniu rocznicy śmierci sióstr z Dominikany i noszonej aż do dnia rocznicy masakry w Montrealu. Wstążkę przypinają mężczyźni, którzy chcą pokazać, że nie akceptują żadnej formy przemocy wobec kobiet. Także ekonomicznej, polegającej na całkowitym uzależnieniu finansowym drugiej osoby, oraz psychicznej. Słowa naruszające osobistą godność człowieka często bowiem ranią bardziej niż uderzenie dłonią.

Potrafił szarpnąć

Dorota i Anka poznały się w Domu za Żółtą Bramą. Rówieśniczki, każda z małym dzieckiem. Z różnymi, choć trochę podobnymi doświadczeniami.

Dorota pochodzi z małej miejscowości. Matce nie podobał się starszy o prawie dekadę Darek, ale ona postawiła na swoim. W 18 roku życia wyprowadziła się z domu. Wynajmowali mieszkanie, urodził się Bartuś. A potem Darek popełnił przestępstwo i trafił do więzienia.

Dorota została z dzieckiem sama, bez środków do życia. Do matki, na wieś nie mogła wrócić. Trafili więc z Bartkiem do domu.
- Darek mówi, że mam na niego czekać. Nie wiem... Czasem myślę, że to dobre wyjście, czasem, że złe. Najważniejsze to samej stanąć na nogach. Chciałam iść do pracy, nawet za sprzątaczkę, ale najpierw musiałabym dać Bartka do przedszkola. Miejsce dla małego było już załatwione, gdy zadzwonił Darek i kazał mi siedzieć przy dziecku, bo on zaraz wychodzi na wolność i wszystkim się zajmie..

Nieprawda, wcale nie wychodził. Musiał o tym wiedzieć, dzwoniąc do Doroty. Jednak z sobie tylko znanych powodów nie chciał, by Dorota poszła do pracy. Przedszkole dla Bartka przepadło, a ona czeka. I nie wie, co dalej będzie.
Anka teoretycznie ma dom. Drugi dom.

Z tego pierwszego, gdzie ona i jej młodszy brat mieszkali ze swoją biologiczną matką, sąd zabrał ich, gdy miała siedem lat. Z tego, co było wcześniej, pamięta alkohol, krzyk, wizyty różnych panów. Ojca nie znała.
Później zaadoptowali ich druga mama i drugi pierwszy tata. Michał od razu mówił do nich mamusiu, tatusiu, ona - ciociu, wujku. Wreszcie się przemogła.

Z nowym tatą było dobrze, ale nowa mama uważała, że powinna ją karać. Za brata, który bywał niegrzeczny, za mniejsze lub większe przewinienia, za jej nagle pojawiającą się złość. Jeździła do lekarza, który powiedział, że ma to przez biologiczną mamę. Być może alkohol pity przez nią w czasie ciąży sprawił, że Ania się taka urodziła. Dostawała więc leki, ale po nich zasypiała na stojąco. Kary były różne. Zamykano ją w domu albo, gdy reszta rodziny siadała do obiadu, ona musiała jeść chleb ze smalcem zapijany inką.
Skończyła szkołę gastronomiczną, opuściła dom, mając 18 lat. Mówi, że zdążyła w ostatniej chwili, bo nowa mama chciała rozwiązać adopcję. Pracowała w Trójmieście, poznała Jana. Starszego od niej, 35-letniego. Z żoną i nastoletnią córką, od których wcześniej się wyprowadził. I został przez żonę wymeldowany.

Wynajął coś dla siebie i Ani, ona zaszła w ciążę. On, kiedy wypił, bywał agresywny. Jak? - Nie za mocno, potrafił szarpnąć - mówi. Ona nie piła. On, jeśli pracował, to zawsze krótko. Do jego rodziców nie mogli się wprowadzić, bo był tam alkohol. Urodziła Monikę. Po czterech latach wszystko się rozpadło. - Nie chciałam z nim być - mówi.

Do rodziny adopcyjnej trudno wrócić. Nowy tata zmarł. Nowa mama zapowiedziała, że Ania może zamieszkać z Moniką w jej wielkim domu, ale dostanie pokój bez mebli, za który będzie musiała płacić.

Więc najpierw Anka, zanim zadecyduje, gdzie zakotwiczy, musi wyjść na prostą. Ma zawód, ma córeczkę. Znajdzie dla niej żłobek, pójdzie do pracy. Często rozmawia z psychologiem, jak sobie radzić, gdy przychodzi złość, albo wraz z Dorotą zachodzi do pani Agnieszki Nowak, by pogawędzić o życiu.
Jan odwiedził Anię i córeczkę tylko jeden raz. Był pijany.
Imiona zostały zmienione.
[email protected]

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki