Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Ostapowicz: Spór o sens powstań zawarty w pytaniu "bić się czy nie bić" nigdy nie wygaśnie

rozm. Marek Adamkowicz
Archiwum prywatne
Rozmowa z Dariuszem Ostapowiczem, historykiem, nauczycieliem w IX LO w Gdańsku, autor książki "Boreml 1831".

Chyba każdy historyk ma swój ulubiony wycinek dziejów. Pan zajął się wiekiem XIX.
Epoką porozbiorową interesuję się, można powiedzieć, od zawsze i uważam, że "piękny wiek XIX", jak go określił Jerzy Borejsza, jest podstawą zrozumienia współczesności. To on przyniósł nam prawa wyborcze, wynalazki, pojęcie nowoczesnego narodu… I walkę o niepodległość, chociażby tę z lat 1830-1831, która wciąż nas porusza poprzez obrazy Kossaków, dramaty Wyspiańskiego czy "Warszawiankę" Delavigne'a.

Częścią tego zrywu był bój pod Boremlem. Nie jest on tak znany jak bitwa o Olszynkę Grochowską czy pod Stoczkiem, Pan jednak zdecydował się napisać na ten temat książkę.
Zaintrygowały mnie losy Polaków na Kresach Wschodnich (Ziemiach Zabranych), ich zmagania z rusyfikacją. W te wydarzenia wpisuje się bitwa pod Boremlem, stoczona w dniach 18-19 kwietnia 1831 r. w czasie wyprawy kilkutysięcznego korpusu polskiego gen. Józefa Dwernickiego na Wołyń. W sztabie podjęto decyzję o wysłaniu pomocy dla polskich insurgentów za Bugiem i próbie odsunięcia części sił rosyjskich zagrażających Warszawie. O sukcesie wojska polskiego w tej bitwie zadecydowały szarże kawalerii rozbijające jazdę rosyjską gen. Rüdigera. Było to zdarzenie wyjątkowe, bo insurekcja listopadowa to raczej zmagania piechoty i artylerii. Pod Boremlem nasi krakusi zdobyli armaty, natomiast jazda, m.in. 1. pułk strzelców konnych oraz 3. i 4. pułk ułanów, kilkakrotnie atakowała Rosjan. Polska kawaleria wytrzymała też kontratak i wzbudziła popłoch w szeregach wroga. Nie obyło się bez dramatycznych chwil, gdy Dwernicki spadł z konia i otoczony przez Rosjan ledwo ocalił życie. Cała wyprawa zakończyła się jednak źle, o co później toczyły się emigracyjne spory: Dwernicki nie zyskał spodziewanej pomocy ze strony bardzo słabej ruchawki partyzanckiej, o której wspomina Słowacki w "Dumie o Wacławie Rzewuskim", i przyciśnięty przez przeważające siły rosyjskie przekroczył granicę austriacką. Został wtedy rozbrojony i internowany.

Nie byłoby tej bitwy, gdyby nie wydarzenia, jakie miały miejsce w Warszawie w nocy z 29 na 30 listopada 1830 r. Lata płyną, ale pytanie, czy w ogóle musiało dojść do powstania, wciąż pozostaje otwarte…
Spór o sens powstań zawarty w słynnym pytaniu Tomasza Łubieńskiego "bić się czy nie bić" nigdy nie wygaśnie (vide: "Miasto 44"). Przeciwnicy chwytania za broń mogą wyliczyć straty demograficzne, materialne, kulturalne, jakie poniosły kolejne "pokolenia, żałobami czarne". Podpisuję się jednak pod słowami Józefa Piłsudskiego, który pisał: "By jarzmo niewoli nie wpiło nam się w karki, by nie upodliło naszego ducha cierpliwym znoszeniem zniewag, musimy zawsze stać na straży swej godności". Podchorążowie podpalili browar na Solcu (nieudolnie, mokrą słomą - sic!), by wywalczyć niepodległość a nie szerzyć prohibicję. I za to należy im się najwyższy szacunek. W 1830 r. sytuacja zmierzała do wybuchu. Królestwu groziła likwidacja autonomii (bez względu na to, czy rozkazy Mikołaja I o wysłaniu armii polskiej na Zachód były tylko prowokacyjne czy też nie; car uważał autonomię za niebezpieczną dla dobra imperium; przeczekanie niekorzystnej sytuacji mogło skończyć się podobnie jak w 1863 - branką). Groźba rozbicia spisku determinowała postawy Polaków. Mieliśmy najlepszy w XIX wieku punkt wyjścia: struktury państwa i regularne wojsko. Rzeczywiście, można się zastanawiać, który moment był lepszy: 1828 - zaangażowanie Rosji w wojnę z Turcją czy 1830 - rewolucja na Zachodzie.

Cieniem na zrywie podchorążych z nocy listopadowej kładzie się śmierć polskich generałów, bohaterów wojen napoleońskich, a nawet insurekcji kościuszkowskiej. Chyba niezbyt chętnie przyznajemy, że powstanie listopadowe było też walką bratobójczą.
To nieskrywana prawda i jedno z charakterystycznych wydarzeń nocy listopadowej. Doszło wówczas do zderzenia dwóch postaw: "gorączki romantycznej" (użyję określenia prof. Marii Janion) i pesymistycznej kalkulacji generałów - "zmęczonych bohaterów" (jak pokolenie napoleończyków określił Marian Brandys). Ludzie, którzy doświadczyli klęski w 1812 r., nie wierzyli, by małe Królestwo Polskie mogło pokonać Rosję, która rozprawiła się z francuskim "bogiem wojny". A przecież mieli niemałe zasługi: większość z nich walczyła w 1792 i 1794, w Legionach, w kampaniach: 1807 z Prusami, 1809 Austrią, 1812-1813. Swoista "mała stabilizacja" po 1815 r. z legalnym carem-królem Mikołajem I wydawała się im rozwiązaniem optymalnym - sukcesem sprawy polskiej. Niektórych z zabitych, jak generałowie Maurycy Hauke czy Ignacy Blumer, cechował serwilizm i brutalność. Nie chcieli oni stracić łask belwederskiego satrapy, wielkiego księcia Konstantego, i podobnie jak rozpoznani pod Arsenałem szpicle ponieśli za to zasłużoną karę. Gen. Stanisław Potocki zginął, bo odmówił objęcia dowództwa, przez co został posądzony o zdradę ideałów niepodległościowych. O śmierci gen. Józefa Nowickiego zadecydowała natomiast zwykła pomyłka. Wzięto go bowiem za rosyjskiego gubernatora Lewickiego...

Tragiczne podziały z nocy listopadowej dały o sobie znać także w późniejszym czasie. Jako jedną z przyczyn upadku powstania podaje się przecież konflikty w gronie jego przywódców.

Rzeczywiście, często różne animozje osłabiają ruch irredenty, choć nie stanowią jedynej przyczyny klęski. "W zgodzie rosną małe narody, w kłótni upadają wielkie" - przypomnijmy łaciński napis na gdańskiej Złotej Bramie. Konflikty w łonie przywódców zaczęły się w trakcie nocy listopadowej, przeniosły się na forum sejmu, do sztabu naczelnego wodza, do klubów politycznych. Profesor Władysław Zajewski, szczegółowo wyliczając ugrupowania polityczne (bo okazuje się, że trzy podstawowe grupy, czyli konserwatyści, kaliszanie i lewica, dzielili się na wiele mniejszych "partii"), unaocznił cele i znaczenie walk wewnętrznych w powstaniu. Główna linia podziałów i sporów sprowadzała się do zagadnienia celów powstania - o co walczymy? Czy o poszanowanie konstytucji Królestwa (np. Chłopicki), czy o rozszerzenie autonomii na Ziemie Zabrane (Czartoryski), czy o pełną niepodległość (Mochnacki). Czy pertraktujemy z wrogiem? (Krukowiecki), czy detronizujemy - lub nie - cara? (Sołtyk-Czartoryski). Czy i jak zachęcamy chłopów do walki? (Lelewel-kaliszanie). Czy rozbijamy gwardię rosyjską? (Prądzyński). Czy tylko demonstrujemy pozory siły? (Skrzynecki). Wybór każdej z tych opcji przez rządzące stronnictwo rzutował na polityczny i militarny kształt powstania.

To przykład sporów politycznych, ale dodajmy, że bratobójcze walki rozgorzały raz jeszcze, nocą 15 sierpnia 1831 r., gdy warszawiacy przejęci wizją klęski wdzierali się do więzień, by mordować zdrajców.
Ofiarą tumultu padli wówczas m.in. generałowie Antoni Jankowski i Antoni Sałacki, oskarżeni o przegraną wyprawę łysobycką i spisek. Orłami strategii z pewnością nie byli, natomiast bez wątpienia stali się kozłami ofiarnymi kunktatorskiej polityki gen. Jana Skrzyneckiego. Z kolei gen. Antoni Giełgud, odpowiedzialny za klęskę wyprawy na Wilno, został zastrzelony przy przekraczaniu granicy pruskiej latem 1831 r. Niewątpliwie rację miał książę Adam Jerzy Czartoryski, tłumacząc gen. Skrzyneckiemu, że sprawa polska wtedy tylko ma szansę zaistnienia w Europie, gdy wysiłki dyplomacji powstańczej wsparte będą sukcesami oręża. Tymczasem Skrzynecki, który najdłużej był naczelnym wodzem zaprzepaścił wiele szans i doprowadził do klęski ostrołęckiej. Jest jeszcze pytanie, na ile powiedeńska Europa życzyła sobie powrotu Polski na mapę kontynentu. Słynne słowa francuskiego polityka Sebastianiego na wieść o zwycięstwie rosyjskim: "Porządek panuje w Warszawie", najdobitniej obrazują jej obojętną postawę.

Chociaż powstanie toczyło się na terenie zaboru rosyjskiego, to powstańcy zaznaczyli swoją obecność także na Pomorzu.
Powstańcy, internowani przez Prusaków latem i jesienią 1831 r., zostali rozbrojeni i rozlokowani na terenie Pomorza Gdańskiego, w okolicach Tczewa i Starogardu. Oficerowie znaleźli się m.in. w Elblągu, Tczewie i Gdańsku. Początkowo władze pruskie zmuszały siłą emigrantów do powrotu pod władzę cara; doszło wtedy do tragedii w Fiszewie i Elblągu, gdy szarże pruskiej kawalerii zaatakowały bezbronnych ludzi. Jesienne deszcze zamieniały Żuławy w odciętą od świata krainę, gdzie nawet trudno było skontaktować się z sąsiadami i gdzie dokuczała plaga myszy (wspominał ppor. Karol Gloger z 7. pułku ułanów). 20 oficerów z korpusu Giełguda zamknięto w twierdzy Wisłoujście i zmuszano do złożenia przysięgi, że nie uciekną do walczącej jeszcze Kongresówki. Ostatecznie w 1832 r. pozwolono im wyjechać do Francji, zaś ostatni transport w liczbie 630 ludzi wyruszył z Gdańska do USA 17 listopada 1833 r. Ośmiu tułaczom towarzyszyły nowo poślubione żony - gdańszczanki. Z pamiętników wyłania się obraz podziwu i nawet pewnej zazdrości wobec porządków, gospodarności, poziomu życia, jaki - w odróżnieniu od ziem pod władzą cara - powstańcy zastali na terenach zaboru pruskiego. Z drugiej strony autochtoni z radością wspominali wspólnie spędzony czas pełen rozpraszających prowincjonalną nudę opowieści, zabaw, tańców.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki